Zlecenie wyglądało na ciekawe, acz obarczone pewnym ryzykiem. O ile długość trwania podróży lądem można było w mniejszym czy większym stopniu przewidzieć, o tyle rejs mógł - z różnych powodów - ulec pewnemu opóźnieniu. A wtedy można się będzie pożegnać z nagrodą.
Do Walencji były, przy obecnej pogodzie, dwie-trzy godziny, ale Tanyr (podobnie jak - zapewne - i inni) wiedział, że okręty wychodzą w morze o określonych porach dnia (i - rzadziej - nocy).
A to znaczyło, że im wcześniej wyruszą, tym lepiej. - Gdzie dokładnie spotkamy pana Cabrerę? - spytał. - Bieganie po całym mieście i rozpytywanie o niego raczej nie sprzyjałoby zachowaniu tajemnicy. - Istotnie - odpowiedział Edmund. - Z pewnością będzie w porcie, najlepiej spytać w kapitanacie portu. List adresowałem na nazwę statku.
Tanyr nie tracąc już czasu na rozmowę podpisał kontrakt i wziął obie koperty. Sprawdził adresy, po czym zabrał też i skrzynkę.
- Komu w drogę, temu czas - powiedział. - Do zobaczenia za dziewieć dni. - Skinął głową Edmundowi. - Miło było poznać. - Kolejny ukłony poświęcił Tayrze i pozostałym ochroniarzom, a potem ruszył w stronę wyjścia. |