Sloan już wczoraj poinformował ich o nowym pociągu. Cosmo po odgłosie nadjeżdżzającej lokomotywy nie od razu zorientował się, że pociąg nadjeżdża. Spodziewał się hałasu jaki robił generał podczas jazdy, związanego z wyrzutem pary.
Monter wylazł z pod wagonu i otrzepał się z pyłu. Nie widział parowozu, widział za to lokomotywę spalinową. -Ciekawe ile to pali... - mruknął sam do siebie.
Schylił się jeszcze raz i chwycił za karabin. Przez ten miesiąc zdążył się odzwyczaić, że w pociągu może grozić niebezpieczeństwo. Poza pociągiem to tak... Śmierć Toma i Razora przypomniała im wszystkim, że trzeba się mieć na baczności.
Powoli z pociągu wychodziło coraz więcej osób, odgłos pracy kafara ustał.
Młody karawaniarz przywitanie szefów obserwował z drugiego szeregu.
Jakby na niego spojrzeć, to w ogóle nie wyglądał na Karawaniarza. Wysoki, zgadza się, ale chudy, niezbyt umięśniony, z wyglądu nie budzący wielkiego respektu. Nie pasował na stereotypowego Karawaniarza, silnego, z karabinem dużego kalibru, z twarzą opaloną od słońca pustyni, z twarzą która stawiła czoła Wichurom i potworom. Cosmo to był prawie jeszcze dzieciak, o czarnych, rozczochranych włosach. Prawie. Był dorosły, znający się na robocie. Złota rączka.
Już przy stole, rozbrajając widelcem i palcami rybę, monter się przedstawił: -Jestem Cosmo i jak jestem w pociągu to najczęściej w drugim wagonie, gdzie mamy warsztat. Od kilku lat robię już za mechanika i karawaniarza a ostatnio o wiele za często za sanitariusza.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |