Dobro i bezinteresowność nie popłacały. Człowieczeństwo już dawno wpadło do worka określeń przeterminowanych, bez sensu i prawa istnienia w ich popieprzonym, materialistycznym świecie. Liczyła się własna skóra - jej dobro, wygoda. Ratowanie kogoś całkiem obcego dla Alicii było czystą głupotą i oto dostała kolejny dowód na to, że wcale, a wcale się nie myliła. W kryzysowych sytuacjach przede wszystkim winno się dbać o siebie, potem przyglądać na resztę - zdrowo, higieniczny pogląd, pozwalający wypłynąć na powierzchnię każdego szamba… a znaleźli się w szambie, cała trójka.
Bohaterskie ratowanie obcego dzieciaka dwójka naiwnych altruistów przypłaciła własnym bólem i ranami. Teraz zaś oboje potrzebowali pomocy… cóż za ironia. Niestety zasoby czasowe mieli mocno ograniczone. Należało sie spieszyć, zniknąć nim mackowaty stwór dopadnie ich wszystkich, pompując w przerażone ciała obcą materię i zmieniając w bezwolne, lecz śmiertelnie niebezpieczne marionetki.
Najprościej byłoby uciec samemu, zerwać do biegu i nie odwracać za plecy. Skorzystać z zamieszania, żywej tarczy za plecami. Uciec, zniknąć wśród zieleni modląc się o cud… tylko cuda ostatnio się nie zdarzały.
Zostawała prosta matematyka, szybka kalkulacja z kim panna Winter będzie miała większe szanse przeżyć. Dwie opcje, dwa życia i tak mało czasu…
- Już, spokojnie… - blondynka wyszeptała do ratowniczki, pochylając się nad nią i odpinając ramiączka plecaka, aby móc go wyciągnąć spod jej ciała. Czuła na sobie nieobecny, choć zdeterminowany wzrok drugiej kobiety. Ratunek… każdy marzył o ratunku.
- Spokojnie Dixie… - powtórzyła, nie patrząc tamtej w twarz, a gdy wreszcie oswobodziła torbę ze sprzętem, odsunęła się szybko, obierając kurs na drugiego rannego. Nie da rady zabrać ich dwojga, po prostu nie da. Prosta matematyka, bilans strat i zysków. Pochylona przetruchtała ostrożnie gdzie youtuber chcąc go postawić do pionu i zwiewać dalej z nadzieją, że wróg zajmie się ogłuszona kobietą dając im te parę sekund potrzebnych na rozpłynięcie wśród zieleni.