Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2018, 06:41   #368
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=tCXeYq6KYZc[/MEDIA]
Człowiek, który pozostał w osamotnieniu chociaż przez chwilę nigdy nie zapomina czym jest samotność. Odczuwa ją nawet gdy wokół tkwi tłum…
Tłum ludzi zaś jest jak pustynia. Przyjaciel jest zaś oazą - bardzo cenną, bardzo rzadką i wyjątkowo trudną do znalezienia. No i czasami okazuje się fatamorganą…
Spuszczone z federacyjnej smyczy parchate psy wreszcie sięgnęły po kooperację oraz współpracę. Wreszcie zamiast kul wyciągali do siebie ramiona, a także inne części ciała, oplatając się, parząc i kopulując bez większego ładu, tudzież składu. W tej chwili nie liczyła się czarna przyszłość, ból rano. Nie liczył następny Checkpoint. To będzie potem, za jakiś czas. Teraz było “tu i teraz” magazynu wypełnionego pulsującymi ognikami istnienia jednostek, które mimo całego syfu w jakim wylądowały, bardzo nie chciały umierać. Nikt normalny by nie chciał. Zaklinali więc rzeczywistość za pomocą dotyku, smaku. Ulotnie rozkosznym sekundom zapomnienia, towarzyszącego spełnieniu fizycznemu… a potem ciszą. Dudniącą w uszach powoli uspokajającym się tętnem własnego organizmu. Spoglądając na wielorasową orgię rozgrywającą się w miejscu, gdzie do jasnej cholery miała pracować, Nash widziała raptem zgraję ludzi rozpaczliwie chwytających się życia. Boleśnie świadomych kruchości własnych żywotów, a także wyrywających się z piersi oddechów: policzonych aż do tego ostatniego tchu.

Parchy zajmowały się sobą, albo przypadkowo napatoczonemu towarzystwu cywilbandy. Łączyli się zbijając w dwu, bądź wieloelementowe konstrukcje, rozpadające się tylko po to aby odnaleźć nowe połączenie. Temperatura w pracowni saperskiej wzrosła do tropikalnej, powietrze wypełniła woń wszelkiej maści płynów fizjologicznych, wymieszana z drapiącym zapachem palonego tytoniu i doprawione smarem. Plus kwasową wonią chemikaliów.
I tylko jeden ponury element psuł wspólną integrację. Siedział w milczeniu na stole, paląc papierosa za papierosem i chcąc wreszcie móc zabrać się do pracy. Ożywił się dwukrotnie: wpierw gdy Mahler dał się porwać, zostawiając saper samą na blacie z prawie pustą butelką. Wtedy też ruda brew drgnęła nieznacznie, zaś złote oczy się zwięzły. Szybko jednak na piegowatą gębę powróciła maska spokoju. Do czasu gdy padło pytanie o papierosa.
Oczywiście, że miała fajka. Zgarniała wszystkie paczki jakie tylko dała radę znaleźć po drodze. Wystawiła więc do grenadiera pognieciony kartonik w uniwersalnym geście poczęstunku. Na werbalne propozycje pokręciła głową, darując sobie na razie odpalanie lektora.

Grenadier sięgnął po papierosa i podziękował skinieniem łysiejącej głowy. Przez chwilę był zajęty procesem odpalania papierosa. Potem wydmuchnął pierwszy kłąb dymu i przyglądał się tańczącej parze. Albo tylnym urokom Jackson która akurat właśnie ich nagrywała. Gdzieś tam jeszcze pod ścianą, już bardziej przed Nash niż przed nim siedział przybity student. Za to bliżej niego były drzwi na korytarz i stos trzeszczących i stukających skrzyń na których Leeman maltretował Tami. Ze swojej lewej, miał trójkąt czarno - szarych skazańców a za plecami oboje mieli dwójkę szarych kobiet i jedną od cywili.

- Co to za typ? - grenadier zapytał wskazując na ledwo gibającego się na podłodze marine. Za to Douglas wydawała się nadrabiać jego braki taneczne za ich oboje zwinnie pląsając przed nim albo wokół niego. Marine rzeczywiście w całej tej dość przypadkowej zbieraninie był jedynym który nie był ani skazańcem ani nie należał do cywili z improwizowanego zaplecza frontu walki z xenos.

Ósemka przymknęła ciężące powieki, przesuwając się aby sięgnąć do pieprzonego komunikatora. Na oślep przepiła gorzką żółć zbierającą w garde i wystukała krótko:
- Technik. Swój. W porządku - lektor szczeknął z połową decybeli, ówcześnie przyciszony aby nie robić sensacji.

- A ta dziewczyna? Ta z telefonu? - zapytała Jackson która cofnęła się o krok i oparła tyłkiem o krawędź złączonych stołów na jakich stała większość przyniesionych dotąd przez improwizowanych saperskich pomocników fantów. Trzymała holo w wolnej ręce ale pozwoliła ją sobie dla wygody zgiąć i oprzeć łokieć o własny korpus.

- Młoda. Brown 0. Maya. - tym razem skrzek lektora zgrał się z niskim, poddenerwowanym warkotem Black 8, wodzącej spojrzeniem po okolicy z oponentami w pierwszej linii. Nie znała ich, nie obchodzili jej. Kalekę widziała pewnie pierwszy i ostatni raz w życiu. Saper wzięła głęboki oddech, wydychając powoli powietrze przez usta. Ni chuja nie pomogło za wiele. Już wolałaby siedzieć w ciszy, nie z obcymi. Po jaką cholerę miała nimi zawracać sobie dupę, skoro za parę godzin i tak zostanie z niej mokra plama między gruzami, o ile dostąpi tego zaszczytu pozostawienia po swej marnej egzystencji tych paru komórek na chodniku. - Jest na lotnisku.

- Oni znali się wcześniej?
- zapytała jednoręka kamerzystka wskazując głową na poruszającego się kilka kroków przed nią żołnierza FMC. Wydawała się zaciekawiona jakim cudem wolny obywatel Federacji mógł się związać ze skazańcem z prawie samobójczej jednostki. I to w takiej arcyciekawej sytuacji jaką mieli na tym księżycu.

- Nie - Obroża Ósemka szczeknęła krótko podczas gdy jej właścicielka dopiła resztę wódki i odpaliła nowego papierosa. Wokół miejsca gdzie koczowała znajdowała się ich już całkiem spora kolekcja. Pusta butelka podskoczyła w powietrzu, by dać się złapać za szyjkę i odstawić na biurko obok uda rudego skazańca. Oczywiście głupia, kaleka pizda nie mogła się odpierdolić… to by było zbyt piękne. O nie, musiała pierdolić swoje wyssane z dupy “100 debilnych pytań do…” i kurwa niestety padło na Nash. Złote oczy rzuciły ukradkowe spojrzenie na kamerę, pod zwichrowaną kopułą urodził się i zaskomlał mało inteligentny pomysł, ale cóż. Sytuacja nie wyglądała najlepiej, a oni winni się chwytać każdej potencjalnej szansy na odciążenie chłopaków chociaż odrobinę.
- Nie znali się wcześniej - dostukała niechętnie, wpatrując się niczym zahipnotyzowana w pomarańczowy żar na końcu białawego rulonika - Brown dostali za zadanie znalezienie i zabezpieczenie jednostek sojuszniczych. W kanałach, tam gdzie gnidy. Dużo - splunęła na podłogę nie przerywając pisania - Została tylko Młoda. Sama, pod ziemią. 300 m od jednostek sojuszniczych o nieznanym statusie. - zmieniła pozycję, siadając na krawędzi blatu i stawiając nogi na podłodze - Znalazłam ich, wyciągnęłam z gówna na powierzchnię. Bo akurat też kogoś szukałam - dorzuciła wzruszenie ramion - Tak się poznali. Młoda i on. Był w grupie jednostek sojuszniczych.

Pozostała dwójka trawiła chwilę słowa saper zapatrzeni w podłogę i gdzieś w głąb swoich myśli. Grenadier spokojnie palił podarowanego papierosa a kaskaderka trzymała holo krupierki.
- A ty? Co się podkusiło by się zgłosić? Nie jesteś skazańcem. Lubisz robić “to” ze skazańcami? - Fush zrewanżował się kaskaderce własnym pytaniem ze strony parchów. Przy “to” lekko wskazał brodą na Leemana i Tami. Blondynka parsknęła cicho trochę rozbawiona.

- Nie chciałam siedzieć na tyłku aż się wszystko skończy i te gnidy po mnie przyjdą. Poza tym mieli rację. Zwłaszcza Hassel. Też jestem stąd. - Jackson wzruszyła ramionami i odpowiedziała poważniej po chwili przemyśleń.

Na dźwięk nazwiska gliniarza Black 8 zgrzytnęła zębami tłumią ochotę, aby zacząć skrzeczeć ile sił w płucach na pozostałych. Miast psuć im zabawę, sama zwlekła dupsko ze stołu, zostawiając na blacie dwa papierosy. Niech łysiejący skurwysyn ma przedwczesną gwiazdkę.
- W torbie jest szpej, pilnujcie aby nikt nie zajebał wszystkiego - wystukała lektorem, patrząc na parcha od granatów. Przybrała poważną minę, zresztą chyba inna nie gościła na jej gębie od dłuższego czasu - Przejdę się, poszukam czegoś co mogliście przegapić - tym razem złote oczy przeniosły się na kalekę.

Grenadier spojrzał na wskazany plecak i skinął głową. Uwagę Jackson przykuła tańcząca para która właśnie skończyła swój taniec albo raczej kapral przestał się gibać i wrócił w stronę wcześniej zajmowanego miejsca. Douglas próbowała go jeszcze zatrzymać ale ten jej podziękował i usiadł na stole. Kasztanowłosa dziewczyna z Greyów rozejrzała się i w końcu z uśmiechem spoczęła na Roy’u którego zaczęła motywować do tańca aż w końcu właściwie zwlokła go z krzesła na jakim siedział do tańca.

- Myślicie, że ile mamy czasu? Zanim nas ruszą. - grenadier zapytał nie wiadomo kogo ze stojąco - siedzącej przy albo na stołach czwórki.

- Jeszcze z godzinę będzie trwała burza. Do tego czasu nie ma co wychodzić na powierzchnię. Teraz jest tam -77*C, sztorm i odczuwalna temperatura ze dwa razy większa.
- Jackson odpowiedziała sczytując dane o jakich mówiła z holofonu chwilowo chyba przestając nagrywać. - Potem jeszcze z kolejną godzinę zanim sytuacja się unormuje i kolejne dwie czy trzy zanim względnie wróci do normy. No wiecie, żar tropików i te sprawy. - kaskaderka odpowiedziała lekko wzruszając ramionami i zerkając na pozostałą siedzącą na stołach trójkę.

- No to pewnie te jaskinie będziemy robić już we względnej normie. - kapral odezwał się nieco zamyślonym tonem wpatrzony gdzieś w podłogę przed sobą.

Szkoda, że pojęcie “norma” nie obowiązywało w słowniku Yellow 14. Tutaj istniało tylko “gorzej” i “ jeszcze gorzej”, wymienne na “właśnie się pierdoli poza granice wszelkich norm i tolerancji.”
- Pancerze. Eagle. - lektor Obroży szczekał swoje, podczas gdy jego właścicielka zakładała metodycznie pancerz płyta po płycie, próbując nie robić wrażenia iż się spieszy - MP przylecieli po Jenkinsa i jego artefakt. Ogarną jak go przetransportować i odlecą, my powinniśmy lecieć z nimi. Inną maszyną - przeniosła spojrzenie na Mahlera. On akurat musiał uważać na kumpli po fachu i nie pchać się im przed oczy - Czeka nas dużo pracy. Przygotowań. Skończy się burza trzeba będzie wysłać drona na zwiad, sprawdzić głowicę w bombie. Przygotować zapasy drobne. Dokończyć robotę - westchnęła kanciasto, darując gadanie po próżnicy o pozostałych troskach, które aktualnie wiały im nad karkami - Na upartego dam radę wrócić do latacza zanim pogoda się unormuje.

- Nigdzie nie pójdziesz. MP pilnują wyjścia. Ich drony też. A obydwa latacze są na autopilocie ponad burzą. Pomijam, że pomysł samotnego wyjścia na powierzchnię brzmi po prostu durnie.
- kapral ożywił się i odezwał zdecydowanym i pełnym dezaprobaty głosem. - MP nie odlecą póki się pogoda nie poprawi. Mają już to po co przylecieli więc teraz już nie muszą się śpieszyć. Poza tym ten ich kapitan całkiem ładnie dogadał się z naszym. Nie wyglądało mi jak odchodziłem by MP mieli się pakować lada chwilę. - marine streścił to co się działo w innych rejonach schronu zanim wezwała go Black 8.

- Ktoś będzie musiał tam wrócić - Black 8 dopięła ostatnie napy, wzięła też karabin woląc nie zostawiać przyjaciela samopas. Jeszcze ktoś go podprowadzi, a ona zostanie bez broni. Nie mogła na to pozwolić. Prychnęła kanciasto, spluwając na ziemię i prześlizgując wzrokiem po marine dostukała - Jest medyk, zapasy. Zdąży postawić tamtych z lotniska na nogi zanim zacznie się dalsza część cyrku i przyjadą nowe małpy. Potrzebujemy Ortegi i. Tamtych dwóch - dokończyła, zatrzymując się nagle i oglądając przez ramię na siedzącą w miarę statecznie zgraję - Będę na kanale otwartym. Wy się bawcie, to nie dla mnie - wskazała brodą na licząco-dymające się ciała i machnąwszy z rezygnacją ręką, skierowała się do wyjścia. Przed siebie, byle dalej od zgiełku i chmary obcych ludzi, którym nie zamierzała psuć nastroju. Nie potrzebowali jej teraz, gdy było bezpiecznie.

- Ta, pewnie. - Mahler mruknął kręcąc do tego wygoloną głową, wrócił do stołu po swoją broń a potem wyszedł razem z Black 8 na korytarz. Szli we dwójkę przez korytarz po którym czasem mijali kogoś a czasem nie. Podobny tłok i chaos widać było w otwartych drzwiach sal jakie mijali. W końcu stanęli przy końcu korytarza który prowadził do zewnętrznego łącznika z wyższymi poziomami klubu. Najbliższe sale najwidoczniej zajęli mundurowi.
- Sven jest tam. Ale pewnie robi swoje. - kapral wskazał na zamknięte drzwi przed którymi stało dwóch żandarmów. - Poczekaj chwilę. - Johan podszedł do tych drzwi i chwilę rozmawiał z jednym z żandarmów. Najpierw jeden coś mówił, potem kapral pokiwał twierdząco głową, chyba czekali na coś, po chwili obaj pokiwali głowami i marine wrócił z powrotem do Nash.
- Przekazałem, że chciałem z nim pogadać, powiedział, że zaraz wyjdzie. - przekazał saper to czego się dowiedział.

Po paru chwilach drzwi otworzyły się i wyszedł z nich kapitan Policji.
- Co się stało? - zapytał patrząc na nich oboje.

Od czego zacząć, gdy ręce drętwieją, a w głowie szaleje burza porównywalna z tym co działo sie wysoko ponad ich głowami? Lodowate, zimne piekło pełne wyjącego wichru i trujących oparów zasnuwających szare komórki na podobieństwo wypuszczonego na pobojowisko gazu bojowego? Spłycał on oddech, mieszał myśli i potęgując wrażenie osaczenia, sączył w uszy podszepty, aby oddalić się w trybie natychmiastowym.
- Jest lekarz i zapasy. Trzeba się zwijać - pokonawszy słabość, Ósemka wystukała na holoklawiaturze, patrząc Raptorowi prosto w oczy martwym, szklanym wzrokiem lalki - Czekają na nas. Na lotnisku. Pośpiech, krioburza minie i bierzemy się za robotę. Nie starczy czasu potem. Chcę iść. Daj mi iść. Tam jest Patino. Ranny, nieprzytomny. Widziałam nagranie od Conti. Czymś go przyćpali, bo cierpi. - przełknęła gorzką żółć zalegającą w ustach, strzelając do kompletu kostkami dłoni - To samobójstwo. Może. Mam to gdzieś. Muszę. Spróbować. - zrobiła krótką przerwę potrzebna na odpalenie papierosa. Zaciągnęła się dwa razy i dopiero dokończyła.
- Herzog. Da się ustanowić połączenie? Muszę ją o coś spytać. Bez świadków. Zwłaszcza tych - wskazała na krążące po okolicy czarne sępy MP.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline