Benedykta skarciła się w myślach za poważne niedopatrzenie jakim było chodzenie po mieście w kolczudze i uznała, że to chyba Czarna Pani zawróciła jej w głowie, że zapomina o prostych rzeczach. Oddychała głęboko i siedziała nie poruszając się przez dłuższą chwilę. Potrafiła to robić godzinami i uwielbiała ciemność. Czuła się w niej bezpiecznie. Na znak braku jakiegokolwiek ruchu w końcu opuściła ciemny kąt. Poruszała się cicho i poszukała drzwi oraz delikatnie sprawdziła czy są otwarte. Przeglądnęła również zawartość słoi - większości były puste. Zdjęła więc niespiesznie kolczugę i zapakowała ją do jednego ze słoi stojących w kącie, który mogła łatwo rozpoznać. Nigdzie nie było ruchu, ale to wcale jej nie uspokajało. Nie rozumiała też dlaczego ci bandyci jej nie szukają. Może nie mogli się dostać do środka? Skoro tak, to czy ona będzie mogła wyjść?
Drzwi były otwarte, a za nimi prowadzące w górę schodki. Wychodzenie, tędy którędy weszła uznała, za bardziej niebezpieczne niż skorzystanie z normalnej drogi. Dość już była umorusana, by przypominać jakieś usługujące dziecko, wzięła więc jeden z pustych słoi, niezbyt ciężki i ostrożnie wyszła na schodki rozglądając się wpierw uważnie.