Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2018, 14:58   #85
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
“Tiger got to hunt, bird got to fly;
Man got to sit and wonder 'why, why, why?'
Tiger got to sleep, bird got to land;
Man got to tell himself he understand.”

― Kurt Vonnegut, Cat's Cradle


Dee z wolna kończył przygotowywać swoje narzędzia. Zwykle robił to w specjalnie wydzielonym dla tego obrządku przedziale, ale tym razem działał na widoku. Dołożył nawet trochę wizualnego teatrzyku, który podpatrzył podczas sobotniego maratonu filmów T. Hooper’a. Energiczny ruch osełką tu, chwilowe spotkanie czubka haka z opuszkiem palca tam – gesty pozornie małe i nic nie znaczące, ale wywoływane przez nie obrazki czasem wystarczały, aby pewność siebie delikwenta złożyła się jak domek z kart. Pamiętał, że znajomy z branży kiedyś powiedział mu, że perspektywa bólu była bardziej skuteczna niż samo jego zadawanie. Nie podzielał tej opinii, ale potrafił docenić zalety zastraszania. Dzisiejszy przypadek okazał się jednak ciężki. Uparty. Problematyczny? Tak pewnie opisałby to Rook. Dee niezobowiązująco rzucił okiem na kuchenną zegarynkę. Mały, biały, kulisty – przedmiot zadziwiająco dobrze pasował do reszty pomieszczenia. Cykające pokrętło z sekundnikiem odmierzało czas do ugotowania się jajek. Lub w tym wypadku do zastąpienia dobrego gliny złym, a słów ostrymi kawałkami metalu. Rook dwoił się i troił, żeby zdążyć w ciągu wydzielonych mu dwudziestu minut. Rozpięta koszula oraz marynarka rzucona na krzesło jak kawałek padliny dodawały poczucia desperacji jego spieczonym polikom i gestykulującym dłoniom. Naprawdę chciał zaoszczędzić chłopakowi nieprzyjemności.

- Ale gdybyś tylko zechciał nam powiedzieć, kto skontaktował Cię z tą dziewczyną! Dał nam coś, dzięki czemu moglibyśmy dowiedzieć się, gdzie i w jakich warunkach nastąpiła wasza pierwsza interakcja. Już sama ta informacja stanowiłaby dla Ciebie okoliczność ła-
Dzieciak wdarł mu się w słowo. Bardziej krzyczał niż mówił.
- „Skontaktował mnie”? „Pierwsza interakcja”? „Okoliczność łagodzącą”? Stary, nie wiem, czy jesteś świadomy, ale to nie jest film szpiegowski, a ja nie sprzedam kogoś jak towaru z przeceny! Gówno wam powiem, bo i gównem jesteście! Widzicie tylko to, co chcecie widzieć – średnie, wykresy, ankiety! Nie dostrzegacie jednostek, tłamsicie indywidua pod żelaznym butem konf-
Brzdęk. Jajka gotowe. Rook nie zdążył nawet odejść od stołu, kiedy w rękę chłopaka, na wysokości nadgarstka, uderzył staromodny, rzeźnicki młot. Czarna główka, trzonek wykonany z orzechowca. Kości zmieniły się w miazgę, a skóra pękła tworząc na blacie tęczę czerwieni. Nie było krzyku – tylko syk powietrza wciągany przez zaciśnięte zęby oraz gardłowy bulgot. Dee zauważył, jak twarz jego współpracownika porzuca wyraz zaskoczenia na rzecz niemego wyrzutu. Nie dbał o to. Nie w tym momencie. Morały tego napuszonego gówniarza wyprowadziły go z równowagi.


- Ty gniocie! Pieprzona, egoistyczna wszo! – krzyknął na więźnia, łapiąc go dłonią za kołnierz. W pierwszej chwili chciał poderwać dzieciaka do góry, ale zaczepy przy krześle pokrzyżowały ten plan. Zupełnie o nich zapomniał.
- Twoje „indywidua” zabiły wczoraj ośmiu bogu ducha winnych ludzi, a trzech innych wysłały do szpitala! Ludzi, którzy mieli rodziny, żony, dzieci! Których jedyną winą było to, że przyszli tego dnia do pracy, żeby zarobić na chleb! Bo jakiś pantofel, omamiony przez podrzędną dziwkę, dewiantkę…- po tych słowach chłopak wierzgnął, przerwawszy na moment wściekłą litanię Dee. Przestał się rzucać, gdy trzymająca go za kark prawica zapoznała jego twarz z blatem stołu. Przesłuchujący, wciąż kipiąc gniewem, nachylił się nad więźniem. Dokończył wyszczekiwać swój monolog.
-… doprowadził do awarii zasilania i uwolnił rzeczy, które zawsze winny być trzymane pod kluczem. Na co? Po co? Żeby zabłysnąć przed tą pizdą jaki to jesteś wielce oświecony?!
- Ghhk! Nh- Ghhkh!
- Dee, udusisz go. Dee! Przestań!


Niechętnie, palce pieniacza zelżały. Zafrasowany i odarty z formalności, głos Rook’a usunął mu z przed oczu płachtę czerwieni. Dlaczego? Czemu wpieprzał mu się w paradę, broniąc tego ścierwa? Dee zwyczajnie nie mógł tego pojąć. Jego partner urodził się w probówce i dojrzewał pod mikroskopem. Był pieprzoną owieczką Dolly, a mimo to miał w sobie więcej empatii oraz zrozumienia niż niejeden „prawdziwy” człowiek. Niż ta przesłuchiwana pizdeczka. Niż on sam, do kurwy nędzy!

- Dzięki. Ja… po prostu dobrze, że się opamiętałeś – wymamrotał niepewnie Rook, a potem, nie chcąc dłużej nadużywać swojego szczęścia, wstał od zajmowanego mebla. Rozdygotany i zmęczony – przemocą, przesłuchaniem, swoją bezpośredniością, a może wszystkim po trochu – stanął w rogu pomieszczenia, krzyżując ręce na piersi. Wzrok miał nieruchomy, wlepiony w podłogę. Wyglądało to tak, jakby chciał się odizolować od reszty sceny, stworzyć niewidzialną barierę, za którą mógłby się zaszyć.

- Nie, to się po prostu we łbie nie mieści – Dee, chwilowo dając za wygraną, całkiem puścił więźnia, po czym klapnął tyłkiem na zwolnione przez kolegę krzesło. Siedział tak przez prawie minutę, obracając kciukiem trzon młotka i czekając aż chłopak przestanie się krztusić. Obracał też myśli, próbował je jakoś sensownie poukładać, ale przychodziło mu to z wielkim trudem. W końcu dobiegający z naprzeciwka kaszel ustał, a i on sam stał się kapkę spokojniejszy.
- Zrozumiałbym, gdybyś naprawdę wierzył w ten bełkot o miłości i braterstwie. Gdybyś był prawdziwym fanatykiem, miał coś na kształt składnej ideologii. Tacy zasługują na szacunek. Ale ty po prostu sprzedałeś nas wszystkich za kawałek dupy. Dała ci chociaż?
- Nfe tfoha sphawa, kohpohacyjny shmecu! Ić obhongnij sfohemu chophakowi! –
wystękał dzieciak przez strzaskany nos. Przesłuchujący nie podchwycił jego pokaleczonej zaczepki. Przynajmniej nie równie energicznie jak poprzednim razem.

- Może i masz rację. Nie moja – przyznał Dee, zdradzając lekkie zrezygnowanie w głosie. Odłożył na bok przyrząd, którym roztrzaskał więźniowi nadgarstek i skierował się z powrotem do stojaka z narzędziami. Rozmyślał tak przed nim. Przez chwilę, może dwie. Jak malarz dobierający najlepszą paletę barw dla swojego kolejnego dzieła. W końcu, zdecydowanym ruchem, złapał za hak używany do podwieszania zwierząt w rzeźniach. Pobieżnie sprawdził krzywiznę oraz naostrzenie i zaczął mocować kawał metalu na jednym z zaczepów przy suficie.
- Ale powiem ci coś, czego możesz być pewien, chłopcze. Jeszcze się przed nami otworzysz – skwitował, nie odwracając głowy. Klamra szczęknęła, jakby przytakując.


~ Koniec Aktu II ~
 
Highlander jest offline