Erich był zdruzgotany. Wprawdzie dostrzegł postać Grety chwilę wcześniej, jednak walka z fanatykami pozwoliła mu nie myśleć o tym koszmarze, który jej pojawienie się zwiastowało.
Teraz jednak napastnicy odstąpili, a on cofając się kilka kroków tak, aby nie mieć żadnego za plecami, nie mógł przestać wpatrywać się w postać siostry. Osłaniając się tarczą i trzymając miecz skierowany sztychem w górze, jakby to miało odgrodzić go od niewytłumaczalnej rzeczywistości próbował zrozumieć, co się wokół niego dzieje.
- Kim jesteś? - rzekł wreszcie słabym głosem. - Greta nie żyje. Ja... zabiłem ją... własnymi rękami, rozumiesz!? - Jego głos przeszedł w krzyk. - To nie możesz być ty, Greto! Przecież ty nie żyjesz! Nie żyjesz! - ogarnięty nagłym atakiem mdłości zachwiał się i zatoczył kaszląc. Spojrzał ponownie na tę, która była kiedyś jego ukochaną siostrą, a teraz ledwo przypominała Gretę, którą pamiętał.
W końcu potrząsnął zrezygnowany głową i opuścił miecz. Jakże miał walczyć z Mrocznymi Potęgami, skoro te wykorzystywały jego bliskich, by zwyciężyć? A nawet po tym, jak w desperacji dokonał zabójstwa własnej siostry, ta ponownie przychodzi, jakby nic się nie stało?
Von Kurst stał przygnieciony ciężarem, który wydawał się być ponad jego siły i nie dbając o to, co teraz się z nim stanie. Nie był w stanie nic więcej zrobić, by ocalić mieszkańców tego przeklętego miasta. Nie był w stanie ocalić nawet siebie i swoich towarzyszy. Zawiódł, a wcześniej dopuścił się zbrodni na własnej rodzinie. Jego imię będzie przeklęte tak, jak mieszkańców Fortenhaf, którzy wyrzekli się swoich bogów i przyjęli nowego.