Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2018, 12:14   #40
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Elizjum, noc
Usłużny ghul (świadczyła o tym nienaturalna krzepa dystyngowanego staruszka) zaprowadził Leifa do jednej z sal, w której przebywało większe zgromadzenie spokrewnionych. Nieszczególnie dobre wrażenie mógł zawdzięczać córce Marka, którą już miał okazję poznać. Blondynka rzuciła mu spojrzenie pełne tak wielkiego obrzydzenia, iż niemal przez chwilę wahał się czy nie sprawdzić podeszw butów, w poszukiwaniu ekskrementów. Kobieta siedziała przy stoliku wraz z dwoma innymi osobami. Zniewieściały gość bawił towarzyszy kanciarami sztuczkami oraz swym dość piskliwym głosem. Jak Leif zdołał się dowiedzieć, nazywał się Jesper i wiele wskazywało, iż był stosunkowo młodym wampirem. Trzecią osobą przy stole była Rosa, wyjątkowo mikrego wzrostu i niemal dziewczęcej postury łysa wampirzyca. Wyglądała trochę jak jakaś upiorna wersja skrzata o ziemistej, niezdrowej cerze.
Tego wszystkiego Leif dowiedział się od Carstena, całkiem miłego w obyciu jegomościa o rumianej cerze, gęstej, siwej brodzie oraz twarzy zoranej setkami bruzd. Sposobem bycia przypominał bardziej amerykańskiego farmera i jak na norwega był bardzo otwarty, serdeczny i wylewny. Ingrid Stenkilsson którą einherjar miał okazję już poznać, dosiadła się do nich po kilku chwilach. Wyraziła wyjątkowo szczerzą (czego Leif był pewny) radość z jego obecności w Elizjum. Twierdziła, że trzeba się integrować wobec zagrożenia ze strony Sabatu.

Podczas niezbyt zręcznie prowadzonej przez Leifa rozmowy o niczym, nabył całkowitego przekonania, iż z księciem w postaci jaką miał przyjemność poznać wszyscy czują się dobrze i niebywale chwalą sobie takiego przywódcę. Carsten zażartował, czy aby stary wampir nie planuje detronizacji władz.
- Nie czuję się nawet po części godnym do czegoś takiego - Leif odpowiedział poważnie. - Wszak ród księcia pokonał klątwę osiągając oświecenie. Wciąż nie do końca rozumiem czy książę to spokrewniony, czy nie.
- Tak, to znaczy nie… - Carsten trochę się plątał.
- To skomplikowane - zaczęła składniej wyjaśniać Ingrid - ród księcia, to spokrewnieni, ale obdarzeni specjalnym darem. Już jego przodek nie lękał się słońca, ani nie musiał pić vitae. Spokrewnieni z tego rodu mogą też chorować, jak ludzie, co raczej nie zdarza się innym z naszego rodzaju. - Zmrużyła oczy z lekkim uśmiechem.
- No i oświecenie - dodał Carsten, nie rozwijając tematu. Albo nie chciał się w to zagłębiać, albo sam się w tym po prostu nie rozeznawał.
Ingrid była bardziej otwarta:
- Oświecenie to moralna czystość i wręcz niesamowita przenikliwość.
- Każda przenikliwość ma swoje granice. Podejrzewam, że ta książęca jednak nie?
- Zapewne masz rację. - Opiekunka elizjum przekrzywiła nieco głowę. - On przewidział twoje przybycie. Wiedzieliśmy, że się zjawisz.

Leif milczał przez dłuższą chwilę, zanim znów podjął rozmowę:
- Sporo tu członków Rodziny, a jeszcze Nabhan, Marek, Valborg, Kościtrzask, Sigurd. - Rozejrzał się po sali. - Jest w Lillehammer ktoś jeszcze ze spokrewnionych by mieć przyjemność poznać?
- Jest, a jest - stwierdził luźno Carsten widocznie zadowolony z siebie, że zdradza taką tajemnicę - mam tutaj dwójkę dzieci. Ale.. Chyba raczej niebawem już jedno. Sabat… - Zacisnął pięść.
- Czemu “niebawem”?
- Bo jeszcze… mam nadzieję. Tylko, że każdej nocy mniej.
- Jeżeli dobrze rozumiem… potomek zaginął?
- Tak. Po ostatniej walce. Widzisz, prowadzę tu dość znaczne interesy. I legalne, czym warto się chwalić. Jestem właścicielem… tak jakby większej części przemysłu. Sabat chciał mi to… nam. Wszystkim... Nawet nie odebrać, do kurwy nędzy - pokręcił głową - tylko zniszczyć. Bezmyślnie.
- Sabat stosuje taktykę spalonej ziemi - wtrąciła się opiekunka Elizjum - co utrudnia nam obronę. Sporo naszych zaginęło ostatnimi czasy lub po prostu unika pokazywania się przy nas. Mam tylko nadzieję, że to nie ze strachu, a pragmatyzmu. - Uśmiechnęła się.
- Sporo? - Leif nie musiał udawać zdziwienia. - Jeżeli sporo się ukrywa to - spojrzał na Carstena, a potem na Ingrid - ilu właściwie jest tu członków Rodziny?
- Widzę twe zaskoczenie - Ingrid znów uśmiechnęła się - będzie rozkoszą to powiedzieć. Tylko czy chcę… - zakręciła włosy wokół palca - a może potrzymam cię w niepewności, co? Swego czasu mieliśmy tutaj spory problem z przeludnieniem. Stąd między innymi aż dwóch oprawców. Trochę zepsuliśmy kontrolę granic. Będzie z… - na jej twarzy wykwitło zastanowienie - albo jeszcze nie... - Zaśmiała się. - No dobra, dobra… Jak myślisz?

Stary einherjar zastanowił się i potoczył wzrokiem po sali.
- Drugie tyle niż ci co są tutaj i nieobecni, przeze mnie wymienieni?
- Blisko. Dwadzieścia jeden głów - kobieta badawczo przyglądała się reakcji Leifa, który nie spuszczał spojrzenia i nie unikał wzroku Ingrid. Carsten za to bardziej interesował się zawartością małego pucharu pełnego krwi.
Końskiej krwi.
- Jak za starych, dobrych czasów - einherjar odpowiedział opiekunce elizjum, z uśmiechem patrząc jej w oczy. - Wieki temu na tej ziemi nikt nie przejmował się ile dzieci Canarla przypada na śmiertelnych. Ale chociaż może i przyjemny… to jednak ewenement, jak na dzisiejsze czasy.
- Nie jest jak za starych, dobrych czasów - odpowiedziała spokojnie lecz z silnym chłodem. - Tamtejsze społeczeństwo było drapieżnikami. Żyło wojną. Nikt nie przejmował się ilu ma synów, lecz synowie obracali się przeciw ojcom, ojcowie wybijali potomstwo, brak miejsca, mniej ludne osady ludzkie wymuszały silną rywalizację. Nie, nie jest jak kiedyś. I oby nie było.
- On chyba nie wie, Ingi - pieszczotliwie skrócił imię wampirzycy Carsten. - Widzisz Leif, tutaj mało kto regularnie spożywa krew ludzi. Owszem, jest elementem… diety. Książe w swej mądrości nadzoruje tego typu problemy i ich aspekty.
- Nie przejmuję się tym, pijam ze zwierząt - odpowiedział Leif przenosząc spojrzenie na wampira. - Ale to słuszne co czyni książę. Nawet w czasach krwi i topora, gdy nic nie przeszkadzało kogoś ubić, czy wyssać do cna… staliśmy na straży, w obronie ludzi. Jak farmer na straży swej trzody, nie wybijający bez potrzeby i potrafiący poświęcić życie chroniąc ją przed wilkami.

Zaskrzypiały drzwi sali i pojawił się w nich Marek, oraz drugi jegomość. Towarzysz szeryfa był pewnym siebie, szczupłym jegomościem o władczym spojrzeniu, blond włosach i błękitnych oczach. Wkroczył do pomieszczenia pierwszy obdarzając zgromadzonych miłym, powitalnym uśmiechem. Przyodziany był w gruby sweter dopasowany do eleganckich spodni w kant. Marek podszedł do stolika swej córki, natomiast nowo przybyły ruszył w kierunku Leifa. Oparł się o stolik i nachylił.
- Aut bibat, aut abeat.
- Valborg? - spytał wprost einherjar powstając i spoglądając z ciekawością na wampira. Starał się ukryć fakt, iż nie ma pojęcia co ten właśnie rzekł.
- Nie przyjacielu - kainita podał mu dłoń na powitanie - Olaf, książęcy seneszal. Valborg aktualnie gasi pożar. Dosłownie i w przenośni. Przed chwilą rozmawialiśmy. Pytałem czemu z nami nie pijesz.
- Nie odmówię, choć wolałbym nie ludzką Olafie. - Leif uścisnął mu dłoń. - Rzeczywiście widziałem jakąś łunę… - dodał wymijająco. - Valborg kieruje strażą pożarną? - Uniósł brwi i uśmiechnął się lekko zaznaczając, że nie mówi poważnie.
- Czasem mam wrażenie, że wszyscy tu robimy za strażaków. Tylko, że siedzimy jednocześnie w piekle. - Westchnął dosiadając się. Pozostałe wampiry milczały. - Ale z piciem - wrócił do tematu o krótkiej przerwie - to mnie nie oszukacie. Czuję od was masą ludzkiej juchy. - Spojrzał nań przenikliwie.
- Nie piłem z człowieka blisko dwa lata - Leif nawet nie mrugnął. - Ostatnio w elizjum w Uppsali. Nalegali. Jakaś tradycja.
- A ja jestem synem Malkava - seneszal rzucił żartobliwym tonem.

Opiekunka elizjum zaśmiała się lekko na ten widać wyborny żart. Widząc brak szczerej reakcji Leifa, wytłumaczyła:
- Malkavianie od kilkudziesięciu lat nie mają wstępu do miasta po jednej z ich… akcji. Czy żartów jak to wolą zwać.
- No tak - bez przekonania potwierdził Olaf przywołując gestem służącego z kielichami krwi. - Końska. Tylko proszę, bądźmy szczerzy ze sobą. Lubię cię, einherjar.
- Czym zasłużyłem sobie na tę sympatię, Olafie? Widzę cię po raz pierwszy i uczyniłem nietakt zgadując w Tobie kogoś innego.
- Masz na pieńku z Sabatem. Przyjaciel mojego przyjaciela, a wróg mego wroga… i tak dalej. Marek cię lubi, a to samo w sobie wystarczyłoby. No i nieczęsto mamy okazję gościć tak tak znamienitego spokrewnionego. Wręcz chodzącą kronikę historyczną. W postaci bohatera z dawnych opowieści. - Uśmiechnął się kątem ust podejmując puchar krwi w celu wzniesienia toastu albo chociaż stuknięcia się nimi, co Leif spełnił.

- Zaskoczyłeś mnie - einherjar odezwał się po dłuższej chwili. - Stare opowieści nie przetrwały, wszak czytałem wikipedię. O których z nich mówisz? - Spojrzał baczniej na seneszala.
- O śpiącej królewnie - seneszal wzruszył ramionami - chociaż osobiście wolę te batalistyczne. Ale dobra, my tu gadu gadu, a miasto nam stygnie. Jutro uderzamy na Sabat. Byłbyś kontent?
- Nie. - Leif pokręcił głową. - Nie lubię tłoku, co pewnie wiesz jako znawca opowieści batalistycznych. - Leif upił kolejny łyk z pucharu. - Ale ta wojna jest mi nie po myśli, to problem względem moich planów, a i chcę zabić jednego z sabatników. Rzeknij ilu ich jest i gdzie są, a może przywrócę dawne opowieści, jak tę o Stiklestadt.
- Nie śmiałbym proponować roli żołnierza - Olaf stwierdził szczerze - współcześnie takich jak wy określano mianem komandosów. Jeśli jesteś chętny, o szczegółach porozmawiasz z Markiem. Poza ghulami w całej akcji wezmą udział cztery osoby. Ja, Marek, Kościtrzask oraz nasz przyjaciel jak tylko ruszy tyłek - serdecznie acz uszczypliwie potraktował Carstena. Ten tylko kiwnął głową.
- Celów jest kilka - Olaf dokończył - myślę o wsparciu innych… choć to jakby nie pierwszy front. Maria może ruszy swoje wróżki. - Westchnął. - Ale dość o pracy.
- Wróżki? - Leif uniósł brwi pociągając kolejny łyk.
- Kurwy - bez ogródek wyjaśnił Carsten - taka nasza pieszczotliwa nazwa. Już nawet nie pamiętam z czego się wzięła.

- Niepozorny sabatnik bardzo żywo i chętnie posługujący się ogniem, prawie jak mag - Leif zmienił temat tym razem o dziwo spoglądając na Ingrid. - Kim jest i gdzie można go znaleźć?
- Jak go znajdziesz, kurwiego syna - odpowiedział Carsten - to poślij go do piekła.
- Co racja - wampirzyca westchnęła - to racja. To jeden z ważniejszych sabatników. Nie mam pojęcia jak się wabi. Co ciekawe - skrzywiła się bardzo - jest Tremere. I chyba tylko dlatego, że nie wiemy jakie ma PRAWDZIWE - bardzo mocno wymówiła te słowa - imię, wciąż chodzi po tym świecie. Z tego co mi wiadomo jest specjalistą od ognia, snów oraz duchów.
- Z pewnością wasz wywiad ma pojęcie o jakimś sabatniku średniego, lub niższego szczebla. - Leif upił kolejny łyk z pucharu.
- Imiona są jak ubrania. Tak samo jak ty nie nazywasz się Leif.
- Me imię: Legion. - Einherjar wykrzywił się w parodii wymuszonego uśmiechu. Czuł się zmęczony przebywaniem wśród wampirów i ospały brakiem bestii. - Leże sabatnika, a po zmroku dam odpowiedź, czy pójdę z wami.

Olaf wzruszył ramionami.
- Nie mnie się targować. Możesz porozmawiać z księciem.
- To nie targi. Jeżeli znacie miejsce spoczynku Sabatnika, znaczy to, że nie jesteście w stanie uderzyć w niego w dzień by go przejąć. Ja jestem w stanie. Nie wiecie nic o ogniomistrzu, dowiem się od tego sabatnika. Niczym nie ryzykujecie.
- Widzisz… lubię cię. Co nie znaczy, że bezgranicznie ufam - spokojnie, rzeczowo wyjaśnił Olaf. - I nie mam na myśli zdrady, krzywdy czy cokolwiek z tych rzeczy, spokojnie. - Uśmiechnął się chcąc lekko złagodzić ton. - Jednak zarówno twój klan jak i Ty sam nie zostałeś opiewany w pieśniach jako tysiącletni głaz spokoju. Jako oaza niewzruszona, jako… sam wiesz. Po prostu nie chcemy nagłego, nie planowanego rajdu. I tak, nie chcemy uderzyć na jego stałe schronienie lecz w nocy jutrzejszej. Acz schronienie znamy. Tylko, że to atak na gniazdo szerszeni.
- Nie mam nic wspólnego z waszymi klanami. - Wzrok Leifa stwardniał, choć brak bestii nie czynił takiego wrażenia jak wtedy gdyby ją w sobie miał. - Ilu Sabatników, jak potężnych i ilu ich ghuli jest w tym leżu? - spytał rzeczowo.

Do ich stolika podszedł Marek.
Uśmiechnął się serdecznie i chyba swoim pięknem sprawił, że nagle nerwowość w ich gronie opadła. Widać ładna buźka miała więcej zalet niż tylko wzbudzanie sympatii.
- Sporej części z nich nie dałbym rady nawet dawniej - odezwał się żartobliwie - a co do dopiero teraz jak się zgnuśniało. Olaf, na moją odpowiedzialność, dobra?
Seneszal zmierzył szeryfa skupionym wzrokiem. Po chwili kiwnął głową.
- Świetnie. - Marek również skinął. - Idę jeszcze porozmawiać z księciem. Trzeba skonsultować detale. Poczekam potem na ciebie Leif. - Uśmiechnął się po raz kolejny i wyszedł. Leif zauważył, że zarówno panie jak i panowie lekko podążyli za nim wzrokiem.

- Chcecie mi rzec… - Leif mówił spokojnie na powrót zwracając się do seneszala - że wasz wywiad nie ma informacji o leżach niektórych członków Sabatu, lub średnio ważnych sfor?
- Nie chcemy się dzielić tym - Olaf spokojnie wyjaśnił. - Nie lubię samotnych, pozaplanowych akcji. Spójrz na miłego nam Carstena. Gotów wymierzyć zemstę samodzielnie.
Wspomniany wampir nie odpowiedział. Chyba nie miał za złe takiego posłużenia się jego osobą.
- Ustalmy coś Olafie. - Leif złożył dłonie w piramidkę i oparł na nich brodę. - Marek mówił mi o wielu prawach i zakazach w Lillehammer, ale nie o tym, że nie można napierdalać Sabatu. Mogę działać sam, po omacku i będzie potrzeba gaszenia pożarów, albo dacie mi informacje bym działał rozważnie i może was wsparł, choć nie otwarcie. - Patrzył Olafowi w oczy. - Potrzebujesz skonsultować się z księciem? Proszę seneszalu. Ja długo czekał nie będę.
- Sądzę, że Marek wszystko ci wyjaśni - kainita rzucił odpowiedzią trochę od niechcenia. - I zapewne powie co chcesz usłyszeć. Za darmo dam ci nawet jedną lekcję. To, że czegoś nie zabraniamy nie oznacza, iż przykładamy ku temu rękę. Jest to swoisty ukłon w stronę wolności jednostki.
- Czekam zatem. - Leif wciąż patrzył Olafowi w oczy. - Jak znajdujesz tę krew Inge? To musiała być piękna kasztanka - dodał całkowicie poza tematem rozmowy.
- Nie przepadam za koniną - kobieta odpowiedziała całkiem szczerze.
- Piłaś kiedyś człowieka do cna, czując w krwi ostatnie bicie serca?

Wampirzyca wyglądała na naprawdę zmieszaną tym pytaniem. Uratował ją Olaf.
- Wybacz Leif… to jest bardzo intymne. Takie już są damy. My, faceci możemy pozwolić sobie na więcej wulgarności. - Mrugnął.
- Złe czasy, gdy musimy się ukrywać. Złe czasy gdy musimy polować na ludzi zamiast przyjmować chętnych do ofiarowania swej krwi. Złe czasy, gdy to intymne - w głosie einherjara zabrzmiała nostalgia. - Jeżeli zechcesz Inge, to dam ci to, poza limitami księcia i bez wyrzutów sumienia. - Zbliżył twarz do wampirzycy. - O tak, jesteśmy drapieżnikami. Wszyscy. Dawniej i teraz. Zabijesz człowieka, nie zabijając człowieka. Przyjdź, gdy zechcesz.

Kobieta kiwnęła głową. Chyba bez przekonania. Carsten zaśmiał się lekko i rubasznie.
- A mnie to już nie zaprosicie?
- Czemu nie…? - Einherjar nie odwracał spojrzenia na wampirzycy. - Przybądźcie oboje. Nietaktem będzie gdy spytam które z dzieci Kaina są Waszym przodkami? - znów zmienił temat.
- Sam chciałbym to wiedzieć - Carsten odpowiedział dość zaskakująco - I chyba tyle mogę powiedzieć w tej sprawie. Inge jest czarownicą - lekko uszczypnął słowami kobietę. Na moment wyraz jej twarzy był lekko złowrogi.

Olaf przyglądał się toczonej dyskusji przy drugim stoliku. Właśnie, bardziej przyglądał niż podsłuchiwał.
- Czarownicą. - Leif skinął lekko głową. - Zawsze to jakaś magia. Może nie taka jak przybyszów do miasta, ale zawsze.
- Sigrud jest dużo lepszy w opanowaniu sztuki - wampirzyca zakręciła palec we swe włosy - wręcz niesamowicie dobry.
- Ingie…. - Lef spojrzał na wampirzycę uśmiechając się lekko. - Magia przy Magyi, to jak szczotka i szufelka przy śmieciarce. Podziwiam, aczkolwiek… Ci co przybyli do miasta mogą wedle zachcianki przenicować rzeczywistość, a nie czynić kuglarskie sztuczki. Mogą się w wojnę włączyć, ale po której stronie? - spytał retorycznie spoglądając na Olafa.

Kobieta zacisnęła mocno usta wbijając zimy wzrok na Leifa. W tej chwili, przez ten jeden ułamek chwili przepełniony nienawiścią, siłą ego oraz poczuciem wyższości zrozumiał, iż poprzez kwestionowanie sztuki jej klanu właśnie sprawił sobie wroga w opiekunce Elizjum. W przeciągu następnej sekundy jej oblicze przybrało ponownie wyraz serdecznej maski.
- Wybaczcie, mam jeszcze rozmowę. - Skinęła głową i odeszła do drugiego stolika. Olaf podążył za nią wzrokiem.
- Nie rozmawiasz zbyt dużo z innymi. Wpadki w słowach potrafią być boleśniejsze niż w walce - rzucił jakby od niechcenia zupełnie nie wydając się przejęty wzmianką o magy czy nawet dopytując o termin którego być może nie zna. Carsten wyglądał na niezbyt zainteresowanego rozmową.
- Złe to czasy - odpowiedział Leif patrząc na siedzącego stolik obok seneszala, skupionym, chłodnym spojrzeniem - gdy za szczerość otrzymuje się niechęć. Złe to czasy, gdy czując krzywdę i nienawiść odchodzi się z zadrą w sercu miast zwać na holmgang. Jesteście słabi, skupiając się na knuciu i chowaniu uraz. Nie moja to rzecz jednak jak żyjecie.
- Zawistni, nie zawistni - wtrącił się Carsten - ale za to chyba jednak szczęśliwi. Nie bez powodu wielu spokrewnionych szukało tutaj schronienia.
- Tak… - Olaf dopiero teraz upił drugi ły krwi. - Rzecz o magach obiła się o moje uszy. Nie sądze aby byli ważni.
- Zatem jesteś głupcem, Olafie.

Olaf rozciągnął się leniwie na siedzisku. Stare kości strzeliły w stawach. Delikatny rumień krwi przepłynął mu po skórze.
- Przeproś.
- Nie Olafie.
Leif upił ostatni łyk końskiej krwi i odstawił pusty puchar. Nie zdążył zrobić dokładnie nic poza lekkim odchyleniem ciała gdy Olaf smagnął nim po suficie z niedźwiedzią siłą. Szybkość wampira była porażająca tak samo jak niespodziewana siła. Po chwili Leif bardziej niż na swym przeciwniku skupił się na sobie. Na dźwięku łamanego pod impetem uderzenia kręgosłupa, na pękającej od upadku o ziemię wątrobie, na uchylającym się Olafie aby połamać mu kończyny. Na…

...odstawieniu pucharu.


Ręka starego wampira drżała jak w febrze. Olaf uśmiechnął się serdecznie. Bardzo serdecznie i bardzo po przyjacielsku.
- Szkoda. Zatem za zdrowie odważnych. - Wampir uczynił mały toast na rzecz Leifa.
- Skål - odrzekł einherjar lekko wstrząśnięty wizją. Siedział przez chwilę przy pustym kuflu ze ściągniętymi brwiami. Coś w głębi kazało mu odejść ale… - Skoro kultywujecie tę śmieszną maskaradę, przed zwykłymi ludźmi - odezwał się znów spoglądając na Olafa. Z ciekawością, ale spięty. - To czemu uważasz, że istoty wszechmocne, ważne nie są?
- Ponieważ wszechmoc jest wyłącznie kwestią skali - Olaf odpowiedział dziwnie szczerze. Był też wyjątkowo zrelaksowany. - Dla mrówki słoń jest wszechmocny. Dla lwa może być potężny lecz w zasięgu jego pazurów. Taka miła, filozoficzna dygresja. Jeśli uważasz inaczej, możesz mi to wyjaśnić. Z wielką chęcią posłucham. Nie mam zamiaru się głupio upierać przy błędnym zdaniu. Tym bardziej, że jako nowa osoba w naszej wspólnocie masz dzięki temu zapłacić za gościnę. Czy to nie tak kiedyś było? Kultura wymagała uraczyć gospodarzy dobrą opowieścią.

Leif wstał i podszedł do siedzącego stolik dalej Olafa. Pochylił się lekko nad nim.
- Wiedza, seneszalu… kosztuje. - rzekł z uśmiechem również świadczącym o sympatii. Problem w tym, że Leif nie udawał, nie potrafił. - Wiedz tylko tyle, że jeden z nich, rozgarnięty, mógłby puścić was wszystkich z dymem. Co zaś do opowieści… nie jestem skaldem, ale niechaj i będzie. - Potoczył wzrokiem po wampirach w sali. - Czekając na decyzję księcia będę za niego czynił. Jednak skaldów poiło się piwem lub miodem, a ja gustuję w krwi. Przynieś mi puchar, a opowiem o starych bitwach.

Zaciekawiona córka Marka wyglądała w jego stronę. W tym samym czasie Jesper wstał i ruszył po służbę. Minęło kilka bardzo długich chwil po których przyniesiono Leifowi kryształowy puchar wypełniony gęstym osoczem.

[MEDIA]https://i.imgur.com/VwfZsc3.png[/MEDIA]


- Podaj mi puchar - Leif patrzył na Olafa - jak nawet dawniej królowie własnymi dłońmi podawali skaldom.
- Nie będę uzurpował - stanowczo odpowiedział.
- To nie uzurpatorstwo. Księcia nie ma, chcesz opowieści, podaj, w jego zastępstwie.
- Ja mu podam ten cholerny puchar - wzruszył ramionami poirytowany Carsten i to co powiedział, uczynił.
Leif nie wziął od niego naczynia cały czas wpatrując się w Olafa, który to milczał i nie poczynił nic w kierunku podania pucharu.
- Zły czas… - pochylił się lekko ku seneszalowi cedząc słowa - gdy nawet to zatraciliście. - Wziął puchar z ręki Carsteina i upił kilka łyków. Pachniało jakoś… dziwnie. Lekko kolorowo. Tak mógłby to określić. - Poczekam na decyzję księcia, względem tego o czym mówiliśmy. Zapłacę za gościnę opowieścią.

Leif potoczył wzrokiem po zgromadzonych.
- Saga ta zapomnianą jest, gdyż spokrewnieni, którzy przybyli tu z południa zajmując miejsce einherjar wytępili, lub przepędzili dzieci Canarla przekazujących sobie tę i inne historie. Tak samo ludzcy księża zwalczali skaldów opowiadających sagi o dawnych bohaterach jako i o bogach tej ziemi. Nie mniej ważne jednak było też to, że potomkowie dzieci Kaina byli tu obcy i musieli być w swych czynach ostrożni, bo te dzikie ziemie ostoją były najzacieklejszych synów Valiego, zwanych przez was Lupinami. Musieli się układać i próbować żyć w chwiejnym pokoju ze zmiennokształtnymi nim się nie umocnili. Nie dziw zatem, że opowieść o grupie nieumałych uderzających na jeden z najświętszych Caernów Danii, masakrujących całą watahę jego obrońców, oraz doszczetnie go niszczących i plugawiących... skazana została na niepamięć.
Leif znów upił łyk krwi.
- Zaczęło się to w Ribe, gdy podczas thingu einherjar, grupa wilkołaków uderzyła podpalając langhus jarla i uprowadzając jego ludzką ulubienicę… - stary einherjar mocnym głosem kontynuował opowieść.

(...)


- … I tak zakończyła się jedna z największych bitew między aftergangerami i wilkołakami w starych czasach - Leif zakończył spoglądając ku drzwiom, w których zauważył szeryfa.

Marek miał dobre wyczucie gdyż wszedł na sam koniec opowieści. Przeprosił wszystkich zebranych, że go porywa (ale kto mógłby mieć pretensje do tej pięknej buźki?) i zabrał go na korytarz. Na wstępie wyraził lekkie zaniepokojenie, iż musiał nań czekać, aż sam pofatygował się po niego, ale jednocześnie z radością oświadczył, iż cieszy się, że stary Gangrel tak dobrze radzi sobie w Elizjum. Mówił zupełnie szczerze. Może nie wszystko dobiegło jego uszu, acz coś słyszał. Nawet zdobył się na serdecznie pocieszenie Leifa po „aferze z Kościtrzaskiem” i stwierdził, że temu Nosferatu szybko gniew przechodzi.

Zakręcili po korytarzu dalej spacerując po budynku.
- A jak tam wasza pielgrzymka? Sugestia księcia była pomocna?
- Badam pewne topy - einherjar odpowiedział dwuznacznie.
- Bardzo dobrze - Marek ucieszył się - zawsze miło słyszeć, iż komuś jego plany się spełniają. Rozumiem, że chcesz dorwać naszego drogiego piromantę?
- Ma coś, co należy do mnie. Ani mam z nimi dobre relacje aby negocjować, ani też nie sądzę, że odda po dobroci.
- Miał znajdować się w jednej z siedzib Sabatu jutrzejszej nocy - wyjaśnił Marek spokojnie - i być celem akcji. Jednakże nie sądzę abyś dał radę sam. Z całym szacunkiem.
- Ja zwykle uderzam w dzień - odpowiedział Leif nie zwalniając leniwego, spacerowego kroku. - Ghule nie mają takiej potęgi, aby sprawiały większe problemy. Przynajmniej zazwyczaj.
- W dzień będzie przebywał w innym miejscu, a tam… - Marek zasępił się - ...to już niestety samobójstwo jest.
- Czemu? - Einherjar zainteresował się przystając i spoglądając na szeryfa.
- Tzimisce i ich plugawy pomiot.
- Ach tak, słyszałem o nich - Leif kiwnął głową i znów zaczął powoli iść. - Interesujący dylemat, bowiem w dzień nie ryzykuję swym istnieniem, w nocy zaś tak.
- Chciałem zaproponować współpracę. Wraz z moimi ghulami ruszamy na niego w nocy. Razem tylko. Książę bardzo liczył na ten wariant.

Leif poczuł drobne ukłucie na duszy. Delikatną, marną szpilkę, trudną do przeoczenia lecz śmiesznie łatwą to zignorowania. Nie chciał zawieść księcia. Zmrużył oczy znów spoglądając na szeryfa.
- Książę… książę liczy na bardzo wiele - powiedział zamiast po prostu wymigać się jakoś, co zamierzał jeszcze przed chwilą. - Mam na pieńku z Sabatem, ale nie stawałem przeciw nim w otwartej wojnie u boku waszego stowarzyszenia. To może wiele zmienić, dla nieumarłego nie będącego w Camarilli. Poza tym dochodzi tu ryzyko ostatecznej śmierci w nie mojej wojnie.
- Camarillia, Camarillia… - Marek zupełnie po ludzku westchnął - chrzanić ją. Lillehammer samo w sobie jest… organizacją. Ale rozumiem. Zatem co proponujesz dokładniej? Książę w gestii twego wsparcia dał mi chyba wolną ręke - Marek wypowiedział się pewnie lecz Leifowi nie umknęło słowo “chyba”.
- Dajcie mi wszystko co macie na swój Lillehammerski sabat. - Einherjar zatrzymał się znów i odwrócił przodem do szeryfa. - Dosłownie wszystko. Podczas swej obecności w Lille, mogę ich szarpać sam, po cichu w imię własnej z nimi wróżdy. Nie ważne czy Lillehammer, czy Camarilla… Wy macie oparcie w sobie. Ja jestem sam i sabat traktuje mnie wrogo, ale zbyt wiele musiałby poświęcić, aby mnie znaleźć i zniszczyć. Zbyt duże straty, zbyt mały sukces. - Einherjar zbliżył się do Marka na krok. - Jeżeli rozniesie się, że stanąłem do walki z nimi, ramię w ramię z wami, to zmienią nastawienie. Podejrzewam, że Kościtrzask ma wiele informacji, dzięki których mogę być ich cierniem w dupie, języczkiem u wagi w tym starciu, ale nieoficjalnie.
- Wszystkiego to i sami nie mamy - Marek zaśmiał się lekko - znasz politykę. Z jednej strony dobro wspólne, a z drugiej każdy tylko liczy w jak bardzo krytycznym momencie sprzedać ważne informacje które zdobył w ostatniej chwili, miesiąc temu - skrzywił się z niesmakiem.
- Dobra… Wszystkiego nie dam… Znaczy na początek - uśmiechnął się - ale pytaj o co zechcesz, a postaram się pomóc. Jeden tylko warunek, wiem co dokładnie planujesz i zezwalam. Sądzę, że to uczciwe. A, i jeszcze jedno Lei.f - Marek zbliżył się do niego jakoś dziwnie, po przyjacielsku. Klepnął go po plecach. - Tutaj jesteś pod ochroną księcia. Przybyłeś tu, szanujesz nasze prawa, gawędzisz z nami. Zadra na tobie jest w moich oczach zadrą na nas. Mówię to jako szeryf. - Wyciągnął ku niemu dłoń.
Leif uścisnął ją.
- Mam wiele planów, o którym z nich mówisz? Bym wiedział na który mam tu przyzwolenie.
- Z Sabatem rzecz jasna. Od zawsze wyznawałem koordynację walki… - Zaprzestał chwilę mówić, spojrzał na Leifa z zastanowieniem i zaśmiał się. - Śmiem uważać, że ta piękna gęba widziała więcej lub tyle samo walki co wy - odpowiedział bez zbędnego wywyższania się - ale o ojcach to pogadamy innym razem.
Zapadła cisza.

- Ilu ich jest, oczywiście poza młodymi, świeżo przeistaczanymi, bo tych to nigdy nie wiadomo - einherjar mruknął zmieniając temat, lub raczej powracając do niego. - Ich linie krwi dzieci Kaina, oraz orientacyjna potęga krwi w bliskości do w niej do niego. Znane miejsca leż sfor, wpływy w Lillehamer. Ile będę z tego miał na początek tyle będę mógł czynić. Aha… - Uśmiechnął się lekko. - Nim opuszczę ten piękny przybytek, chciałbym na osobności porozmawiać z Tobą, Olafem, Ingrid i Kościtrzaskiem.
- A w jakiej sprawie?
Szeryf nie tyle zignorował pierwszą część pytania co po prostu dał upust swej ciekawości.
- Magów.
- W takim przypadku również dwie inne osoby musiałaby tego posłuchać. Książę oczywiście oraz Sigurd.
- Nie lubię tłoku, a i książę ma pewnie ważniejsze sprawy… - Na samą myśl o kolejnym ujrzeniu manekina, einherjar zacisnął lekko zęby. - Chodzi mi raczej o tych, których mogłem urazić.
- Książe właśnie z Sigurdem dyskutowali w sprawach magii. Spotkałem Kościtrzaska czekając na ciebie i chyba dzisiejsze zachowanie wobec Księcia nie było szczególnie taktowne. Ale… Głowa do góry Leif. Wspomogę cię. - Uśmiechnął się dwuznacznie w materii rozmowy z księciem.
- Nie Marku. - Leif pokręcił głową. - Zresztą nie mam zamiaru mówić nic, co mogłoby księcia zainteresować.
- Szkoda - szeryf nie ukrywał żalu - gdy tylko książe się lepiej czuje, a dziś jest taki dzień, jest bardzo aktywny. Dobrze, co do Sabatu…

- Z tego co mi wiadomo, mają trzech Tremere. Mieli siedmiu, ale dzięki naszym staraniom – uśmiechnął się lekko – problem czarowników stał się mniej trapiący. Lasombra i Tzimisce rozkładają się u nich po równi, lecz, co ciekawe, również odszczepieńcy Brujah są u nich w mocy. Pomniejsze lenie krwi zdarzają się też, w tym węże. Mają całą sforę synów Malkava. Przypominają trochę berserków z twoich czasów. Nad nimi posłuch trzyma stary Nosferat oraz Assamita. Co do tych ostatnich, pojedyncze jednostki, nic groźnego. W mieście działa od trzech do pięciu sfor, z czego w konflikt zaangażowanych jest łącznie dziewięć. Z nieznanych nam przyczyn, pozostają w rezerwie na zachód od miasta. Acz przyczyn się domyślamy. Starzy Gangrele są bardzo niechętni inwazji. Jak zapewne wiecie, w Sabacie dokonał się mały przewrót u władz. Właśnie Gangrele są najstarsze, reszta to młoda krew. Może z wyjątkiem sfory aktualnego przywódcy, Dzika oraz jego przybocznych.

- A co do liczności – Marek pokręcił głową – przeistaczają nowe wampiry jak porąbani. Potrafili jednej nocy zakopać i z piętnaście osób.
- Co do ilu macie pewność, że działają w tej wojence? Dziewięć sfor… po kilku w sforze, do tego świeżaki. To ogromna liczba.
- Dziewięć sfor jest aktywnych, ale rotują. I tak, wiem. Wspominałem coś o samobójstwie?
- Co takiego jest w Lillehammer, że skierowali tu tak wielkie siły, a wy pozwoliliście funkcjonować ponad dwudziestce spokrewnionych, aby twardo tego miejsca bronić przed tak koszmarną inwazją?
- Jesteśmy przedmurzem Camarili. Zdobycie miasta otwiera wrota na zachód. Inna sprawa, że nieszczególnie chcieliśmy nim być. Po prostu najdłużej się trzymamy - uśmiechnął się kwaśno - wyjątkowy jest geniusz Księcia budujący tak wyjątkowy ład społeczny. Widzisz, ograniczamy tutaj intrygi, wzajemną wrogość, walki czy inne brudne sztuczki. Można powiedzieć, że każdy wampir w mieście traktuje innych jak braci. Może nie bezpośrednich, ale jednak. To bardzo komfortowa cecha. Gdzie indziej możesz powiedzieć, że wojna krwi nie istnieje?
- Nie zajmuję się nią - einherjar odpowiedział wymijająco. - Jest tylko jedna ważna wojna, tylko jedna warta uwagi bitwa. Zauważyłem jednak tutaj o wiele bardziej przyjazne i pozbawione intryganctwa relacje.
Marek nie odpowiedział. Miast tego poprowadził Leifa do pokoiku, w którym wcześniej ten spotkał się z Nosferatu.

- W dawnych czasach - zaczął mówić Leif, gdy do niego i Marka dołączyli: Olaf, Ingrid, Kościtrzask i… o dziwo jednak Sigurd. - Dawniej na dworach i ludzi i aftergangerów etykieta i zachowania często zamykały się we wzajemnym biciu po łbie, pięścią lub i toporem. Ja nawet wtedy nie potrafiłem odnaleźć się na dworach jarlów i konnugów. Nie chcę, nie potrafię, unikam Rodziny. Wiem, że mogłem kilkoro z was urazić mniej lub bardziej swym zachowaniem, za co proszę o wybaczenie, a uznaję, że jeżeli uważacie w mym zachowaniu obrazę, to winienem niewielki dług u gospodyni tego miejsca. - Skinął głową Ingrid. - Mam nadzieję, że uznacie me słowa, które padły i padną za mój brak ogłady i szczerość, a nie chęć czynienia obraz. Bowiem jako rzekłem - znów spojrzał na Ingrid - potężna magia którą niektórzy z nas znają, jest prawie niczym przy magyi magów. Zatem - tu przeniósł spojrzenia na Olafa - głupotą jest ignorowanie ich, lub uznawanie nie dość niebezpiecznymi. My jesteśmy potężni krwią, oni są wszechmocni. To nie jak lew względem słonia Olafie - znów spojrzał na seneszala. - Są śmietrtelni, krwawią, ale mogą WSZYSTKO. - Nie skłamał, ignorując po prostu kwestię paradoksu. - Przybyli do Lillehammer. Zwykle magowie nie mieszają się w sprawy spokrewnionych, uznając je za błahe. Och uznają nas za zagrożenie, ale dla nich jesteśmy jak dla nas ludzie. Być może zajmą się swoimi sprawami, być może nie. Ale jeżeli włączą się w tę wojnę, to strona przeciw której staną nie ma szans. Wiem, że rozmawiali z sabatnikami.

Zauważył pewne zadowolenie w gronie wampirów na wieść o tym, iż poprosił o przebaczenie. Szczególnie radośnie zareagował na to Kościtrzask (lub zdeformowane oblicze Nosferatu po prostu tak czasem wyglądało) oraz Ingrid. Z tym, że tej drugiej tryumf zszedł z twarzy gdy po raz kolejny wychwalał potęgę śmiertelnych magów.
- Mądrze prawicie, aż miło waść słuchać - lekkim, acz dziwnie dystyngowanym tonem zagaił Sigurd - wszak mądrego zawsze miło posłuchać. Byłbym rad zwrócić uwagą na jeden, być może nic nie znaczący dla wewnętrznej logiki tego wywodu, jeden tylko detal - wampir upewnił się, iż skupił wystarczającą ilość uwagi. - Otóż z pewną wrodzoną pokorą wobec niepojętych spraw tajemnych i zagadek tego, a być może i następnego kosmosu, pragnę jednak tą pokorę odrzucić. Miewałem przed laty dość zażyłe, aby nie powiedzieć nazbyt intymne, i chyba dla obu stron - stanowczo zbyt rozwlekłe gadający wampir uśmiechnął się lekko - nie do końca komfortowe relacje ze śmiertelnymi magami. Nie chciałbym was urazić, zatem z góry proszę o wybaczenie, lecz podpierając się tymi doświadczeniami śmiem twierdzić, iż sztuki tej grupy są albo wyjątkowo słabe, jak mącenie stawu dłonią albo też wyjątkowo wręcz niebezpieczne dla nich samych.
- Miło słyszeć, że ktoś wie o czym mowa Sigurdzie. - Leif skłonił się lekko. - Wiesz, a więc i pewnie inni wiedzą, że cokolwiek mag zrobi kłócącego się z przyjętą logiką, tedy na wielkie niebezpieczeństwo się naraża. - Einherjar spojrzał na doradcę księcia marszcząc brwi. - Daj jednak magowi wydrążony w środku kij z petardą i postaw przeciw niemu dziesięciu starszych, potężnych wampirów. Jeżeli jest możliwy przypadek, że dziesięć drzazg trafi w serca przebijając nawet odporne, nieumarłe ciała, to tak się stanie i mag nic nie zaryzykuje uczynieniem tego. To jeno przykład, można je mnożyć. Oni są niebezpieczni bardziej niż wilkołaki, czy cokolwiek innego co stąpa po ziemi.
- Sądzę, że jednak łatwiej zaufać mi w słowa naszego drogiego Sigurda - delikatnie podjął wątek Olaf - zresztą, taka rozmowa bez księcia nie ma najmniejszego sensu. Chcecie debatować Leif o magach? To zrobimy to jak się powinno. Jesteś już prawie jak swój, więc z Tobą przedyskutujemy tą kwestię. Bo bez księcia, który kilka drzwi dalej zajmuje się wymyślaniem strategii, to po prostu straszny nietakt. Rozumiecie mam nadzieję, co innego gdyby był daleko, wtedy jestem ja czy nawet Marek. Ale skoro jest tak ważna sprawa, wywołując spór między dwoma czarownikami - uśmiechnął się sprytnie patrząc na Leifa.
On chyba wiedział.

Leif był zdziwiony tą odpowiedzią. Coraz bardziej coś mu nie pasowało w zachowaniu tych wampirów.
- Książę… zrobi co zechce.
- A słońce parzy - wtrącił pod nosem ale dość głośno Kościtrzask.
- On tu władcą - kontynuował einherjar - i to tak światły mąż, że… wybaczcie - wręcz starał się aby słowa przechodziły mu przez gardło - ja w jego obecności, wręcz słowa wymówić… tak mnie jego aura władzy i majestatu ciśnie. Ale wiem, że oni niebezpieczni są. Źle by było, gdybyście z nimi źle żyli, a wszak magowie z sabatem się widzieli. Mogę zaaranżować wasze spotkanie z nimi, by ich ewentualny sojusz z sabatnikami w niwecz odesłać.
Marek podjął głos:
- Niestety, Leif ma wciąż problemy ze zrozumieniem pełnej mądrości naszego wspaniałego księcia - powiedział to zupełnie naturalnie, z pełnym przekonaniem które zdawało się, iż zmyło kpiący wyraz twarzy z oblicza Sigurda, a i nawet Olaf przytaknął temu twierdzeniu. Kościtrzask chyba bardziej kontemplował sufit niż dyskusje. Przynajmniej jednym, większym okiem. Mniejsze biegało po sali w pełnej krasie zeza.

- Co zatem proponujesz Leif, jaki plan działani?a - Olaf usiadł wygodniej wyciągając nogi. - Sojuszników nigdy za mało, niezależnie czy zgadzamy się co do ich siły czy też nie, są kolejnym elementem układanki.
Leif chciał wyć i wydrapać sobie oczy, aby zatkać nimi uszy. I to będac ospałym i spokojnym, pozbawiony bestii. To miejsce i zachowania Kainitów wręcz gwałciły rozum.
- Mogę przekonać ich na spotkanie… z Księciem, lub wami. Byście przekonali ich do swojej strony, lub do trzymania się z boku.
- Sądzę, że zaproponuję księciu standardowe działanie, to znaczy - Olaf zwrócił się do Leifa z objaśnieniem - spotkanie z delegacją, a dopiero po wstępnych ustaleniach, z jego oświeconą osobą. Trzeba wszak dbać o zdrowie i poczucie nam panującego, nie narażać go na zbędne podróże i nieprzyjemności - stwierdził gładko. - Niezależnie od składu takiej delegacji, najpewniej będę w niej ja, być może też nasz drogi oprawca lub szeryf. - Skinął głową Markowi. - Chciałbym również was mieć przy boku. - Spojrzał na Leifa. - Uczynicie nam ten zaszczyt?
- Och, nie mógłbym odmówić tego - “sobie” dodał w myślach wyobrażając sobie spotkanie magów z ‘Księciem’, lub choćby tymi szaleńcami. - Oczywiście.
- Cudownie - Ingrid uśmiechnęła się lekko i ruszyła po służbę. Chyba dziś poleje się więcej krwi na toast.
- Raczy waść powiedzieć coś więcej o składzie przybyłej grupy oraz ich specjalizacjach? Nie chcę być zbyt nachalny, ale zawodowa ciekawość badacza, jeśli badaczem oczywiście mogę się zwać gdy, jak chyba każdy adept sztuk tajemnych, borykam się z Wielką Tajemnicą, w każdym razie ciekawość ta domaga się zaspokojenia i pozwolę sobie niecnie - Sigrud uśmiechnął się bardzo delikatnie, dystyngowanie wręcz dając do zrozumienia żartobliwość tych słów w jego długiej wypowiedzi - wykorzystać waść do tego celu.
- Może będę miał możliwość zaspokojenia jej, gdy dowiem się o nich więcej - Leif starał się nie zdradzać emocji.
- Będę wyczekiwał tej chwili z wielką niecierpliwością.
Na sali pojawił się służący z małymi kieliszkami pełnymi krwi, bardziej przystającymi piciu wódki. Osocze pachniało tak samo jak poprzednio - najpewniej ponownie krew końska. Olaf podniósł kieliszek do góry.
- Za was Leif!
- Skål - odpowiedział einherjar przechylając swój kieliszek.

Leif zauważył jak Marek stuknął kieliszkiem z Kościtrzaskiem lecz sam nie wypił krwi, natomiast stary potworek upił tylko połowę, przyglądając się cieczy. Dopiero po chwili wypił resztę, a za jego przykładem postąpił szeryf.
- Dziękuję za gościnę - Leif skłonił się lekko Ingrid - i wybaczcie w czym bym uchybił. Niech bogowie was prowadzą.



Po wyjściu z Elizjum Leif prawie się zatoczył. W tej chwili nawet perspektywa widoku Walerii, lub Gerarda rozmawiających z ‘księciem’, nie była aż tak nęcąca by tu kiedykolwiek jeszcze wrócić. Leif złapał się na tym, że w tym obrazie szaleństwa brakuje czegoś. Niepełna układanka swą niekompletnością nie pozwalała zrozumieć tego co tu się działo.
Po kwadransie powolnego spaceru ulicami Lillehammer wyciągnął komórkę i wybrał numer do Moniki.
- Halo? - Głos członkini Sabatu był dość zaskoczony
- Czy mam szansę na krótką randkę przed świtem z najsympatyczniejszą Moniką w Lillehammer? Widziałem się z Kuzykiem.
- Kurcze, kurcze - głos nosferatki posmutniał - ja sem chciała, ale teraz ni do rody.
- Żałuję… Problemy? Można w czymś pomóc?
- Jakiś pojeb załatwił nas na cacy - w tle było słychać krzyki - musem kończyć. Odezwia się jutro.
- Mhm… - Leif rozłączył się.
Do świtu nie było daleko, a Leif był zmęczony tym co dziś się wydarzyło.
Ruszył zdecydowanie przed siebie w poszukiwaniu miejsca w którym mógłby niezauważony skryć się w łonie Jord, aby nie śledzony przez nikogo wrócić do obozowiska pod skocznią narciarską.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline