Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2018, 19:03   #3
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
“[She] was spiritually illegal, a bootlegger of the soul, a mythic creature made of words and wit and wild deeds and boundless memory.”

― William Kennedy


Co to to nie! Występ nigdy się nie kończył - cały świat był sceną. Teatrem. Zmieniali się tylko aktorzy, noszone przez nich maski oraz jakość wygłaszanych kwestii. Jo zeszła ze sceny w towarzystwie zamierających oklasków, rzucając jeszcze tu i ówdzie kilka pomniejszych ukłonów. Głęboki róż, którym w garderobie przyozdobiła poliki, skutecznie dublował za mieszankę zaczerwienienia i onieśmielenia, toteż mimo że jej oczy były teraz niczym dwa obsydianowe dyski, stwarzała złudzenie młodej, rozpromienionej gwiazdeczki. Zmieszała się na garść minut z klientelą, racząc kobiety grzecznościowymi przytulańcami, a mężczyzn uprzejmym acz zdystansowanym uśmiechem numer cztery. Wszystko po to, aby jeszcze bardziej zwiększyć swoje świeżo wypracowane chody u Owney’a. Kiedy przechodziła obok Adesso, jej obcas całkowitym przypadkiem zatopił się w wyściółce jego buta - na pełną, naznaczoną szpilastym bólem głębokość. Rzuciła ochroniarzowi pośpieszne “przepraszam”, ale ładunek emocjonalny tego słowa sugerował raczej ponure ostrzeżenie, nie skruchę. “Zrób tylko tej nocy coś głupiego. Daj mi proszę wymówkę” - to właśnie dało się wychwycić między trójką rezonujących sylab. Jej portem docelowym okazał się stolik, przy którym zakotwiczyli już Falleni i Giuseppe. Na ponowną rozmowę z tymi dwoma zdecydowałaby się tylko w tym miejscu. Oni mieli przyjemną anonimowość wynikającą ze szmeru i półmroku, a ona pewność, że owej anonimowości nie zniszczą wszczynając burdę lub strzelaninę. Wściekłe psy, przynajmniej do momentu uboju, należało trzymać na łańcuchu, a najlepszym ogniwami były te, z których istnienia zwierzę nie zdawało sobie sprawy.

- Dobry wieczór, panie Falleni! No i Giuseppe, oczywiście! Cieszymy się mogąc znowu was gościć w Cotton Club! - zaszczebiotała przymilnie, trzepocząc brokatowymi brwiami. Nie chciała z miejsca ich antagonizować, nie bez prowokacji. Choć pytanie “czy już skończyło wam się kieszonkowe?” usilnie próbowało przecisnąć się jej przez usta, nie dała za wygraną. To sekciarskie bydło nadal było klientelą, a Owney miał już dość problemów na głowie.
- Coś podać? Może w czymś pomóc? - “na przykład w zmianie stanu skupienia na lotny” dodała w myślach, wciąż kryjąc je za jakże użyteczną zasłoną naiwnej kelnereczki o gołębim sercu. Menu wylądowało na blacie.


Pieski Sabatu rozsiadły się wygodnie przy ukrytym w kącie stoliku.
- A chcesz nam podać swój zadek? - Giuseppe błysnął dowcipem jak zwykle.
- Masz problem, mała. W twojej okolicy zniknął ktoś istotny - Falleni starał się przejść do konkretów, ale jego kompan postanowił dalej zgrywać przygłupa.
- Ulubieniec jednej z szych wyszedł stąd wczoraj. Dunlop, kojarzysz? Podobno dawałaś mu... - nie skończył, bo Falleni przywalił mu w tył głowy na tyle mocno, że ghoul rąbnął czołem o stolik. Na chwilę zapanowała cisza, podczas której kilka osób spojrzało w ich stronę. Szybko jednak odwrócili głowy, widząc z kim rozmawia Jo. Niestety, szybki rzut okiem na salę sprawił, że wampirzyca dostrzegła Adesso, który postanowił przystąpić do działania. Upatrzona przezeń dziewucha ruszyła w kierunku zaplecza, a on tuż za nią. Nigdzie też nie było widać Owneya. Głos Falleni’ego przerwał rozmyślania nieumarłej.
- Podobno Dunlop wyszedł stąd z jakąś młodą laską, kojarzysz coś?
Kojarzyła, bo czemu by nie? Po jej występie zgarnął jakąś elegancko odzianą kokietkę i razem ruszyli w miasto. Prawdopodobnie odwiedzić najbliższy okoliczny hotel. Babki zaszufladkować się nie dało. Nie bywała wcześniej w klubie, ale miała kasę - tak jak ta smarkula, za którą polazł nieposłuszny bramkarz.

- To dlatego dzisiaj się nie pojawił...- zamruczała Jo z mieszanką zamyślenia oraz rozczarowania. Pozornie do siebie, ale wystarczająco głośno, aby słowa usłyszał także Falleni. Chciała, by głównodowodzący drągal podchwycił, że ona też była zaniepokojona tym zniknięciem. No i że nic wcześniej o nim nie wiedziała. Sprawiała przy tym wrażenie zawiedzionej. Jakby sypiący prezentami, zaginiony gość w jakiś sposób zdradził jej zaufanie. Po dwóch, może trzech sekundach ciszy, podczas której jej spuszczony wzrok nawiązał znajomość z pobliską ścianą, zdołała jednak przełamać swoją dziewczęcą naiwność.
- Tak, opuścił nas wczoraj trzymając pod depo jakąś wystrojoną przepióreczkę - ton głosu Jo sugerował kiepsko zatartą pogardę. - Dość młoda, dobrze ubrana, bez skrupułów. Podejrzewam, że przypadliby sobie z panem Giuseppe do gustu - to mówiąc, spojrzała z politowaniem na osiłka, który właśnie niemrawo próbował rozmasować bruzdę kwitnącą mu na czole. Wątpiła, czy chociażby odnotuje szpilę, jaką mu wbiła.


Adesso już łapał za klamkę, już oblizywał swoje oschłe wargi, kiedy coś stanęło mu na drodze. Rosły mężczyzna w pasiastej koszuli i oliwkowej marynarce zagrodził bramkarzowi drogę i pchnął go do tyłu na tyle mocno, że włoch prawie stracił równowagę wpadając na stolik klienteli. Jego oponent przejechał tyłem dłoni po swoim niechlujnym zaroście, a zaraz potem zrobił krok do przodu, zmniejszając odległość, jaka dzieliła go od bramkarza.
- Patrz gdzie leziesz! Nadepnąłeś mi na buta, ty zapyziały, gwinejski warchlaku! - huknął agresor, chociaż nawet dziecko mogłoby stwierdzić, że owe słowa stanowiły zwykłą wymówkę do wszczęcia mordobicia. Niektórzy ludzie po prostu szukali zaczepki, a liczne bruzdy na twarzy pasiastego delikwenta sugerowały, że właśnie do takich się zaliczał. Obserwując rozwój przepychanki z drugiego końca sali, Joanne westchnęła i pokręciła głową, jakby przepraszając dwójkę zabawianych przez siebie gości.
- Muszą panowie wybaczyć. Takie atrakcje mają tu miejsce prawie co noc, a temperament Adesso tylko dolewa oliwy do ognia. Gdzie to byliśmy? - zapytała usłużnie, czekając na kolejne pytania ze strony Falleni’ego. Jej uśmiech wydawał się pełniejszy niż wcześniej.

Zaradniejszy członek duetu zdawał się wcale nie zwracać uwagi na szykującą się rozróbę, czego nie można było powiedzieć o Giuseppe. Ghoul niemal się ślinił na myśl o oglądaniu porządnej bitki. A okrzyk Adesso, który przerwał wszelkie rozmowy w lokalu, sugerował, że rzeczywiście coś takiego zaraz się wydarzy.
- Ty zawszony kundlu! Sam sobie wdepnąłeś w tego zasranego buta, debilu! - trzask łamanego krzesła zaświadczył, że podopieczny Jo już dorobił się broni.
- Wspominałaś, że to jednak nie ty wyszłaś stąd wczoraj z Dunlopem. Przyznaję, że nieco trudno mi w to uwierzyć i naszym zwierzchnikom również - Falleni wydobył z kieszeni płaszcza gazetę złożoną tak, by zwrócić uwagę na konkretny artykuł u dołu strony.


DAVID DUNLOP KILLED WHEN AUTO OVERTURNS
Tobacco Millionaire's Two Guests at New York Home Are Seriously Injured.


-Świadkowie widzieli jeszcze przed wypadkiem jak jechał z jakąś młoda laską, a w zgniecionym aucie nie ma po niej śladu. Do tego jeszcze biedny Dunlop jest suchy jak wiór - Falleni zapukał palcem wskazującym w gazetę. - Ja wiem o jednej z naszych, która kręciła wokół niego dupą, a ty?
Jego wypowiedzi dopełniło suche trzaśnięcie sprężynowego noża gdzieś z głębi kotłowaniny. Najwyraźniej przeciwnik Adesso też zaczął się dozbrajać. Widząc to, Joanne, teraz już niemal całkowicie zrezygnowana, przycupnęła na krześle naprzeciw psa gończego Sabatu.
- Patyki i kamienie połamią mi kości... jednak przyrównywanie mnie do takiego kocmołucha także jest bolesne, panie Falleni - jej dłoń poruszała się delikatnie na przestrzeni między barkiem i szyją, jakby próbując rozmasować iluzoryczny siniak.
- Tamta dziewczyna była wyższa, miała czarne, kręcone włosy, brwi wyrysowane ołówkiem oraz ilość cieni wokół oczu, jakiej ja nie nałożyłabym nawet na czyjś pogrzeb - puściwszy nieistniejącą ranę, kuglarka zaczęła wyliczać cechy rywalki na palcach.
- W dodatku po tym jak pan Dunlop nas opuścił, byłam w klubie jeszcze przez dobrych kilka godzin, praktycznie do samego zamknięcia. Tak to już jest - napięty domowy budżet sprawia, że czasami muszę dorabiać jako kelnerka- w jej oczach malował się wyrzut sugerujący, że owy stan rzeczy jest wyłącznie winą sabatniczego duetu, ale była w nich też iskierka złośliwej satysfakcji wynikająca z faktu, że naganiacze sami, nieumyślnie, zapewnili jej żelazne alibi, które mógł potwierdzić zarówno sam Owney, jak i prawie tuzin innych dziewczyn kursujących tamtego wieczora po sali z tackami.

- Hmph. No i jeszcze ten mało subtelny zarzut odkorkowania starego poczciwca jak butelki taniego porto. Powiem szczerze, gdyby nie był pan jednym z naszych ulubionych klientów, obraziłabym się na poważnie! - wyznała z udawanym obruszeniem.
Falleni przez dłuższą chwilę przyswajał opis dziewczyny, jaki rzuciła mu wampirzyca, wpatrując się w przy tym w walczących mężczyzn. Gdy skończył go już trawić, odezwał się ponownie, tym razem bardziej bezpośrednio, bez zabaw w podchody.
- Jo, daruj sobie to słodzenie. To, że ktoś poderżnie ci gardło nie jest mi na rękę. Płacisz regularnie i nie zatruwasz mi życia - wampir spojrzał ponownie na nią, a coś w tym spojrzeniu sprawiło, że poczuła jakby już ktoś wydał na nią wyrok. “Który to już? Czym zawiniła tym razem?” - zapytała samą siebie, ale zwyczajnie nie mogła znaleźć odpowiedzi.
- Dunlop był ważny i ktoś będzie musiał za to umrzeć. Sprawdzę te twoje informacje, ale inni już chcieliby się ciebie pozbyć.
Giuseppe przytaknął energicznie, nie odrywając spojrzenia od Adesso i jego przeciwnika. Widać było, że ghul ma nawet pomysł jak mogłoby się to odbyć i że sposób ten nie do końca odpowiadałby Joanne. Co wydało jej się nawet zabawne, ponieważ intencje, jakie ona przejawiała względem jego osoby, były niemalże identyczne, a przy tym miały znacznie większe szanse powodzenia. Impertynencja ghoula podczas ich rozmowy wyprowadziłaby z równowagi starszego Salubri, o niej samej nie wspominając. Tym razem jednak półmózgi dryblas miał szczęście. Skórę ocaliło mu błogosławieństwo w postaci bardziej naglących spraw w grafiku kuglarki.

- Nie wątpię. Osoby, którym najbardziej zależy na szybkim znalezieniu kozła ofiarnego przeważnie są tymi, które mają najwięcej do ukrycia - zasępiła się na chwilę, po czym dorzuciła Falleni’emu kolejną darmową wskazówkę. - No i zwykle posiadają też motyw inny niż chęć zarżnięcia kury znoszącej złote jajka - mimowolnie dodając wagi poczynionym przez nią obserwacjom, włoch na drugim końcu sali złapał swojego przeciwnika za fraki i, rycząc jak opętaniec, poderwał go do góry niczym szmacianą lalkę. Nożownik wrzasnął w proteście i zaczął się szarpać, ale chwyt wykidajły okazał się niemożliwy do rozerwania. Ogarnięty rosnącą desperacją, pijaczyna spróbował trafić palcami w oczodoły Adesso i... udało mu się. Połowicznie. Chwilowe przesłonienie wizji oraz natarcie na dolną szczękę “gwinejskiego warchlaka” zaowocowało zawróceniem go wpół kroku, wykonaniem przezeń komicznie niezdarnego piruetu i gruchnięciem obydwu mężczyzn na stolik obok. Mebel złożył się jak domek z kart. Drzazgi oraz kawałki szkła doleciały aż pod nogi Jo, a wampirzyca, pochylając się, podniosła jedną z nich ze szczerym niesmakiem. Zupełnie jakby owa drobina winna była wszystkich nieszczęść na tym ziemskim padole. Z martwych płuc dziewczyny wydobyło się westchnienie. Długie, znużone.


- Cóż, dziękuję za fatygę i życzę powodzenia w śledztwie. Miło wiedzieć, że troszczy się pan o swoje inwestycje, panie Fellini. A teraz przepraszam, ale ja również muszę zadbać o własne, zanim ten podrzędny duet z wodewilu doszczętnie zdemoluje wszystko wokół. Wstała i poprawiła sukienkę, zatrzymując dłoń przy ozdobionym białą różą udzie nieco dłużej niż powinna. Następnie, z maską determinacji przesłaniającą twarz, ruszyła w stronę dwójki nabuzowanych alkoholem degeneratów, którzy postawili sobie za cel wywrócenie jej lokalu do góry nogami. Prowodyr zajścia miał jednak serdecznie dość całej zabawy jeszcze zanim Jo zdążyła dotrzeć na miejsce. Najpewniej ostatni cyrkowy wyczyn uświadomił mu, że słono się przeliczył zadzierając z włochem, toteż teraz, próbując zebrać się na równe nogi pośród kawałków drewna i rozlanego alkoholu, niezdarnie kluczył w stronę drzwi na zaplecze. Ale kiedy zapuścił żurawia w tył i zobaczył, że Adesso także już niemal przywrócił się do pionu, strach dodał mu - a raczej jego utykaniu - skrzydeł. Dopadł do klamki niczym do jakiejś świętej relikwii, zatrzaskując za sobą na głucho wykonaną z drewna barierę. Sapiący jak zziajany pies ghoul nie ustępował, już nastawiał bark do wyważenia przeszkody, tylko że...

- Adesso...- grobowy głos wymawiający tuż obok jego imię postawił go na baczność, rozniecając ponownie wspomnienia, które najchętniej wymazałby z pamięci. Odwrócił się.
- Świetna robota, pokazałeś mu, gdzie raki zimują! - powiedziała Jo, przyklaskując ochroniarzowi w aprobacie i chichocząc jak słodka idiotka. Kilku klientów dołączyło się nawet do jej przejaskrawionego wiwatu, traktując całe zajście jak darmową rozrywkę. Ale w oczach dziewczyny, w tych dwóch nieruchomych punkcikach chłodu, nie było nic słodkiego. Znalazł tam tylko zapowiedź cierpienia, prawie że fizyczną manifestację rzeczy, jakich nie życzyłby najgorszemu wrogowi. Z otumanienia wyrwały go dopiero odgłosy uciekających stóp na kocich łbach za lokalem, jednak nie przed tym jak rząd niewieścich palców zamknął się na jego przegubie. Niewinnie, opiekuńczo, nieomal z matczyną troską.
- Och, okropnie wyglądasz...- jej głos zaczął się łamać. - Rozciąłeś sobie całe czoło! Chodź, musimy to szybko zdezynfekować, zanim wda się jakieś zakażenie!
Za pierwszym razem nie usłuchał. Zaparł się. Z siłą wygłodzonego niemowlęcia.
- Noż, Adesso, no! Proszę, nie bądź dzieckiem! To potrwa tylko chwilkę. Ja się tobą zajmę, a dziewczyny w międzyczasie pozamiatają ten bałagan. Staniesz z powrotem na bramce nim ktokolwiek zauważy, że cię nie ma. Obiecuję!
Obiecała, a i owszem. Obietnice były jak piękne statki płynące po niebie.
 
Highlander jest offline