Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-09-2018, 19:41   #152
hen_cerbin
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację


Dzień Pracy (Wallentag), 18 Nachgeheima 2522, niedługo przed świtem
Wzgórza nad Soll,


Słowa Loftusa nie wywarły żadnego wrażenia na szarym magu, jeśli to rzeczywiście był on. Inne opcje, takie jak nekromanta czy wampir były równie prawdopodobne.

Gustaw starał się spojrzeć na sytuację z taktycznego i strategicznego punktu widzenia. Z taktycznego sytuacja wyglądała dobrze - mieli czas na przygotowanie pozycji, wróg musiał atakować od frontu, ponieważ nie było możliwości oskrzydlenia ich (o ile wróg nie potrafił latać), broni i innego wyposażenia nie brakowało, a morale żołnierzy było świetne. Ze strategicznego - gorzej. Władowali się w niepotrzebną walkę, podczas której mogą być zmuszeni zużyć część zasobów koniecznych do ukończenia misji. Ale nie bardzo mieli wybór.
Wydał rozkazy i przygotował się do walki.

Karl złapał jeden z kijów przy ognisku i rzucił nim w stronę z której miał nadchodzić wróg. Liczył na to, że przy odrobinie szczęścia trawa zajmie się od ognia i nie dość że oświetli wroga to może jeszcze go zatrzyma. Przez ostatnie tygodnie deszcz padał rzadko, a temperatury były wysokie. Trawa zajęła się ogniem, tak jak życzył sobie tego Diuk.

Detlef zgromadził przez ostatnie tygodnie kolekcję broni wystarczającą dla trzech wojowników, a teraz większość z niej zrzucił na kupkę u swoich stóp na środku przewężenia przed obozem. Gdy miał tak zaciętą minę jak teraz, ruszyć go z tej pozycji wbrew jego woli mógłby tylko jego własny wstrząsacz. A ten spoczywał bezpiecznie w obozie. W przeciwieństwie do dwóch granatów leżących tuż pod jego stopami. Wszyscy w okolicy przełykali ślinę. Ktoś nadepnie... i powtórka z Meissen gotowa.

Galeb znał się zbrojach lepiej niż ktokolwiek w promieniu wielu mil i przed walką pomógł je pozakładać kompanom, dopilnował by nie było zbyt dużych luk, niedociągniętych rzemieni czy innych błędów popełnianych przez niedoświadczonych posiadaczy płytówek. Niektórzy z nich wierzyli nawet że można ją zakładać samemu, bez pomocy...
Gdy skończył, stanął obok Detlefa. Nie ustępował przyjacielowi pod względem zawziętości i choć lżej opancerzony, także nie wyglądał jakby miał się stąd ruszyć. Chyba że do przodu. Jego oczy płonęły niemal tak jasno jak runy na jego broni.

Bert przywiązując mocniej zwierzęta upewnił się, że te nie uciekną. I bardzo dobrze zrobił. Zwierzęta na razie nie panikowały, ale zauważył, że obudzone przez niego zaczęły łapać zapach w chrapy i spoglądać ku wylotowi z kotliny. A pierwszy niziołek-saper w historii przygotował sobie kuszę i dwa granaty i wypatrywał nekromanty. Niestety, nie widział nic poza ogniskami.

Oleg dawno nie nabiegał się tak jak teraz. Gałęzie, rozpałka, zapałki, zgasła, następną, szybciej, kolejny stos, jeszcze jeden, kolejny, znowu zgasło, poprawić, drzewo, olej... myśli przebiegały przez jego głowę niczym tabun rozszalałych koni. W tym szaleństwie była jednak metoda. Podczas gdy inni dopiero dopinali sprzączki zbroi, Oleg wracał już po rozpaleniu czterech ognisk, owinięciu drzewa nasączonym olejem kocem i zaczął przygotowywać płonące strzały dla Waltera.

Walter zaś wziąwszy tylko najpotrzebniejsze rzeczy spokojnie stanął przed szeregiem obrońców i przygotował się do strzelania. Zombiaki były zbyt wolne by mogły go dosięgnąć i zbyt głupie by unikać strzał. A pomimo nocy, drzewo oddalone o czternaście metrów było bardzo łatwym do trafienie celem, nawet jeśli trzeba było użyć mniej celnej, płonącej strzały.

Leonora wybudziła się ze snu. Znów rozmawiała z bogami. Przypadłość ta, w bardziej rozwiniętych społeczeństwach skutkująca często przymusowym leczeniem w zakładzie zamkniętym, w Imperium skutkowała najwyżej ostrożnością kompanów i podejrzliwymi spojrzeniami Inkwizytorów, którzy często zastanawiali się, z którymi bogami tak naprawdę dana osoba rozmawia.
Tych jednak akurat nie było w okolicy. Byli za to nieumarli, Leonora zmieniła więc rapier na najlepszej jakości kij i nadal rozmawiając z bogami zaczęła majstrować przy piecyku Galeba wpychając do niego gałęzie i starając się zwiększyć ogień. Na jego tle cała drużyna będzie świetnie widoczna.

Widzenie w ciemnościach, które Loftus uzyskał dzięki rzuconemu czarowi pozwoliło mu na nocne bieganie bez ryzyka wywrotki, a także na zobaczenie wroga nie tylko wiedźmim wzrokiem. W końcu je zobaczył rzeczywistym. Fala nieumarłych nadciągała powoli, ale nieubłaganie. Na tyle na ile mógł to ocenić, była około czterdzieści metrów od niego. Wiedział, że dotrze do jego obecnej pozycji (wysuniętej przed resztę obrońców o dwadzieścia metrów) za niecałą minutę. Na razie tylko wędrowny czarodziej mógł dostrzec wroga, światło ognisk rozpalonych przez Olega tak daleko nie sięgało.
Reszta Ostatnich wytężała oczy, ale nawet khazadowie nie widzieli dobrze w nocy na taką odległość. Ogniska, które płonęły pomiędzy obiema grupami, także nie ułatwiały sprawy, bardziej oślepiając niż oświetlając.



 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin

Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 14-09-2018 o 19:43.
hen_cerbin jest offline