W przeciągu kwadransa, wszyscy rozłożyli się ze śpiworami wokół ogniska, a Venora poświęciła ten czas na krótką modlitwę do swego patrona. W końcu zapadła cisza, którą przerywał jedynie jęk wiatru wdzierającego się do jaskini. Panna Oakenfold wpatrywała się w ciemność korytarza, mając aż nadto czasu na myślenie o tym jak bardzo nie chce wchodzić głębiej. W głowie kotłowały jej się złe wspomnienia. Podziemia były dla niej przytłaczające, ale wiedziała, że musi to przezwyciężyć.
~
Skupić się na zadaniu ~ powtarzała sobie w kółko. Wciąż też sama się zapewniała, że uda jej się odnaleźć Balthazaara i go uratować. W końcu była wybrańcem boga i potrafiła dokonywać rzeczy niemożliwych.
Warta minęła jej zaskakująco szybko. Tylko raz wstawała sprawić podejrzane odgłosy, ale okazało się, że to tylko wiatr. Bezczynność mocno ją znużyła i gdy poszła obudzić Grittę, to miała ochotę paść na ziemię bez zdejmowania zbroi.
-
Ty chyba sobie żartujesz- szepnęła elfka, kręcąc głową. Venora westchnęła ciężko.
-
Pomożesz mi z tym? - końcu poprosiła przyjaciółkę. Rozbrojona paladynka wyciągnęła śpiwór z magicznej torby i ułożyła się tuż obok śpiącego maga, ostrożnie przytulając do jego boku, by go przypadkiem nie obudzić.
17 dzień Gnicia. Zachodni Cormyr, bezimienna jaskinia
Było już długo po świcie. Niektórzy z członków grupy już sami się obudzili. Inni jak Dundein czy Agness jeszcze spali korzystając w pełni z wolnego czasu przed wymarszem.
-
Noc była spokojna, nie licząc tego cholernego wiatru…- Segrid miała podkrążone oczy, ale nie narzekała i nie marudziła.
-
Podejrzewam, że mieliśmy spokój tylko dzięki temu, że wybiliśmy gobliny w pień. Jakby choć jeden się wydostał to mielibyśmy ciężko - skomentowała Venora, wiążąc nagolenniki swojego pancerza. Mag zajęty był studiowaniem księgi, więc tym razem Anger przyszła z pomocą paladynce przy przywdziewaniu zbroi.
Szczęk metalu obudził w międzyczasie Dundeina, który wartko zjadł i zajął się modlitwą do Moradina z prośbą o psalmy i błogosławieństwo dla powodzenia ich misji. Niedługo po tym jak krasnolud skończył, Arlo odłożył swoją księgę zaklęć i wszyscy powoli zaczęli zbierać się do wymarszu. W jaskini panowała chłodna aura, którą najmniej odczuwała Venora i rodzeństwo z Północy.
Po godzinie marszu jama w końcu zmniejszyła się do takiego stopnia, że najwyższy w grupie Gustav dotykał sklepienia końcem palca, gdy podnosił rękę.
Korytarz wił się i zakręcał, aż w końcu przerodził się w wielką przestrzeń. Kompani musieli ugasić pochodnie i skryć się za skałami, by mieszkańcy tego miejsca ich nie zauważyli.
Grupa orków odprawiała jakiś szkaradny rytuał przy niewielkim ognisku, na drugim końcu jaskini. Kompani czuli smród trupów, grzybów i śmierci. Venora czuła jak negatywna energia miesza się lekko ze wszystkim wokół, nawet z powietrzem. Orkowie tańczyli wokół ogniska, wykrzykując przeklęte frazy w swej ponurej mowie.
-
Przeklęte potwory…- warknął cicho Dundein.
-
Rozumiesz ich?- Gustav spojrzał na krasnoluda. Dużo niższy kapłan kiwnął głową.
-
Przyzywają jakąś prastarą plagę…- oznajmił, jakby nie był do końca pewny czy dobrze tłumaczy poszczególne słowa orków. Venora również rozumiała co mówili i to dokładnie, bo magiczny diadem tłumaczył jej wszystko.
-
Co to oznacza?- dopytywała Anger.
-
Nie mam pojęcia, ale nic dobrego.- odparł krasnolud.
-
Jakbym miała się zakładać to obstawiałabym pomniejszego demona… - mruknęła paladyna, bo tylko tyle zrozumiała z kontekstu rozmowy toczącej się przy ognisku.
-
Nie ma co czekać aż się przekonamy. Jest ich tuzin. Zaatakujmy i wykończmy ich!- warknęła Segrid.
Venora pokiwała jej głową, wyrażając aprobatę by działać i zapobiec pojawieniu się tego co chcieli wezwać orkowie.
-
Tak, szybko. Segrid, Gritta i Arlo, skupcie się na atakowaniu szamana pozostali za mną - powiedziała paladynka po czym skupiła się na magii swej niebiańskiej krwi i roztoczyła wokół siebie ochronę przed złem. Jak tylko wszyscy wyrazili gotowość, rycerka chwyciła za za miecz i ruszyła przodem by rozpocząć atak.
Kompani dobyli broni, a Arlo sięgnął za pas po jedną z kilku różdżek, które miał w zapasie. Venora nie pytała czemu używa różdżki, po prostu ufała, że wie co robi. Grupa wyłoniła się zza skał i biegła ile sił w nogach. Niestety ciężkie, stalowe pancerze zawczasu ostrzegły bandę zielonoskórych, którzy już nie wyglądali jak gobliny u wejścia do jaskini. W grupie znajdowało się kilku rosłych osobników podpierających się na dwuręcznych toporach. W środku kręgu tworzonego przez siepaczy, obok ogniska siedział stary ork z pomalowaną na biało piersią i mordą. Ork w milczeniu gapił się w ogień. Wokół niego tańczyło troje młodych osobników, a za nim znajdował się niedźwieżuk bijący w bębny.
-
Ha ha ha!- zaśmiał się stary szaman, podnosząc się z ziemi. -
Jak to się zwało to wasze bóstewko szczęścia?- krzyknął w mowie orków, którą Venora rozumiała dzięki czarodziejskiemu diademowi. Orkowi topornicy od razu wyskoczyli przed niego tworząc mur na biegnących agresorów.
Venora nie zamierzała mu odpowiadać. Bez wahania zaatakowała pierwszego z orków jaki staną jej na drodze, tnąc go pod żebra Szponem Zimy. Wraz z pozostałymi wojownikami musieli rozgonić zielonych na tyle, by pozostali mieli okazję sięgnąć szamana.
-
Właśnie was opuściła! Ha ha ha ha ha!- krzyknął i zaczął się szaleńczo śmiać. Jego podwładni od razu odpowiedzieli i dwóch dopadło Dundeina, jeden właśnie sparował cios miecza Venory, a kolejne okrążyły Anger i Gustava. Agness nie wykorzystała tego, że pozostała sama na polu walki i spróbowała się buzdyganem w łeb jednego z siepaczy, ale potknęła się i omal nie padła mu pod nogi.
Nagle w całym tym chaosie i bitewnym gwarze wyróżniła się melodia cichego głosu. Gritta stała z tyłu śpiewając piękną pieśń o odważnych maruderach, które wypędziły hordę demonów z niewielkiego miasteczka.
Gustav bił jak na oślep, ale w tym szaleństwie była metoda, bo jeden z potężnych capów toporem wbił się jednemu z orków w bark aż po pierś.
-
Wraaaaa!- krzyknął podniecony wojak.
Segrid nikt nie dostrzegł tak jak i Agness, ale krasnoludka zdecydowanie lepiej wykorzystała tę przewagę. Jej buzdygan zalśnił jaskrawym światłem, a ona uderzyła orka w odsłonięty bok. Trzask żeber prawie powalił stwora na ziemię. Przewodniczka obróciła się wokół i poprawiła wyżej roztrzaskując szczękę zielonoskórego.