Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2018, 08:58   #16
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Zaraz kiedy przyszli czekając dosłownie momencik zjawiła się niewielka grupka przewodników prowadzona przez któregoś z doktorów architektury Uniwersytetu Weneckiego. Amanda mogła znać go, ale Tomasso nie kojarzył. Tymczasem ów doktor opowiadał:
- Szanowni państwo, wszyscy wiecie, że znajdujemy się przed domem Tintoretta. Zaraz wejdziemy do środka. Niestety, nie ma tam co oglądać, więc po prostu zostaną otwarte drzwi. Kto chce, niech wejdzie. Wszystkie pomieszczenia są bezpieczne. Pozwólcie jednak, póki co, że zwrócę waszą uwagę na postać Herkulesa. Wiąże się z nim coś, co Amerykanie nazwaliby urban legend, zaś my Włosi, historią, która pewnie zawiera trochę prawdy …
Tomasso akurat nie znał legendy, więc nadstawił uszu. Takie rzeczy pomagały później pokazywać turystom co ciekawsze historie opisujące wydarzenia weneckie.
- Ciekawe, co powie? - szepnął do Amandy.
- Opowie o jego córce… - Brytyjka odpowiedziała tuż przy uchu Włocha, delikatnie dotykając swymi wargami jego skóry. - Toloni uwielbia tą historię. - Amanda pominęła tytuł mężczyzny, razem studiowali na doktoracie, choć Mateo był od niej rok wyżej.
- Tintoretto miał córkę imieniem Marietta. Dziewczynka szła podobno owego dnia do niedalekiej Chiesa della Madonna dell ' Orto, kiedy spotkała jakąś starszą kobieta. Kobieta owa dała jej coś, co określiła jako opłatek oraz kazała dziewczynce jeść, lecz nikomu nie mówić. Jeść codziennie. Cóż, Marietta wzięła, ale nie będąc pewna, czy robi dobrze, ukryła ów kawałek niby opłatka. Dobrze uczyniła, bowiem wewnątrz ich domu zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Dziewczynka przestraszona opowiedziała ojcu, ten zaś domyślił się, iż owa nieznajoma była wiedźmą. Polecił wiec córce, że gdy kolejnym razem spotkaną kobietę, zaprosiła ją do środka domu. Tak ię też stało. Wiedźma weszła, zaś przyczajony za drzwiami Tintoretto szybko zamknął drzwi oraz zaczął okładać złą wiedźmę wielką lagą. Rozległ się krzyk. Wiedźma nie mogąc uciec nagle rzuciła czar, albo zrobiła to jakąś nadzwyczajną siłą, ale wybiła dziurę przez ścianę uciekając. Tintoretto tam, gdzie powstała owa dziura umieścił posąg Herkulesa, symbol siły oraz męskości - Tomasso pomyślał, że pewnie kwestia męskości to była wielka maczuga, którą trzymał heros. - Wiedźma zaś - kontynuował doktor uniwerku - nigdy więcej nie powróciła. Wiecie państwo, Wenecja pełna jest takich historii. Cieszę się, iż mogę je odkrywać, zaś wy przekazujecie je odwiedzającym turystom. Teraz otworzymy drzwi i odwiedzajcie wnętrza, choć przyznaję, nie ma tam nic specjalnego. Jednak liczymy, iż po renowacji będą prawdziwie piękne - wyjął klucz oraz zgrzytliwym ruchem otwarł metalowe wrota do środka. - Proszę bardzo, poczekam tutaj.
Amanda podeszła do profesora trzymając Tomasso za rękę.
- Witaj Toloni. - Uśmiechnęła się do starego znajomego. - Nie wiem czy znasz… to Tomasso Visconti, mój… - Zawahała się na chwilę zerkając na swojego kochanka. Nie była pewna jak ma go nazwać. Nie była też pewna czy powinno to wychodzi od niej. - Mój chłopak. - Zarumieniła się delikatnie szybko jednak odzyskała rezon spoglądając na profesora. - Możemy się przyłączyć?
- Chyba kojarzę twojego chłopaka, Toloni jestem - podał mu rękę, którą Tomasso uścisnął. - Pan kiedys studiował? Tak, na pewno, mam pamięć do twarzy. Jasne, wchodźcie, ale tam naprawdę nic nie ma. Straszne, iż takie piękne palazzo jest tak w środku zapuszczone. Właściwie do pooglądania są resztki stiuków oraz jakieś fragmenty rysunków pokrywające niektóre ściany. Oczywiście jeśli je zauważycie, bowiem należałoby chyba patrzeć przez lupę - zapraszam. - Aaa, przy okazji, Amanda, podobno zaczynasz pracę na wydziale. Widziałaś już Russo?
- Tak dzisiaj rano. Pokazał mi salę i inne takie. - Amanda weszła do środka trzymając Tomasso pod ramię i z zaciekawieniem rozejrzała się po palazzo. Jeszcze wchodząc usłyszała głos kolegi ze swojej pracy.
- Jak będziecie mieli czas, wpadnijcie kiedyś. Wiesz Flora - jego żona - jest w piątym miesiącu i bardzo cieszy się, kiedy przychodzą znajomi - Amanda wiedziała, właściwie wszyscy na uczelni wiedzieli, iż żona Mateo raczej nie opuszczała obecnie domu wedle zaleceń lekarza. Ponieważ zaś była osóbką bardzo towarzyską, cóż, dla niej taka wizyta była przyjemnością, zaś Toloni starał się jej ową przyjemność zapewniać.
- Z przyjemnością, choć już pewnie w nowym roku. - Brytyjka uśmiechnęła się do starego znajomego i powróciła do oglądania. Dla niej takie miejsca były przede wszystkim reliktami pewnej epoki i wszystkich wydarzeń, które nastały po nich. Brzydkie czy piękne były przede wszystkim zapisem historii.

Palazzo wewnątrz wyglądało paskudnie, powiedzmy więcej, arcypaskudnie. Jakieś schody, które przywodziły na myśl raczej przemysłową fabrykę. Solidne, ale kompletnie bez jakiegoś smaku. Jednak trzymały się mocno. Ściany, cóż, rzeczywiście obdarte, gdzieniegdzie ozdobione jakimiś resztkami, które pewnie wskazywały na dawne ozdoby. Mateo wspominał coś, że istnieją niezniszczone stiuki. Faktycznie, czasami trafił się pod sufitem taki fragmencik wskazujący, iż kiedyś palazzo wyglądało ślicznie oraz dumnie. Oczywiście jeszcze, że identycznie pięknie może wyglądać po zainwestowaniu kosmicznej sumy baksów lub euro, zależnie od przyszłego właściciela. Większość, właściwie wszyscy pozostali wyszli dosyć szybko, oni jednak zawędrowali na samą górę szukając rozmaitych ciekawych drobiazgów.


Miejsce owo wyglądało dosyć chaotycznie. Było duże oraz straszliwie załadowane jakimiś rupieciami. Pewnikiem po ekipie remontowej, która zostawiła to, co było jej już niepotrzebne. Samo miejsce wyróżniało się tym, iż było dość ostro ścięte, zaś na górze widniały belki, które układały się po całym pomieszczeniu.
- Szkoda tego miejsca. - Amanda aż westchnęła. Teraz jednak miała inne miejsce o które chciała się zatroszczyć. - Czyja to własność? - Rozglądała się zaciskając dłoń na ramieniu Tomasso. Takie widoki sprawiały, że robiło się jej nieco przykro ale na szczęście teraz miała kogoś kto byłby w stanie ją pocieszyć. Odrobinę nieświadomie przysunęła się tak mocno, że ukryta pod wieloma warstwami pierś zaczęła się ocierać przy każdym ruchu o ramię Viscontiego.
- Właściwie niczyja. Konserwator zabytków opiekuje się tym, ale tutaj jest mnóstwo takich. Teoretycznie państwo przejęło ów dom. Sprzedać nie mogą, bowiem takie miejsce może być tylko czymś a’la muzeum, nie hotelem. Dlatego jest tak trudno cokolwiek wymyślić. Cóż, chodźmy - ruszyli do drzwi. Był tylko jeden problem. Grube, drewniane drzwi były zamknięte i po prostu nie chciały się otworzyć.
- Ekhym… ktoś nas zamknął? - Amanda poczuła nieprzyjemne ciarki wędrujące w dół kręgosłupa.
Właściwie chyba najpierw Tomasso pomyślałby, że to miła okoliczność. Dotknięcia biustu Amandy sprawiało, iż miał ochotę na to, co wyprawiali jakieś pół godziny temu. Inna kwestia, że erotyka wśród pobrudzonych ścian to jednak średniawa przyjemność.
- Może się samo zatrzasnęło - rozejrzał się. Akurat pomieszczenie nie miało okien. Oświetlone było niewielką żarówką zwisającą na luźnym przewodzie. Walnął parę razy w drzwi - Hej! - trzasnął mocniej. - Jest tam kto!!!!!
Odpowiedziało mu jedynie kołatanie wiatru uderzającego o jakąś otwartą gdzieś okiennicę.
- Możemy spróbować do kogoś zadzwonić. - Amanda sięgnęła po telefon zerkając na swojego kochanka. - Ja nie słyszałam trzaśnięcia, nie wiem jak ty.
- Doskonały pomyyyy … - właściwie chciał dokończyć, kiedy nagle spod drzwi zaczęły pojawiać się kłęby dymu. Żółtego, takiego, który absolutnie nie może być spowodowany ogniem. Kłęby snuły się na podłodze. Widać były cięższe od powietrza, ale było ich coraz więcej, bo przyrastały szybko.
- Kurde, na stół - rzucił przestraszony Tomasso. Rozglądał się wokoło trzymając dłoń Amandy i właściwie cieszył się już z jej telefonu, kiedy pojawił się ów niepokojący sygnał dymu. - Na stół - montażowy stół po robotnikach wznosił się na jakieś 70 cm nad podłogą.
Amanda weszła na blat stołu szukając na telefonie kontaktu do Toloniego. Zdjęła szal osłaniając usta i podając jego drugi koniec Tomasso.
- Chyba będziemy musieli wyważyć drzwi. - Jej głos był przytłumiony przez materiał. - Bo się podusimy.
- Jasny gwint, unosi się! - spojrzał na górę. Wznosiły się belki stropowe. - Musimy się dostać tam - wskazał.

Wreszcie nadeszła wiekopomna chwila. Tomasso rozpiął kurtkę, pod którą znajdowała się niewielka skórzana torebka. Dokładnie ta, którą widziała kiedyś Amanda w sypialni palazzo. Torebka na bat. Dla kogoś mogło to wyglądać filmowo. Oni dwoje, stojący wśród wijącego się dymu, który sięgał im mniej więcej do pasa. Amanda nerwowo szukajaca numeru i jak na złość nie mogąca odnaleźć. On rozglądający się, jakby szukając czegokolwiek do wyważenia drzwi. A wreszcie bat. Długi, dwumetrowy bat, który wystrzelił ku górze zaplątując się wokoło stropowej, wysokiej belki. Wystarczyło się rozbujać, żeby dostać się na jakąś troszeczkę niższą.
- Próbujemy? - spytał szybko głosem pełnym napięcia.
Amanda dała radę tylko przytaknąć. Przywarła do ciała Tomasso, obejmując go mocno.
- No to raz - jedną ręką trzymał bat, owinąwszy sobie wokoło ramienia, drugą trzymał Amandę. Niczym na filmie odbił się mocno. Wstrzymując oddech polecieli na moment przez unoszącą się mgłę gazu. Po to, by nagle uderzyć w coś, co stanowiło ratunek. Fragment powały tworzył półke, neico niższą od reszty, ale wyższą od ich stołu. Jakieś dwa i pół metra nad podłogą, jakieś metr nad głównym poziomem dymu. - Jasny gwint, auuuu - wyrwało mu się, bowiem wpadając na półkę walnął kolanem o jakiś wystający drewniany element. Kurde, tłuczek, który od ktoś pozostawił na chwytakach w ścianie. Głupi dowcip, ktoby tutaj trzymał tłuczek. Był oszołomiony lekko. Trzymał Amandę mocno stojąc na niewielkiej przestrzeni. Właściwie półkucajac raczej, bowiem na więcej nie było miejsca. Plusem jednak było to, iż gaz chyba przestał się wyżej unosić.
Brytyjka objęła go mocno i wybrała w końcu numer Rosso.
- Profesorze.. Czy mógłby Pan mi wysłać numer Toloniego. Nie… nic się nie dzieje. - Nie chciała denerwować starszego mężczyzny. - Dziękuję.

Rozłączyła się i spojrzała na Tomasso.
- Wszystko w porządku? Zaraz powinnam mieć numer. - Z braku miejsca usadowiła się na kolanach mężczyzny przywierając do niego całym ciałem. - Nie chcę robić kłopotów dla Toloniego dzwoniąc po carabinierię.

Dokładnie w tym samym czasie nagle drzwi otwarły się ze zgrzytem. Zaskoczeni spojrzeli na dół. Do środka wszedł mężczyzna ubrany w jasny sweter. Miał na sobie maskę przeciwgazową. Najprostszy model mający pochłaniacz przy samym obliczu. Biorąc fakt ten pod uwagę, gaz nie mógł być specjalnie groźny, raczej usypiacz lub coś podobnego, ale kto wie, co ze śpiącymi ludźmi mogli zrobić ci wredni bandyci. Znaczy bandyta, przynajmniej jednego widzieli. Mężczyzna wszedł, rozejrzał się i jakby zdziwił. Chyba miał coś w ręku. Jakąś broń, latarkę. Nie dawało się dostrzec, bowiem przykrywały to kłęby. Niepewnie zaczął przestępować z nogi na nogę, jakby poszukiwał leżących wśród kłębów dymu. Trzeba było mieć nadzieję, iż akurat nie zadzwoni telefon od profesora czy SMS

[MEDIA]https://i.ytimg.com/vi/mtuvBuSvpys/hqdefault.jpg[/MEDIA]

Bowiem niewątpliwie wtedy człowiek ów odkryłby ich podsufitową kryjówkę. Amanda i tak na wszelki wypadek wcisnęła urządzenie do kieszeni płaszcza. Czuła jak jej serce wali. Mocno zacisnęła dłoń którą obejmowała Tomasso w pięść starając się powstrzymać nej drżenie. Nieznajomy ruszył się w lewo, zerknął za jakieś resztki rozrzuconych mebli, popatrzył pod stołem. Wyobrazić sobie można było, jak dziwi się oraz przeklina w duchu, gdzie u kurwy nędzy jest ta pierdolona dwójka. To tu, to tam,może myślał, że gdzieś się pomylił, że było kolejne wyjście? Staną niemal pod nimi, kiedy …
- Bzzzzzzzdzyń! - głośny SMS od szanownego wykładowcy przybył wraz z uśmiechniętą buźką.
Tamten popatrzył do góry wręcz widać było, jak święcą mu się radością źrenice. Przynajmniej przez chwilę. Bowiem dosłownie moment później świsnął bat ku dołowi, który owinął się wokoło krótkiej rury pochłaniacza, po czym szarpnięcie zerwało maskę z twarzy. Pod spodem pojawiła się zaskoczona, krępa twarz jakiegoś draba, która przez moment jakby nie wiedziała co robić, chwilę jednak potem gwałtownie zbielała, albo raczej pożółkła w tym dymie. Widać było, iż nieznajomy jest wystarczająco inteligentny, żeby dać komuś kopniaka, ale w takich sytuacjach nie wie co robić. Próbował wstrzymać oddechu ustami, wciągnął nosem, co pomogło mu dokładnie wcale. Wywalił gały prawie na powierzchnię.
- ŁUUUUUUP!!! - jego nagle zwiotczałe ciało przywaliło o zakurzoną podłogę.
- To co robimy teraz? - Amanda zerknęła na telefon upewniając się kto do niej napisał.
- Czekamy chwilę.
Przeto poczekali, ale nic się nie stało.
- Chyba był sam - stwierdził z zadowoleniem Tomasso przekręcając się, bowiem ścierpło mu kolano. - Cóż, chyba załóż ją oraz uciekaj. Opuszczę cię - podał jej maskę. - Jakbyś mogła, na korytarzu przed drzwiami widziałem okna. Spróbuj otworzyć robiąc przeciąg. Wtedy może zaryzykuję przejście na bezdechu chwilowym. Może znajdziesz także pojemnik z owym gazem, może coś tam pisze - pocałował dziewczynę. - Co to za drań - przygryzł wargi.
- Nie chcę ciebie tu zostawiać. - Amanda spojrzała z niepokojem na drzwi. - Może po kogoś zadzwonię?
- Nie zostawisz, kiedy otworzysz okna, przewieje się i będę mógł wyleźć, tamten ostro wdycha tego czegoś, więc będzie spał, chyba … - rzeczywiście, odkąd drzwi się otwarły,wydaje się, iż część gazu wyleciała na zewnątrz. Było trochę mniej oraz kłęby znajdowały się niżej. Jednak leżący mężczyzna ciągle znajdował się wewnątrz nich. - Moment - nagle otrzeźwiał, ale ze mnie trep - wyciągnął swój telefon. - Strach potrafi ogłupić. Jednak nie jestem Indianą.
- Maurizio - odezwał się po wykręceniu jakiegoś numeru.
- Ta cze, co tam, szukasz kogoś na grilla?
- Grill, nie, widzisz … - szybko streścił mu sytuację. Denerwował się widać, czasem bowiem zacinał, ale ogólnie powiedział, co jest grane.
- Nabijasz się - wcale nie było się co dziwić..
- Nie, słowo.
- Mam wziąć maskę gazową, mamma mia, skąd? Niech cię, Tomasso, jeśli to głupi żart … - jak nie, będę za no postaram się jak najszybciej. Coś wymyślę. Mówisz żółte kłęby?
- Żółte.
- Jaki zapach?
- Nie wiem, siedzimy pod sufitem. Nie wąchałem.
- Dobra, dobra. Niech cię, chciałem sobie slalom, dobra nieważne.
Można było usłyszeć dźwięk kończonej dyskusji.
- Maurizio jest karabinierem. Hm, a jak się obudzi - wskazał na leżącego. - Co robić, może związać? - kurde, jako przewodnik nie walczył przeciwko gangsterom, jeśli wspomniany koleś był kimś takim właśnie. - Albo daj mi maskę, zejdę i przynajmniej zobaczę jego puls - zaproponował.
- Mogłam zadzwonić po Toloniego, wiesz? - Amanda podała mężczyźnie maskę. - Nie chce by miał kłopoty no i… chyba powinien być na dole. Widział że wchodziliśmy.
- Toloni miałby maskę przeciwgazową? Wszedłby … - pewnie padłby. - No ponadto jak gdzieś jest jeszcze ktoś, aby nic się nie stało - wyraził obawę. Widać było, iż Tomasso nie wiedział, jak postąpić, jak zrobić najlepiej.
- Masz rację. - Amanda odezwała się szeptem obawiając się, że mimo wszystko ktoś może być niedaleko.
Tomasso włożył maskę, później zeskoczył. Poczuł jak noga delikatnie ugięła się przy zeskoku i zabolała potwornie. Wyglądało na to, że nabił sobie konkretnego siniaka. Kłęby dymu ogarnęły go, kiedy się pochylił. Szczęśliwie maska nie dopuszczała gazu, poza jakimiś niegroźnymi drobiazgami. Sprawdził tamtemu puls. Był wyraźny, silny, ale bardzo jednostajny. Mężczyzna ewidentnie spał ululany oparami. Włoch sprawdził mu kieszenie, znalazł tam linkę. Nie zastanawiając się, związał mężczyźnie dłonie. Tamten coś pomruczał, ale spał. Dokumentów nie miał oraz ogólnie nie wiadomo, kim był. Tomasso wykonał kilka fotek, właściwie jakby kiedy coś … Później przysunął sobie stolik. Właściwie można było już spokojnie stanąć, albo nawet usiąść na stoliku, może nawet na podłodze, żeby ominąć opary dymu, który ulotnił się na korytarz, później dalej przez jakieś szczeliny uleciał dalej. Mężczyzna zdjął maskę. Nawet tak krótkie skorzystanie ze sprzętu spowodowało, iż był mocno spocony. Widać było parę kropel potu spływających po jego obliczu.
- Przysnął. Wydaje się też, że powoli dym niknie jakoś.
Amanda obserwowała swojego kochanka z niepokojem cały czas zerkając w kierunku drzwi, na wypadek gdyby ktoś miał przez nie przejść. Gdy Tomasso pojawił się tuż obok uśmiechnęła się by dodać mu otuchy.
- Zaraz powinniśmy dać radę wyjść oboje… chyba że weźmiesz mnie na barana. - Oceniła wysokość dymu. - Kiedy miał tu dotrzeć twój przyjaciel?
- Zaraz … pamiętaj jednak, że włoskie zaraz nie oznacza angielskiego - przyznał Wenecjanin, choć taka tendencja straszliwie wkurzała go u jego rodaków. - Jeśli się nie pojawi, wezmę cię na barana, ale pytanie jest takie, co to za mężczyzna? Kojarzysz go może, popatrz - pokazał ukochanej kilka fotek, które tamtemu wykonał swoim smartfonem. Przedstawiały klasycznego twardziela mającego nieokreślone rysy.
- Nie kojarzę. - Amanda przyjrzała się uważnie zdjęciom. Prawda była jednak taka, że jeśli nawet był to ktoś wynajęty przez jej rodzinę mogła go nie znać. - Przepraszam… to pewnie moja wina. - Oddała Tomasso telefon. Było jej smutno. Tak bardzo nie chciała narażać swojego kochanka, a… znów nie miała na to żadnego wpływu. Może gdyby bardziej to ukrywali?
- Twoja wina - zdziwił się autentycznie - dlaczego niby twoja wina? Jakiś łajdak i tyle, zaś jeśli przypuszczasz … jeśli przypuszczasz, że to twój brat, to możesz mi wierzyć, potrafię się odgryźć tak, że zaboli go - widać było, iż coś kombinował. - Jednak wcześniej muszę mieć jego fotkę, no ale to potem.
- Ja… Tomasso… mój brat jest… dziwny. Ale to mój brat. - Wyszeptała w końcu spoglądając na ukochanego. Cieszyła się. Tak bardzo pocieszało ją, że Włoch gotów jest o nią walczyć, że nie zostanie sama. Jednak nie chciała by jamesowi stała się krzywda.*

Rozmawiali tak, tymczasem wsłuchując się doszedł ich cichy chrzęst zamka. Znaczy cichy był u nich, skoro przebywali parę pięter nad gruntem, słyszeli jednak, jak ktoś otwiera chrzęstliwe drzwi wejściowe palazzo Tintoretta.
- Może… powinniśmy się ukryć. To może nie być twój przyjaciel. - Amanda korzystając z pomocy Tomasso zeszła na stół i dalej czekała, aż gaz się rozwieje.
- Ba, ale gdzie, chyba wyjdziemy ponownie na naszą półkę. Jakby co, spróbuję go zdzielić batem - faktycznie zaczęli się gramolić do góry, szczęśliwie jednak nie okazało się to konieczne.


Maurizio sprawił się całkiem dobrze. Słyszeli rozmowy wchodzących, coraz głośniejsze.
- Ostrożnie, kurwa, naprawdę gaz.
- Myślałem, że Maurizio robi nas w balona, sam wydawał się nieprzekonany. Dobra, wkładamy maski. Usypiacza jakiś debil napuścił tutaj.
Chwilę później, rozpoznawszy głosy sojuszników, Włoch wrzasnął.
- Tutaj, na najwyższym piętrze, siedzimy na półce nad drzwiami, bowiem po podłodze rozchodzi się gaz.
Przybyli oczywiście nie odpowiedzieli, ale niewątpliwie usłyszeli.

Później rzeczywiście w drzwiach pojawiła się trójka karabinierów pod bronią. Wchodzili uważnie się rozglądając, aż natknęli się na leżące ciało. Oczywiście popatrzyli też na górę. Odruchowo kierując broń. Tomasso uniósł ręce.
- To my dzwoniliśmy. Jesteśmy z wycieczki prowadzonej przez doktora Toloni. Ten na dole chyba zamknął nas, później poczuliśmy gaz, więc uciekliśmy na górę. Kiedy tamten wyszedł z takiego, wiecie, szybkiego razu, udało mu się wytrącić maskę. Wciągnął tamto oraz padł. Wtedy udało się wykorzystać jego maskę oraz powiązać go - mówił Włoch schodząc na stół oraz pomagając zejść Amandzie.

Któryś z karabinierów zaczął ruszać jakimś piszczącym urządzeniem, którego wskazówka unosiła się nieco, kiedy obniżał je, ale wyżej nie było już problemu. Sprawdzający mężczyzna owym przyrządem ściągnął maskę.
- Dobra jest - odetchnął głęboko - bezpiecznie. Tylko przy podłoddze jeszcze lekko, ale też nie ma problemu.
- Dobra, ciebie kojarzę. Jesteś … przewodnikiem bodaj.
- Maurizio mówił, że kumpel przewodnik - wspomniał kolejny, który ściągnął także maskę, tak jak to uczynił podobnie ostatni. - Ale pani to kto? - spojrzał na Amandę.
- Dziewczyna Tomasso - słowami tymi sprawiła, że jej chłopak podrósł co najmniej paręnaście centymetrów. - Amanda Sinclair wykładam… będę wykładać na tutejszym uniwerku. - Brytyjka zarumieniła się lekko ponownie wyznając swój nowy status ale szybko opanowała się mając świadomość tego, że carabinieri chce po prostu rozeznać się w sytuacji. - Czyli możemy już bezpiecznie sobie pójść?
- Tak, właśnie sprawdziłem, a ten to kto, znacie go?
- Pojęcia nie mamy - -obydwoje pokręcili przecząco.
- Ech wszak to Merkuzio - parsknął jeden z przybyłych - chłopak do wynajęcia, pijaczek trochę. Rany julek, czy on nie może się powstrzymać od wtrącania w jakąś awanturę.
- Słowo, że nie znamy go oraz nie wiem, kto to - wyjaśniał Tomasso.
- Gazu sobie sam nie sprokurował - stwierdził któryś przybyły. - Dobra, nie będziemy się chrzanić. Dzisiaj 30-y, jutro Sylwester, pojutrze Nowy Rok. Przyjdźcie we wtorek 2-iego złożyć zeznania. Tak czy siak chłop - wskazał na leżącego - najpierw pójdzie do szpitala na badania, potem chwilę spróbujemy go przesłuchać, potem się zobaczy.
- Możemy iść?
- Możecie, tylko spiszę wasze dokumenty. Oprócz tego musimy wezwać jakiegoś technika, jeśli któryś jest na służbie - skrzywił się pewnie dowódca patrolu.
Podali mu papiery, które wynotował.
- Możecie ruszać.
- Dziękujemy za pomoc. - Amanda skłoniła się grzecznie i razem z Tomasso opuściła palazzo. - Chyba nie będziemy już szukać wycieczki by do niej dołączyć?
- Chyba nie. Chwilowo mam dość wycieczek. Oraz przyznaję, iż nie mam ochoty na nic do jedzenia. Wystarczająco najadłem się strachu, a ty? - spytał ją, kiedy wychodzili. Słyszeli jeszcze jakąś rozmowę na temat chlorometanu oraz dzwonienie do jakiegoś technika, przy czym obecny karabinier wrzeszczał, że musi przyjść, tymczasem tamtemu kompletnie się nie chciało oraz proponował swoje usługi po Nowym Roku.
- Marzy mi się grzane wino w jakimś znajomym miejscu. - Ujęła Tomasso pod ramię, przytulając się do niego. - Albo… na pocałunek pod jakimś mostem. - Mrugnęła do Włocha.
- Wydaje mi się, że nie musimy wybierać: most, albo wino? - uśmiechnął się do niej schodząc po schodach oraz wychodząc na ruchliwą ulicę przy kanale. - Eee, czy do tego pocałunku koniecznie potrzebny jest most?
- Raczej nie. - Amanda uśmiechnęła się. - Masz inny pomysł?
- Stanowczo pomysł pocałunku zrealizuję tutaj - objął ją lewą ręką, przysunął do siebie, potem jego usta poszukały jej ust. Ostatecznie Wenecja! Niedaleko mogli spotkać pewnie kilka innych par, które robiły dokładnie tak samo. Tym bardziej, że już było ciemno. Całowanie wspaniale pozwalało zapomnieć, czego doświadczyli niedawno.
Amanda objęła go przywierając swoim ciałem do jego. Włochy… uwielbia to miejsce ale nigdy się nie spodziewała, że znajdzie tu tyle szczęścia. Nawet niedawne zagrożenie wydawało się nagle błahe.
- To miejsce… ma jeden mankament. - Wyszeptała gdy obojgu zabrakło tchu i musieli przerwać pocałunek.
- Ty tutaj jesteś … - ucałował ją ponownie. - To jest najważniejsze … - kolejny pocałunek. Ogrzewał niczym wspomniane wino. Dlaczego jej nie poznał za młodzika. Straszliwie szkoda było mu każdego dnia bez niej, oczywiście jednak teraz cieszył się, iż są właśnie razem.
Amanda przerwała pocałunek ale nie odsunęła się. Gdy mówiła jej wargi przesuwały się po ustach Tomasso.
- To złe miejsce… bo gdy mnie całujesz chcę więcej, a… nie powinniśmy gorszyć ludzi, prawda? - Odsunęła się by pokazać mu swój uśmiech.
 
Kelly jest offline