Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2018, 03:27   #14
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Robiło wrażenie, zwłaszcza na kimś, kto podobne precjoza widywał zwykle w starych, popalonych gazetach walających się pod nogami - pamiątek z czasów sprzed wojny. Na terenach objętych walką nie było ani czasu, ani sposobności pindrzyć się. Strata owego czasu i cennej energii. Rozproszenie uwagi, ale co mogło grozić tutaj, w centrum strefy ludzi, na dokładkę w placówce medycznej.
- Poradzicie sobie? - spytała, obracając pudełko w dłoniach z zamyślona miną - Wypadłam z wprawy, trochę to zajmie… a początkowych efektów lepiej żeby nikt nie widział. - odwróciła się do obu kobiet, uśmiechając sie szeroko - Szkoda aby jakiś biedak zszedł na zawał bo pomyli mnie z Kostucha albo inną zmorą.

- Daj spokój Księżniczko, na pewno pójdzie ci świetnie. - okularnica przejęła pałeczkę wycierania Amelii ręcznikiem. Właśnie schodziła nim w dół, do nóg blondynki więc uklękła tuż za nią. Amelia odwróciła głowę w kierunku kumpeli z sali i posłała jej zaciekawione spojrzenie. Kąpiel chyba ją pobudziła, rozbudziła i rozbawiła bo pierwszy raz odkąd Lamia ją ujrzała wczoraj gdzieś po obiedzie wydawała się pogodna i zadowolona. Wreszcie dziewczyny wyszły z łazienki i Mazzi została sama z lusterkiem i kosmetykami.

- Przez grzeczność i wrodzoną skromność nie zaprzeczę - sierżant otworzyła puzderko i sięgnęła po coś co przypominało jej cień do powiek w całkiem przyjemnym kolorze stalowej szarości. Pracowała w pełnym skupieniu, nakładając kolejne kosmetyki, aż zaczęła przypominać mniej blade widmo niż zazwyczaj. Mimo ochoty darowała grubsze kreski i transparentne kolory, aby nie przejść do etapu panienki szykującej się do występu na rurze.
- Skąd on jest? Ten Keith? - spytała gdzieś między podkręcaniem rzęs, a nakładaniem na nie tuszu - Gdzie go zgarnęli? Fargo?

- Tego nie wiem. Przywieźli go transportem z północy, tak jak ciebie. Ale nie wiem skąd dokładnie a nie mam dostępu do kart pacjentów. Przywieźli go ze trzy czy cztery tygodnie przed tobą. Ciebie przywieźli jakoś pod koniec lipca a jego na początku. Też miał uraz głowy. I zmasakrowane plecy. Jakby kombajn po nim przejechał.
- Betty nieco ściszyła głos i spoważniała gdy rozmowa zeszła na mniej przyjemne tematy. Wstała i odłożyła mokry już ręcznik a podeszła do innej szafki. Z niej wyjęła po komplecie piżam dla każdej z pacjentek. Amy zaczęła ubierać się w swoją a okularnica obserwowała jak sobie radzi jej Księżniczka z kosmetykami. - Bardzo ładnie Księżniczko. Nie za mocno, nie za słabo w sam raz. - pochwaliła rękodzieło Lamii.

- Tym razem nie wyszło jak tania kurwa z dzielnicy portowej? Super - sierżant uśmiechnęła się krzywo, oddając pudełko kosmetyków i zamiast tego łapiąc za piżamę. Stanu drugiego pacjenta wolała nie komentować na głos, wystarczy że przed oczami stanęło jej parę dość sugestywnych scen podczas których mógł wpaść “pod kombajn”... a raczej w szpony jednego z kosiarzy Molocha.
- Jak chcesz ciebie też potem mogę wymalować - odchyliła się aby zobaczyć blondynkę - Niestety nie gwarantuję jak wyjdzie… serio, zwykle wychodzi mi portowa kurew… albo wschodnia przekupka z bazaru - wzruszyła ramionami, naciągając na grzbiet koszulę - Ale podobno trening czyni mistrza, czy jakoś tak.

- Język!
- pielęgniarka spięła się słysząc użyte słownictwo. - Księżniczko bardzo cię proszę nie bądź wulgarna. - dodała nieco spokojniej odbierając kosmetyki już powrotem chowając je do szafki. - Chodź Amelio, musimy wyjść by Księżniczka mogła w spokoju przemyśleć swoje zachowanie. - powiedziała kładąc delikatnie dłoń na łopatkach blondynki i nakłaniając ją w ten sposób do wyjścia. - A ty przemyśl swoje zachowanie. Jeśli nie będziesz zachowywać się jak na obiecująca księżniczkę przystało tylko jak jakaś ulicznica no to będę musiała cię potraktować jak ulicznice i odpowiednio zdyscyplinować. - Betty mówiła całkiem poważnie ale jednak na wargach błąkał się jej ironiczny uśmieszek gdy patrzyła na swoją ulubioną pacjentkę.

- Nie kuś siostro… bo nie wiem, czy to ma być przestroga czy zachęta - Mazzi zrobiła smutną minę zagubionego w deszczu basseta, ale szybko parsknęła pod nosem i pomachała obu kobietom na pożegnanie. Skończyła się ubierać, ogarniać i doprowadzać do porządku. Zdobyła parę minut dla siebie, jednak ledwo zaczęła się cieszyć z chwilowej samotności, zza pleców poczęły się sączyć czarne, lepkie macki koszmaru, przypominające o tym, co pamięta w strzępkach… i chyba nie chciała przypomnieć sobie do końca, a na pewno nie dziś, nie teraz. Nie w ten weekend, kończący się piękną, słoneczną i tak pogodną niedzielą.

Po wyjściu z łazienki pomarudziła trochę na korytarzu, zaglądając to w prawo, to w lewo. Trochę przypatrywała się sunącym przy ścianach pacjentom i wiecznie śpieszącemu się gdzieś personelowi, aż wreszcie ruszyła przed siebie, szukać pacjenta którego dwie doby wcześniej słyszała przez drzwi.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=y7WYGSX8fu0[/MEDIA]

Po wejściu do “trójki” Łamią dostrzegła ten sam schemat wystroju wnętrz jak w swojej sali. Czyli dwa parawany między trzema łóżkami. Keith miał łóżko najbliżej okna co poznała po karcie pacjenta na nim. Ale jego samego nie było. Została po nim dość zmiętolona pościel. Od zaciekawionego jej wizyta sąsiada dowiedziała się, że jest w ogrodzie. Wyszedł się przejść, dość miał ścian i izolatek.
- To twój kumpel? Chłopak? - zapytał zaciekawiony sąsiad, facet pewnie starszymi od niej i zabandażowanym kikutem jednej dłoni. Zakażenie. Jak sam powiedział widząc, że spojrzała na bandaż. Mówił o tym lekko jakby chodziło o ukąszenie komara albo kolejną męska bliznę a nie utratę chwytnej kończyny. Podchodzili do okna bo mówił, że jej pokaże tego Keitha jeśli będzie go widać z okna.

- Z tego co mi wiadomo nie mam chłopaka, a kumple… - wzdrygnęła się, nastrój też jej się zważył. Pokręciła głową i mruknęła cicho, kanciastym głosem - Zostali. W Fargo - zmieliła niemo parę słów które nie dały radę przedostać się przez krtań, a potem warknęła sama na siebie i prychnęła, otrząsając się jak kot wyciągnięty z kąpieli - Minęłam go wczoraj na korytarzu. Gdy go wlekli do izolatki. Sprawdzam czy… - zacięła się, patrząc przez okno mętnym wzrokiem - Nie kazali mu klęczeć na grochu, albo słuchać Biebera… takiego beztalencia sprzed wojny. Strasznie wył. - rozweseliła się złośliwym ludzkim szczęściem z faktu, że ów wyjec już dawno gryzł piach.

- Nie masz chłopaka? Słuchaj to się może szybko zmienić. Pomogę ci w tym, lubię pomagać takim potrzebującym dziewczynom. - facet w piżamie wydawał się wyłapać tylko jedną ważną dla siebie informacje. Oparł się o framugę okna i bajerował kobietę w piżamie całkiem bezwstydnie.

- Naprawdę? Będziesz taki kochany i pomożesz mi znaleźć Keitha? - sierżant od razu przybrała wdzięczy ton, tak samo jak uśmiech, składając ręce na piersi jak do modlitwy. Westchnęła z tego wrażenia, a potem pokazała głową na okno - Mówiłeś że gdzieś w ogrodzie, tak? Który to?

Facetowi gdy to usłyszał to jak najpierw urosły ramiona tak teraz opadły.
- Noo weezz noo… - jęknął i z rozczarowaniem i załamka w głosie. - Daj sobie spokój z tym Keithem. Spójrz tutaj jakiego masz przystojniaka. - wskazał i dłonią i kikutem na własną pierś. - No nie wierzę, same brzydale się przewijają przez tą salę, pielęgniarki jak kaszaloty, żadnej fajnej lekareczki nie ma, no jedna jest fajna, ta w okularach, ale zimna jak obślizgła ryba, bolca pewnie dawno nie miała, i w końcu przyłazi jakąś fajną focza to się o tego pochlasta pyta, i to żeby ślepa była no jeszcze bym zrozumiał bo ślepa. - facet wyrzucił z siebie rozżalona i urażoną litanię po czym otworzył szerzej okno i wyjrzał na zewnątrz.
-Tamten jełop w niebieskim pasiaku. - mruknął zniechęcony wskazując wśród innych spacerowiczów jakiegoś faceta w niebieskawej piżamie jaki siedział na jednej z ławek.

Cel został namierzony, lokalizacja potwierdzona. Zostawało zejść na dół i skrócić dystans do bezpośredniego… gdyby nie urażona duma tak tragicznie dotknięta do żywego. Tuż obok, a której cierpienia nie dało się nie zauważyć. Aby złagodzić to cierpienie, sierżant wychyliła się i zamknęła gadające usta swoimi, nim na dobre nie się nie rozkręciły i nie wylały jeszcze większej ilości utyskiwań.
- Mam oczy, ale nie mam chłopaka… tylko dziewczynę - odpowiedziała z przekąsem, przerywając pocałunek - Dzięki… - zmrużyła czujnie oczy - Jak masz na imię przystojniaku, co? John Rambo?

- John Rambo? No pewnie, że John Rambo! Widzisz te mięśnie złotko? No jak John Rambo nie?
- informacja, że dziewczyna ma już dziewczynę w połączeniu z pocałunkiem dość mocno skonsternowała sąsiada Keitha.
Na tyle, że można było sądzić, że już w ogóle nic nie odpowie. Ale jednak odpowiedział i jak się już odpowietrzył to znów ulał mu się potok słów. Tym razem w połączeniu z podwijaniem rękawów piżamy i prezentowaniem własnych mięśni. Może nie były takie jak u atlety czy modela ale na masę na pewno przewyższał dość drobną rozmówczynię.

- I masz dziewczynę? To słuchaj, świetnie, świetnie, bardzo dobrze, normalnie super. To tak jak ja. No też mam dziewczynę. No miałem. Albo będę miał. Ale co tam, nie wnikajmy w szczegóły. - facet machną ręką by odegnać takie niewiele warte detale. - Więc wiesz, byś miała i dziewczynę i chłopaka. A ten, w sumie to powiedz, jakbyśmy chodzili że sobą to ona właściwie też by była moja dziewczyną? To miałbym dwie? - technikalia tego związku wydawały się bardzo absorbować sąsiada Keitha, że zapomniał chyba i o nim i o innych mniej istotnych w tej chwili sprawach.

- Powiedz po prostu że chcesz się pogapić, albo przespać z dwoma laskami na raz. Nic nowego, zawsze się o to pytacie - Mazzi przewróciła oczami i westchnęła, nie bawiąc się w podchody. Patrzyła przy tym na “Rambo” lekko ironicznie, wydymając usta - Albo czy mi bolca nie potrzeba żeby rozum przegnać z dupy do głowy… a może inaczej. - uśmiechnęła się zębato - Jak masz dziewczynę, to może ja się pogapię jak ją obracasz co? Albo ona ciebie, nieważne. Usiądę w fotelu, odpalę browara i będę obserwować… notatki robić. O ile nie będę miała zajętych rąk.

- No, tak, tak, pewnie, tylko wiesz… eee… moja dziewczyna… eee… no cóż… dobra olać to! Może od razu umówimy się z twoją? Twoja jest pod ręką i w ogóle… A też jest taka fajna?
- “Rambo” zmieszał się wyraźnie gdy temat dotarł do jego dziewczyny. Zaczął się drapać po głowie, trochę nerwowo, i patrzeć gdzieś w bok. Ale odzyskał werwę gdy wrócił do związku w jakim mówiła, że jest kobieta w piżamie.

- A może najpierw się jej zapytam, co? - zmrużyła oczy i przekrzywiła kark, zaplatając przy okazji ręce na piersi, a potem zaczęła tłumaczyć - Ona z tych nieśmiałych, delikatnych. wpierw muszę jej odpowiednio sprawę naświetlić, przedstawić argumenty za i przeciw. Z przewagą tych pierwszych - pokiwała poważnie głową, przy okazji obcinając rozmówcę od stóp do głów - Pogadam z nią i dam ci cynk, pasuje? Nie ma co teraz bidulki stresować, jeszcze w nerwa wpadnie, speszy się… nic na siłę… wszystko młotkiem.

- Tak, no pewnie, oczywiście, pogadaj z nią. Jak coś to ja tu będę. - facet wydawał się brać całkiem na poważnie to o czym rozmawiali a nawet oczka mu się zaświeciły gdy usłyszał odpowiedź rozmówczyni.

Gdy Mazzi wychodziła z sali dojrzała na karcie pacjenta nazwisko tego “Rambo” z jakim właśnie rozmawiała. Wedle karty facet nazywał się David Hadley. Ale, że dał jej namiar na Keitha a w piątek była na spacerze w ogrodzie z Marią to nie miała trudności z dotarciem na miejsce. Czyli do ławki rozłożonej pod cieniem stojącego obok drzewa. Drzewo puszczało już pierwsze liście ale poza tym detalem dalej było czuć w pełni lato w tą pierwszą wrześniową niedzielę w tym roku.

Widziała też cel swojej wędrówki. Faceta wygolonego prawie na zero. Częsta frontowa fryzura, zwłaszcza u facetów. W pyle, błocie, gruzie, hełmie i ograniczonych możliwościach dostępu do wody i zabiegów higienicznych długie włosy często uznawano za zbędny balast. To samo mógł powiedzieć każdy kto stał zbyt blisko strugi z miotacza. No ale popularna frontowa fryzura nie oznaczała, że tylko na Froncie mieli na nią monopol.
Facet nawet na nią spojrzał jak podchodziła. Ale pewnie wziął ją za kolejnego spacerowicza. Dopiero z paru kroków dostrzegła, że pali. Chował papierosa wewnątrz dłoni tak by go nie było widać. Albo zdradzającego żaru. Pamiętała, że “tam” też tak palili. Zwykle na warcie albo w innych sytuacjach gdy właściwie było to zabronione. Ale palenie często było jednym z niewielu sposobów by radzić sobie ze stresem, strachem lub sennością. Alternatywa to picie albo gadanie. To też często było zabronione. Z tego wszystkiego najmniej zdradliwe były fajki no i cała ich paczka mieściła się w kieszeni. I właśnie ten Keith palił nerwowo i nerwowo się rozglądając jakby bał się, że oficer czy sierżant go przyłapie na łamany zakazu palenia. Spojrzenie i ruchy też miał nerwowe i szczurze co od razu nadawało mu mało zdrowego i dość odpychającego wyglądu.

Wystarczył jeden rzut oka aby zrozumieć, że facet duszą wciąż siedział na północy, gdzie wieczna wojna. Ciałem znajdował się w bezpiecznym parku, mózg jednak nie umiał się przestawić. Wciąż przerabiał ten sam koszmar. Czy Lamię też by to czekało, gdyby nie amnezja? Z nią też… bywało ciężko, lecz jakimś cudem dało się wyluzować, chociaż na te parę chwil. Albo problem leżał jeszcze w czymś innym.
- Dasz pojarę? - zagaiła rozmowę w najbardziej wyświechtany i oklepany sposób, przysiadając obok na ławce - Tu chyba można palić, nie trzeba się chować. Nikt nie przyleci z awanturą, jest bezpiecznie - mówiła cicho, łagodnie. Sama nie wiedziała dlaczego.

Mówiła cicho i łagodnie a facet w niebieskiej piżamie w czerwone prążki i tak wyglądał na zaskoczonego, że go nie ominęła i przestraszonego, że się do niego odezwała. Trochę skulił się jakby zaczął zasłaniać się przed ciosem albo zrywać do ucieczki. Po tej pierwszej,zaskoczonej reakcji spokój kobiety chyba i jego nieco uspokoił bo w spojrzeniu pojawiła się czujność i nieufność. Zestaw zarezerwowany dla obcych po których nie wiadomo czego się spodziewać.

- Zostaw mnie. Nic ci nie zrobiłem. Idź sobie. - warknął wygolony facet prawie groźnie i odpychająco. Ale dało się wyczuć jeśli nie strach to przynajmniej obawę.

- Pójdę, jeżeli naprawdę tego chcesz - mimo zapewnienia pozostała w miejscu, wciąż z tą samą ciepłą miną i tonem głosu. - Nie jestem tu po to aby cię dręczyć. Dawno nie paliłam… mógłbyś mnie poczęstować, proszę? - wskazała na tak skrzętnie chowanego papierosa i mówiła dalej - Jesteś Keith, prawda? Słyszałam jak pakowali cię do izolatki… chyba przedwczoraj. Chciałam zobaczyć, czy w porządku z tobą… na tyle, na ile może być. Czy ci czegoś nie zrobili - przeniosła wzrok z tlącego się fajka na bryłę szpitala - Oni tego nie zrozumieją, nie byli tam. W błocie i krwi, nie walczyli… - zamemlała niemo i westchnęła, wracając spojrzeniem do człowieka obok - Pytałam trochę o ciebie, taki… odruch. Jak chowanie żaru przed wzrokiem ludzi i czujnikami maszyn - spojrzenie zjechało jej na papierosa, ale tylko na moment - Starsza sierżant Lamia Mazzi, Bękarty Diabła… ostatni żywy Bękart - skrzywiła się smutno - Nie jesteśmy wrogami, a to nie jest Front. Czasem dobrze pogadać z kimś kto wie co wypełza nocą z kątów… i jak ciężko zamknąć oczy wiedząc co przyniesie sen.

Mimika mężczyzny okazała się bardzo plastyczna. W ciągu paru chwil gdy Lamia mówiła mogła zaobserwować cała paletę uczuć. Najpierw niedowierzanie i nadzieja, że jednak się wreszcie spławi tak jak mówiła. Potem złość i zdenerwowanie z domieszką podejrzliwości gdy powiedziała mu co o nim wie. Wreszcie jakieś zrozumienie gdy sama się przedstawiła. I podobne melancholijne spojrzenie tysiąca mil. I cisza. Pokiwał głową, dość marginalnie gdy mówiła o braku zrozumienia. W końcu jakby się ocknął, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej paczkę papierosów. Tak Samo zmiętolonych jak ich właściciel i jego łóżko. Podał jej chociaż zauważyła, że dłoń mu się lekko trzęsie. Facet poczekał aż wyjmie sobie sama papierosa i schował paczkę. Dopiero wtedy zorientował się, że nie miała jak odpalić swojego z powietrza więc podał jej ogień. Z zapalniczki - samoróbki, zdobionej że starej, karabinowej łuski. Pamiętała, że żołnierze często je robili sami. Prawie w każdym oddziale ktoś miał taką. Często się psuły i zacinały no ale na Froncie łusek i reszty było pod dostatkiem więc można było robić je jedna za drugą. Keith schował swoją zapalniczkę i zaciągnął się swoim papierosem.

- Nic nie jest w porządku. - powiedział zapatrzony gdzieś w budynek szpitala albo coś za nim czy wewnątrz siebie. Zaciągnął się znowu. Zauważyła, że dym wydmuchuje też tak by ulatywały bokiem. Gdyby był chłodniejszy dzień pewnie można by to uznać za zwykły oddech. Zwłaszcza z daleka. - Też byłem ostatni… wciąż jestem… ale wciąż ich słyszę, wciąż ich widzę też, ale głównie ich słyszę… inni nie, dlatego mają święty spokój i mówią wszystkim, że mi odbiło. Mi też to mówią. To tylko wiesz, tak po lekarsku by mądrze brzmiało. Ale chodzi to samo. - facet oparł łokcie na swoich kolanach i przygarbił się wciąż wpatrzony gdzieś w dal. Pierwszy raz jednak odkąd Lamia go ujrzała wydawał się mówić trzeźwo.
- Kapral Daniel Keith. Dakota Rangers. - złapał papieros w zęby i wyciągnął wreszcie dłoń by się przedstawić. Mazzi słyszała o jego jednostce. Raczej uznawana za lokalne milicje różnej wielkości i jakości. Jedne z trudem można było powierzyć drugoplanowe zadania na tyłach a inne były uznawane za elitarne oddziały regularnego wojska. Ale w większości rekrutowali się z miejscowych więc często najlepiej znali teren działań, nawet ten już opanowany przez roboty więc zwykle działali w małych grupkach lub jako zwiadowcy i przewodnicy innych, większych oddziałów. A wedle frontowej legendy nazwa wzięła się od dawnych Texas Rangers.

- Daniel, ładnie - Mazzi uścisnęła podaną dłoń i coś nie kwapiła się zwalniać tego uścisku. Trzymała rękę faceta gdy mówił, kiwając głową, to nią kręcąc na boki. Zależało od tego co akurat wyskoczyło na tapetę. Głupio było pytać, czy kojarzy kogoś od niej, zwłaszcza w sytuacji gdy widział jak wyrzynają jego ludzi… do bólu spodziewane w miejscu, gdzie żadna historia nie kończyła się happy endem.

Rozmówca zamilkł, ona też milczała, popalając papierosa i mechanicznie gładząc kciukiem wierzch jego ręki. Park zniknął, zniknęła ławka. Zamiast niej wrócił przeklęty neon, dym i zapach napalmu. I wiercący w uszach wizg umierającego człowieka, do wtóru z odgłosem miażdżenia kości. Czuła, że zbliża się do ściany, prawie dawała radę wymacać ją tuż przed sobą. Twardy mur paniki, a za nim tylko ciemność.
- Podobno kiedyś przestajesz ich widzieć i słyszeć… ciągle. Wracają od czasu do czasu, ale zwykle normalnie śpisz… tak słyszałam - przełamała zastój, biorąc się w garść chociaż odrobinę - Nie zwariowałeś, to trauma. Odcisk na psychice… jak cienie na murach po wybuchu bomby atomowej. Może słyszałeś… zostają na ścianach, widma sylwetek po ludziach których już nie ma. Ale ty ciągle żyjesz… przekleństwo tego co został ostatni. Pamiętać… i jakoś dalej ciągnąć. Już nie tylko dla siebie, ale żyć też za braci i siostry z oddziału. Żeby ich poświęcenie nie poszło na marne, gdy się zachlasz albo zaćpasz… - wzdrygnęła się, coś w jej twarzy drgnęło i powrócił na nią uśmiech, a nawet jedna brew podjechała powyżej zwyczajowej pozycji - Kapral powiadasz… czyli jesteś pode mną. Dobrze, lubię być na górze.

- Pod tobą?
- kapral żachnął się prawie z płynnym rozbawieniem. - Ciekawie zabrzmiało. Szkoda, że u nas nie było takich ładnych sierżantów. Bo by się pewnie lżej służyło. Pod nimi. - facet pozwolił sobie wreszcie na jakąś chwilę zapomnienia i relaksu. Po chwili jednak znów otoczył się pancerzem dymu papierosowego, milczenia i pustego spojrzenia w dal.
- A może i lepiej… tylko by cię tam poszatkowali jak resztę… a takiej ładnej to jeszcze bardziej szkoda niż faceta… - powiedział w końcu pustym głosem. - U ciebie jak było? - zapytał kończąc już papierosa.

- Kazali nam odbić… budynek - szyła z tego co pamiętała, na razie darując sobie wizje wyrywania własnych kończyn i tego co w związku z tym poczęło się jej roić. Fakty, liche strzępki… wszystko co miała. Pociągnęła papierosa, wydmuchując dym przed siebie - [i]Straty nieodwracalne połowa oddziału. Potem przyszedł rozkaz, aby się wycofać. Do nas dotarł ostatni, zostawili nas w Kotle… znowu. Napalm, maszyny, walące się gruzy i mutanci - dopaliła nerwowo fajka i pstryknęła go na trawę - Lekarze mówią, że to trauma, mechanizm wyparcia czy coś. Amnezja… nie pamiętam domu, rodziny. Ale pamiętam te najgorsze… - zacisnęła szczęki, wstając nagle jednym zrywem - Chodź się przejść, ten bezruch mnie dobija.

- Noo…
- kapral po chwili wahania jednak wstał i zdusił peta w popielniczce domontowanej do śmietnika. Pewnie jeszcze przedwojenny produkt. Gdy wstał Lamia stwierdziła, że są prawie równi wzrostem. Znaczy Keith pewnie był od niej wyższy ale się garbił przez co znowu razem z nerwowymi i przestraszonymi ruchami wydawał się mieć szczurzy wygląd.

Mężczyzna w niebieskiej piżamie w czerwone prążki szedł z kobietą w piżamie i coś chyba nie czuł potrzeby zawiązywania rozmowy. Szli czasem mijając innych siedzących, stojących czy spacerujących pacjentów. Chociaż gdzieś na drugim krańcu parku dostrzegła biały, pękaty fartuch za pacjentem na wózku. Ale było zbyt daleko by rozróżniać szczegóły.

- Maria na dziesiątej - mruknęła, biorąc kaprala pod ramię i ściągając z alejki na pobocze, a potem dalej między drzewa aby zniknąć prewencyjnie pielęgniarce z oczu - Lubię ją, jest miła i się troszczy… no ale… - zacięła się w połowie zdania, nie do końca jeszcze wiedząc co wyprawia i co ma zamiar zrobić.

- Widać nigdy cię nie złapała. - burknął kapral z wyraźną niechęcią albo do Marii albo do ogółu ciała medycznego. - Ale i tak gorsza jest ta sucha jędza w okularach. - dopowiedział gdy widać nasunęło mu się kolejne skojarzenie. O “jędzy w okularach” widać miał jak najgorsze zdanie.

Na razie ciągnęła Daniela gdzieś w stronę ogrodzenia, przeciskając się pomiędzy coraz gęściej rosnącymi drzewami, krzewami i tym podobną zieleniną. Zurbanizowana część parku została za ich plecami, gdzieś z przodu i po prawo między drzewami prześwitywały pierwsze linie zasieków.
- Wiecie kapralu że ciągle jesteście w czynnej służbie - odezwała się tonem informacji jak na odprawie. Odwróciła też do niego twarz, patrząc uważnie na jego mimikę. - Obowiązują was rozkazy, a także hierarchia. Pamiętacie jeszcze jak to leciało?

Poszedł razem z sierżant w coraz większy gąszcz dość bezrefleksyjnie. Ale równie też i dlatego gdy Mazzi się zatrzymała i przyjęła oficjalny, władczy ton stanął jak wryty z wybałuszonymi na nią oczami. Trochę się nawet wyprostował chyba chcąc zajrzeć w jej oczy pod innymi kątem, znów obniżył i w końcu wyjąkał coś wreszcie z siebie.
- Co? Co ty mówisz? - dał wyraz swojemu zaskoczeniu.

- To co słyszeliście, żołnierzu - sierżant z kamienną miną podeszła do niego, w myślach śmiejąc się i z wycinanego numeru i z jego podejścia do Betty. Widać do niego nie miała aż tak łaskawej ręki - Zapomnieliście o pewnej ważnej sprawie, to karygodne. Niedopuszczalne - zmarszczyła czoło i zmrużyła badawczo oczy, robiąc krótką przerwę, a po niej uniosła ramiona, zarzucając je kapralowi na szyję.
- Żyjesz - złagodziła głos, gapiąc mu się w oczy z bliskiej odległości i nawet się uśmiechnęła - Więc się nie kładź do dołka za życia. To rozkaz… widzę też jeszcze jedno zaniedbanie. Dlaczego jeszcze nie jesteś pode mną?

- Pod tobą?
- kapral reagował nerwowo jak spłoszone zwierzę. Lamia widziała jak z bliska wodził urwanymi ruchami oczu po jej twarzy, oczach i ustach. Czasem spojrzenie zawędrowało mu gdzieś niżej. Wydawało się, że albo ma trudności ze zrozumieniem intencji podoficera starszego stopniem albo nie może w nie uwierzyć.

- Chyba że wolisz pod Marią - mruknęła krótko opuszczając jedno ramię i łapiąc go za nadgarstek. Pokierowała jego rękę na swoje pośladki - Pode mną, głuptasie… a pod kim? Widzisz tu innych starszych stopniem? - rozejrzała się wymownie po chaszczach odcinających ich od widoku i wzroku osób trzeci. Westchnęła krótko, puszczając jego nadgarstek i przykładając dłoń do jego policzka.
- Jeżeli chcesz to pójdę - powtórzyła to co na początku rozmowy i wykrzywiła prawy kącik ust do góry - Ale jeżeli nie… - dłoń z policzka przesunęła mu w dół, do szczęki, po szyi aż na pierś, gdzie powoli rozpięła najwyższy guzik piżamy.

- Ale… - zawahał się. Z bliska nawet nie tyle widziała ile czuła tą walkę jaką w sobie toczył. Pomiędzy tym strachem i zaszczuciem jakie zdominowało jego nastawienie do świata, tą nieufność i podejrzliwości jaką mu się rewanżował. A nie wiadomo jak głęboko schowanymi najpierwotniejszymi instynktami które potrzebowały ledwo kilku ruchów kobiecej ręki aby wypłynąć z trzewi ciała i umysłu i teraz kotłować się o dominację tuż pod skórą. Dla słów już w tej walce nie starczyło miejsca. Więc nie mówił. Ale wystarczająco wyraźnie odbierała mowę jego ciała.

Gdy położyła jego dłoń na swoich pośladkach poczuła jak prawie na sztywno tam nieruchomieje. Ciepły, nieco wilgotny kształt na swoim tyłku. Unieruchomiony jak pod zaalarmowanym światłem halogenu. A jednak w wyczuwała, że oddech mu przyśpiesza. Nie uciekał, nie bronił się przed jej spojrzeniem i dotykiem i jak z każdą chwilą i oddechem ten zaszczuty szczur ucieka gdzieś w kąt jego osobowość. A na powierzchnię coraz bardziej wypływa facet. Gdy rozpięła mu piżamę,guzik a potem kolejny zobaczyła bandaże. W miarę jak rozpinała i w końcu rozpięła mu ta piżamę okazało się, że prawie cały tułów od pach po pas ma w bandażach.

- Dobra… to chodź… - sapnął w końcu wreszcie dając się ponieść żądzy i przygodzie. Zrzucił z siebie górę od piżamy i usiadł na nią. Złapał ją za nadgarstek i posadził sobie na udach.

Kobiecie ulżyło, gdy po trwającej długo chwili facet wreszcie zrobił coś, co nie było związane ze strachem i paniką. wypuściła powietrze przez nos, dając się posadzić na najwygodniejszym krześle w lokalu. Jeszcze gdzieś z tyłu głowy miała obawę, że kapral zaraz zacznie świrować, włączy mu się instynkt przetrwania i potraktuje ją jak zagrożenie. Na szczęście nic na to nie wskazywało, co cieszyło ją tym bardziej, że sama rozmowa nakręciła nie tylko jego. Ona też doskonale była świadoma swojego przyspieszonego oddechu, rozszerzonych źrenic i nagle nadwrażliwej skóry, pobudzonej bliskością potencjalnego partnera. Tym razem bez żadnych otępiających prochów.
Zabawa na pełnej mocy niestety odpadała - biel bandaży aż zbyt wyraźnie odcinała się na tle ciemniejszej skóry.
- Ślicznie się uśmiechasz, powinieneś to częściej robić - wymruczała na wyścigi ściągając własną górę od piżamy, a gdy skończyła, zbędny kawałek materiału odrzuciła w bok. Wstała też na chwilę żeby pozbyć się spodni. Szybko wróciła na poprzednią pozycję, dysząc już jakby jej kazali robić karne okrążenia z plecakiem wyładowanym kamieniami. Oblizała wargi i wychyliła się do przodu, obejmując jego usta swoimi w długim, mokrym i intensywnym pocałunku. Palcami jeździła mu po policzkach, żuchwie i karku, drapiąc je delikatnie paznokciami. Tak samo jak drugą ręką padała obszar pod spodniami, unosząc trochę biodra aby się do niego dostać.

Facet. Teraz czuła, że jest przy niej facet. A nie szczurek czy pacjent, do tego problematyczny. Wydawało się, że wracają mu już prawie zapomniane ruchy, odruchy i reakcje. Dotąd tłamszone regulaminami, mundurem, rozkazami, polem bitwy, szpitalem, lekami, własnym strachem i tym wszystkim co się w nim kłębiło i go przygniatało. Teraz to wszystko nadal pewnie gdzieś w nim było ale udało się to chociaż na chwilę odwalić gdzieś na bok. Tak jak piżamę kobiety leżącą na trawie obok nich.

Daniel reagował jak facet zwykle reaguje na takie manewry kobiety jakie właśnie ona wykonywała w tej chwili na nim. Widziała jak chciwie otaksował jej nagą sylwetkę gdy się szybko rozebrała i siadła mu na kolanach. Jak oddech stal mu się chrapliwy gdy jej jedną dłoń bawiła jego twarz a drugą zjechała za gumkę jego spodni. Tam też wyczuwała znajomego ożywienie.

Sam Keith też wreszcie podjął jakąś aktywność. Pogładził dłonią po jej policzku jakby sycąc się jego gładkością, tak różną od jego szczeciniastej szczęki i sprasowanych dłoni. Z bliska dojrzała, że jedną dłoń ma czerwoną jak od odmrożenia. Zaraz potem jednak nie dał jej się sobie przyglądać w spokoju tylko przystawił swoje czoło do jej czoła a w końcu swoje usta do jej ust. Pocałunek z początku ostrożny i niedowierzający szybko przeszedł w chciwy i spragniony. Zaraz też jego dłonie zostawiły jej twarz i zsunęły się niżej, ku jej piersiom. I czuła i usłyszała westchnienie ulgi i satysfakcji gdy dłonie wreszcie spoczęły mu bez ograniczeń na tych dwóch magicznych półkulach.

Sierżant jęknęła, co stłumiły złączone wargi. Wyprężyła się, następnie odchyliła korpus do tyłu ciągnąc za sobą partnera, a raczej jego twarz aż miała okazję zagłębić się między jej piersiami. Każdy dotyk, czy to lżejszy czy coraz śmielszy i mocniejszy wyrywał sapnięcia z przygryzionych ust. Zmieniały się one w stęknięcia, gdy dłonie kobiety na oślep błądziły po ramionach i karku. Trwało to długą przyjemną chwilę, podczas której sprawy zostawione dosłownie za plecami traciły znaczenie. Na pierwszy plan wybijało się zniecierpliwienie, ruchy robiły się nerwowe i urywane, zwłaszcza te bioder, ocierających się o te drugie biodra poniżej. Wystarczyło szarpnąć materiał aby zjechał odrobinę niżej. Niewielki odcinek umożliwiający bezpośrednie połączenie - te nadeszło ostrożnie. Na tyle ostrożnie na ile pozwalało podniecenie przysłaniające główny zamysł, że nie wolno zrobić drugiej stronie krzywdy. ani sobie. Robienie krzywdy w takiej sytuacji w ogóle było debilnym pomysłem.
- Daniel… - wychrypiała dopiero, gdy opadła na sam dół, roztrzęsionym głosem. Przełknęła ślinę, wzięła się w garść i doprecyzowała - Jest… ok?

- Tak, tak, jest okey, nie przerywaj, nie odchodź…
- kapral wysapał rozgorączkowanym szeptem. Dało się usłyszeć i zniecierpliwienie, i obawę, i jakąś nienazwaną desperację. Wydawało się, że nie wiadomo jak długo i jak głęboko spętane instynkty teraz owładnęły mężczyzną całkowicie, jakby chciały tu i teraz nadrobić te wszystkie zaległości. Czuła, że gdy zaprzestała się ruszać jego dłonie i usta zaczęły błądzić po jej ciele. I z przodu, i z tyłu, i z góry, i na dole, tam gdzie mogły sięgnąć gdy siedziała mu okrakiem na jego biodrach. W tych ruchach też wyczuwała to zniecierpliwienie, żądze i desperację.

Mógł myśleć, że chce go zrobić w wała, albo wyciąć świński numer wstając nagle i twierdząc że się jednak rozmyśliła. zniknąć nagle, odejść… jak ci, których stracił, a ich śmierć wciąż go prześladowała.
- Nigdzie się nie wybieram - zapewniła z mieszaniną ulgi i dziwnego smutku, który szybko odszedł w niepamięć, przegoniony dotykiem. Zakryty oddechem i zapachem mężczyzny. Mazzi nie dała się prosić, podrywając biodra do góry i opadając zaraz po tym. Z początku spokojne, miarowe tempo szybko urosło napędzane żądzą i desperacją… z tej drugiej strony również. Chwytała partnera jakby zaraz miał się obrócić w proch, zniknąć i zostawić ją samą. Przygarniała go do siebie, otaczając ramionami, pilnując aby nie mówił za wiele - do tego starczyło zatkać mu usta swoimi ustami i językiem.

Kobieta od razu odczuła ulgę mężczyzny gdy tylko wznowiła swój rytm.
- O tak, tak, zostań, nie odchodź, zostań jeszcze chwilę… - mamrotał szeptem jeszcze chwilę znów od nowa sycąc usta i dłonie ciałem kobiety. Mimo szybkiego oddechu i spragnionych ruchów Lamia wyczuwała, że gdzieś tam wewnętrznie uspokoił się. Oboje czuli nawzajem swoje pożądanie i oboje to ich nawzajem nakręcało.

Kapral wydawał się zaskoczony gdy dłonie sierżant pchnęły go spychając na trawę. Ale nawet roześmiał się cicho, krótkim urwanym śmiechem widząc, że spełniła swoją obietnicę o hierarchii służbowej i zajęli miejsca wedle starszeństwa stopnia.
- O tak, tak… - mruczał zachwycony czując na sobie ruchy kobiety a samemu albo ja podtrzymując albo bawiąc się dłońmi jej piersiami.

Gdzieś przez mgłę przebiły się sierżant słowa Betty o poszatkowanych plecach kochanka, widziała też nawet w tej chwili sugestywne sploty bandaży, brudzonych ziemią od strony do niej przyciskanej. Nie widziała jednak bólu w jego twarzy, tylko to samo szaleństwo które zapewne odbijało się i na jej obliczu. Uległość nakręcała podniecenie, ono zaś przyspieszało ruchy w górę i w dół, i w górę, aż do utraty tchu, zakończonego tą wyczekiwaną euforią gdy spełnienie przeszywa mięśnie, wprawiając ciało w dygot, a potem cichy, spokojny zastój momentu idealnego szczęścia. Parę sekund, może dwie minuty gdy zapomina się o koszmarach i skupia na teraźniejszości. Drugim człowieku obejmowanym kurczowo. Uśmiechała się do niego nieobecnie, dotykając po twarzy, szyi i ramionach - tam, gdzie dała radę dosięgnąć leżąc mu na szybko unoszącej się piersi. Najbardziej dobitnym ze znaków, że wciąż żył. Tak samo jak ona. Przeżyli, przetrwali, teraz musieli przypomnieć sobie co to znaczy.
- Uśmiechaj się częściej - powiedziała nagle z czymś na kształt prośby - I nie idź jeszcze... Jeszcze... jest czas.

- Tak, tak, ty też…
- wymamrotał kapral przez aurę błogości. Nie była pewna czy w tym stanie w pełni kontaktuje co ona i on sam mówi ale i ciało umysł wydawały się zaznać wreszcie chwili szczęścia i zapomnienia. Keith wydawał się teraz wolny od wszelkich traum i koszmarów. Oddech uspokajał mu się, oczy miał przymknięte a ruchy senne i rozleniwione. Pozwolił kobiecie leżeć na sobie więc czuła jak ich korpusy rozdziela tylko warstwa jego bandaży. Jego dłoń błądziła machinalnie gładząc jej plecy i pośladki a drugą obejmowała jej górę przytulając ja do siebie i nie pozwalając jej odejść.

- Teraz śmiało możesz zgłosić, że zostałeś molestowany. I mobbing, wymuszenie… od tej paskudnej sierżant co cię zaciągnęła w krzaki i wyjechała z hierarchią, rozkazami - mruczała rozbawiona, staczając się żeby móc położyć się obok i odciążyć ranne plecy kaprala, który jakoś owych ran teraz nie czuł, ale się nie dziwiła. Ją też dziwnie nic nie bolało, ani nie rwało. Nawet nie drętwiała uszkodzona skóra na lewym ramieniu - Dobrze się spisaliście kapralu - pocałowała go w policzek i ułożyła obok, wtulając w drugie ciało.

Też się cicho roześmiał. Odwrócił głowę i pocałował ją w usta. Delikatnie ale nie tak nieśmiało jak za pierwszym razem albo tak zachłannie gdy dał się wreszcie ponieść żądzy. Ułożył się wygodniej na trawie obejmując leżącą przy nim i trochę na nim kobietę. Leżeli tak chwilę w milczeniu. On miał albo przymknięte oczy albo wpatrywał się w drzewa nad nimi. Drzewa były ładne,zdrowe i dorodne. Rzucały dużo cienia przed pogodnym dniem. Delikatny powiew przyjemnie chłodził rozgrzane ciała. Na dłuższą metę pewnie by w końcu zrobiło by się to nieprzyjemne no ale jeszcze nie teraz. Kapral wciąż sycił się ciałem nagiej sierżant leniwie gładząc dłonią jej ciało. Sięgnął wreszcie po górę swojej piżamy a z niej bez pośpiechu wydłubał papierosy i zapalniczkę z naboju. Poczęstował ją. Z bliska widziała, że dłonie prawie przestały mu się trząść. Zaśmiał się znowu cicho.
- Jej… aż nie pamiętam kiedy ostatni raz to robiłem… i nawet nie pamiętam z kim… - zwierzył się wydmuchując drzewom pierwszą porcję dymu.

- Też nie pamiętam - odpowiedziała wydmuchując dym. Nie skłamała, wiedza kiedy ostatni raz spała z mężczyzną jej umykała - Wielu rzeczy nie pamiętam - przyznała szczerze, otrząsając się ze smutku i jeszcze mocniej przytulając do Daniela - Ale to nic, przeszłość. Nic co damy radę zmienić. Zostaje przyszłość, nowe wspomnienia - w jej głos wkradły się wesołe nuty, dotąd dość niemrawe ruchy rąk zyskały nowy cel poniżej pasa, a oddech przyspieszył - Jutro… za jakiś czas. Dopiero południe, do obiadu nikt nie będzie nas szukał.

- Nic nie pamiętasz? No to masz farta, ja bym bardzo chciał nie pamiętać.
- leżący na trawie facet odpowiedział nieobecnym głosem i spojrzeniem wydmuchując dym ku drzewom. Do rzeczywistości przywołała go dłoń starszej sierżant która zaczęła znów gmerać po jego delikatnych okolicach. Opuścił twarz niżej i chwilę obserwował zafascynowany jak tym sposobem znowu zaczynają pobudzać się nawzajem.
- Chcesz jeszcze raz? - zapytał trochę z niedowierzaniem, trochę z fascynacją, a trochę i z jakimś uznaniem w głosie i spojrzeniu. - Dobra, to chodź. - wyczuwała i we własnej dłoni i w jego znowu żwawym spojrzeniu, że znów ma ochotę i na nią też ma ochotę. Cisnął precz niedopałek i z powrotem nasunął ją na swoją pierś. Nie puszczała aż do chwili gdy znowu nią zatrzęsło... chwila oddechu i tym razem to ona się wpakowała na niego, a potem znowu zalegli przy sobie zdyszani, mokrzy od potu i ubrudzeni ziemią. Wczepieni w siebie jakby poluźnienie uchwytu mogło kończyć się katastrofą.
 
Driada jest offline