Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2018, 14:45   #16
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cRR-12HnwvU[/MEDIA]

- Biłaś się? - zapytała ją prawie z miejsca blond sąsiadka gdy ujrzała ją z powrotem w ich sali. Amy wydawała się tak zaniepokojona i poruszona wyglądem kumpeli, że zaoferowała się nawet, że zawoła siostrę Betty by Lamia nie musiała straszyć po korytarzach swoim wyglądem.

- Można tak powiedzieć… - mruknęła siadając na brzegu łózka i dopiero poczuła jak jest zmęczona. Kolana się jej trzęsły, oddech rwał jak po biegu… chociaż tym razem nie przez podniecenie ale wyczerpanie. Uśmiechnęła się jednak uspokajająco do Amy i odparła wesoło - Wiesz jak jest, leżysz na wyrze i gnuśniejesz. Mięśnie wiotczeją, stawy rdzewieją. Trzeba się poruszać… taki przyjacielski sparing. Z kumplem z wojska - tutaj uśmiech nabrał jej wyjątkowo niedwuznacznej barwy - Nic mi nie jest… tylko jestem brudna, zmęczona… i się kleję - parsknęła na koniec, zerkając na poplamione spodnie i nie najczystsze ręce. Na pomysł pójścia po Betty pokiwała energicznie głową - Dzięki… kochana jesteś - posłała blondynce buziaka.

Blondynka pokiwała głową i uśmiechnęła się wyraźnie uspokojona. Ale trochę coś zwlekała z pójściem po Betty.
- A z kim miałaś ten sparing? Właściwie to od rana cię nie było. - zauważyła nieśmiało koleżanka z sali. Ale i wydawała się tak zwyczajnie po babsku ciekawa tych wydarzeń jakie w ciągu pół niedzieli doprowadziły czarnulkę do takiego stanu.

- Ma na imię Daniel, też służył na Froncie… i też został sam. Z całego oddziału. - Jeżeli zaczynała mówić z werwą, to im więcej mówiła, tym bardziej gorzko to brzmiało - Stracił wszystkich, był przy ich śmierci. Widział i słyszał… i nie umie sobie z tym poradzić. Ciągle tam siedzi - machnęła głową na północ, gdzie ciągle trwały walki - Nie umie stamtąd uciec, próbowałam mu pomóc, na trochę pomogło… ale - zacięła się, memłając niemo ustami. W końcu westchnęła - Szkoda go, to dobry facet. Ktoś mu musi pomóc stanąć na nogi, czemu nie ja? Wiem co go dręczy… mnie też ciężko spać. Nie lubię spać - odwróciła głowę do okna - Jak śpisz nie możesz się bronić przed… wspomnieniami.

Blondynka milczała chwilę ograniczając się do pocieszającego dotyku. Nie była frontowcem ale w mieście było ich zbyt wielu by się z którymś nie spotkać i nie rozumieć chociaż po łepkach o czym mówi drugą kobieta. W końcu blondynka nieśmiało klepnęła czarnulkę i zaproponowała nieśmiało.
- Jak chcesz, możesz dziś spać ze mną. Też bym wolała nie spać sama. - poparzyła ciepło na koleżankę z sali.

Odpowiedziało jej zdziwienie, lekka ostrożność która szybko zmieniła się we wdzięczność. Sierżant odetchnęła bardzo ciężko, opierając głowę na ramieniu blondynki.
- Byłoby super… - drgnęła, prostując się i patrząc Amy prosto w oczy - Obiecałam Danielowi, że go dziś samego nie zostawię. Też… boi się spać, ale to możemy spać razem. Będzie bezpieczniej i zmieścimy się, a on jest… w porządku. Milutki kiedy się uśmiecha. I nie trzeba będzie nigdzie chodzić, ani nikogo zostawiać. Swoich się nie zostawia - zachrypiała bardzo kanciastym głosem.

- Och… razem? We trójkę? Ale… ale to wy będziecie… no wiesz… to ja bym wam tylko przeszkadzała… ale to nie przejmuj się, to sobie śpijcie razem, mi to nie przeszkadza. Myślałam, że będziesz spać tutaj i sama dlatego tak powiedziałam. Ale to mną się nie przejmuj. To ja pójdę teraz po Betty. - blondynka była zaskoczona planami na noc swojej kumpeli i pewnie wydawało jej się, że się wygłupiła z tą propozycją. Dlatego niezgrabnie jakoś zakończyła i wstała aby jakoś umknąć poza zasięg zakłopotania.

- Nie będziesz w niczym przeszkadzać, po prostu… spróbujemy spać. Razem lepiej, bezpieczniej. Jest się do kogo przytulić, kto odgania złe sny - Mazzi szybko ją uspokoiła i zaraz wyciągnęła ramiona obejmując mocno - Daj spokój, będziemy spać tutaj, we trójkę. Da się złączyć łóżka, albo pomieścić na jednym. Spać nie równa się pieprzyć - wzruszyła ramionami - I zadbam o to żeby był zmęczony i nie pchał łap gdzie nie trzeba… poza tym ciebie też nie chce zostawiać samej - dokończyła szczerze.

Blondynka z połową twarzy skrytą za grubym opatrunkiem zawahała się. Mazzi poczuła jak po tej pierwszej zwłoce odwzajemnia uścisk. W końcu uśmiechnęła się delikatnie i ciepło kiwając blond głową na znak zgody.
- No dobrze, to jak tak to spróbujmy. - powiedziała równie łagodnie. - A powiemy o tym Betty? - zapytała zastanawiając się nad tym skoro miała właśnie iść po okularnice.

- Powiem jej co i jak, myślę że nie będzie miała nic przeciwko… a jak zacznie krzyczeć to mnie się oberwie, ale spokojnie. - zaśmiała się cicho - To w końcu mój pomysł, jestem jego prowodyrem, więc gniew i bicie również biorę na siebie… ostatnie bywa przyjemne - parsknęła. Amy roześmiała się wesoło, pokiwała jeszcze raz głową i wyszła z sali by ściągnąć siostrę przełożoną.

Nie minęło dużo czasu, gdy drzwi skrzypnęły ponownie.
- O matko i córko, Księżniczko, co się stało!? - okularnica w uniformie pielęgniarki zareagowała bardzo podobnie gdy ujrzała swoją ulubioną pacjentkę. Z twarzy i głosu wywierało i zaskoczenie i niepokój gdy podeszła do niej i z bliska oglądała jej stan. Nie tylko oczami.

Sierżant westchnęła ciężko, mamrocząc pod nosem żę nic jej nie jest. Siedziała sztywno dając się oglądać i badać.
- Znalazłam Keitha, trochę pogadaliśmy i… - parsknęła, a potem wzrok jej się zamglił gdy raz jeszcze przypomniała sobie ekscesy na trawie - To dobry chłopak, nie zrobił niczego czego bym nie chciała. Byłam grzeczna, tak jak obiecałam - popatrzyła na pielęgniarkę, puszczają jej oko.

Okularnica milczala najpierw słuchając a potem trawiąc usłyszane informacje. Nie wydawała się tryskać entuzjazmem gdy przyswajała. Ale w końcu uśmiechnęła się łagodnie i delikatnie pocałowała Lamie w policzek.
- Dziękuję Księżniczko, że mi powiedziałaś prawdę. - szepnęła trochę jak matka prawie dorosłej córce po powrocie z imprezy do domu. - I dobrze, że nic ci się nie stało. - odsunęła się i uśmiechnęła się ciepło kładąc dłoń na policzku pacjentki. - No ale teraz chodź, prędko do łazienki, zaraz obiad będzie a muszę pomóc Marii go rozwieść. - dorzuciła głośniej i ponaglającym tonem.

Tym razem Mazzi nie narzekała, ani nie robiła scen, ani nie udawała że jej coś nie pasuje byle tylko móc wylać odrobinę urażonej niewinności. Kiwnęła krótko głową, wstała i szybko wyszła za okularnicą na korytarz, idąc znaną drogą do dobrze już znanej łazienki.
- Nie wiem jak zacząć… może po prostu zacznę… jakoś pójdzie - powiedziała poważnym tonem bez grama zgrywusiarstwa. Minę też miała poważną, a wzrok zatroskany kiedy patrzyła na idącą obok pielęgniarkę - Źle z nim, z Danielem… proszę Betty, musisz mi jakoś pomóc… pomóc jemu. On się wykończy - sapnęła wylewając co jej leży na wątrobie. Wbiła wzrok w podłogę - Rozumiem, musimy walczyć ze swoimi demonami, nauczyć się żyć… tylko dla niego to… za wcześnie, nie radzi sobie jeszcze. Ciałem jest tutaj, ale tu - puknęła się w skroń - ciągle siedzi w okopie… w chwili w której mordują cały jego oddział. Sztuka po sztuce. On… pamięta to, aż za dobrze. Ciągle ich słyszy. To trauma, szok… sama wiesz pewnie lepiej i lepiej to umiesz nazwać. Ale ja wiem lepiej co innego. To go zabije - podniosła wzrok na Betty - Nie wytrzyma tego, już teraz… źle z nim. Jest szansa żeby… jeszcze przez trochę mu zwiększyć dawkę leków? Wiesz że można je tutaj skołować na lewo, macie dealera który ściąga żołd z chłopaków a potem sprzedaje im lewe prochy. Cholera wie co im daje, z czym miesza i rozrabia aby było więcej. Lepiej żeby… - westchnęła i domamrotała - Lepiej żebyście to wy kontrolowali co on łyka, żeby móc spać i jakoś żyć. Proszę… pomów z lekarzami, cokolwiek. Żeby mu dali jeszcze trochę… ja też pomogę. Też… zostałam sama - objęła się ramionami czując nagły chłód aż do kości i mówiła. Mówiła, mówiła i nie umiała się zamknąć - Mogę go odwiedzać, chyba mnie polubił. Pogadaliśmy, spędziliśmy cały poranek i południe razem… pod koniec już zaczynał… przypominać normalnego faceta, nie zaszczute zwierze. Prosił czy… bym mogła go odwiedzać. Mogę przecież, to nie problem. Swoich się nie zostawia, on jest w porządku. Chcę mu pomóc, ale nie umiem… jeszcze. To… - zawahała się szukając słów - Jak z chodzeniem na złamanej nodze. Ja się trzymam, bo mój zryty mózg założył blokadę… żebym nie ześwirowała. On jej nie ma i… nie chcę żeby coś sobie zrobił. Skoczył z okna, albo się powiesił gdy uzna że dłużej nie wytrzyma… albo żeby zrobił coś komuś w szale, albo rozpaczy… mogę odpalać część żołdu,dostanie wyrównanie zaległe. Jakoś… się odwdzięczę. Jesteś z personelu, masz wiedzę i posłuch. Dojścia… on w końcu coś sobie zrobi - skończyła znowu wbijając wzrok w podłogę. Widziała jak ucieka jej pod stopami, ale była rozmazana i niewyraźna, gul w gardle też odbierał głos i oddech - Nie zasłużył na to, nikt z nas nie zasłużył. Jest silny, podniesie się, trzeba mu czasu. Jeszcze trochę czasu. Nie chcę żeby coś mu się stało.

Betty słuchała tego co mówi pacjentka, przyjaciółka i kochanka. Słuchała w milczeniu i chyba nie było jej lekko tego słuchać. Doszły do łazienki, okularnica słuchając energicznie napompowała wody do wanny i znów się przy tym zgrzała i zasapała. W końcu tak samo jak wczoraj podeszła do Mazzi i tym razem bez pytania zaczęła rozpinać jej piżamę.

- Nie wiem czy ci mówiłam ale strasznie mnie kręci rozbieranie kogoś kto mnie kręci. - powiedziała ale jakoś tak mimochodem, jakby tym razem rozbierała ją z obowiązku a nie dla przyjemności o jakiej właśnie mówiła. Zdjęła z pacjentki górę piżamy i znów uklękła przed nią by ściągnąć z niej spodnie. Westchnęła jednak ciężko i pokręciła głową.

- Keith to lekoman Księżniczko. Możliwe, że był nim zanim do nas trafił. Potrzebuje kolejnych dawek jak narkoman działki. Ma dość zaawansowane stadium dlatego stopniowo zmniejszaliśmy mu dawki leku. Przykro mi Księżniczko. - westchnęła znowu pielęgniarka gdy ściągnęła z Lamii spodnie rozbierając ją do końca. Uniosła do góry głowę by spojrzeć smutnym i współczującym spojrzeniem na stojącą przed nią kobietę.

- Fizycznie kończą mu się goić plecy. Niedługo będzie w pełni zaleczony. Ale wciąż będzie uzależniony. - Betty wstała i sprawdziła temperaturę wody. Widać uznała, że jest w porządku bo wyciągnęła wolną dłoń aby pomóc dziewczynie wejść do środka.

- On nadal będzie potrzebował kolejnych dawek Lamiu. Bez względu na to co mu tutaj zaordynujemy. Dlatego wkrótce opuści szpital. Nie możemy karmić lekami lekomana. Już naprawdę wolałam jak się zadawałaś z tym punkiem, w nim to chociaż jest życie a Keith to uschnięta gałąź. - Betty z ciężkim sercem ale mówiła dalej podwijając rękawy i zaczynając mydlić gąbkę. Przez chwilę było słychać tylko plusk wody i szmer tej namydlanej myjki.

- I jak wiesz coś o jakimś dealerze to proszę powiedz co o nim wiesz. To działa na szkodę nas wszystkich. Ciebie wczoraj podejrzewaliśmy, że mogłaś zażyć coś niekoniecznie z zewnątrz. I to by tłumaczyło pewne zastanawiające zjawiska i zachowania ale dotąd tylko podejrzewaliśmy a nie mieliśmy pewności kto i jak. - pielęgniarka przeszła przez długość wanny i kucnęła za plecami sierżant zaczynając jej myć kark i plecy.

- Daniel nigdy nie powinien trafić na Front, ale tam trafił i to go zniszczyło… ale nie usechł do końca. Tli się w nim życie - sierżant odpowiadała apatycznie, równie apatycznie siedząc w wannie i oddając na łaskę i niełaskę szlachetnej pani. Patrzyła tępo w wodę między nogami, zgaszona i przybita - Gałąź też ma sprawną, sprawdziłam dokładnie - na sekundę na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu, szybko niestety zgasł - Widziałam jego oczy, on nie kłamie. Ani nie jest wariatem. Za dużo widział i to go męczy. Gdyby ściemniał i chodziło mu tylko o prochy… myślisz że spędziłabym z nim dziś większość dnia? Prędzej spławiła… ale nie mogłam go spławić. Boi się, leki tępią ten strach. Koją traumę, jak wóda. Łatwiej się nawalić, niż na trzeźwo musieć znosić… - przełknęła ślinę i spytała - Myślisz dlaczego wróciłam nawalona jak autobus pierwszej nocy gdy względnie mogłam już chodzić? Dlaczego prosiłam cię wczoraj o coś aby nie śnić? On ma to samo - uniosła wzrok na Betty - Tylko gorzej, bo pamięta wszystko, a ja tylko urywki… mówił, że nie chce pamiętać. Dlatego kołował te prochy. Żeby nie pamiętać. Załóżmy czysto hipotetycznie, że to jednak nie lekomania… co wtedy? Psychoza ostra, trauma… można spróbować podać coś łagodniejszego niż opiaty, co pozwoli mu stanąć na nogi. Hydroxyzynę… albo leki przeciwpadaczkowe. Też… wyciszają. Poza tym terapia. Wyrzucicie go stąd i gdzie pójdzie, do domu weterana chyba. Też oberwał, ale jego rana siedzi w głowie. Nie można go wywalić na bruk… tak nie można. Każdy po kolei go skreśla, a on jeszcze żyje. O każdego się walczy, do końca. Chłopak ma szansę, potrzebuje jednak pomocy. Tego żeby ktoś wyciągnął do niego rękę… pomógł. Jak ty pomagasz mi - podniosła wspomniana kończyny i przyłożyła okularnicy do policzka - A gdybym na jego miejscu była ja? Też byś mnie przekreśliła? Nie ufa wam, personelowi, nie ufa ludziom… zaszczuty, zwichrowany. Wciąż… dobry chłopak. - westchnęła i pokręciła głową - Powiem ci o handlarzu… bo powiem i obie o tym wiemy. Bez targów i polityki. Ani prób ugrania czegoś. Po prostu boję się, że pójdę stąd, zamknięcie dealera, a Danielowi odbije… wrócę za dwa nie i okaże się, że się powiesił, albo podciął sobie żyły. Lub wyskoczył z okna. O to tylko się martwię.

- Och Księżniczko…
- Betty szepnęła cicho i dało się słyszeć niepokój w jej głosie i spojrzeniu. Przesunęła nieco głowę tak, że teraz dłoń drugiej kobiety obejmowała jej usta. Brunetka złożyła i przetrzymała ten pocałunek na wnętrzu tej dłoni dłuższą chwilę. W końcu ujęła jej dłoń jak dłoń prawdziwej księżniczki i pocałowała ją, też jak prawdziwą księżniczkę. A zaraz potem zaczęła namydlać i tą dłoń i ramię za nią.

- Ja zdaję sobie sprawę. My wszyscy. Gdzie on był i że przeżył tragedię która nim wstrząsnęła. A ty tak samo zdaj sobie sprawę, że mimo to, on jest lekomanem. Brał zbyt długo i zbyt mocne środki aby to nie pozostawiło na nim śladu. Widziałam jego wyniki. On tam w żyłach ma czysty koktajl. I wciąż się szprycuje czymś nowym. To nie jest najlepsza recepta na wyzdrowienie. - kobieta w fartuchu pielęgniarskim szybko domyła jedno ramię tej drugiej i przeszła do kolejnego.

- Nie mamy na niego wpływu Księżniczko. Tak jest. Nie nie chcemy tylko nie mamy. Jeśli go nie wypiszemy odejdzie na żądanie albo ucieknie. Skoro zorientuje się, że nie spełniamy jego oczekiwań. On sobie coś znajdzie. Jakiegoś dealera tu lub na zewnątrz. Nie przestanie brać bo chce brać. Chce brać bo chce zapomnieć. Odporność mu będzie rosła więc będzie brał coraz więcej. W końcu żołdu mu nie wystarczy więc zacznie kombinować. To błędne koło Księżniczko, mam nadzieję, że to dostrzegasz. Jeśli nie, to oszukujesz samą siebie. - Betty była wyraźnie smutna, zmartwiona i zatroskana. Umyła drugie ramię Lamii i podniosła się przy okazji troskliwie całując ją w czoło. Siadła znowu, nieco dalej i sięgnęła do wody by wyjąć jej nogę którą zaczęła namydlać.

- A z tobą Księżniczko jest podobne ryzyko. Długo byłaś w śpiączce długo przyjmowałaś silne środki. Nadal masz kłopoty z pamięcią i bierzesz leki. Jesteś pacjentem wysokiego ryzyka. Cały czas baliśmy się… ją się bałam że skończysz jak Keith. I jak się nie będziesz pilnować no to jeszcze możesz tak skończyć. Dlatego tak koło ciebie latam Księżniczko. Jestem na każde zawołanie. Żebyś wyszła na prostą. - okularnica wyznała co jej leżało na sercu. Zdążyła w międzyczasie umyć cała nogę pacjentki od stopy po połowę uda. Teraz gdy już spłukała pianę i mydliny pocałowała ją w tą już czysta stopę, odłożyła z powrotem do wody i sięgnęła po ostatnią kończynę do wyczyszczenia.

- A Keith w przeciwieństwie do ciebie, miał ten problem zanim jeszcze do nas trafił. Nie wiadomo od jak dawna coś bierze. Przykro mi Księżniczko. Mam nadzieję, że się tylko kolegujecie i zrobiliście to spontanicznie. Bo jeśli się w nim zadurzyłaś to będziesz przechodzić córeczko tą samą mękę co ja już tyle razy przechodziłam. A mnie będzie z tego powodu serce pękać. - Betty dała radę umyć drugą nogę pacjentki tylko do kolana. Potem nagle przerwała i odwróciła głowę w stronę okna zasłaniając nieco twarz dłonią tak, że Lamia nie mogła jej dostrzec.

Niestety Mazzi należała do tych ciekawskich i upierdliwych… albo po prostu nie mogła siedzieć jak kołek w wannie, udając że nic się nie dzieje. Przekręciła się szybko, zmieniając pozycje na klęczki i wyciągnęła ramiona, obejmując drugą kobietę i blokując możliwość wstania bądź ucieczki gdzieś dalej. Na początku nic nie mówiła, trawiąc zasłyszane rewelacje i czując jak pęka jej serce, z dwóch stron. Z jednej ciążył los Daniela, z drugiej Betty, która sama mówiła o tym że jest skondensowaną wdową. Gładziła ją po włosach i kołysała ramionami przez co ciało pielęgniarki też zaczęło się delikatnie chybotać.
- Będę się pilnować, obiecuję ci to. Nie… nie będziesz musiała się więcej o mnie martwić. Dziękuję… nie wiedziałam… wiedziałam ile ci zawdzięczam, ale nie że… aż tyle. Nie zostawię cię, słyszysz? Będę jak rzep, jeszcze poczujesz że masz dość. - przełknęła ślinę, mrugając szybko i gapiąc się w ścianę - Albo do momentu gdy powiesz, żebym spadała. Nie… nie jesteś sama. Już nie - mówiła coraz szybciej, robiąc przerwę żeby pocałować czubek kasztanowej głowy i pociągnąć nosem - Uratowałaś mnie… tak jak wcześniej doktor Brenn, Maria. Ci którzy się mną tu zajmowali, ci którzy składali przy Froncie… ci którzy mnie stamtąd zabrali… i znaleźli między gruzami. Ciągle ktoś mnie ratuje… księżniczka w wiecznej opresji, kurwa mać. T-tam też… mnie uratowali. Chłopaki z oddziału. Wrócili… nie musieli. Zginęli przez to, spłonęli - gapiła się na ścianę której nie widziała - Dobrze byłoby wreszcie… jakoś się zrehabilitować. Wreszcie… pomóc, zamiast wymagać pomocy. Nie ma już Bękartów, ale jest Keith. On… też nie ma nikogo. Może… potrzebuje motywacji, alternatywy dla prochów. Chcę spróbować… mu pomóc. Każ… każdy zasługuje na szansę i… nie umiem się odwrócić - zamknęła oczy, a po policzkach spłynęły jej gorące, gorzkie krople - Nie dam rady go zostawić.

- Och, Księżniczko… -
drugą kobietą widać targały równie silne emocje. Zbyt mocne by tak od razu coś odpowiedzieć. Dała się objąć i sama też mocno objęła drugą kobietę pozwalając aby uścisk, milczenie i łzy przemawiały zamiast słów.

- Już za późno. Dla mnie i dla ciebie. Dla nas. Za późno. Cokolwiek się z tobą stanie i tak będę o tobie myśleć i się martwić. - wyszeptała jej do ucha gładząc po prawie czarnych, mokrych włosach. Z bliska młodsza kobieta czuła jak emocje szarpią gdzieś tam w trzewiach drugiej kobiety gdy ta walczyła by się nie rozkleić na całego.

- Taka że mnie głupia, stara baba Księżniczko. Zawsze sobie wmawiam, że to tylko seks. Że tylko będziecie moimi seks zabawkami które sobie omotam wokół palca i wyrzucę jak mi się znudzicie. Że tylko uzupełniam swoją kolekcję. A potem i tak dzieje się to… i znikacie. Zawsze znikacie. Czasem ktoś z was coś napisze czy nawet odwiedzi… ale w końcu znikacie na dobre… tam skąd was nam przywieźli… a ja tu zostaję sama… na końcu zawsze zostaję sama… i za każdym razem obiecuję sobie, że to już ostatni raz… że będę surową siostrą przełożoną za jaką mnie tu mają… a potem znów przywożą mi jakąś rozczochraną księżniczkę albo słodziaka i cały plan diabli biorą… - Betty mówiła cicho skąpiąc co jakiś czas nosem i nie przerywając głaskania i tulenia młodszej kobiety. Zupełnie jakby ją to też uspokajało.

- Ach! Co ja gadam za głupoty! - żachnęła się puszczając Lamie i ocierając mokre oczy. - Chyba naprawdę jestem starą, głupią babą, żeby rozklejać się przy pacjentce co jest na chodzie może pół tygodnia. - dodała siląc się na irytację i autoironię. - A w ogóle to mi całkiem zaskoczyłaś fartuch dziewczyno, spójrz jak ja teraz wyglądam. - wskazała na swoją rzeczywiście mokrą sylwetkę od przytulania się z mokrą pacjentką. - No ale chociaż pozycję masz odpowiednią gdy ze mną rozmawiasz. Tak a propos seks zabawek. - zdołała się już prawie opanować i wskazała dłonią na klęcząca w wannie kobietę. Przy niej, stojąca już na własnych nogach pielęgniarka rzeczywiście wyglądała dominująco, zwłaszcza gdy już prawie mówiła jak zwykle.

Lamia milczała, zaciskając dłonie w pięści, a te oparła na kolanach. Znikanie podopiecznych… eufemizm śmierci. Tam gdzie wracali nie umierało się łagodnie ze starości, każdy koniec był paskudny. Ją też to czekała, prędzej czy później, gdy los odwróci monetę i tym razem nie znajdzie się nikt kto by wyciągnął dodatkowy balast z Kotła.

- W poniedziałek ma wrócić porucznik Rodney. Spytam się ile zostało mi do odsłużenia z tej tury. Wrócę tam, odbębnie swoje. Dowiem się co… stało się w Fargo, a potem... - przełknęła ślinę, wypuszczając powietrze i opuszczając przygniecione niewidzialnym ciężarem ramiona - Skończę swoje… niedokończone sprawy. Żeby nie musieć się więcej bać i nie żyć z cieniem za plecami. Przejdę do cywila, jeśli mi pozwolą. - tego, że może nie doczekać odpowiedniego momentu pominęła. Oczywistych rzeczy lepiej było nie mówić w takiej chwili.
- Ktoś musi się tobą zająć… przynosić kapcie w zębach, chwalić majestat i być na pstryknięcie palcami- uśmiechnęła się blado i zmieniła nagle temat - Rano pewnie znajdziesz Daniela w trzynastce, u mnie. Obiecałam, że nie będzie musiał sam dziś spać. Chyba… się ucieszył. To w ramach alternatyw… dla prochów. Dealer nazywa się Fush, robi za sprzątacza.

- Dobrze Księżniczko. -
Betty odzyskała rezon i wróciła do wanny z ręcznikiem. A przy okazji dała już radę się uśmiechnąć i pocałować ją krótko w usta. - I jednak Fush mówisz wrócił do brzydkich nawyków? Szkoda. Ale poproszę doktora Brenna aby mu nie dawał kolejnej szansy. - do głosu wróciła surowa pielęgniarka gdy pomagała pacjentce wyjść z wanny i energicznie zaczęła wycierać ją ręcznikiem. Milczała chwilę przechodząc z wycierania górnych rejonów ciała na dolne więc znów musiała kucnąć przy czarnulce.

- No dobrze, to przekaże nocnej zmianie o tym nocowaniu. Na jedną noc myślę przymkną oko. Ale to szpital a nie burdel Księżniczko. Więc rano, przed śniadaniem, wszystko ma być uprzątnięte i każde z was ma być w swoim łóżku. - zgodziła się ale postawiła warunek zadzierając głowę do góry aby spojrzeć na twarz pacjentki. W końcu skończyła ją wycierać i wyprostowała się. A miało się co prostować bo nawet na płaskim obcasie była o pół głowy wyższa od czarnowłosej.

- Oooo… I naprawdę byś mi przynosiła kapcie w zębach? Tak do łóżka albo do fotela? I może jeszcze na czworakach? Ooo, jakie to słodkie Księżniczko… - pielęgniarka rozmaśliła się promiennym uśmiechem i spojrzeniem kładąc dłoń na policzku pacjentki. Pomysł chyba całkiem ją rozczulił bo przejechała drażniąco kciukiem po dolnej wardze dziewczyny i w końcu znów ja pocałowała. Ale tym razem czułym, mokrym pocałunkiem uszczęśliwionej kochanki.

- Może być i na czworaka - Mazzi sapnęła, gdy po pewnym czasie ich usta się rozłączyły. Odgarnęła pielęgniarce kosmyk włosów z twarzy i założyła go za ucho. Najbliższe dni zapowiadały się świetnie, jeden cierń niestety przeszkadzał w całej tej radości, a nosił stopień kaprala i za bardzo lubił prochy.
- Dobrze, odprowadzę go rano do jego łóżka, żeby już nigdzie nie zabłądził - obiecała, przystając na warunki, automatycznie też spochmurniała - Straci dostawcę, jeszcze gorzej będzie znosił… odstawienie. Wiem że to… mało wychowawcze albo terapeutyczne, ale jest szansa dać mu coś? Tylko na te dwa dni, żeby miał i nie odwalił niczego głupiego kiedy będę u ciebie paradować na czworaka w obroży - uśmiechnęła się smutnym, zmęczonym i rozgoryczonym uśmiechem - Bo na razie wychodzi, że go wkopałam, wystawiłam jego zaopatrzeniowca i na dokładkę zostawiam samego z bajzlem. Myślisz… że dałoby się przepchnąć do domu weterana chociaż na trochę? - opuściła wzrok na swoje ręce - Byłby blisko… miałabym do niego blisko i nie trzeba by było się zakradać nocą przez okno do szpitala. Pewnie zachowuję się jak idiotka - domamrotała, przejeżdżając ręką po twarzy.

- Ja jestem tylko zwykłą pielęgniarką Księżniczko. O terapii i doborze leków decyduje lekarz prowadzący czyli u nas doktor Brenn. - westchnęła zwykła pielęgniarka opuszczając ramiona kochanki i podchodząc do jakiejś szafki. Otworzyła ją i zaczęła przebierać w piżamach.
- On też zdecyduje jak rozegrać sprawę z Fushem. - wyjaśniła jej wybierając jakiś zestaw ubraniowy i zamykając z powrotem szafkę z piżamami. - Jak będziecie u mnie to znajdziemy wam coś bardziej odpowiedniego. - rzekła podając jej czystą piżamę.

- A Keith, jako rekonwalescent i weteran prawie na pewno trafi do domu weterana gdy od nas wyjdzie. Ty też o ile nie podpadniesz doktorowi. Dla pacjentów lepiej by tam trafili bo warunki są porządne a i wiąże się z wieloma ulgami. Na przykład darmowymi autobusami. Dlatego lepiej nie wypisywać się na własne życzenie bo można to wszystko stracić. - pielęgniarka tłumaczyła zasady panujące i w szpitalu, i domu weterana, i na mieście.

- Chociaż akurat ciebie i Amy, Księżniczko, chętnie bym gościła u siebie non stop, nawet na własny koszt. - uśmiechnęła się poufale obserwują jak Lamia ubiera się w piżamę.

- Oj nie wiem czy byśmy łaskawej pani z torbami nie puściły. Rachunki za wodę byłyby wykańczające. - parsknęła, zapinając guziki nieco sztywnymi palcami - A weź jeszcze nakarm takie dwie, ubierz, umaluj i wyrzuć na miasto. Koszmar dla portfela - pokiwała smutno głową kończąc ubieranie. Wtedy też automatycznie spoważniała.
- Poczekasz z ruszaniem Fusha do środy? Niech jeszcze… przez te dwa dni co nas nie będzie, o niczym nie wie. I tak nie ucieknie - wzruszyła ramionami - Spróbuję porozmawiać z doktorem Brennem. Pamiętam… składałam kogoś na Froncie, kojarzę co robić w przypadku ran i obrażeń fizycznych. Te psychiczne - westchnęła, kręcąc głową - Na nich znają się ci mądrzejsi.

- No tak, rachunki za wodę i inne.
- siostra z mokrymi plamami na fartuchu pokiwała głową jakby sobie w myślach robiła kosztorys utrzymania na stałe dwóch podopiecznych. - Myślę, że damy radę Księżniczko. Możecie zarabiać na utrzymanie zbieraniem surowców wtórnych albo iść do porządnej pracy jak na porządne dziewczynki przystało. No chyba, żeby interesowała was spłata tych należności w naturze. Jako moje osobiste służące i nałożnice. - Betty wysilila się aby mówić spokojne chociaż z frywolną nutką. - No ale przynajmniej ty, to dostaniesz sporą sumkę za zaległy żołd to nie wiem czy taki skromny, pielęgniarski lokal będzie cię w ogóle interesował. - rzuciła z przekąsem okularnica.

- A z Fushem, nie wierzę, że daję ci się na to namówić ale niech będzie, poczekam aż wrócisz do szpitala. Ale nie dłużej bo ten szkodnik każdego dnia coś rozprowadza nie tylko Keithowi. - pokręciła głową z niezadowoleniem.

Słowa pielęgniarki w pełni uświadomiły Lamii pewien zabawny fakt. Dostanie żołd, mało tego - zaległy żołd. Zwykle nie robiło to na niej wrażenie, bo i tak nie szło tego wydać siedząc w okopach albo pod ostrzałem wśród frontowych ruin, ale to było tam. Tutaj i teraz, w perspektywie najbliższych tygodni znajdowało się całe miasto, pełne sklepów, żarłodajni, knajp i innych atrakcji.
- Nie liczy się lokal, to towarzystwo jest ważne - ocknęła się, wracając myślami do łazienki i Betty ook. Szybko doskoczyła do niej, zarzucając ramiona na szyję i całując wdzięcznie chyba za całokształt. - Może być i piwnica… o ile to twoja piwnica - parsknęła, całując ją krótko jeszcze raz, a potem westchnęła boleśnie i nagle bez ostrzeżenia klepiąc ją siarczyście po tyłku.
- Ach te komary… no plaga po prostu - uśmiechnęła się smutno, żeby w końcu spoważnieć - Chodź, zbieramy się. Niestety jeszcze nie jest jutro.

- Mam coś o wiele lepszego niż piwnica. -
powiedziała obiecująco czule gdy już minęło zaskoczenie po mocnym klapsie.
- Jakie to orzeźwiające. - wymruczała z zadowolenia masując sobie trafiony tyłek gdy już obie wychodziły z łazienki na korytarz.
Z tego co wyszło podsłuchać i dowiedzieć wcale się z tym nie kryjąc, doktor Brenn miał poranna zmianę, kończył więc razem z Betty, czyli bardzo, bardzo niedługo. Przed końcem warty musiał mieć na pewno masę roboty, zajętą głowę, jednak nie powstrzymało to Lamii przed dotruchtaniem pod drzwi jego gabinetu i zastukaniu szybko trzy razy knykciami w drewno. Działała na pewno impulsywnie, nierozsądnie. Głupio po prostu, jak miotający się w klatce szczur… nie umiała jednak odpuścić, jakoś tak… wydawało się jej, że byłoby to złe. Gorsze niż rozsiewany dookoła zamęt.

- Proszę! - rozległ się zapraszający głos lekarza. Gdy weszła, znalazła się w klasycznym gabinecie lekarskim. Z biurkiem za jakim siedział gospodarz, dwoma miejscami dla gości, jakimiś szafkami z jednej strony i małą kozetką z drugiej. - Proszę, usiądź Lamio. O czym chciałaś ze mną porozmawiać? - Brenn wyglądał na dość zaskoczonego jej wizytą ale przywitał ją grzecznie wskazując na jedno z wolnych krzeseł od jej strony.

- Pan wybaczy sir, ale… - zaczęła i nie wiedziała jak skończyć. Usiadła więc na krześle i położyła splecione dłonie na kolanach, garbiąc plecy i wzdychając ciężko - Chodzi o kaprala Keitha. Jest szansa żeby mu jakoś pomóc? Bo… chyba znam sie na maszynach, ale nie wiem jak pomóc cierpiącemu ćpunowi - podniosła wzrok na oczy rozmówcy - Do tego z psychozą, traumą i pełnym PTSD. Kapral to dobry chłopak, szkoda żeby się zmarnował. Zgłaszam się na ochotnika, zrobię co pan powie sir… doktorze, tylko proszę mi powiedzieć co robić. Mogę go odwiedzać, zajmować się nim. Zająć uwagę… ale ja wychodzę, on zostaje. W domu weterana można mu kontynuować terapię? O ile nadaje się do wypisu… jeżeli nie proszę o pozwolenie na odwiedziny cykliczne.

- Kapral Keith. -
doktor poprawił swoje okulary i chwilę zastanawiał się nad tym co powiedziała o nim pacjentka.
- Taak. - skinął znowu głową jakby tam podsumował sobie właśnie ten przypadek.

- No cóż Lamiu, nie wiem co wiesz o domu weterana… - rzekł podnosząc wzrok na pacjentkę po drugiej stronie biurka. - ...ale szpital daje tylko skierowanie do domu. Nie mamy wpływu na to co się tam dzieje. Kapral Keith, podobnie jak pewnie ty, wkrótce tam trafi. Szczerze mówiąc widząc tempo twojego powrotu do zdrowia nie widzę sensu dłużej cię tutaj trzymać. Jeśli podczas przepustki nie wystąpią jakieś niespodziewane komplikacje to może już w środę będziesz mogła się przenieść do domu weterana. Keith pewnie jeszcze trochę u nas posiedzi ale pewnie, z podobnym zastrzeżeniem jak u ciebie, w ciągu tygodnia czy dwóch ma szansę na wypis. No ale mówię, domem zarządza administracja domu a my dajemy tylko skierowanie. - lekarz spokojnie, wręcz flegmatycznie, wyjaśnił jakie zasady panują przy wypisywaniu że szpitala.

- A nie dałoby się przyspieszyć jego wypisu i przekazania skierowania? - Mazzi siedziała spokojnie, wykładając nowy projekt który urodził się jej we łbie - Fizycznie jest praktycznie zdrowy, kończą mu się goić plecy. Nic skomplikowanego zarówno do opieki jak i wykończenia kuracji. Na Froncie… składałam resztę oddziału, wiem jak założyć szwy, nastawić kości. Dbać aby nie wdało się zakażenie. Poradzę sobie z plecami kaprala, a on też odetchnie jeżeli stąd szybciej wyjdzie. Rozmawiałam z nim… zresztą sam pan doskonale wie jaki ma stosunek do tego miejsca - skrzywiła się i wzruszyła ramionami - Jeśli potrzeba wam podkładek że zobowiązuje się nim zająć, podpiszę co trzeba. On tu nie ma nikogo, tylko trupy w głowie. Ja też… z tego co pamiętam nie mam co liczyć na powrót kogoś ode mnie - sapnęła, na moment milknąć. Dokończyła krótko - Jako starsza stopniem czuję się odpowiedzialna za tego żołnierza, a łatwiej go ogarnę jeśli będzie blisko. Ja wychodzę w środę, a on… naprawdę doktorze lepiej mu będzie tam w domu.

- To miłe, to co mówisz Lamio ale ja jestem odpowiedzialny za was wszystkich. I za ciebie i za niego też. Ale mogę ci obiecać, że będę miał twoją propozycje na uwadze. -
tym razem odpowiedź lekarza była bardziej wyważona.

- Wiem, że jest lekomanem i opowiadał o tym co widzi i słyszy. Poza tym ostra psychoza i nerwica. Potencjalnie niebezpieczny - wyrzuciła krótką listę, wciąż siedząc sztywno i poważnie - Doskonale zdaję sobie sprawę z tego na co się piszę. To że wącha na lewo prochy widzicie po toksykologii, ale to się skończyło. On wam zwieje, albo się sam wypisze. Jak to zrobi straci wiele ulg z racji… samowolki. On straci ulgi, my jego z oczu. Pan jest odpowiedzialny za nas póki tu siedzimy, ale potem… robimy się odfajkowanymi przypadkami i nieważne czy zwiejemy a potem zrobimy sobie bądź komuś krzywdę na głodzie. O mnie pan się nie musi martwić, nim - zrobiła przerwę na wzięcie oddechu i raz jeszcze przemyślenie czy na pewno wie co robi. Nie, nie wiedziała, ale walić to - Wiem jak do niego dotrzeć, z napadami też sobie poradzę. Nie będzie gorszy od maszyn - skrzywiła się lekko ironicznie - Spędziliśmy dziś razem całe przedpołudnie, trochę go obserwowałam. Rokuje, wystarczy mu dać kogoś komu ufa. I o to proszę, aby się pan zastanowił.

- Lamio.
- doktor odezwał się po dłuższej chwili namysłu. - To co powiem może zabrzmi bezdusznie. Ale tak jak i u was na Froncie, tak i tutaj w szpitalu, obowiązują pewne procedury postępowania. - Brenn mówił jakby przymierzał się do wylania kubła zimnej wody. - Dopóki jesteście pacjentami tego szpitala to ja za was odpowiadam. Gdy zaś was wypiszę i uznam za wyleczonych już nie. Dalej jednak jesteście pod nadzorem medycznym i w każdej chwili możemy uznać, że znów wymagacie hospitalizacji. Jeżeli ktoś z was coś spsoci podczas tego nadzoru i tak ściąga to nam na kark kłopoty. Czyli dla mnie, dla szpitala, czy Keith zmaluje na głodzie coś tutaj czy na mieście to i tak oznacza kłopoty a tutaj mamy nad nim lepszą kontrolę niż za murami będzie miał nad nim ktokolwiek. - lekarz przedstawiał sytuację Keitha od strony szpitala. Brzmiało jak przepis na czysty kłopot.

- Jeśli zaś idzie o twoją opiekę nad nim to w świetle tych procedur jesteś pacjentem szpitala. Nie mamy żadnych twoich dokumentów czyli według tych procedur nie istniejesz. Jedyny dowód twojego istnienia to twój nieśmiertelnik. Masz zaburzenia pamięci i sama masz kłopoty z ustaleniem własnej tożsamości. Nie mamy, żadnego namacalnego dowodu twoich kwalifikacji. Czyli w świetle przepisów miałbym powierzyć bardzo trudnego pacjenta pod nadzór drugiego o równie skomplikowanej karcie pacjenta. To jakby ślepy miał prowadzić kulawego Lamio. Oczywiście gdy coś się stanie każdy będzie rozumiał dlaczego im nie wyszło ale będą mieć pretensje do tego kto do tego dopuścił. Czyli do mnie i mojego szpitala, mojego personelu. - starszy mężczyzna w fartuchu lekarskim nie zostawiał złudzeń jakie komplikacje wywołałoby spełnienie prośby pacjentki.

- Podsumowując ten nudny monolog, wracamy do tego co mówiłem na początku. Wezmę pod uwagę twoją propozycje. I jeśli chcesz mu pomóc to proszę bardzo. Możesz go odwiedzać jak on jeszcze będzie tutaj a ty już nie albo możecie razem sobie pomagać już w domu weterana. Ale nie mogę ci obiecać, że dzięki temu Keith szybciej uzyska wypis. - lekarz lekko rozłożył ręce na znak, że tak to właśnie wygląda.

- Skoro nie istnieję, nie jestem problemem. Da się go wypisać ze względu na polepszenie stanu zdrowia. Będzie dochodził do siebie poza murami szpitala którego nie znosi, a w razie pogorszenia da się go ściągnąć z powrotem do bezpiecznej izolatki. Jest zdrowy w takim samym stopniu jak ktoś z amnezją, traumą i napadami agresji… ale nie o tym. - uśmiechnęła się pod nosem ironicznie - Nie macie nad nim kontroli, skoro doszprycowuje się prochami tuż pod waszym nosem i poza kontrolą. W każdej chwili może też zwiać, jak każdy z nas, albo się wypisać na żądanie. Wtedy wyląduje na ulicy i stoczy się jeszcze szybciej. Rozumiem procedury - wstała powoli, stękając pod nosem przy tym - Wiem też że każdą jedną da się obejść. Jeśli się chce - poprawiła piżamę i uśmiechnęła się uprzejmie.
- Dziękuję za rozmowę doktorze, proszę się zastanowić.


Po obiedzie Betty przyszła się pożegnać że swoimi dwoma podopiecznymi jakie miała jutro zabrać na przepustkę. Na fartuch już miała narzuconą jakąś bluzę i torbę na ramieniu.
- No dziewczyny? Jak się trzymacie? Coś wam przywieźć z miasta na jutro rano? Myślę, że znajdę wam jakieś ubrania, jak wam się nie spodobają to weźmiecie najwyżej te co wam damy tutaj. - pielęgniarka sama zapytała i prawie od razu sama dała sobie pierwszą odpowiedź. Ale czekała jeszcze czy coś ponadto nie będzie jej dziewczynom potrzebne.

- Już idziesz? - Mazzi wyglądała na zdziwioną i raczej mało radosną z tego powodu. Lubiła kiedy Betty była w okolicy, jakoś tak spokojniej sie czuła. No i zawsze dało się upolować jakiegoś komara który by jej przysiadł na tylnych krągłościach. Żeby nie smędzić, przeniosła się na łóżko Amelii i objęła ją ramieniem.
- Melduję że trzymamy się w kupie - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Spojrzała na blondynkę i przekrzywiła głowę - Chyba… wszystko mamy co potrzeba. Do jutra oczywiście - tutaj zamachała rzęsami na pielęgniarkę. - Ale to będzie długa noc…
 
Driada jest offline