Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2018, 04:17   #19
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Ja nie palę. - cichutko rzuciła znów uśmiechnięta blondynka. Razem z kumpelą podeszła do trójki mężczyzn w piżamach. Oni jednak pośpiesznie wyciągnęli ku nim paczkę fajek i poczęstowali ich a właściwie starszą sierżant. Amelia postawiła blachę na parapecie gdy się odsunęli robiąc im miejsce i niejako przyjmując do swojego grona. Poza Keithem i Hasley’em był jeszcze ten bez nogi, co wczoraj wydawał się tak ociekać sceptycyzmem na opowieść Davida. On akurat dalej dla wygody siedział na parapecie ale akurat dla niego i ciasta parapet był wystarczająco pojemny.

- A skąd macie ciasto? - zapytał ten przy parapecie spoglądając z zaciekawieniem i zaskoczeniem na kawałek blachy.

- Betty mi upiekła. - Amelia rozpromieniła się uśmiechem od razu chwaląc się tym niesamowitym wyczynem jaki w jej mniemaniu osiągnęła siostra przełożona.

- Ta małpa w okularach upiekła ci ciasto?! - facet prawie wypluł papierosa w warg gdy usłyszał tą wiadomość.

- Betty nie jest małpą, jest bardzo miła. - blondynka pomna pewnie na wczorajszą podobny epizod z Danielem dziś poczuła się na tyle pewniej, żeby zaoponować sama. Ale na wszelki wypadek znów kontrolnie rzuciła okiem na kumpelę w piżamie.

- No mówiłem wam przecież. One się jakoś z nią dogadują. Nie wiem jak ale sam widziałem dziś rano. No te bułki przywiozła, mówiłem wam. - kapral też chyba miał problemy z przyswojeniem informacji o siostrze przełożonej jaką znał a jaka zdawała się być dla dziewczyn z 13-ki. Po wczorajszym i dzisiejszym był jednak widocznie w mniejszym szoku niż jego dwaj koledzy.

- Nie jakoś tylko normalnie - Mazzi bardziej niż chętnie wyciągnęła papierosa i wetknęła do ust, wymownie patrząc po zebranych w oczekiwaniu na ogień - Betty to zajebista babka, odwala kawał ciężkiej i dobrej roboty. Musi się użerać z nie do końca… ogarniętymi pacjentami, biegać, dźwigać, nosić, myć. Może warto jej czasem podziękować? Żeby wiedziała o tym, że jej harówka jest doceniana i ktoś ją widzi? - wymamrotała z papierosem w zębach, lampiąc się po kolei na każdego z mężczyzn i kończąc na Danielu - A tobie kochany ciacha rano smakowały, nie? I co jeszcze kolegom opowiadałeś? - dodała bardzo niewinne pytanie w zestawie z równie niewinnym uśmiechem.

- Jaa? Niic. - kapral wzruszył ramionami i poruszył się nieco niespokojnie. Amelia uspokojona wsparciem kumpeli zajęła się krojeniem ciasta. “Rambo” Halsey prychnął ze złośliwością podszytą zazdrością. Trójka pacjentów nadal jednak przejawiała raczej niechętne uczucia względem wrednej okularnicy i słowa broniącej jej pacjentki były im wyraźnie nie w smak.

- Dobra, tam nic, jasne, a to dziś w nocy robimy zamianę? Dajcie odpocząć Danielowi bo zamęczycie we dwie chłopaka. - powiedział ten na parapecie zupełnie jakby był zdrów jak ryba i nawet miał komplet kończyn do tego.

- Nie mam talerzyków to tak w rękę będziecie musieli wziąć. - blondynka zajęła się bardziej przyziemnymi sprawami co na chwilę zdekoncentrowało trójkę pacjentów.

- Dziś w nocy zmieniamy lokal, wychodzimy na przepustkę - sierżant tym razem łopatologicznie pomachała niezapalonym papierosem, mrużąc oczy w początkowym stadium irytacji tym faktem - Zawijamy się po obiedzie, no ale do obiadu jeszcze tu będziemy… to jak będziesz chciał iść zajarać to powiedz - rzuciła połowicznym uśmieszkiem w Rangera, po chwili namysłu oparła się przedramieniem o jego bark. Poszła więc plota, że wydymał niby Amelię i Lamię jednocześnie… ech, faceci.

- Jakoś wieczorem nie narzekał… ani rano. Trzeba dbać o kondycję i prędzej cóż -
zrobiła smutną minę - Ja odpadnę, w piątek dopiero wyszłam ze śpiączki… jeszcze słaba się czuję. Ale na poprawę nastroju jest ciasto - wskazała na solidny kawał murzynka ciągle w formie - Poza tym wiem które to wasze okno, może sprawdzę którejś nocy czy nie łamiecie regulaminu - wróciła do udawanej powagi - Jest też Dom Weterana. Pewnie będę się tam czuć bardzo samotna i zagubiona… znowu tyle obcych twarzy, żadnych znanych elementów… do tego ta amnezja… - westchnęła bardzo ciężko i boleśnie, robiąc smutne oczy.

- No kurwa jak zwykle… Wszyscy wychodzą tylko my tu ciągle utknęliśmy… - westchnął z wyraźnym rozczarowaniem ten od parapetu. Wyrzucił niedopałek za okno i w zamian przyjął od blondynki kawałek ciasta. Poufałość na jaką sierżant pozwalała sobie z kapralem Keithem wyraźnie budziła zazdrość u pozostałej dwójki a jemu równie wyraźnie schlebiała.

- Tak, ja też nie narzekam na ostatnią noc. Było bardzo przyjemnie. - blondynka uśmiechnęła się promiennie z cichym, delikatnym uśmiechem dorzucając swoje blond trzy grosze. I chociaż mówiła pewnie samą prawdę, to co czuła, to niedopowiedzenie świetnie kompletowało się z tym co już powiedziała kumpela i pewnie wcześniej Keith.

- W Domu Weterana? Dobra, w końcu mnie wypuszczą z tego wariatkowa to cię tam znajdę. Zobaczysz, zabawimy się, zobaczysz co znaczy mieć prawdziwego faceta. - Halsey pokiwał głową i widocznie zaczął mierzyć chociaż w długofalową strategię na zbliżenie z sierżant i patrząc na nią żarłocznie wgryzł się w kawałek otrzymanego murzynka.

- A ty słodziaku? Też będziesz z nami w Domu Weterana? - ten bez nogi zapytał podającą właśnie kawałek ciasta Keithowi Amy. Te jednak zaprzeczyła ruchem głowy.

- Nie. Ja nie jestem z wojska ani nic z tych rzeczy. - zaprzeczyła poparzona blondi krojąc kolejny kawałek ciasta i tym razem podając go swojej kumpeli.

- Straszysz czy obiecujesz? - Mazzi uśmiechnęła się do Rambo, który wreszcie podstawił jej zapalniczkę. - Zobaczymy panowie kto pierwszy z was stąd wyjdzie. Będę czekać - zabujała brwiami, ciągnąć ile sił w płucach podarowaną fajkę. Wstrzymała dym, wypuściła i westchnęła z ulgą - Co nie znaczy, że chyba zapomnisz o mnie i nawet nie odwiedzisz, co? - mrugnęła do Amelii - Będzie mi bardzo przykro, jeśli zapomnisz wpaść czasem na ploty, albo… nocną bitwę na poduszki.

- Nie no coś ty, no pewnie, że cię będę odwiedzać. Tylko powiedz jaki pokój bo gdzie Dom jest to wiem.
- blondynka zapewniła szybko i przyjaźnie. Ostatni kawałek ciasta jaki ukroiła to dla siebie i stanęła tuż obok czarnulki szamiąc murzynka upieczonego wczorajszym wieczorem przez pielęgniarkę w okularach.

- Jakie straszysz, normalnie mówię jak będzie. Zresztą poczekaj dzisiaj w nocy, przyjdę do was i same zobaczycie. Jedna i druga. - “Rambo” wydawał się podniecony perspektywą bliższego poznania z obydwoma dziewczynami, zwłaszcza na raz, no albo po prostu było go dość łatwo pod tym kątem sprowokować.

- Dave, laski dzisiaj wychodzą. Nie będzie ich w nocy. - w głosie kuternogi znów zapanowała irytacja jaką Mazzi słyszała u niego wczoraj podczas rozmowy też, z Davidem. Ten zaś po tej uwadze kolegi jęknął cicho jakby właśnie wyrwano mu cukierka którego już zdążył rozpakować.

- No. Trzeba będzie więc zajarać przed wyjściem. - Keith odezwał się też prawie na pewno trochę z próżnej, testosteronowej złośliwości by trochę podokuczać koledze z sali.

- Jak was w końcu przepiszą do domu weterana jeszcze nie raz się spotkamy - pokręciła głową z przekąsem obserwując kumpli Daniela. Jego samego drapała dyskretnie po dłoni, zasłaniając ten fakt własnym udem - Będzie czas i na imprezy i… inne atrakcje. Ale macie się tam szybko znaleźć i nie odpierdalać tutaj niczego, jasne? - zawiesiła wzrok na oczach kaprala z niemym “o tobie i do ciebie mówię” - W środę dowiem się co do pokoju - dodała do Amelii. Na więcej nie było co liczyć, bo przez okno Mazzi dostrzegła znajomą sylwetkę porucznika Rodneya, spieszącą przez podwórze prosto ku schodom do szpitala. Nie trzeba było nikogo pytać, aby wiedzieć do kogo zmierza odstawiony mundurowy, wszak mieli poniedziałek - dzień gdy obiecał że wróci do kłopotliwej sierżant z amnezją i słowa dotrzymał.


Tym razem też wylądowali w stołówce, z tą różnicą, że teraz kobieta nie przypominała na wpół skutego prochami warzywa, lecz istotę prawię ludzką. Znowu siedzieli we dwójkę, gdyż pora obiadu jeszcze nie nadeszła, a zaczęło się standardowo.

- Dzień dobry Lamio. Właściwie to mamy dziś wolne ale jadę na paradę a szpital mam po drodze to przywiozłem ci co znalazłem. Nie jest tego dużo bo niestety czasy gdy można było załatwić takie sprawy na jeden telefon, chwilę grzebania w necie czy zapędzić komputery do tej roboty już minęły. Teraz wszystko trzeba robić osobiście i to, żeby to było w jednym archiwum czy mieście. - oficer wydawał się mieć dobry humor. Przyjechał odstawiony w galowy mundur, z przypiętymi wszystkimi baretkami odznaczeń. Te baretki jasno mówiły starszej sierżant, że Rodney frontowcem raczej nie jest i pewnie nie był.

Miał typowe “koszarowe “ odznaczenia jak za wysługę 15 lat w służbie czy wzorowa służbę. Brakowało na jego piersi typowo bojowych blaszek jak za otrzymane rany co będąc dłużej na Froncie raczej nie dało się jakoś nie oberwać albo za wzięcie udziału w jakiejś operacji. Zdobycie tego, obronę tamtego, przetrwanie jakiejś kampanii. Jak zwyczajowo honorowano i żołnierzy i oficerów nawet jeśli nie dokonali jakichś bohaterskich czynów a po prostu byli i przetrwali. Był też oficerem a nie widziała u niego żadnych odznaczeń za coś specjalnego. Zwykle nawet oficer nie musiał dokonywać czegoś osobiście a jedynie jego podwładni. Ale medal był jeden i komuś trzeba było go przyznać. Czasami trudno było nawet wskazać kogoś konkretnego kto najbardziej zasługiwał na odznaczenie więc tez dekorowano oficera dowodzącego akcja. Taki medal był jeden i nosił go jeden oficer ale tak naprawdę był uhonorowaniem akcji i wysiłku całego oddziału. Więc oficer miał znacznie większą szansę na zdobycie takich odznaczeń niż niższe szarże a takich baretek u por. Rodney’a też nie widziała. Wyglądało więc na to, że swoją cegiełkę do prowadzenia wojny dokłada zza biurka.

Ten koszarowy oficer przyniósł jej jednak cieniutka teczkę w której było kilka kartek maszynopisu.
- Przejrzyj to, może coś ci się przypomni. Słyszałem, że wychodzisz na przepustkę. Gratuluję. Gdy będziesz opuszczać szpital zostaw adres kontaktowy. Na przepustce nie będę już cię nachodził ale później myślę, że mamy o czym rozmawiać. Jeśli jednak ty byś chciała spotkać się ze mną to na ostatniej stronie jest pieczątka i adres mojego biura. - porucznik zachowywał się mniej więcej jak wedle znanych sierżant procedur powinien. O samej st. srg. Mazzi wiele przez ten weekend się nie dowiedział. Sprawa była w toku. Nie miał pojęcia kim jest starsza sierżant i ile jej zostało do odsłużenia.

A to co znalazł po archiwach zostawił w teczce i to jak Lamia mogła się przekonać dotyczyło głównie samych Bękartów. Rodney znalazł trop kilku jednostek o podobnie brzmiących nazwach bo nie był nawet pewny o której mowa. A bez tego trudno było ustalić pochodzenie konkretnego żołnierza. Najwięcej jednak znalazł o tej która wydała mu się najbardziej prawdopodobna i gdy Lamia otworzyła teczkę i zobaczyła nazwę od razu rozpoznała, że to ta właściwa, że to chodzi o “jej” Bękarty.

Przypomniała sobie dlaczego mieli diabła w nazwie. 777. Nowy, lepszy, dopasowany diabeł niż staromodny 666. 7-ma kompania, 7-go batalionu, 7-go korpusu. W skrócie 777 właśnie.

Przypomniała też sobie skąd te bękarty w nazwie. Byli kompania saperska. Zakładali lub zdejmowali pola minowe, wysadzali lub burzyli mosty, robili zasieki i zdobywali bunkry. 7th Independent Combat Engineer Company z 7th Combat Engineer Batalion. 7th ICEC. Organizacyjnie wchodzili w skład batalionu saperów. Ale rzadko zdarzała się tak gruba fucha aby dać zajęcie całemu wyspecjalizowanemu batalionowi. Zadania wymagające współpracy kilku z jego kompanii trafiały się dość rzadko. Zwykle więc poszczególne kopanie działały albo samodzielnie stąd w nazwie miały “Independent” albo przydzielano je do innych jednostek. I dlatego błąkały się te niczyje kompanie po całym odcinku Frontu tam gdzie akurat były potrzebne. Jak właśnie takie niczyje bekarty.

Porucznik zrobił też odpis skróconej służby tej jednostki. Prehistoria sięgała czasów tuż po Dniu Zagłady gdy z ocalałych resztek saperów różnej maści utworzono nowy, 7-my batalion saperów. Prawie trzydzieści lat temu. Potem była była spora dziura i odpis koncentrował się na czasach znacznie bliższych dnia dzisiejszego. Te w których rosły szanse na to, że obecna pacjentka szpitala brała udział.

5 lat temu kompania po raz pierwszy przydzielono w okolice Fargo. Przynajmniej według rozpiski na maszynopisie. Potem następowała seria skrótów, dat, terminów, nazw które cywilowi wiele pewnie nie mówiły a frontowiec mógł odczytać całą historię.

… ZaZajęła odcinek frontu… Przydzielona do… WyWycofana do dowodu dowództwa odcinka… RoRozbita w walce… Zreorganizowana… OkOkrążona razem z… RoRozbita podczas odwrotu… Odtworzona na zapleczu… RzRzucona do kontrataku… BrBroniła przyczolka mostowego… odbudowala zniszczony most umożliwiając wyjście z okrążenia…

Końcówka z tego lata, z ostatnich paru tygodni i miesięcy była nie mniej dramatyczna. Kompania zajmowała pozycje w Fargo od pół roku. W połowie lipca ruszyła kolejna robocia ofensywa w rejonie Fargo. Po kilku dniach kompania wraz z innymi jednostkami została odcięta na zachodnim brzegu Fargo. Po trzech dniach udało się przebić okrążonym oddziałom. Resztki Bękartów włączono w improwizowana jednostkę i dzień później rzucono ten improwizowana “Combat Group Gerber” do zlikwidowania przyczółka. O świcie następnego dnia CG Gerber została zluzowana i zastąpiona przez inny oddział a sama CG Gerber utraciła zdolność bojowa i została rozwiązana. Na tym kończyły się informacje i o tej CG i o 7 kompanii.

W wojskowym slangu “utracenie zdolności bojowej” oznaczało, że przestała się liczyć jako zwarta siła bojowa. Była zdemoralizowana, pozbawiona zaopatrzenia, mobilności albo zostało jej tak niewiele, że była o rząd wielkości lub bardziej, mniejsza niż pierwotnie. Na przykład z kompanii robił się pluton lub drużyna.

Już to, że po wyjściu z okrążenia wcielono ją w improwizowany oddział a nie inne do niej, świadczył, że zostało z niej równie niewiele jak i z innych rozbitków. I jeśli te rozbitki znów po niecałej dobie rzucono do walki to sytuacja musiała być dramatyczna.

Rozbicie jednostki nie było jednak jednoznaczne z wybicie jej żołnierzy do nogi. Zwykle nawet z kotła w którym ginęła cała jednostka komuś udawało się przedostać do swoich. Nawet więc jeśli kompania Bękartów została rozbita i zniszczona to była szansa, że wbrew wszystkiemu, jakiś Bękart ocalał. Po szpitalach, lazaretach, innych jednostkach, bazach czy urlopach. Do tego dochodził słaby przepływ informacji z linii a te co docierały były zwykle chaotyczne i nieaktualne. Dopiero z chwilą ustabilizowania się sytuacji można było liczyć, że coś zacznie się wyjaśniać. Ale jak na razie, tutaj, w Sioux Falls, starsza sierżant była jedynym Bękartem jakiego udało się Rodney’owi odnaleźć i choćby dlatego byli na siebie skazani gdy oboje chcieli się dowiedzieć co tam właściwie się stało kilka tygodni temu wokół tego Fargo.

Kilka kartek zapisanych automatycznym pismem przykuwało uwagę, budziło nadzieję, a gdy Lamia zapoznała się z treścią, poczuła lęk. Ten sam która atakował odkąd się wybudziła i zaczynało się robić nerwowo. Albo tak sam z siebie, kiedy najmniej się spodziewała. Trzymające papier dłonie zaczęły się trząść, po chwili musiały odłożyć zapiski bo i tak nie dało się ich odczytać.

- T… to my. O nas - puknęła palcem w biały prostokąt gapiąc sie w niego z napięciem. Tak niewiele wiadomości, suche raporty. Nie odpowiadały na pytanie czy ktoś prócz niej przeżył koszmar. Wyjaśniło się za to skąd wiedziała co robić ze zużytym rozrusznikiem - należała do oddziału inżynierów. Była saperem błąkającym się razem z innymi wyrzutkami od akcji do akcji. Gdziekolwiek zaszła taka potrzeba, aż trafili na przeszkodę zbyt ciężką i rozbili się na niej. To właśnie pamiętała?

- Zabezpieczyliśmy ten przyczółek - wychrypiała do kartki wciąż nie podnosząc wzroku. Trzęsło nią jakby nagle ktoś wrzucił ją do lodowatej wody, po plecach ciurkiem płynął jej zimny pot - Zdobywanie budynku, piętro po piętrze przez ponad tydzień… a mówili, że zajmie to nam dwa albo trzy dni. - parsknęła ironicznie, kręcąc głową w bezradnej złości - Skończyliśmy i przyszły nowe rozkazy. W czasie naszych walk została zarządzona ewakuacja góry na drugą linię, my… została nas połowa. Druga połowa zginęła… jak się okazało bez potrzeby… w końcu przy odwrocie zalali nas napalmem - zacisnęła szczęki i dowarczała - Mam w głowie same urywki, sceny. Obrazy, dźwięki… mordowana, palenia, miażdżenia i zarzynania mojego oddziału - uniosła zacięte spojrzenie na oficera, ale efekt burzyła wilgoć zbierająca się w kącikach oczu - I nakaz, wewnętrzny. Że trzeba się spieszyć… że coś się stanie. Czerwony alarm który ciągle wyje mi w głowie. Gruzy… pospiech. Ogień i… - zamilkła, mocniej zagryzając trzęsącą się szczękę aż wydusiła - Więcej nie wiem. Nie… nie wiem czy chcę sobie przypomnieć. Chcę tylko wiedzieć czy… ktoś jeszcze przeżył.

Oficer milczał chwilę słuchając tego co mówiła podoficer. Z wolna kiwał krótko ostrzyżoną po wojskowemu głową zanim się odezwał.
- Tak. Rozumiem. Może nie uwierzysz ale często biorę udział w takich historiach jak twoja. Nie jest łatwo odnaleźć kogokolwiek z Frontu jeśli trafił poza Front, i to w trakcie ofensywy. Mijają tygodnie albo i miesiące zanim uporządkuje się akta i zaktualizuje informację. A my niestety nie mamy pod tym względem priorytetu. Akta 7-ej kompani, właściwie całego 7-go batalionu są dziurawe jak sito. Właściwie jak wiele innych jednostek. Dlatego ważne każda nazwa, miejscowość, jednostka, nazwisko, data jaką uda ci się przypomnieć. Nie wiadomo co może nas nasunąć na właściwy trop. - porucznik trochę machał trzymaną w ręku czapką gdy mówił do sierżant Mazzi. Mówił spokojnie jakby zdawał sobie aż za dobrze sprawę jak czerstwy kawałek chleba próbują ugryźć.

- Od siebie mogę ci poradzić przejrzyj gazety. Zwłaszcza z lipca i późniejsze. Stare numery są w Bibliotece Miejskiej. Może to nie są informacje najwyższej jakości ale są też zdjęcia, nazwiska, opisy akcji, może coś ci się skojarzy. - poradził jej na koniec porucznik i skłonił się lekko raczej jak kobiecie niż podoficerowi po czym odwrócił się do wyjścia. Zrobił kilka kroków i zatrzymał się gdy sobie o czymś chyba przypomniał.

- I jeszcze jedno. Naprawdę podaj ten adres kontaktowy i nie próbuj zniknąć. Nie ma o tobie żadnych danych poza nieśmiertelnikiem. Z twojej jednostki nie wiadomo co właściwie zostało. Jeśli znikniesz będę musiał powiadomić żandarmerię. - powiedział coś co chyba uważał, że powinien chociaż nie zabrzmiało to zbyt przyjemnie. Widocznie wedle machiny wojny wciąż była żołnierzem na służbie a opuszczenie szpitala czy wskazanego adresu było traktowane jak samowolka. W tym optymistycznym wariancie. Lub dezercja w tym poważniejszym. Obydwoma przypadkami zajmowała się MP i prokuratura wojskowa.

Mazzi patrzyła sceptycznie na oficera, to że najwięcej przypominiała sobie słuchając jednego rzępolącego na gitarze palanta - o tym wolała nie mówić, jeszcze wyjdzie na wariatkę i nici z przepustki, a już miała na nią plan.
- Będę u pielęgniarki z tego szpitala, u Betty. Adres znajdzie pan w dokumentacji szpitala, albo wystarczy zapytać doktora Brenna. - odpowiedziała sucho, służbowo. Zgarnęła też kartkę z pieczątką noszącą adres Rodney’a i dyskretnie przetarła oczy wierzchem dłoni pod pretekstem poprawiania włosów - Nic nie rozumiesz… nie ty tam siedziałeś - mruknęła głucho znów gapiąc się tępo w kartki papieru - Co z moim żołdem?

- Normalnie. Teraz wypłacą ci zaległy żołd w ratuszu. Może nie dokładnie dzisiaj bo dziś wszystko pozamykane ale już jutro będziesz mogła się zgłosić. Pewnie będziesz musiała wyrobić sobie nowe ID. Nie wiem co pamiętasz ale jeśli za mało pamiętasz powinni ci chyba i tak wyrobić jakieś tymczasowe ID. Adres tej pielęgniarki już wziąłem, jak się przepiszesz do Domu to uzupełnij dane. Wtedy w czwartek czy piątek możemy się spotkać to porozmawiamy. Ja przez parę dni też może dowiem się czegoś jeszcze. A teraz przepraszam ale muszę już iść. Udanej przepustki życzę.
- mężczyzna w galowym mundurze porucznika skłonił się lekko jeszcze raz i odwrócił się aby wyjść. Tym razem już definitywnie. Widząc jego odprasowany i wyczyszczony mundur sierżant uświadomiła sobie, że sama właściwie ma na sobie tylko szpitalną piżamę. Nawet jak ze szpitala czy od Betty dostanie jakieś ciuchy to pewnie nie będzie to mundur.

Gdyby tylko koleś wiedział jak bardzo udana będzie owa przepustka… na sama myśl Lamia się rozpogodziła, wróciła jej chęć do życia. Przecież miała dziś w planach wypad na miasto i całe dwa dni latania wraz z poznawaniem miasta. Masaż od pracownicy Claudio, niespodzianki od Betty, rajd po barach z Amy… o tak, musiała jak najszybciej pobrać żołd.
Kiwnęła sztabowcowi głową, jakoś odruchowo spoglądając na jego dłoń, a raczej przestrzeń na palcu. Nie nosił obrączki, nie miał też po obrączce śladu.

- Cholera… już zapomniałam… ale dobrze sobie przypomnieć… bardzo dobrze… - wychrypiała nagle niskim, mruczącym głosem pełnym leniwego zastanowienia. Wlepiała wzrok w tył sylwetki i uśmiech się jej poszerzał - Jak wyglądają galowe mundury… i jak dobrze... może w nich wyglądać tyłek. Świetnie wręcz - koniec mruknęła z uznaniem, patrząc na wspomniana część ciała bez grama zażenowania.

- Sierżancie! Przywołuję was do porządku! - oficer zatrzymał się raptownie i jeszcze raptowniej się odwrócił ku kobiecie w piżamie. Powiedział mężczyzna w dość typowej reakcji gdy wychodził temat tyłków tylko w odwróconej roli. Mimo podniesienia głosu i nutki gniewu głównie wydawał się speszony. Mimo, że rozmawiał i z kobietą i to z młodszą stopniem.

- Panie poruczniku, co zrobię że macie w tym mundurze naprawdę… dobrze podkreślone walory fizyczne? - starsza sierżant wzruszyła ramionami, wstając powoli z krzesła. Była w piżamie, w szpitalu, wszyscy wiedzieli że cierpi na amnezję, ataki paniki i bierze leki, więc w najgorszym wypadku szło się wykręcić chwilową niepoczytalnością, naćpianiem.. wybór miała spory.

- Na Froncie nosi się co jest… naprawdę jakbym widziała to w innym życiu - kiwnęła głową na paradną wersję munduru - I jeszcze taki czysty… wyprasowany - westchnęła z dziwną nostalgią.- I ten tyłek… 9/10… ale to było za mało czasu na dokładne zapoznanie z obserwowanym obiektem.

- Ekhm. Uspokójcie się sierżancie. Weźcie jakiś prysznic. Zimny. Albo tabletki jakieś. Przewietrzcie się. A teraz spocznij i odmaszerować.
- oficer trochę jakby miał zrozumienia dla słów podoficera, trochę mu jej słowa sprawiły przyjemność ale jednak ostatecznie postawił na relacje służbowe w których czuł się widocznie najpewniej. Więc choć rozkaz był powiedziany dość łagodnie i w tonie sugestii nadal był jednak rozkazem.

- Tak jest, sir - mruczała dalej w najlepsze, powolnym krokiem podchodząc do oficera. Jakoś odruchowo kręciła przy tym biodrami, patrzyła mu się prosto w oczy i przygryzała wargę. Rozkaz był rozkazem… ale po drodze dało się wprowadzić parę modyfikacji. - Kąpiel? Chętniej bym poszła z panem na drinka. W tym mundurze każda jest pańska, co? - położyła dłoń na środku jego piersi i powoli przesunęła do góry, tam gdzie kołnierzyk który wygładziła - Rozumiem, że ta piżama może mylić… ale gwarantuję że bez niej prezentuję się lepiej. I nie trzeba się na mieście z taką pokazywać.

- Sierżancie! Zachowujcie się!
- zawołał desperacko mężczyzna w galowym mundurze starając się zachować resztki godności i dyscypliny wojskowej. Z bliska wyglądał na jeszcze bardziej stropionego i zmieszanego niż z paru kroków. W końcu sam odmaszerował zakładając przy tym czapkę i zostawiając kobietę w piżamie za sobą.

- Do zobaczenia w czwartek panie poruczniku - rozległ mu się za plecami słodki głosik w żaden sposób nie brzmiący szyderczo, ale radośnie. Jakby spotkanie za parę dni było ziszczeniem marzeń, albo wyczekiwanym prezentem świątecznym mówiącej - A dzisiaj… udanego popołudnia i bawcie się dobrze. Przynajmniej tak dobrze jak wyglądacie.
Betty okazała się niezastąpiona również pod względem zaopatrzenia tekstylnego. Podopiecznym przyniosła obiecane ubrania, z czego nic nie przypominało łachów ściągniętych ze starszej ciotki i do tego takiej, co ma zły gust. Normalne ubranie, buty na obcasie w których Mazzi wydawało się, że lata. Miła przeciwwaga dla ciężkich, wojskowych desantów jakie zapamiętała ze służby. Czas do obiadu zleciał momentalnie na pakowaniu, włóczeniu i sprawdzaniu czy aby na pewno niczego się nie zapomni. Przodowała w tym Amelia, z Lamią było prościej - nie miała niczego konkretnego w posiadaniu, zaś wedle słów Rodneya gambel za służbę skapnie jej dopiero następnego dnia. Dziś jeszcze była biedną kurwą, tak gołą że nawet bez munduru hasać musiała. Przechadzała się korytarzami szpitala nie umiejąc znaleźć sobie miejsca aż pora obiadu stała się dosłownie przyszłością na wyciągnięcie ręki. Wtedy zorientowała się, że krąży pod “trójką”, w środku przez drzwi widziała kręcącego się Daniela.

Tak… Daniel. Wypadało się pożegnać, jak na kumpli z wojska przystało. Z tą myślą przestąpiła próg, po cichu skradając się kapralowi za plecy.
- Zjesz ze mną obiad? - mruknęła cicho kiedy była o dwa kroki od niego.

- Jej… Nie skradaj się tak… - westchnął zaskoczony nagłym pojawieniem się kogoś za swoimi plecami kapral. Wydawał się jakiś zamyślony i trochę rozkojarzony. Ale pokiwał wygoloną głową i wstał z własnego łóżka aby przejść się z czarnowłosą sierżant do stołówki.
- To już wychodzisz? - zerknął na sylwetkę dla odmiany ubraną już w cywilne ciuchy. Nie było trudno zgadnąć kto z nich opuszcza szpital a kto w nim zostaje. Na stołówce musieli odstać swoje w kolejce a potem przysiąść się obok siebie w długim rzędzie stołów, pośród innych pacjentów którzy byli w na tyle dobrym stanie aby zejść do stołówki i samemu się obsłużyć.

Wybrali miejsce przy oknie, przy samym końcu długiej ławy. Pusta przestrzeń chroniła buforem bezpieczeństwa i przed podsłuchaniem i zbędną obecnością osób trzecich.
- Zjem i idę - odpowiedziała gmerając łyżką w zupie pomidorowej - Daniel… - westchnęła, a potem zamemlała niemo pod nosem zbierając myśli w zdania, a te… i tak brzmiały debilnie, więc darowała sobie wymyślne figury retoryczne na rzecz prostoty - Nie rób niczego głupiego, nie przesadzaj z lekami, ani… chcę żebyś stąd szybko wyszedł. W Domu Weterana będzie spokojniej, a jeśli sam zwiejesz, stracisz masę ulg i… - zrobiła przerwę, odłożyła łyżkę i dokończyła - Musiałabym cię szukać po całym mieście, a go nie znam… nie jestem twoją matką, ani bezpośrednią przełożoną, jednak… martwię się. O ciebie - na koniec spojrzała mu prosto w oczy.

- Tak, no tak… a kiedy wrócisz? - zapytał kiwając nieco głową i wpatrując się w swój talerz i siedzącą obok kobietę. Chociaż na nią raczej zerkał unikając jej spojrzenia. Wydawał się być rozkojarzony i apetyt mu słabo dopisywał bo raczej mieszał łyżką w talerzu niż jadł coś z tego talerza.

- Jeśli chcesz wpadnę jutro przed obiadem. Przejść się, zajarać… i pogadać. Coś ci przyniosę, te komiksy i… rano ci smakowały te precle z lukrem. - wreszcie potrząsnęła głową i złapała go za rękę, ściskając mocno. Oboje byli dorośli, a zachowywali się jak para uczniaków na szkolnej stołówce. Z drugiej strony to nie zmieniało faktu, że coś dławiło Mazzi za gardło, gdy widziała jak kapral ponownie zaczyna się wycofywać do swojego nie najlepszego świata.
- Hej, spójrz na mnie - przyłożyła drugą dłoń do jego policzka i siła odwróciła głowę we właściwą stronę - Nie znikam nigdzie na zawsze. Dasz sobie radę… i naprawdę. Zrób wszystko żeby stąd jak najszybciej legalnie wyjść. Legalnie - powtórzyła dobitnie - Słuchaj lekarzy, pielęgniarek… nie bierz nic od Fusha. To co mówiłam przy cieście, że będę czekać… chodziło o ciebie. Ogarnij się, ja zrobię rozpoznanie w domu weterana… no i będę wpadać. Codziennie - obiecała uroczyście.

- Przyjedziesz? A przywiozłabyś mi coś? Endorfiny by mi się przydały. Fush mówił, że załatwi ale nie załatwił. Dasz radę? Oddam ci hajs jak przywieziesz, dziś kasa zamknięta ale jutro otworzą to będę miał. - Keith popatrzył na nią nieco błyszczącym i rozbieganym wzrokiem. Znowu bardziej przypominać zaczynał ludzkiego szczura o strachliwych, nerwowych ruchach.

- Endrofiny? - Mazzi zmarszczyła czoło i zmrużyła oczy, a potem zaśmiała się cicho. Nie… to nie mogło być aż tak proste - Daniel… a ja się bałam, że poprosisz o mefedron, albo inne gówno. - pokręciła głową i kawałek kamyka osypał się z gruzowiska ciążącego jej na sercu. Pogłaskała zarośnięty policzek, a potem nie zważając że ktoś może się gapić, wychyliła się i pocałowała kaprala krótko, ale wyjątkowo mokro.
- Endorfiny możesz wytwarzać sam - powiedziała poważnie, kiedy odsunęła głowę trochę do tyłu - To enzym peptydowy… i nie bój się, już ja ci je będę przywozić w dużej ilości - wyszczerzyła się naraz drapieżnie, patrząc na kaprala głodnym wzrokiem - Najwięcej endorfiny wytwarza się przy orgazmie. Pomaga też śmiech, albo samo myślenie o śmiechu i czymś zabawnym. Czekolada, ćwiczenia fizyczne… opalanie. Zacznij biegać po parku, złapiesz słońca i zmęczenia. Czekoladę i seks… cóż, jak mówiłam da się załatwić i to całkiem za darmo - parsknęła.- za zaoszczędzony żołd zabierzesz mnie potem do kina i na kolację, pasuje?

- Nie gadaj ze mną jak z jakimś małolatem! -
syknął wkurzonym głosem patrząc na nią nieprzyjaźnie. Przetarł nerwowo ręką po wygolonej czuprynie i popatrzył na boki uspokajając się nieco. - Przywieź mi coś. Endorfiny, mefedorn, cokolwiek. Muszę coś wziąć bo mnie tu zabiją, dają mi jakieś gówno a nie prochy. Nie mogę zasnąć. A chcę. Chcę spać i nic nie pamiętać, nic nie śnić. Myślałem, że to rozumiesz. Akurat ty powinnaś. Też tam byłaś. Też przechodziłaś przez to co ja. Albo będziesz. Po prostu przywieź mi coś jutro dobra? - Keith popatrzył na nią prosząco i czekał w napięciu co powie.

Z ćpunem… gadała z nim jak z ćpunem którym był i przed tym ostrzegała Betty, dokładnie przed tym, ale nie. Mazzi musiała wiedzieć i robić swoje, inaczej świat znowu by się skończył.

- Rozumiem… wiem też co się z tobą dzieje poza koszmarami. Uzależnienie, przez za długi czas trzymali nas oboje na za silnych lekach. Potencjalnie oboje jesteśmy ćpunami. - pokręciła głową, mówiąc nadal spokojnie - Zadam ci teraz jedno proste pytanie: co brałeś wczoraj wieczorem, zanim poszliśmy spać? Nie budziłeś się w nocy, chrapałeś jak zabity… nie wyglądałeś rano jakby dręczył cię koszmar - skrzywiła się, a potem przymknęła oczy i uszła z niej część powietrza - Tylko po to ci jestem potrzebna co? Tylko o to chodzi: załatw prochy. A myślałam… a chuj- machnęła ręką, wracając frontem do stołu i zabierając ręce - Taki mój problem że roje sobie bzdury. Przez moment myślałam, że możesz mnie lubić.

- Lubię cię. Fajna jesteś. Ale muszę mieć czas zanim z tego wyjdę. To taki dołek. Wcześniej dawali mi jakieś inne prochy no to jakoś to szło. Ale teraz przestali i zostawili mnie na lodzie. Więc muszę sobie jakoś radzić. A potem jakoś to będzie. Jak stąd wyjdę i w ogóle. Ale teraz jestem w dołku. Pomożesz mi? -
zapytał nieco odchylając głowę by zajrzeć jej bardziej w twarz. Zupełnie stracił zainteresowanie obiadem i czekał co odpowie ubrana jak do wyjścia na świat zewnętrzny dziewczyna.

- Ile trwa ten dołek, co? Jak długo? Bierzesz tyle co na początku? - nie patrzyła na niego tylko w talerz z zupą nieprzyjemnie wyglądającą jak małe jezioro krwi - Nie, bierzesz coraz więcej i się wykończysz, a ja nie chcę patrzeć jak się wykańczasz, bo… po prostu nie chcę - zacisnęła dłonie na blacie - I nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Co wczoraj brałeś, że mogłeś spać normalnie. - przekręciła kark i spojrzała na niego mętnym wzrokiem - Odpowiem za ciebie. Gówno brałeś i tyle samo było ci potrzebne. Dlaczego? Bo pieprzyłeś mnie przez pół dnia, sam sobie wytworzyłeś w bani potrzebny narkotyk. Zająłeś się czymś i zmęczyłeś, a potem usnąłeś bez komplikacji. Tak to wygląda i tak działa. Nie trzeba do tego chemicznego gówna. Wiem… bo też spałam jak zabita, wreszcie bez koszmarów i wspomnień - zgrzytnęła zębami - Nie widzisz że ci pomagam od wczorajszego poranka? Cały czas ci pomagam - pokręciła głową, odsuwając nietknięty talerz i sztućce - I dalej będę to robić. Żebyś wyszedł na prostą. Chyba że mnie wkurwisz i się pogniewamy.

- No tak, tak ale no jeden dzień, dwa, ale dziś to już trzeci. Jutro będzie czwarty. Daj spokój to za długo. Dzień czy dwa można łyknąć, czasem się udaje. Ale no nie dłużej do cholery. Świetna jesteś. Tam w ogrodzie i wieczorem i w ogóle. Myślę, że pasujemy do siebie. Dobrze by nam było razem. No ale musisz mi pomóc. Potem z tego wyjdę, widziałem kolesi co wychodzili z gorszych rzeczy. Ja też dam radę. Ale no na razie mam ten dołek. - facet rozłożył ręce a w końcu gdy wrócił nimi na miejsce położył dłoń na dłoni kobiety. Zmienił ton i ten szczurzy wyraz twarzy trochę zszedł do podziemia.

- Z tego trzeba chcieć wyjść Daniel, samo się nie zrobi. Będzie bolało… jak każda terapia - patrzyła na ich ręcę i po nieskończenie długiej chwili przekręciła swoją żeby zacisnąć ją na tej większej mocno, kurczowo wręcz - Dasz radę, tylko musisz chcieć walczyć. Tego nikt za ciebie nie zrobi, nie znajdzie chęci do życia. Normalnego. Pomogę ci, jeżeli obiecasz że pójdziesz do doktora Brenna i poprosisz aby skierował cię na terapię. Postaram się… coś ci przynieść, ale nie gwarantuję że się uda. Nie znam miasta, nigdy tu nie byłam… ale przyjdę, nawet jeżeli nie dam rady załatwić prochów. Byłoby super spróbować… być ze sobą. Ale nie będę z kimś kto sam się niszczy, bo zniszczy i mnie. Oboje sie wtedy wykończymy.

- Jasne, to dupek ale okey, pójdę do niego i pogadam z nim. I przyjedź, przyjedź jutro, będę czekał na ciebie. Tylko przyjedź. Nie zostawiaj mnie tu samego. -
Keith pokiwał głową i właściwie zaczął nią kiwać jeszcze zanim rozmówczyni skończyła mówić. Teraz zaś przytaknął skwapliwie ale jednak wyglądał jakby czekała go strasznie trudna przeprawa ale ten jeden dzień, dla niej, dla jej obietnic, był chyba gotów spróbować.

Kusiło zapytać, czy ma zamiar czekać na obiecane prochy, czy na nią samą… ale jak ostatni tchórz bała się poznać odpowiedź. Pewnie powiedziałby że chodzi o nią, gorzej gdyby w jego oczach dostrzegła fałsz.
- Nie zostawię cię - powiedziała kanciastym, ochrypłym głosem czując jak ziemia ucieka jej spod nóg, a pierś po lewej stronie ktoś wbija rozpalony do białości metalowy pręt - Ty też mnie nie zostawiaj. Dla Daniela będę się starać… ale nie dla zaćpanego widma, a potem po prostu widma, bo tylko to po was zostaje i w końcu ląduję sama.

- Tak, masz rację. - powiedział lekko opuszczając wzrok na blat stołu i ich dłonie. Po chwili wahania uściskał jej dłoń. Trzymał tak chwilę w milczeniu jakby się nad czymś zastanawiał. - No dzięki. Jak przyjedziesz. I za wczoraj. Ta blondi sama by nie przyszła. Z tym ciastem ani w ogóle. Nie lubi mnie. Wiem to. Czuję takie rzeczy. Nikt mnie tu nie lubi. Śmieją się ze mnie. Tylko ty. Ty jesteś inna. Inna niż oni. - wymruczał cicho jakimś odległym głosem. W końcu otrząsnął się i pokręcił głową. - Musisz już iść nie? Ja też będę szedł. Mamy grać w pokera na górze. Muszę się czymś zająć. - powiedział wstając od stołu tak samo niezgrabnie jak mówił. Miała wrażenie, że chce uciec i ukryć się jak najszybciej.

- Spróbuj z tym bieganiem po słońcu… bieganie jest dobre. Dookoła parku, też się czymś wtedy zajmiesz i nie trzeba kontaktu z ludźmi. - Mazzi też się podniosła. Objęła go mocno zanim jej uciekł… albo zanim ona nie spieprzyła gdzie pieprz rośnie - Amy jest nieśmiała, gdyby cię nie lubiła nie zgodziłaby się spać we trójkę. Zawsze mogła zostać na swoim łóżku za parawanem. To… - zacięła się na chwilę nim dokończyła - Widzimy się jutro, nie?

Pokiwał krótko głową i objął jakby bał się jej dotknąć. Ale nie uciekł od razu. Chwilę sycili się tym wątłym, niepewnym jutrem zanim się rozstali. On, ubrany w szpitalną piżamę szedł między pacjentami i stołami jakby usilnie starał próbować wyglądać, że nie ucieka. Ona stała jeszcze chwilę, ubrana już jak osoba ze świata zewnętrznego, całkiem nie pasująca do tego miejsca. Wyglądała bardziej jak ktoś odwiedzający a nie pacjent... co nie zmieniało faktu, że poziomem zagubienia przypominała przebierającego pospiesznie nogami Rangera. Albo innego wariata, nałogowca.
Toksyczny element do którego najwyraźniej miała słabość. Poczekała aż opuści salę i ruszyła do drugiego wyjścia, idąc na sztywnych nogach i z krwawiącym ochłapem po sercu, ściskanym w dłoni niczym pamiątka po lepszych czasach. Wpieprzyła się... i coś jej mówiło, że to nie pierwszy raz.
 

Ostatnio edytowane przez Driada : 07-10-2018 o 00:50.
Driada jest offline