Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2018, 07:11   #20
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 6 - Labor Day

2054.09.06 - poniedziałek popołudnie; Sioux Falls, ulice







Plan “Betty zabiera nas do siebie na przepustkę” napotkał jednak pewne komplikacje w wykonaniu. Najpierw od samych wykonawczyń tego planu. Obydwie kobiety chyba całkiem świetnie wyczuły, że ta trzecia opuszcza szpital nie w sosie. Jeśli nie znały powodu to pewnie domyślały się go całkiem dobrze. - Chodź, Księżniczko, spadamy z tej rudery. - Betty zgarnęła ciemnowłosą kobietę ze sobą całując ją w policzek. Amelia dla dodania otuchy złapała ją za rękę. Poszły tak wszystkie trzy, podtrzymując się i podtrzymując na duchu do samochodu siostry przełożonej. Którym okazał się jakiś masywny, błękitny kombiak jakim niegdyś można było pewnie robić cotygodniowe zakupy dla całej rodziny.





Wóz jak wypadało na święto pracy, było przystrojone amerykańskimi flagami. Gdy wyszły przed budynek szpitala okazało się, że przed wejściem też w ten dość pochmurny ale ciepły dzień powiewają gwiaździste sztandary. Potem zaś było jeszcze bardziej głośno i kolorowo. Zarówno kasztanka jak i siedząca na tylnym siedzeniu blondynka wyjaśniały ciemnowłosej co i jak. Wyglądało na to, że właśnie zaczynała się pora parad które zasuwały główną ulicą Sioux Falls a pechowo na tą sytuację szpital był po jednej stronie tej arterii a dom Betty po drugiej. Pielęgniarka skrzywiła się nieco mrucząc, że co rok to samo w ten dzień i po chwili narady z blondynką stwierdziły, że skoro i tak pewnie utknął w korku to mogą przejechać się obok Domu Weterana, żeby pokazać Lamii gdzie to jest.

Więc na któryś krzyżówkach wciąż w pobliżu szpitala, skręciły w prawo i jechały siatkowanym zestawem przecznic, wzdłuż jednej z nich aż dojechały do charakterystycznego budynku o klasyczystycznej fasadzie. Były uniwersytet jak wyjaśniły Lamii miejscowe dziewczyny. No i akademiki. Właśnie w akademikach była lwia część Domu Weterana. Samochodem od szpitala rzeczywiście było blisko, ledwo by się zdążyło spalić papierosa albo i nie.

Potem tak jak i kierowca i pasażerka z tylnego siedzenia się spodziewały, utknęły w korku przed główną ulicą. - Dobra, dziewczyny, nie ma co się w puszce kisić, idziemy na paradę! - zawołała w końcu pielęgniarka zarządzając wypad z auta zupełnie jak sierżant wypad desantu z transportera. Ale tłum i tak był już tak gęsty i głośny, że przedostanie się na drugą stronę zanim parada nie przejdzie rzeczywiście było mało realne.

Parady rzeczywiście nie dało się przegapić bo była w iście amerykańskim stylu dawnej Ameryki. Mnóstwo ludzi, flag, krzyków, orkiestra, mundurów, pojazdów i śmiechów. Zrobił się z tego cały festyn bo ludzie z małymi dziećmi a nawet ludzie na wózkach, o kulach czy całkiem stare dziadki, każdy stał czy siedział gdzie mógł i oglądał co się dało wrzeszcząc, klaszcząc, gwiżdżąc i śmiejąc się.

A było na co popatrzeć. Siły roboczej i robotniczej było w Sioux Falls całe mnóstwo. I chyba każdy co większy zakład pracy, remontowy, manufaktura czy koszary miały swoje przedstawicielstwo na tej paradzie. Do tego formacje straży pożarnej, policji ale i jakiś chyba formacji paramilitarnych. Dla starszej sierżant najbardziej znajomo wyglądało wojsko. Przeważnie chłopcy ale i trochę dziewczyn w różnorakich mundurach z róznych formacji. Najbardziej rzucały się w oczy i uszy orkiestry ale i same mundury też robiły wrażenie. Takie czyste, całe, galowe z przypasamymi baretkami odznaczeń. Nawet weterani bez oka, dłoni czy którejś kończyny stanowili raczej dowód żywych blizn na ludzkim ciele armii wciąż walczącej z maszynami niż dowód niedołęstwa czy kalectwa. Dało się poczuć. Tą dumę, i siłę, i potęgę gdy ci wszyscy ludzie, cała armia i w mundurach i bez szła bez strachu, wstydu. Syta i czysta, dumna i nieskalana. Tutaj, w biały dzień, głownymi ulicami, wśród tłumów gapiów co razem stanowili idealny cel do bombardowania artyleryjskiego które musiałoby mieć masakratyczny skutek. Nawet serie z broni maszynowej musiałyby zebrać krwawe żniwo. Ale nikt tu nie strzelał ani nie groził. Było czysto, kolorowo, bezpiecznie i wesoło. W pewnym momencie Mazzi dostrzegła coś co było jej wybitnie znajome.





Czołg! Tak ludzie krzyczeli gdy widzieli sunący majestatycznie asfaltem pancerny kolos, z wieżą, wielkim działem i na gąsienicach, pomalowany w wojskowy kamuflaż. Ale starsza sierżant wiedziała swoje. To nie był mimo wszystko czołg. Nie do końca. Tylko CEV. Combat Engineer Vehicle. Saperska wersja czołgu. Zaawansowana, fabryczna przeróbka czołgu M 60, zdolna spychaczem okopać się lub wykopać rów, dźwigiem podnieść silnik innego czołgu czy mniejszy pojazd, wyciągarką wyciągnąć z zaspy, piachu czy błota nawet ciężki pojazd, ciężkim działem o dziwnej, krótkiej lufie posłać ciężki pocisk zdolny rozbić bunkier, miotaczem ognia zalać wrogie stanowiska a ogniem broni maszynowej posiekać wrogą piechotę czy podobne cele. I jeszcze wyrzutnie granatów dymnych gdyby trzeba było postawić zasłonę dymną. Tak. Inżynieryjny “mokry sen” każdego saperskiego oddziału frontowego. Widząc sunącą nieśpiesznie machinę jaką mijała ją z odległości ledwo paru kroków przypomniała sobie. Mieli takie w 7-ym. Dwa. Jedną w bazie gdzie było centrum zaopatrzeniowe i szkoleniowe na dalekim zapleczu formu. I drugą frontową, zwykle w 1-ej kompanii. Ale nie, kierowcą takiej machiny na pewno nie była, nie miała żadnych wspomnień z akcji czy choćby jeżdżenia czymś takim. Ale tak, gdyby tam wsiadła to pewnie wiedziałaby jak czymś takim pojechać.

Za CEV szli żołnierze. Po oznaczeniach widziała, że to też saperzy tak jak i ona. Jednolite mundury wskazywały na jakąś jednolitą jednostkę. Ale młody zwykle wiek, w większości gołe mankiety oznaczające szeregowców i notoryczny brak jakichkolwiek oznaczeń wskazywał, że to chyba jakaś jednostka szkolna. Dopiero przerabiająca ludzi w saperów.


---


2054.09.06 - poniedziałek zmierzch; Sioux Falls, mieszkanie Betty



- No dziewczyny! Jesteśmy na miejscu! Chodźcie, zabiorę was do Mario. - zawołała Betty i chyba była w świetnym humorze gdy zatrzymywała samochód. Przeszła przez ulicę i weszła do czegoś co wyglądało jak klasyczna cukiernia albo kawiarnia. Ludzi było całkiem sporo a w powietrzu roznosił się zapach wypieków. Chleba, bułek, drożdżówek, pączków, rogalików co zaledwie ułamek z tego okularnica zdążyła przywieźć swoim pacjentom. Teraz złapała raźno jedną pod jedno ramię, drugie pod drugie i śmiało lawirowała między stolikami i klientami.

- Mario! - zawołała przez ladę i odwrócił się jakiś sympatyczny pan w średnim wieku. Gdzieś o wzroście Lamii, może nawet trochę niższy, o tak wysokim czole, że właściwie można było mówić o zaawansowanej łysinie, sporym wąsie i brzuszku który całościowo nadawał mu wyglądu pulchnej kuleczki. Zupełnie jak jeden z jego pączków.

- Bella Betty! - zawołał równie radośnie rozpoznając pielęgniarkę i wyrzucając ramiona w górę w geście powitania.

- Mario, to są moje dziewczyny. Moje gołąbeczki. Lamia i Amy. Te o których ci mówiłam dziś rano. - siostra przełożona bez żenady przedstawiła “swoje dziewczyny” chociaż brzmiało to chyba całkiem niewinnie to miało jakiś kosmaty posmak, że Amelia trochę się zarumieniła i zachichotała troszkę nerwowo ale nie protestowała. Kasztanowłosa kobieta mówiłą zaś trochę jakby z dumą prezentowała znajomemu swoje dwie, dorodne córki których można tylko pozazdrościć.

- Bellissimo! A jak moje rogaliki? Smakowały? - chyba Włoch był równie zachwycony i podzielał zdanie jak jego sąsiadka w okularach. Zapytał jednak o swoją poranną porcję wypieków.

- Ależ Marioo… - Betty powiedziała z lekkim wyrzutem zupełnie podobnie jak często mawiała “Ależ Księżniczkoo…”. - Czy narodził się jeszcze ktoś, komu nie smakowałyby twoje rogaliki? - zapytała i znowu wszyscy się roześmiali. Humory dopisywały tak bardzo, że Mario odmówił zapłaty powołując się na Labor Day i w ogóle możliwość oglądania szczęśliwych i uśmiechniętych trzech ślicznotek które przepadają za jego wypiekami. Jeszcze tylko krócej umówili się, że “jakby co” to mogą do niego zejść na śniadanie czy o coś zapytać gdy Betty pojedzie do pracy i w ogóle zrobiło się już tak serdecznie, że nawet surowa siostra przełożona pocałowała po przyjacielsku go w niedogolony policzek.


---



Kolejną przeszkodą w powrocie do domu Betty były schody. A dokładniej tupot zbiegających z góry nóżek i dziecięce śmiechy. Wszystko to zamarło jakby zderzyło się z niewidzialną ścianą gdy dzieciarnia złożona z trzech chłopców i dziewczynki wypadła na odcinek po którym wspinały się trzy kobiety. Z Betty na czele. Dzieciaki momentalnie zamarły, przestały hałasować i w końcu rzuciły ostrożne “dzień dobry” zezując z wyraźnym respektem na sąsiadkę w okularach. Po jakimś oddechu dorosła pani łaskawie odpowiedziała im oschłe “dzień dobry” dorzucając pytanie czy czegoś nie mówiła o bieganiu po schodach i hałasowaniu na klatce schodowej. Na co dzieciarnia już ostrożnie prześlizgując się przy ścianie odpowiedziała nieskładne “przepraszamy” i przez resztę schodów schodzili już w bardziej cywilizowany sposób. Tak gdzieś pewnie do momentu w którym groźna pani sąsiadka nie znikła im z oczu.

- Kochane urwisy. Kochane. Ale urwisy. - powiedziała cicho gospodyni zatrzymując się na końcu korytarza przy niczym nie wyróżniających się ciemnych drzwiach. Numeru ani nazwiska też na nich nie było. Sam budynek musiał być przed wojną jakimś apartamentowcem i choć ledwo trzypoziomowy to prezentował się całkiem nieźle. Betty w końcu skończyła odryglowywać drzwi i przepuściła swoich gości przodem. Amelia przeszła bez przeszkód, Lamia właściwie też ale w progu poczuła jak dłoń pielęgniarki chlasnęła ją w pośladek. - Ah te komary. Nawet w domu nie można mieć spokoju. - wymruczała napierając od tyłu na jej ciało i prawie kładąc brodę na ramieniu Mazzi by mruknąć jej to do ucha. Brzmiało jakby wreszcie zbliżała się chwila na jaką czekała cały weekend.

- Dobrze, no to witajcie w moich skromnych progach. Wybaczcie, że taki bałagan, zwykle bardziej się przygotowuję no ale zwykle mam więcej czasu na przygotowania więc no jest tylko to co widać. - Betty przyjęła ton przewodniczki gdy zamykała od wewnątrz całkiem mocno wyglądajace drzwi i zamki więc mówiłą trochę przez ramię.

- Na początek proszę zdjąć buty i włożyć kapcie. Niewiele mam zastrzeżeń dla was ale bardzo proszę nie chodzić mi w butach po domu. Wybierzcie sobie któreś. - okularnica rzuciła klucze do niewielkiej miski z jakimiś drobiazgami i wskazała na małą szafkę zajętą chyba przez same kapcie, łapcie i japonki. Sama z wyraźną lubością ściągnęła buty i założyła jakieś ciemne kapcie o orientalnym, złotym wzorze. Poczekała aż dziewczyny zrobią to samo nim ruszyła dalej.

Początek był już niezły. Pomieszczenie było czymś pośrednim między szerokim korytarzem a wąskim pokojem. Stała nawet sofa niedaleko drzwi a w obu ścianach były drzwi. Betty skierowała się do tych po lewej. - To jest pokój puzzli. - powiedziała otwierając drzwi i pozwalając by weszły do środka. Oczom zwiedzających ukazał się pokój, mniejszy co prawda niż sala szpitalna ale za to z jednym, podwójnym łóżkiem małżeńskich rozmiarów, szafami i całym sprzętem aż nadto pozwalając się poczuć komfortowo jednej czy dwóm osobom. W jakiejś dziurze na Froncie to pewnie spałoby tu z pół albo i cały tuzin wojaków, porozrzucanych w śpiworach gdzie się dało. A tutaj było jedno, podwójne łóżko na którym pewnie by mogły pomieścić się we trójkę. Wyjaśniła się też nazwa pokoju.

- Czasem sobie tak grzebię jak jestem sama. Akurat szukam dla niej sutka. - wyjaśniła Betty podchodząc do biurka na jakim była częściowo ułożona układanka przedstawiającą jakąś ładną dziewczynę w efektownej pozie. No i naprawdę część piersi była już ułożona ale brakowało jeszcze sutków.

- Mam takiego jednego stolarza co mi to oprawia. - wyjaśniła widząc, że wzrok gości przesuwa się po już ułożonej kolekcji jaka wisiała na ścianach. Sądząc z opisów w rogu były to Playmate 2017. Na ścianach wisiały już efektowne dziewczyny w efektownych kostiumach i pozach. Ze stycznia, lutego, marca, kwietnia i na biurku właśnie była obrabiana miss maja. A było co obrabiać bo plakaty były sporych rozmiarów. Patrząc na pozostawione na ścianach miejsce to pewnie główne miejsce na ścianie naprzeciw drzwi było zarezerwowane na skompletowanie tej kolekcji.

- Niestety moja kolekcja nie jest pełna. - westchnęła Betty i wzięła pudełko odwracając je na spodnią stronę. Tam widać było dwanaście ślicznotek. Palec pielęgniarki stuknął we wrzesień i październik. - Kiedyś się założyłam z takim jednym i wygrał je ode mnie. Potem trochę kontakt nam się urwał, ja miałam swoje sprawy i tak zostało. Nie wiem co zrobię jak skończę miss sierpnia. - zwierzyła się gospodyni odkładając pudełko z powrotem. Ale swoim gościom oczywiście dała wolną rękę w układaniu czegokolwiek zechcą. Na półkach bowiem była zebrana całkiem spora kolekcja różnorodnych puzzli, od samochodów, przez widoki aż do zwierzaków skończywszy.

Pokój miał nawet osobną łazienkę. Betty otworzyła do niego drzwi i tłumaczyła co i jak. Okey, łazienka była ale woda i grzanie działały tak samo jak w szpitalu czyli trzeba było napompować i nagrzać. W kranie co prawda była woda ale ciekła słabo i tylko zimna. Ponoć rury trzeba byłoby od środka przeczyścić no ale pielęgniarki akurat się na tym nie wyznawały. Dlatego praktyczniej było nanieść zwyczajnie wiadrami potrzebnej wody no albo skorzystać z głównej łazienki jaka była za ścianą.

I ta łazienka była ich następnym punktem programu zwiedzania. Po otrzaskaniu się ze szpitalną rzeczywistością nie wyglądało to jakoś tajemniczo. Wanna, prysznic w wannie, sedes, zlew no wszystko mniej więcej jak dawniej. Teraz jednak w nieco rozbabranej ścianie była rączka pompy podobnie jak w szpitalu a do tego w kącie ciężki akumulator z ciężarówki i grzałka do ogrzewania wody. I cała masa różnych butelek z kosmetykami przemieszana naprzemiennie z różnymi świeczkami.

- Tu jest pokój z telewizorem. - Betty przeszła kilka kroków. Kolejny pokój na wielkość i podwójne łóżko w którym znów spokojnie mogłyby spać we trzy, był podobny. Tylko zamiast puzzli był telewizor a na półkach odtwarzacz i kasety. Cała masa kaset. Z najróżniejszymi filmami, zupełnie jakby ktoś zbierał co mu wpadło w ręce albo obrabował jakąś starą wypożyczalnię filmów. Widać było i sławne choćby plakatów filmy ze złotej ery VHS z końcowych lat ubiegłego wieku, i jakieś nic nie mówiące tytuły, jakieś ćwiczenia fitness, hity z teledyskami czy filmy oznaczone kategorią wiekową 18+ z ładnymi paniami na okładkach.

Gospodyni znów trochę tłumaczyła co i jak. Naprawdę nie przeszkadzało jej co by miały ochotę oglądać tylko prosiła o kompletowanie potem z powrotem właściwego filmu do właściwego pudełka. Telewizji oczywiście nie było więc zostawały tylko kasety z filmami. Telewizor żeby odpalić wystarczyło włączyć pilotem a gdyby coś nie stykało poruszać kablami od akumulatora. Tym razem od jakiejś osobówki. Jeśli by miały ochotę mogły jeszcze podpiąć słuchawki no ale były tylko jedne.

- A tu jest jeszcze krowa na ścianie. - uśmiechnęła się okularnica wskazując na olbrzymi telewizor zawieszony na ścianie living room. No rzeczywiście ekran był tak duży, że mógł robić za kino domowe. Z tą “krową” był jednak ten ambaras, że w porównaniu do “małego” ciągnęła strasznie dużo prądu a i Betty jak była sama ani jej się nie chciało go oglądać ani kombinować z przenoszeniem i przepinaniem akumulatora z sąsiedniego pokoju. Ale z takiej okazji jak dzisiaj, gdyby miały ochotę to oczywiście nie widziała problemu by uruchomić “krowę”. Ona jak była sama to zwykle i tak jak już to korzystała z laptopa w swoim pokoju. - Tak więc gołąbeczki, są dwa pokoje, wybierzcie sobie która, śpi w którym. - uśmiechnęła się gospodyni pod koniec tej prezentacji.

Poza living room kolejną ćwiartkę mieszkania zajmowala kuchnia. Działała, znowu na kolejny akumulator od osobówki, lodówka. Więc był cały szał i luksus z trzymaniem świeżych rzeczy na więcej niż kilkanaście godzin. W szafkach jak na porządną gospodyni przystało było całkiem sporo zapasów. Od starych ale “wiecznych” paczek makaronów, przez świetnie znane Lamii, wojskowe racje MRE, słoiki z dżemem, kompoty, suszone owoce i konsery i te starodawne i te peklowane obecnie w słoiki. Więc głód, nawet bez wychodzenia z mieszkania cały dzień, im nie groził. Było tam nawet wyjście na balkon na tyle duży by dać kilka kroków wzdłuż niego. - Jak jest ładna pogoda i mam na to ochotę to czasem się tam opalam albo po prostu wychodzę coś zjeść. - powiedziała wskazując brodą na wyjście na balkon.

- A tu jest moja sypialnia. Jakbyście mnie do czegoś potrzebowały. No wejdźcie, jak widzicie nic specjalnego. - Betty poprowadziła je do ostatnich drzwi, te co były prawie naprzeciwko pokoju z puzzlami. Uśmiechała się przy tym jakimś dziwnym, krzywym uśmieszkiem pozwalając swoim gościom wejść do środka.

Środek zaś był podobny jak w dwóch sąsiednich sypialniach ale od razu dało się zauważyć czysto użytkową różnicę. Tamte dwa wydawały się bezosobowe, bez stałej bytnosci mieszkańców jakie nadałyby mu charakteru i zostawiły trwały ślad swojej bytności. Tutaj zaś dało się wyczuć serce domu. Wszystkiego było więcej. Szafek, widocznych tam i tu pozostawionych częsci garderoby czy codziennie używanych bielotach. Na szafce przy tak samo wielkim łóżku, widać było laptopa o jakim wcześniej wspomniała gospodyni. I znowu od groma różnych świeczek. - Tu jest jeszcze łazienka ale tu już w ogóle rury są rozwalone więc nie działa odkąd się tu wprowadziłem i nie wiadomo od jak dawna wcześniej. Dlatego trzymam tam różne graty. - powiedziała wskazując na drzwi, takie same jak od łazienki w pokoju z puzzlami. Odsunęła je udowadniając, że miała rację. Wewnątrz wciąż widać było wannę, zlew, krany i resztę typowego łazienkowego wystroju.

- O raanyy… - szepnęła cicho blondynka wpatrując się wytrzesczonym okiem w gratowisko wewnątrz prywatnej łazienki gospodyni. I przy okazji prywatnego loszku dominy. Nawet pobieżny rzut oka wskazywał, że rzeczywiście były tu różne łańcuchy i podobny sprzęt do unieruchamiania i dyscyplinowania niepokornych. Ale Betty z dumną miną weszła do środka i położyła dłoń na głównym rekwizycie.

- A to, Księżniczko, jest to o czym ci mówiłam. Król mojej kolekcji. Masz ochotę przymierzyć? - zapytała z prowokująco bezczelnym uśmieszkiem przesuwając dłonią po wielofunkcyjnych, skórzanych dybach.

- I ty tego używasz? - Amelia rozglądała się po dawnej łazience z mieszaniną obawy, niedowierzania i zafascynowania. Ale skoro mowa była o królu kolekcji, jak go nazywała gospodyni to skierowała swoją uwagę na niego.

- Jak mi się trafi ktoś kto chce tego ze mną poużywać to czemu nie? To co? Macie gołąbeczki ochotę przymierzyć zanim pójdziemy piec ciasto i przyjdzie ta dziewczyna od Claudio? A jeszcze musimy się odświeżyć więc czeka nas sporo pracy i nie mamy czasu na głupoty. - pielęgniarka z mokrym, rozognionym błyskiem w oku popatrzyła na nie obydwie. Zabawić tu widocznie nie mogły tak bardzo jakby miała ochotę bo grafik był rzeczywiście napięty. Ale na tą krótką chwilę mogły skorzystać z okazji i posmakować przystawki przed szykującym się na wieczór i nadchodzącą noc daniem.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline