Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2018, 20:59   #651
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Wielgachny mutant z termoczułymi oczami w końcu zgodził się pojechać z Rewersem. Znów wewnątrz samochodu mógł się czuć jak w trochę większym pudle. Bo chociaż widział cieplne sylwetki kierowcy który zdawał się wylewać zza siedzenia, Teda na ławce obok i złożonej w śpiworze Boomer która wciąż spała i gorączkowała to nie widział nic poza granicami blach i szyb samochodu. Słyszał tylko jak silnik w końcu odpalił. Wcale nie tak prosto. Przez chwilę wydawało się już, że nie ruszą. - Przez te robactwo. - mruknął niechętnie Pazur zmagający się z opornymi mechanizmami wozu jaki próbował uruchomić. Ale w końcu mu się udało i terenówka ruszyła.
Przez to oślepienie Baba nie wiedział dokąd jadą ale na słuch jechali po jakiejś asfaltowej drodze. Z kilka razy zwolnili na zakrętach aż w końcu pojazd zwolnił i zatrzymał się. - To tutaj. - rzekł do nich najemnik otwierając swoje drzwi i wysiadając na zewnątrz. Potem trzeba było jeszcze przenieść złożoną gorączką najemniczkę. Okazało się na zewnątrz, że zatrzymali się przed jakimś domem. Po okolicy schroniarz rozpoznał dom miejscowej weterynarz która leczyła też i ludzi.
- Ojej… - gdy mutant wszedł do budynku razem z pozostałą dwójką mężczyzn jakaś postać odwróciła się w ich kierunku. Po głosie i smukłych kształtach można było rozpoznać kobietę. Chyba patrzyła się właśnie na niego i chyba była kompletnie zaskoczona.
- Mamy chorą. - odezwał się Rewers wskazując na trzymaną przez siebie podwładną.
- Oczywiście. Co jej się stało? Połóż ją tutaj. - kobieta wskazała na jakiś stół na której Pazur położył Pazura. Chwilę rozmawiali, tą typową lekarską rozmową, próbując określić stan poszkodowanego. W końcu Kate, jak wyłapał z rozmowy Baba, zdecydowała, że skoro najemniczka nie jest poważnie ranna a jedynie chora i rozgorączkowana to, żeby zanieść ją na górę.
W międzyczasie Baba zorientował się, że właśnie tutaj musiała przyjechać ta furgonetka Runnerów którą widzieli wcześniej przy rzece. Przez otwarte tylne drzwi widział jak pali tam jakaś kobieta w skórzanej kurtce. Po pomieszczeniach parteru rozlokowano kilka sylwetek które sądząc po ciężkich jękach, niemrawych ruchach, były ciężko ranne.
- A któryś z was jest ranny albo chory? - weterynarz gdy uporała się ze zdiagnozowaniem Boomer stanęła przed Babą i Tedem. Ale Ted od razu odpowiedział, że nic mu nie jest. Stan mutanta zaś był taki, że kobieta potrzebowała dłuższej chwili na zdiagnozowanie. Ted okazał się pomocny wymieniając środki jakie wcześniej zaserwowano Babie. - Skąd macie takie rzeczy? - lekarka wydawała się być autentycznie zaskoczona słysząc nazwy specyfików. Ted jednak w miarę gładko się wyłgał mówiąc, że mutant przyniósł je ze schronu. A jak wiedział Baba wśród Chebańczyków schron i jego zabawki zdecydowanie zawyżały technologiczną średnią. W końcu zwykle z takimi rzeczami przypływał tu na wymianę z Will’em by wymienić się głównie na żywność jakiej w Schronie nie dało się wyprodukować. Więc weterynarz albo przyjęła słowa Teda za dobrą monetę albo po prostu postanowiła więcej nie dociekać.
Wszystko zeszło na dalszy plan gdy od zewnątrz zaczęła się kanonada. Nie tuż, za rogiem tylko gdzieś dalej. Ale zaczęła się pełnowymiarowa bitwa jeśli starcie między dwoma motocyklowymi gangami uznać za średnią. Gdzieś z daleka, znad jeziora, może z Wyspy. Ale mutant rozpoznawał regularny terkot broni maszynowej. Więcej niż na jedną lufę. I eksplozję. Jedna za drugą, jedna z drugą. Silniejsze niż granat ale słabsze od regularnej artylerii. Pewne jakieś granatniki albo moździerze. I ta walka trwała i trwała szarpiąc nerwy chyba wszystkim w pomieszczeniu.
Ten ganger który wyglądał na całego przebieg na ślepo przez cały budynek i wypadł na ulicę patrząc w stronę portu. Pewnie nic nie widział bo byli zbyt głęboko w osadzie by widzieć port czy jezioro. - Lenin! Lenin! Co tam się dzieje!? - krzyczała ta dziewczyna w skórzanej kurtce też przebiegając przez parter i w końcu stając obok niego. Ci poranieni gangerzy którzy mogli też unieśli się na łokciach albo chociaż głowy i rozglądali się zaniepokojeni. Równie zaniepokojeni dopytywali się co jest grane. Pazur i Ted też wybiegli na ulicę niejako pociągając za sobą Babę. Przy okazji okazało się, że na zewnątrz oprócz tego, że nadal padało to jeszcze zaczął sypać śnieg. Zrobiło się chyba jeszcze zimniej.
- Nowojorczycy. Tylko oni mają taką siłę ognia. - mruknął w końcu dowódca Pazurów.
- A nasi?! - krzyknęła do niego zdenerwowana gangera. Patrzyła to przed siebie to na niego ale w żadnym z tych kierunków nie było widać co się dzieje nad jeziorem.
- Nie wiem. Pewnie ich wykryli skoro strzelają. Stąd i tak nic nie zobaczymy ani im nie pomożemy. Możemy tylko trzymać kciuki. - odparł spokojnie ale i ponuro Pazur. Rozmowy zamilkły gdy wszyscy dobrą chwilę wsłuchiwali się w odgłosy kanonady jakiej nie mogli zaobserwować. Runner wyciągnął paczkę fajek i zapalił papierosa. Machinalnie wyciągnął rękę częstując innych. Dziewczyna skorzystała, Ted odmówił, Rewers też sięgnął po papierosa i zapalił go zaciągając się nerwowo.
- Myśli pan, że teraz da się przeprawić na Wyspę? - zapytał cicho Ted zerkając na Rewersa. Ten podniósł głowę zerkając w niebo.
- Niedługo zacznie się dzień. Wątpię by ktoś łodzią zdążył dopłynąć do Wyspy nim się rozwidni. A NYA są już czujni i rozgrzani. Może z innej strony Wyspy jeśli cała nie jest obstawiona. Ale doradzałbym odczekać do kolejnej nocy. Nabrać sił, wyspać się. Bo szczerze mówiąc Baba, nie wyglądasz najlepiej. - sztabowiec przedstawił swoją opinię na zadane przez Betę 3 pytanie. Kanonada nad jeziorem zaczęła się rwać i cichnąć po tym jak już papierosy dawno zmieniły się w pety rzucone w zamarzające kałuże.

- Może by tak próbkę robaków dostarczyć do posterunku? Baba myśli, że była by to wspaniała broń przeciw maszynom. - Baba podzielił się swoimi przemyśleniami na temat tajemniczej broni.
Bosede nie zdziwił się na rodzaj powitania. Często ludzie reagowali podobnie na jego widok. W sumie zwykle gorzej.
- Dzień dobry pani Kate. Baba jestem. -przywitał się i przedstawił, uśmiechając najcieplej jak potrafił. Kate powinna go w sumie znać, jak wszyscy w Cheb, ale nie szkodziło dotrzymać konwenansów grzecznościowych.
Baba potulnie dał się obejrzeć Kate. Zapytał też o lekarstwa. Jego się skończyły niestety.
Bosede czuł się nieco nieswojo wśród gangerów. Nadal czuł do nich niechęć. Postanowił jednak ostatecznie, że póki co, będzie szanował rozejm. Jak do tej pory jego samego też nikt nie zaatakował, więc może i oni go zamierzali poszanować... kto wie. Baba nie wiedział. Ale zamierzał się przekonać.
Baba pokiwał głową na słowa Rewersa. Domyślił się, że to właśnie NY ostrzeliwuje Sandrunersów. Przez chwilę się wahał. Co powinien zrobić? Na gangerach mu nie zależało, ale była wśród nich Alicja... ale jej też nie był w stanie pomóc. Nie z tej strony jeziora...
Częstowanie papierosem Baba obserwował z pewnym zainteresowaniem. Był ciekaw, czy mu też zaproponują, nie, by palił, był tylko ciekaw, jak postrzegali go gangerzy. Fajki były dla takich ludzi czymś więcej, o ile Baba się orientował , czymś na rodzaj dziwnego rytuału przynależności grupowej.
I rzeczywiście. W chwilę później, bez jakiegokolwiek wahania, człowiek podstawił fajki pod nos mutanta. Baba aż z zdziwienia uniósł brwi w górę. - Nie, Baba nie pali, ale Baba serdecznie dziękuje - odparł.

Baba zagryzł zęby. Musiał się zgodzić z opinią Rewersa. Przed świtem nie zdąży, a w dzień... nie.. łódkę wypatrzą. Na pewno bacznie obserwują jezioro... mógłby wpław, gdyby miał rurkę, mógłby pokonać większość drogi pod taflą wody... nie... nie w jego stanie... niewykonalne... i jak by bez łodzi wywiózł z wyspy swoich przyjaciół?
Wreszcie pokiwał niechętnie głową.
- Ma pan rację panie Rewers. - rzekł z smutkiem i rezygnacją w głosie.
- Baba przeprawi się następnej nocy.
Po chwili zamyślenia dodał
- Czy któryś z was się też wybiera na Wyspę? - pytanie było skierowane głównie do sandrunnersów. Gdyby zabrał kogoś z nich ze sobą, może łatwiej uniknąłby wrogości, gdyby natrafił na nich na wyspie, po ciemku i z zaskoczenia...
- Ehm... jaki cel właściwie ma ta wyprawa teraz? - Baba uświadomił sobie, że nie do końca wie, po co sandrunnersi popłynęli na wyspę. Chcieli ukraść ile się da i umknąć? A może chcą wypędzić NY? A może chcą dostać się do Bunkra, by zniszczyć wirusa? To ostatnie było niepokojące, bo oznaczałoby zapewne też likwidację chorych... czyli jego przyjaciół…

- Na Wyspę? - facet nazwany przez tą dziewczynę w skórzanej kurtce Leninem odpowiedział w zastanowieniu powtarzając pytanie wielkiego mutanta. - Nie teraz towarzyszu, musimy zająć się naszymi towarzyszami. - wskazał na budynek z jakiego właśnie wybiegli gdzie zostali ci ciężko ranni kompani co już biegać nie dawali rady.
- Noo… utknęliśmy tutaj… mamy czekać… Lenin, właściwie to na co my mamy czekać? - dziewczyna wydawała się wcale nie zadowolona z takiego obrotu sprawy ale w końcu przypomniała sobie o swoim kompanie.
- Mamy czekać aż się nasi towarzysze wykurują na tyle by znów móc nieść zarzewie rewolucji. Albo aż el comandante nie przyśle innych rozkazów. - Lenin wcale nie zawahał się ani chwili gdy odpowiadał na pytanie koleżanki.
- Proponuję schronić się wewnątrz. Nie ma co tu stać na deszczu. I tak nikomu w niczym tam nie pomożemy w tej chwili. - dowódca Pazurów rzucił propozycją i już spokojnym krokiem wrócił do budynku. Po chwili wahania para Runnerów popatrzyła na siebie nawzajem, wzruszyła ramionami i też zaczęła wracać do przyjemnie ciepłego wnętrza.
- A właśnie towarzyszu Baba. - Lenin w przeciwieństwie do większości znanych mutantowi ludzi jakoś nie przejawiał wstrętu przed mutantem a nawet szedł tuż obok z niego i zrobił gest oparcia ramienia o plecy. Znaczy pewnie próbował zrobić ten gest ale z powodu różnicy w gabarytach człowieka i mutanta to te jego ramię wylądowało gdzieś na krzyżu Baby. Wcześniej też nie miał oporów przy częstowaniu go papierosami z paczki. Dziewczyna zachowywała się raczej cicho wyraźnie oddając pałeczkę rozmowy kompanowi.
- Wydajesz się również przedstawicielem klasy pracującej, rzekłbym nawet wojującej, uciskanym i represjonowanym przez system. - powiedział oglądając z bliska ramiona i tors mutanta, zerkając w końcu w górę gdzie była jego głowa. - Myślę, że możemy powiedzieć, że mamy wspólnotę interesów. - powiedział Runner zatrzymując się pod daszkiem domu Kate. - Ty jesteś ranny, my mamy rannych. Ty tu utknąłeś i my tu utknęliśmy. Ty korzystasz z gościny i pomocy tej uroczej gospodyni i my też. No i z tego co wiem i ty i my nie za bardzo lubimy się z tymi fałszywcami z Nowego Jorku. Proponuję więc według internacjonalistycznego sojuza między naszymi bratnimi osobami czyli wspólnie stawić odpór podstępnemu atakowi wroga. jeśli on nastąpi oczywiście. Co ty na to towarzyszu? - Lenin przedstawił mutantowi swoja propozycję.

Towarzyszu? Zarzewie rew... czego? Baba zrobił nieco skonsternowaną i zagubioną minę, gdy dziwny człowiek doczepił się do niego. Nie był przyzwyczajony do takich gestów. Nawet ludzie, którzy go znali i lubili, trzymali się zwykle na dystans wyciągniętego ramienia.
Jedynie dzieciaki: Monika, Jenny i Tim, potrafili dosłownie wleść na niego. No i Claudia oczywiście. Lecz nawet oni, przy pierwszym spotkaniu trzymali się na dystans, przejawiając strach. A ten człowieczek? Ślepy czy co? A może pomylił Babę z kimś? Baba czuł się całkiem nieswojo.
Nie było to złe uczucie. Po prostu nie był do czegoś podobnego przyzwyczajony.
Uciskanym i represjonowanym przez system? - powtórzył Baba nie rozumiejąc. Potem go jednak olśniło. Na pewno mówił o Molochu. O jego systemie. Baba pokiwał ochoczo głową. - Tak, Baba był uciskany i rep-rep-sjowany przez system. Przemieniony i zmuszony do robienia straszliwych rzeczy.. system jest zły. Baba walczy z systemem.
Baba zmarszczył czoło starając się nadążyć za wypowiedzą. Dużo trudnych słów. - Ehm. Baba będzie bronić. Jeśli runnersi będą grzeczni i nie będą krzywdzić mieszkańców. - zadeklarował ostatecznie.
- Baba jestem. Bosede Kafu , ale wszyscy wołają Babie Baba. - przedstawił się, zauważając, że niegrzecznie pominął ten krok. - A pan jest Lenin? Tak? A to jest Ted. - Baba przedstawił kompana -A pani

-Żaden pan ani pani. Towarzysz i towarzyszka. Towarzysz Lenin, towarzyszu Baba. - poprawił go rozmówca. Ale ogólnie wydawał się zachwycony odpowiedziami schroniarza. - Tak! Dokładnie tak! Trzeba walczyć z systemem! Skończyć z wyzyskiem i nierównościami społecznymi! Trzeba wytępić szkodników klasowych! I ramię w ramię walczyć z aparatem ucisku. Jakiego po drugiej stronie rzeki jest niestety pełno. - towarzysz Lenin wydawał się pełen zapału i satysfakcji z reakcji towarzysza Baby. Ta jego koleżanka chyba mniej. Pokręciła głową i schowała się do ogrzanego wnętrza domu zostawiając ich dwóch na zewnątrz. Reszta już się pochowała w domu Kate.

Baba uśmiechnął się głupkowato od ucha do ucha. "Towarzysz". To brzmiało miło. Tak przyjacielsko i trochę spoufalę. Jakby należeli wspólnie do kółka harcerskiego. Baby młodszy brat był u scoutów. Tam wołali na siebie druhu. To chyba to samo? Baba zazdrościł bratu i był z niego dumny. Jego samego nie chcieli przyjąć, nawet wtedy Baba nie był zbyt lubiany. Mama go jednak pocieszyła, powiedziała, że Bóg stworzył każdego wedle specjalnego planu, i że ma na pewno dla Baby jakiś szczególny cel do spełnienia i dlatego Bóg stworzył go takim jakim jest.
Baba się tylko zastanawiał, czy Moloch to też bóg. Bo wziął to co Bóg stworzył i ulepszył jeszcze, też mając dla Baby specjalny cel. Moloch był trochę jak Bóg... tylko lepiej znał się na tworzeniu i posiadał trochę mniej miłosierdzia....
- O tak! - podchwycił Baba słowa towarzysza.- Trzeba tępić szkodniki klasowe. Baba to też robi. Baba nie lubi jak silniejsi uciskają słabszych, bijąc, gwałcąc i rabując. To Baba się smuci i tępi takie szkodniki. - wyjaśnił chętnie. Zupełnie nieświadom, że mówią o dwóch zupełnie innych ludzkich szkodnikach.
Wszystko co Baba wiedział o komunistycznym ustroju sprowadzało się do przekleństw ojca, który czasem czytając gazetę klną pod nosem coś o czerwonej zarazie i parszywych komuchach. Bardziej jednak zapamiętał sobie matkę, zwracającą uwagę ojcu by nie przeklinał w niedzielę. Ale to było bardzo dawno temu, jeszcze nim spadły bomby i przestano drukować gazety. Toteż Baba nie skojarzył o czym towarzysz Lenin opowiada.
- A co stało się *towarzyszce*? - zapytał Baba widząc nie ciekawą minę umykającej do środka dziewczyny. Podkreślił przy tym słowo towarzyszce, którego brzmienie się mu bardzo podobało.

- Jej? Nic specjalnego. - nowy towarzysz Baby wydawał się rozentuzjazmowany przebiegiem dyskusji a odpowiedziami towarzysza Baby wręcz zachwycony. Machnął więc ręką w stronę zamkniętych już drzwi jakie zamknęły się za “towarzyszką”.
- I dokładnie tak jak mówicie towarzyszu Babo! Trzeba tępić wyzyskiwaczy i szkodniki klasy robotniczej! No a niestety, na drugim brzegu rzeki jest ich pełno. - westchnął i spojrzał przez zasłonę zimnego deszczu przemieszanego z równie zimnym śniegiem na wschód. Owego drugiego brzegu rzeki ani samej rzeki nie było stąd jak dostrzec nawet w pogodny dzień a co dopiero teraz. Ale rzeka musiała być właśnie gdzieś tam na wschodzie, kilka kwartałów budynków dalej, w tym kierunku gdzie spoglądał towarzysz Lenin.
- A w takim razie towarzyszu, czy chcielibyście wstąpić do naszej partii komunistycznej? - zapytał rozpromieniony przodownik proletariackiej rewolucji. - Wydajecie się mieć odpowiednie poglądy wojującego proletariatu, ostro doświadczonego przez represyjny reżim próbujący stłamsić walkę o naszą sprawę. - zapytał Babe z dobrodusznym uśmiechem.

Baba się zastanowił. - Może później... - rzekł ostrożnie. Lenin był miły i to co opowiadał brzmiało ciekawie i sensownie. Jednak nim się zapisze, chciał jednak wiedzieć więcej.
- Baba teraz ma misję. Baba chętnie więcej się dowie o partii, ale puki Baby przyjaciele na wyspie są w niebezpieczeństwie, Baba musi się zająć właśnie ich ratowaniem. - wyjaśnił.
- Właśnie... po co towarzysza towarzysze popłynęli teraz na wyspę? - Baba ponownie zapytał, gdyż nadal nie dostał odpowiedzi na poprzednio zadane pytanie.

***
Gdy Baba skończył rozmowę z Rewersem i Runnerami, zaproponował Kate pomoc. Nie znał się najlepiej na leczeniu, miał jednak wielkie serce i silne ramiona. Było tu tylu rannych... nawet jak takich których nie darzył sympatią... chciał choć trochę się przydać. Ponosić wodę, czy coś takiego... samemu nie wiedział...
- No nie wiem… - gospodyni wydawała się wahać gdy Baba przedstawił jej swoją ofertę pomocy. - Jesteś pewny? No wiesz, nie wyglądasz zbyt zdrowo. A to co twój kolega mówił to jesteś pod wpływem mocnych, bardzo mocnych środków przeciwbólowych. - przedstawiła swoje wątpliwości jakby nie chciała nadwyrężać chorego. - Jak już chcesz to możesz rozpalić w piecu. Trzeba będzie zrobić śniadanie. A w ogóle się nie spodziewałam, że aż na tyle osób. Więc może być trochę później. - Kate przedstawiła nieśmiało sytuację wielkiemu mutantowi chyba wciąż mając wątpliwości czy tak powinna robić.

Baba się uśmiechnął. - Dobrze pani Kate. Baba rozpali ogień i zrobi śniadanie. Baba ma przyjaciela. Chomik się nazywa. Jest wspaniałym kucharzem. Baba się wiele od niego nauczył. Choć baba nie jest tak dobrym kucharzem, ale będzie smaczne, obiecuję.
Baba dopytał jeszcze o miejsce, gdzie Kate składowała drewno i co miała do jedzenia. Potem zabrał się za pracę.
Lubił się ruszać i coś robić. Nawet jeśli bolało.
Baba zabrał się do roboty. Najpierw naniósł drewno. Przy chacie leżała hałda porąbanego drzewa. Bosede uśmiechnął się. Lubił ten zapach. Prawdziwe drewno i żywica. Nabrał trochę kłód i wniósł do domu. Planował po śniadaniu porąbać resztę drzewa. Kate miała ładną siekierę, a Baba lubił takie proste prace.
Gdy odłożył kłody obok piecyka, z niepokojem zauważył, jak bardzo się przy tym zmęczył. Drzewo nie było ciężkie. Zwykle nie miał by z tym najmniejszych problemów. Teraz... ciężko mu się oddychało i poczerniało nieco przed oczyma. Odstawił drewno i przykucnął przy piecyku. Wziął głęboki oddech. Nie pomogło. poczuł dotkliwe ukłucie gdzieś w klatce piersiowej. Złamane żebro? Uszkodzone płuca? Nie był pewien.
Czuł się ospały i wycieńczony. Rąbanie drwa postanowił odłożyć na jutro... albo na następny tydzień... tak, za tydzień będzie dobrze...
Skupił się. Chciał pomóc.
Nabrał trochę drzazg i zaczął układać ładny schludny stosik w piecyku. Obłożył go z boków kłodami i położył na górę kilka gałązek. A na to położył mniejsze kłody.
Już po kilku chwilach od piecyka biła przyjemna pomarańczowa poświata. Baba uśmiechnął się wpatrując się w tańczące żółte i pomarańczowe płomyki. Uwielbiał patrzeć w ogień. Było coś magicznego w tym zjawisku. Wciągnął głęboko powietrze, rozkoszując się zapachem płonącego drewna. Huczące powietrze i trzaskające kłody idealnie uzupełniały ucztę zmysłów.
Trochę bardziej się zmartwił widząc jak mało jedzenia ma do dyspozycji.
Zabrał się jednak do roboty nie marudząc.
Podsmażył rybki.
Ubił jajka i dolał nieco mleka, by jajecznica była pulchniejsza. Wrzucił jajka na patelnię i ściął je delikatnie, zachowując świeżość.
Gdy jajecznica była już prawie gotowa, dorzucił posiekane rybki i kilka przypraw.
Na sam koniec, gdy już rozłożył jajecznicę na porcje, posypał całość startym serem.
W domku roznosił się smakowity zapach Babiej robótki.
Bosede przywołał Lenina i Tweety, by pomogli mu rozdać jedzenie.
Jedynie smuciło mutanta, że tak mało tego jest.
 
Ehran jest offline