Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-10-2018, 07:02   #654
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 87 2/2

Wyspa; las; las; Dzień 9 - ranek; deszczośnieg; zimno.




Alice Savage



To koniec. W zmokniętych głowach, trzęsących się z zimna szczękach, wsłuchując się w monotonny łomot deszczu i przyglądając się w na wpół roztopionym łachom mokrego śniegu ta myśl musiała gościć to często. Potwierdzało to wszechobecny milczenie i bezruch. Tak nienaturalne dla tak sporej grupki ludzi. Siedzieli na mokrych kamieniach, opierali się o mokre drzewa czy po prostu na błotnistej ziemi. To koniec. Wyglądało na to, że wreszcie nadszedł kres bandy farciarza Guido. Tutaj, gdzieś w leśnej głuszy Wyspy która miała się stać ich nowym domem, nowym rajem bez znoju i gnoju. Tak im obiecywał jeszcze w Det. Tym ich porwał i przywlókł aż tutaj. Z dala od ich ukochanego Det, Ligii i Wyścigów. A teraz siedzieli w znoju i gnoju nie mając już sił zrobić kolejny krok.

- Nie wierzę. Nie wierzę kurwa. On by się nie dał. Niemożliwe. Przecież on tyle razy się wyślizgał z o wiele większego gówna. Nie wierzę. - łysy olbrzym z obydwoma rękami na temblaku siedział na pniu omszałego drzewa i widocznie był w szoku. Siedział smętnie i tepo wpatrywał się gdzieś przed siebie. Ale wszyscy w przemoczonej, ubłoconej i przemarzniętej bandzie wyglądali bardzo podobnie. Nawet para komediantów coś nie przejawiała ochoty na zwyczajowe komediowanie. A jeszcze niedawno mieli nadzieję. Zaczęło się od zamieszania na tyłach bandy.


---



Brzytewka usłyszała bo dopiero niebo robiło się granatowe między szparami drzew nad nimi ale tu, na dole, na błotnisto - śnieżnym dole, wziąć było ciemno jak w nocy. Więc wzrok nadal był dość mało przydatny ale teraz już z każdym kwadransem powinno być lepiej. Usłyszała zamieszanie ale Taylor kazał jej zostać i wrócił na tył aby sprawdzić co jest grane. Okazało się, że doszła do nich grupka z zagubionej łodzi pod wodzą Krogulca. Doszło rudej lekarce kolejnych rannych do opatrzenia ale tym razem nie aż tak ciężko. Przestrzelone ramię, odłamek w głowie i szrapnel jaki utkwił w dłoni. Nic co by opóźniało marsz albo zagrażało życiu.

Wszystkim ulżyło, że większość grupy jest w komplecie ale nie wszyscy. Brakowało trzech, ważnych i charakterystycznych członków ich nocnego desantu. Guido i pary nowożeńców. Krogulec mówił, że Guido kazał im zasuwać tutaj. A on sam jeszcze został. Czachy i Plakatowego nie widział. Ledwo to powiedział gdzieś, od strony plaży doszły odgłosy wznowionej walki. Eksplozje nicowane przez broń maszynową. Las tłumił odgłosy więc już nie były tak przytłaczające jak wtedy gdy pociski, szrapnele i wyrwane kawały ziemi czy wzbite fale wody rozrywały się wśród nich. - Musimy iść dalej. Dogonią nas. - powiedział w końcu Taylor chociaż mówił jakby się wstydził swoich słów. Podobnie reszta bandy wyraźnie się ociągała i polecenie było jej nie w smak. Ale to powiedział Taylor a wcześniej Guido sam im kazał spadać w głąb lasu. Więc w końcu ruszyli dalej w głąb mrocznego, bagnistego lasu.

Szli jak banda żywych trupów. Noga za nogą, wyssani z sił i życia, w milczeniu, obojętni na wszystko dookoła. Panowała cisza, nie ze względu na wysoki poziom dyscypliny tylko nikt nie miał siły ani pomysłu na rozmowę. Do tego nadal trzeba było zachować ciszę i zakaz palenia. Ludzie, prawie wszyscy, poranieni, obciążeni swoją bronią, amunicją, żelastwem targanym z rozbitych kutrów, rannymi, zmarznięci, przemoczeni, głodni myśleli już tylko o tym by dać kolejny krok. A potem kolejny. Czasem ożywiało się towarzystwo gdy ktoś upadł albo potknął się wpadając na coś we wstającej szarówce. Z najwyższym trudem doszli do stawów o jakich wcześniej mówił Brzytewce Taylor. Tam zatrzymali się na odpoczynek. I, żeby zaczekać na trzyosobową tylną straż. Wtedy Brzytewka była świadkiem jak zamęczyli człowieka. Jednego ze swoich.

Bliźniacy odkryli, że jeden z chłopaków nie ma pudła z amunicją. Do tych wkm-ów. Była ciężka, nieporęczna równie przyjemna do dźwigania jak akumulator do osobówki. Ale dla nich była bezcenna bo nie mieli jak i czym jej zastąpić. Każda taśma do półcalówek zdolnych do przebijania kościelnych ścian na wylot była na wagę złota. Bez nich ten cały dźwigany złom był tylko dźwiganym, żelastwem. To nie był ostatni zasobnik z amunicją ale jednak nie mogli ot, tak, odpuścić zguby. Pognali chłopaka z powrotem w las aby odnalazł kanciastą puszkę z amunicją. Po nie wiadomo jak długim czasie wrócił a odgłosy walk z plaży już dawno umilkły. Jak już było widno. Bez kanciastej puszki. Bliźniacy okazali się równie bezwzględni jak Taylor czy Guido. Zdawali sobie, sprawę, że wszyscy są już tak wycieńczeni i zobojętniali, że zwykłe poderżnięcie gardła czy strzał w czoło nikogo nie ruszy. Będzie zbędną egzekucją.

Kazali więc temu chłopakowi wziąć jakiś kloc. A potem biegać z nim. Nieszczęsny Runner biegał. Upadał, powstawał i znów biegał. W końcu tylko chodził. I coraz częściej upadał. Już nie miał siły wstać dopóki najpierw Bliźniacy a później podjudzani przez nich inni koledzy też nie zaczęli go kopać i szarpać. Wtedy ten zakrwawiony ochłap mięsa jakimś cudem znów wstawał na chwiejne nogi. Znów dźwigał swoje ostatnie brzemię. I znów upadał. W końću upadł w zamarzające błoto ostatecznie. Już żadne groźby ani kopniaki nie były w stanie zmusić go do powstania. Dopiero wtedy Bliźniacy podarowali mu śmierć. Hektor schylił się i dźgnął go nożem w brzuch. Przekazał nóż Paulowi i ten dokonał podobnego ciosu. Potem nóż przekazał następnemu. A ten kolejnemu. Kolejni Runnerzy zadawali po jednym ciosie nożem patałachowi który uległ słabości i zgubił bezcenny sprzęt. Ale ten chrypiący już i skazany na śmierć ochłap zakrwawionego mięsa który musiał już umrzeć po takich ranach i w takich warunkach jeszcze żył. Kres jego istnieniu położył Taylor. Z powodu uszkodzonych przez Daltona ramion nie mógł go dźgnąć więc butem zmiażdżył mu tchawicę kończąc jego mękę.

Zaraz potem znów wybuchło zamieszanie. Brzytewkę zwabiły w pobliże okrzyki oburzenia i gniewu. Całkiem żwawe jak na tak otępiałych i wycieńczonych ludzi. Gdy przepchałą się miedzy skózanymi kurtkami ujrzała w centrum parę przemoczonych nowożeńców. - Cofnąć się! - wysyczał wściekle Pazur. Trzymał jednego z Runnerów powalonego na kolana i z ręką boleśnie dla niego odgiętą w tył. Na ziemi leżał ozdobny nóż w jakich lubowali się Runnerzy. Wyglądało na to, że komandos właśnie rozbroił tego powalonego Runnera. W drugiej dłoni podporucznik Pazurów trzymał pistolet. Na przemian celował nim w potylicę pochwyconego gangera to w tych co próbowali do niego podejść. Często z nożami i pięściami. Gdzieś pośrodku stali Taylor i Bliźniacy. Też byli wściekli ale chyba jeszcze nie podjęli ostatecznej decyzji co dalej a bez zielonego światła i zdecydowanej postawy nowożeńców reszta bandy też się jeszcze wahała.

- Zostawił go! Specjalnie go zostawił! Rozwalmy go! - krzyknął wściekle jeden z Runnerów wskazując nożem na jedyną postać w pełnym, wojskowym umundurowaniu.

- Nie zostawił! Mówca też tam był i mówi, że go nie było! Myśleliśmy, że poszedł z Krogulcem i resztą! - Czacha też stała z nożem i pistoletem celując do członków bandy jaka ją niedawno przyjęła w swoje szeregi jako pełnoprawnego członka. A nawet na honorowe miejsce speca od gadania z duchami co szanował i rozumiał każdy Runner.

- Nie poszedł. Mijaliśmy go jak był w pancerce przy ckm-ie. Was nie widzieliśmy ale myśleliśmy, że jesteście tutaj. - Krogulec wydawał się być względnie najbardziej opanowany. Patrzył to na San Marino to na Taylora i na Brzytewkę gdy już się przebiła przez tłum.

- To przez niego! Może został w pancerce i potrzebuje pomocy!? A on go zostawił! Zawsze był przeciw nam! - krzyczał prawie ten sam Runner wciąż wskazując nożem na Pazura. Przez niego i resztę bandy też przebiegało rozczarowanie i wściekłość. Tak wielka, że musiała znaleźć jakieś ujście. A winny był tylko jeden i tak łatwo rzucał się w oczy. Nawet nie było trudne sobie wyobrazić jak facet w mundurze zostawia dogorywającego faceta w skórzanej kurtce.

- Sprawdziliśmy pancerkę! Była pusta! Nie było go tam! - zawyła wściekle San Marino broniąc bez wahania swojego męża. Postąpiła o krok do przodu ze złością rozchlapując jakąś kałużę jakby była gotowa bić się z całą bandą na raz byle tylko go obronić.

- Nie było ckm. Ale mnóstwo łusek. Musiał strzelać ile się dało a potem zabrał broń. Myśleliśmy, że wrócił do was. Nie spotkaliśmy go po drodze aż doszliśmy tutaj. - Nix starał się zachować spokój ale nadal nie puszczał trzymanego Runnera ani nie odkładał broni.

- Dobra kurwa. Sprawdzimy to. Jak go zostawiłeś to nawet ona cię nie obroni. - Taylor w końcu się zdecydował co robić. To chwilowo uspokoiło sytuację na tyle, że odpadła groźba natychmiastowego rozlewu bratniej krwi. Szybko wytypowano grupkę jaka miała odnaleźć szefa, kumpla, starszego brata i numer jeden w bandzie. Wybór był dość prosty, poszli ci najmniej wycieńczeni, ranni i sprawni. Dlatego nie poszedł ani Taylor, ani Bliźniacy, ani Brzytewka. Pozostali grupce ratunkowej powciskała prawie w dłonie zapasowe magazynki czy nawet jakiś cudem ocalały granat. I ci, razem z Czachą, Pazurem, Krogulcem i Jąkałą zniknęli w zalewanej ulewą leśnych ostępach.


---


Wszyscy czekali w napięciu niezdolni aby zająć się czymś sensownym. Dlatego widok wyłaniających się z mokrego lasu Runnerów wszystkich zaskoczył. Bo to nie był nikt z owej grupki ratunkowej. Po pierwszej radości jednak wymiana wieści chyba tylko pogorszyła nastroje.

- Co tu kurwa robicie? - średnio przyjaźnie zapytał Taylor obserwując kilkuosobową grupkę tak samo zmarzniętych i przemoczonych Runnerów.

- Usłyszeliśmy strzały i resztę. Przyszliśmy sprawdzić co jest grane. - odpowiedział jeden z nich, z dwukolorowymi włosami. - A gdzie Guido? -zapytał bo zwykle to Guido był od gadania. Taylor jednak zignorował na razie te pytanie.

- Jak droga do Bunkra? Przeprowadzicie nas? Da się przejść? - zastępca szefa chciał wiedzieć co ich czeka gdy już poszukiwacze wrócą z dowódcą i przyjacielem. Na pewno przecież będzie chciał to wiedzieć. Ci jednak zwlekali z odpowiedzią. Popatrzyli na siebie wyraźnie zmieszani. - Pytam się kurwa o coś. Grzecznie się pytam nie, kurwa? - warknął łysol w kapturze zirytowany tą zwłoką.

- Nie mamy już Bunkra. Wymietli nas wczoraj. Nie mamy dokąd iść. Dlatego przyszliśmy tutaj. - powiedział w końcu ten dwukolorowy a przez resztę bandy jaka wróciła właśnie z Cheb przeszedł szmer niedowierzania i grozy. Taylor splunął wściekle. - Ale Guido na pewno coś wymyśli nie? Taylor, gdzie jest Guido? - wydawało się, że w tej wyspiarskiej grupce pojawiło się jakiś cień podejrzenia co do nieobecności szefa i unikania odpowiedzi o jego los.

- A wy cwaniaczki jak się uchowaliście skoro naszych wymietli z Bunkra? Gdzie reszta? Zwieliscie? - Hektor włączył się do dyskusji podchodząc na okaleczonej nodze bliżej do dwukolorowego. Ci zareagowali gniewem na taki potwarz.

- Spierdalaj Hektor! Byliśmy na patrolu gdy się zaczęło! Nie zdążyliśmy! Odcięli nas. Próbowaliśmy się przebić ale ich była cała pierdolona armia. Rozwaliliśmy jakieś moździerze. A potem zwialiśmy w nas. Nie wiem co z resztą. Jeśli ktoś zwiał to go nie spotkaliśmy. Dopiero was. - szef wyspiarskiej bandy gangerów zaregował najpierw gniewem i złością. Doskoczył do Hektora jakby chciał go zdzielić. Ale w miarę gdy mówił o wydarzeniach złość zastępowało zniechęcenie i znużenie. - Oni kurwa mają tam całą armię. Karabiny, miotacze ognia, maszynówy, moździerze i pełno ich tam jest. Strzelają jakby srali amunicją. - Runner który naoglądał się chyba aż za dobrze działania NYA był wyraźnie przygnieciony ich możliwościami nawet jeśli wyszedł z tego starcia cało.

- Zamknij ryj i przestań się mazgaić! - warknął na niego gniewnie Taylor. Odszedł w bok kilka kroków wpatrując się w drugi brzeg zalewanego deszczem stawu.

- A gdzie jest Guido? Wrócił z wami? Co jest grane Taylor? - po chwili wpatrywania się w mocarne plecy opatulone skórzaną kurtką i głową opatuloną kapturem zapytał ponownie. Patrzył po reszcie mizernie wyglądających twarzy ale nikt nie kwapił mu się odpowiedzieć.

- Guido został na plaży. Osłania nasz odwrót. Niedługo wróci. Przestań się mazgaić. - warknął w odpowiedzi Taylor wpatrzony wciąż w przeciwległy brzeg porośniętego lasem stawu. Jeśli bunkier był stracony to pierwotny plan by tam pójść był teraz bez sensu. Byli w leśnej głuszy, w sercu Wsypy a gdzieś dookoła mogli czaić się wrogowie. Przez ostatnie dni poznali głównie budynek Centrum i okolice. Ale zaangażowani w walkę nie mieli okazji spenetrować dalszych rejonów Wyspy. Nie mieli pojęcia gdzie znaleźć jakąś inną kryjówkę. Guido by pewnie coś wymyślił. Nawet teraz. Ale spóźniał się. A w całej bandzie od podejmowania decyzji był właśnie on. On był facetem który miał plan i mówił im jak go zrealizować. Taylor zaś głównie baczył aby został on zrealizowany. Bliźniacy byli od specjalnych zadań nawet takich wymagających finezji gdzie trzeba było działać niezależnie i na gorąco. Ale nie decydowali w sprawach całej bandy. Może Viper. Viper też miała łeb na karku. Ale Viper ich wyrolowała wcześniej a teraz i tak jej nie było. A więc Guido. Musiał wrócić Guido i powiedzieć im co mają robić. Wtedy wszystko znów się jakoś poukłada. On na pewno coś wymyśli. Jak zawsze. Tak jak wymyślił jak wygrać już właściwie przegrany mecz nie?


---



- Złapali go. - do bandy gdy już ten ponury i deszczowy dzień wrócił Krogulec i dwóch Runnerów. Brakowało nowożeńców i najlepszego, runnerowego zwiadowcę w bandzie czyli Jąkały. Cała banda wpatrywała się intensywnie w grupkę poszukiwaczy domagając się wieści. Ale już to, że nie wrócili w komplecie i bez Guido nie zapowiadało dobrych wieści. Po chwili wahania brodaty szef grupy specjalnej Guido powiedział ponurym głosem te dwa słowa.

- Niemożliwe! Łżesz! Guido?! On nikomu by się nie dał złapać! On zwiał z Molocha to tym pucusiom nie dałby rady!? - Taylor wrzasnął tracąc nad sobą panowanie i natarł z furią na Krogulca. Nie mógł go uderzyć z powodu temblaków więc po prostu napierał na niego zmuszając do cofnięcia się. Krogulec w końcu zatrzymał się i objął Taylora przytrzymując go aż ten się nieco uspokoił. Ale przez całą bandę wiadomość o pochwyceniu szefa i kumpla podziałała jak trzaśnięcie pejczem i przetrąceniem kręgosłupa. Wszyscy zdawali się krzyczeć i protestować, chaotycznie rzucili się gdzieś bez sensu jakby zaraz mieli biec w las. Popychali i przekrzykiwali się nawzajem dając ujście agresywnym i rozpaczliwym emocjom.

- Czacha i Jąkała poszli na szpicę. Spróbują go namierzyć. - powiedział Krogulec tonem wyjaśnienia. Potem puścił Taylora i podszedł do Brzytewki. Stanął przed nią z ciężkim wzrokiem i przez chwilę nic nie mówił. Potem sięgnął po coś do bocznej kieszeni szturmówek i wyciągnął a potem jej podał. Nóż. Ten bajerancki, surwiwalowy, z ktorego się tak ucieszył, który mu dała jako prezent. Bez pochwy, sam nóż. - Znaleźliśmy to w lesie przy plaży. Pewnie się bronił. Myślę, że może mu przetrzymasz aż nie wróci? - brodacz stał przed nią z nożem Guido i chyba niezbyt miał pomysł co i jak powiedzieć. W końcu p prostu podszedł ten krok bliżej i objął ją współczująco.


---



Teraz siedziała między Taylorem a Krogulcem. Obok siedzieli Bliźniacy. Każdy przeżywał tą tragedię na swój sposób. Taylor widocznie był w szoku. Powtarzał w kółko, że to niemożliwe. Bliźniacy chodzili, wstawali, siadali, popychali się syczeli na siebie i mieli tysiąc różnych pomysłów, jeden głupszy od drugiego jak odbić Guido. Jedynym który zachowywał względną trzeźwość umysłu wydawał się Krogulec.

- Słuchajcie nie możemy tu zostać. Przynajmniej nie wszyscy. Kto tu zostanie to zginie. Albo od kul albo od pogody. Musimy znaleźć kryjówkę. Largo mówi, że tu gdzieś jest jakieś lotnisko. Jak lotnisko muszą być jakieś budynki. Mniej więcej mówi, że wie gdzie iść. Część naszych tam poszła z tymi schroniarzami. Spotkamy się z nimi i pomyślimy co dalej. Teraz za słabi jesteśmy by coś próbować z Nowojorami. Odpoczniemy to wyślemy kogoś. A tam zostali Czacha, ten jej Plakatowy i Jąkała. Jak coś się będzie dziać to nam dadzą znać. No ej, przecież jakby chcieli go ukatrupić to by go nie szarpali ze sobą. Może będą chcieli iść na wymianę czy co? Zresztą to Guido, na pewno coś wymyśli. - Krogulec mówił po trochu do tej zmarzniętej, pokiereszowanej resztki zespołu jaki zwykle towarzyszyła Guido w naradach gdy ważyły się losy całej bandy. Mówił łagodnie i cicho, jakby chciał ich przekonać i wyrwać z marazmu. Bliźniaków wyrwać z kawalkady nierealnych pomysłów a Taylora z kołowrotu niewiary w jaką zdawał się zapętlić. Reszta bandy stała lub siedziała osowiała pod drzewami czy na ziemi, niezdolna do jakiegoś konstruktywnego działania.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline