Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2018, 14:16   #543
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Alice: Upadek

Nikt nie zdążył zareagować.
Alice prędko podbiegła do krawędzi, po czym napięła mięśnie i odbiła się od podłoża. Jej serce waliło jak oszalałe, kiedy zobaczyła masyw wody znajdujący się tak daleko pod nią. Do oczu nabiegły łzy - czy to z powodu nagłego pędu powietrza, które w nie uderzało, czy może raczej z innych przyczyn… to nie miało znaczenia. Alice przez krótki moment jeszcze wznosiła się, kiedy nadeszła ta jedna sekunda, w trakcie której grawitacja przypomniała sobie o niej. Zawisła w powietrzu, po czym zaczęła spadać. Coraz szybciej i szybciej. Jej ciało przechyliło się w ten sposób, że na przodzie znajdowała się głowa, a dopiero potem wyprostowana reszta ciała. Śpiewaczka widziała drobny zarys klifu z nadnaturalną, wyostrzoną dokładnością. Obijały się o nie fale Alue. Alice widziała dokładnie sposób, w jaki tworzyła się biała piana, przez chwilę trwała, po czym prędko znikała. Zupełnie jak człowiecze życie. Harper wiedziała, że zostały jej już tylko sekundy, zanim roztrzaska się o te same klify. Czerwień jej krwi przez chwilę będzie utrzymać się na tafli magicznej wody, po czym wsiąknie i rozproszy się. Jak ona cała. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.

Już nie miała żadnego wyboru. Mogła jedynie oczekiwać na koniec. Mocno trzymała kawałek metalu, jakim była korona niebios. Jak wiele przeszła ona i jej bliscy, aby odnaleźć ten przeklęty artefakt. Śpiewaczka miała nadzieję, że wkrótce znów zostanie zagubiony. Tuoni i Tuonetar nie położą na nim swoich łap. Nigdy nie zapanują nad Ukkiem, nie staną się śmiertelnikami, nie przejmą na stałe ich ciał. Alice zatroszczyła się o to, skacząc. Czy nie powinna być z tego powodu szczęśliwa? Czy cena jej życia nie była niewielka w obliczu dobra, jakie osiągnie, uderzając w skały? Tak sobie mówiła, nie mogąc powstrzymać łez. Oby tylko Terrence wszystkiego nie zepsuł… Żeby nie zatrzymał jej lotu… Żeby wszystkiego nie zniszczył… Żeby ją uratował? Nie, o to jedno nie powinna prosić.

Spadając, uderzyła się prawą ręką o jedną z wystających skał. Naskórek został zerwany, a piekący ból - będący tylko preludium - wypełnił jej umysł. Krew pociekła ze zranienia i oblekła koronę niebios… Czy powinna ją skonsumować? Czy w ogóle mogła? Czy miała na to czas? Potrafiła wystarczająco skoncentrować się?
Śpiewaczka obróciła się w locie, tak, by teraz spadać plecami w dół, nie głową. Jeśli uderzy w skały, nie chce tego widzieć. Chce patrzyć na to piękne, rozgwieżdżone niebo, które rozciągało się ponad nią. Wody jeziora były wspaniałe, ale teraz napawały ją lekiem. A niebo? Tam ponoć było jej miejsce, w końcu była Dubhe… Ręce jej drżały od zimna, ale popatrzyła na zakrwawioną koronę. Sekundy… Może i miała sekundy, ale zamierzała spróbować
- Obietnic się nie łamie Akko… Więc spróbuję - szepnęła, choć jej własny głos nie dotarł do jej uszu, porwany przez wiatr. Przytuliła do siebie mocno koronę, zamykając oczy. Łzy były teraz zimnymi strumykami na jej policzkach, świst pędu w dół został wygłuszony, kiedy Alice spróbowała ten jeden, bardzo ważny raz sięgnąć do swych mocy i skonsumować Koronę Nieba.
I niech się dzieje wola bogów.

Obracając się w ten sposob, Alice widziała brzeg szczytu Iglicy. Ujrzała wystającą głowę de Trafforda, który spoglądał na nią w szoku. Wyciągnął rękę, chcąc ją pochwycić swoją mocą. Śpiewaczka ujrzała również Kirilla, który stał obok niego. Jego twarz przykrywała maska. Schował się za wszystkimi barierami, jakie tylko mógł postawić. Ale pękały…
- Alice! - krzyknął Terry, koncentrując się.
- Nie! - odkrzyknęła mu tylko takim tonem, który sugerował, by nie robił tego, co uczynić chciał. Wstrzymała oddech, po czym ponownie zamknęła oczy i teraz już nie patrzyła w górę. Musiała skonsumować tę Koronę. To, albo pozbędzie się i Korony i ciała, które Tuonetar zamierzała przejąć.
Alice poczuła obok siebie pęd schwyconego przez de Trafforda powietrza i okruchów skalnych znajdujących się tuż obok niej. Prawie trafił. Jednak z każdą kolejną sekundą oddalała się coraz bardziej, a celność Anglika nie była niezawodna. Wnet śpiewaczka poczuła dziwne gorąco, które skojarzyło jej się z górą Horną. Czyżby tuż przed śmiercią jej zmysły wariowały? Toń jeziora, która na nią czekała, musiała być chłodna i wilgotna… a nie tak gorąca… Alice spadała w ten sposób, że nie widziała, co znajdowało się tuż pod nią. A właśnie tam, jak myślała, znajdowało się źródło gorąca.
Śpiewaczka cały czas koncentrowała się na własnej energii, czując jednak ciepło, na krótki moment otworzyła oczy by spojrzeć, skąd też ono pochodziło. chciała po prostu skonsumować tę Koronę, w nieco dramatycznych i szalonych warunkach, ale bardzo się starała. Obawiała się towarzyszącego temu bólu, ale wierzyła, w środku, bardzo głęboko, że jednak, jakimś cudem uda jej się to. Tyle że artefakt, jak wyczuwała, był przepełniony energią. Nigdy w życiu nie znajdowała się przy obiekcie, który przypominałby koronę. Kiedy w trakcie urodzin Terry’ego skonsumowała księgę… to było nic. Kawałek metalu w jej dłoniach zdawał się co najmniej dziesięć razy cięższy. Jak nie więcej. Bardziej intensywny od Łowcy, a w wyssaniu tamtego ducha pomagała jej Jennifer. Natomiast teraz śpiewaczka nie mogła się skupić… nie w takich okolicznościach… po prostu nie potrafiła…

Nagle uderzyła.
Jej plecy dotknęły twardego podłoża.

Harper starała się z całych sił skupić, jednak sama nie mogła. Nie w tej chwili. To było za dużo. Wyglądało więc na to, że korona przepadnie, jak i ona też. Przyciskała ją mocno do siebie, kiedy nastąpiło uderzenie. Wydusiło jej powietrze z płuc, że aż otworzyła oczy, ale zobaczyła świetliki sygnalizujące, że zaraz mogłaby stracić przytomność. To jednak minęło, a więc… Z jakiegoś powodu, nie umarła. Plecy jednak bolały, bo powierzchnia, ciepła, niewilgotna, choć takie powinny być skały na dole, nadal była twarda. Trzymała kurczowo rękami Koronę i nie poruszała się, bojąc, że jeśli to zrobi, okaże się, że ma połamane żebra i któreś przebije jej płuco. Ostrożnie obróciła jednak głowę, powolutku starając się złapać oddech, sprawdzając na co dokładnie spadła.
Tuż przy jej uchu rozległ się odgłos przypominający załamujące się niebo. Ryk tak silny i potężny, że cała struchlała i na chwilę zapomniała o bólu, który miażdżył jej plecy i klatkę piersiową. Było tak gorąco, że cała jej skóra wysuszyła się, a pot znikał zanim na dobre pojawił się. Śpiewaczka ujrzała ogromny, wilczy pysk Surmy. Bestia była wczepiona w Iglicę tylnymi łapami i lewą przednią. Natomiast jej prawa schwyciła w locie Harper i zakleszczyła ją bez najmniejszego wysiłku. Ogar odchylił łeb, po czym triumfalnie zaryczał ogniem. Języki pożogi pofrunęły pod niebiosa, jak gdyby wilk chciał osmalić chmury. Przez chwilę zastygli w bezruchu, po czym Surma spięła mięśnie, wytężyła je do granic możliwości i skoczyła w górę. Alice nie mogła przy tym złapać oddechu. Myślała, że wymsknie się ogarowi, jednak jego uścisk zdawał się stanowczo zbyt silny. Wnet piekielna istota zaryła szponami trzech łap w skałę, aby utrzymać się jej. W ten sposób chciała się wspiąć aż na samą górę.
Alice tego się kompletnie nie spodziewała… Zupełnie. Błyskawicznie zaczęła wiercić się i kolanami rozpychać zaciśnięte na sobie pazury Surmy. Jeśli choć na moment mu się wymsknie, nie zdoła jej pochwycić drugi raz, była tego pewna. Walczyła teraz, żeby się uwolnić. Musiała się uwolnić, bo inaczej wszystko będzie stracone. Ignorowała fakt bólu, że trudno jej się oddychało… Walczyła. Była niżej. Jeśli zdołałaby trafić w wodę jeziora życia… Może nawet przeżyłaby ten upadek. Próbowała więc.

Alice rozpychała się z całych sił. I nie miałoby to żadnego znaczenia… gdyby nie zdarzyło się to, co chwilę potem miało miejsce. Surma znów skoczyła w górę. Harper zaatakowała wtedy ze zdwojoną mocą. Skoncentrowała wszystkie siły, jakie w sobie posiadała i uderzyła pieściami w łapę bestii. To nie przyniosłoby żadnego rezultatu… jednak dłonie śpiewaczki w międzyczasie spociły się i w rezultacie drobny kawałek metalu, jakim była korona, wymsknęła jej się z dłoni. Zaczęła spadać w przepaść, jasno błyszcząc w mocnym świetle księżyca, gwiazd i reflektorów helikopterów. Surma zauważyła to i na moment zdekoncentrowała się. To wystarczyło, aby puścić śpiewaczkę. Alice ponownie zaczęła spadać, zostawiając Surmę przyczepioną do skalnej ściany.
Harper uśmiechnęła się. W pierwszej chwili, oczywiście wystraszyła się, kiedy Korona wypadła jej z rąk, w drugiej jednak, nie dostał jej wilk, ani Tuoni. Kiedy bestia wypuściła ją, Alice obróciła się w locie i wyciągnęła ręce przed siebie, chcąc nadać sobie kształt strzały, by spadać nieco szybciej. Zamierzała złapać Koronę, nawet jeśli ta wpadnie do wody, ona za nią zanurkuje. Dzięki Surmie prawdopodobnie i ona i artefakt, nie uderzą w skały a nawet uderzenie w wodę będzie lżejsze, niż z samego szczytu. Nadzieja, wywołała uśmiech, nim koncentracja zmazała go. Sto procent uwagi Alice było teraz na Koronie i zbliżającej się wodzie.
Alice nie była w stanie złapać korony. Ta zaczęła spadać pierwsza i była dużo lżejsza. W rezultacie dużo szybciej przybliżała się do jeziora. Śpiewaczka, choć przybrała aerodynamiczny kształt i nabierała prędkości… zrozumiała, że nie będzie w stanie w porę zrównać się z kawałkiem metalu. Surma zaryczała nad nią i przez moment obserwowała upadek Harper i korony, ale wnet zaczęła zbiegać w dół stromego stoku. Nie tylko grawitacja stymulowała jej opadanie, ale też siła jej mięśni, którymi aktywnie odpychała się od skały. Przez to jej prędkość przewyższyła szybkość śpiewaczki. Alice ujrzała, jak wilk odchylił głowę, po czym zaczął przygotowywać w pysku strumień ognia, którym chciał spalić w locie opadającą, błyszczącą koronę, zanim ta dosięgnie tafli wody.
- Nie, Jelle! - Wrzasnęła śpiewaczka, teraz obracając się w locie tak, by spaść prosto na łeb bestii. Jeśli upadnie mu na pysk, na pewno się poobija, na pewno ogłuszy impetem Surmę, przy odrobinie szczęścia, ale chociaż uratuje Koronę. Tak jak zaplanowała, tak też skierowała swój lot. Więc jeśli wpadną do wody, mogło się okazać, że zrobią to razem.
Alice ustawiła w ten sposób swoje ciało, choć wymagało to ogromnej siły mięśni, że zaczęła lecieć prosto na skałę. Żołądek podszedł jej do gardła, gdy ujrzała zbliżające się skały oraz to, ile bólu zapewniały. Na szczęście nie uderzyła w nie, a zamiast tego trafiła tak, jak planowała, prosto w pysk Surmy. Jej ciężar nie zrobił na niej prawie żadnego wrażenia. Trzeba było znacznie więcej, żeby wyrządzić bestii krzywdę. Jednak Harper zdołała nieco skrzywić kierunek, w którym ustawiła pysk. W rezultacie struga ognia nie sięgnęła celu. Ominęła koronę jedynie o kilkanaście centymetrów, ale to wystarczyło! Alice zalała fala obezwładniającego bólu, kiedy część pożogi trafiła przy okazji dwa ostatnie palce jej lewej ręki. Te spłonęły. Zniknęły, jak gdyby nigdy ich nie było. Żar okazał się tak przejmujący, że zdążył zasklepić rany błyskawicznie - nie wylała się ani strużka krwi. Harper nie była przekonana do tego, jak bardzo rozległe były doznane uszkodzenia, jednak co do jednego nie miała wątpliwości - korona nie została zniszczona. Śpiewaczka znów zaczęła spadać, obijając się boleśnie o skały.
Harper zawyła, co przeszło we wrzask. Kiedy ryk ognia ucichł, jej głos jeszcze przez chwilę niósł się po tafli jeziora, by również zamilknąć. Udało jej się. Korona była ocalona. Śpiewaczka patrzyła jeszcze przez kilka sekund, jak artefakt spada dalej do wody, by poddać się grawitacji i zsunąć z pyska Surmy. Spadała i była tak odrętwiała od uderzenia, że nie mogła sobie nawet dopomóc, asekurując się przed kolejnymi upadkami na skały. Cała poobcierana i poobijana, ustawiła prawą rękę tylko tak, by osłonić głowę, przed ewentualnymi uderzeniami. W końcu jednak skały się skończą i ona, podobnie jak i Korona, trafi do wody. Zdążyła tylko wstrzymać oddech, który i tak było jej potwornie trudno brać, od tylu uderzeń w klatkę piersiowa i plecy.



Wnet uderzyła w taflę wody. Choć to uczucie samo w sobie nie było ani trochę przyjemne, po kilku długich sekundach, kiedy przyzwyczaiła się do wilgoci, zaczęła ją doceniać. Przynosiła przyjemne ukojenie po ogromnym żarze, jakiego przed chwilą doświadczyła. Miliony najróżniejszych, najbardziej kolorowych duchów ryb niewiele robiły sobie z tego całego dramatu. Niewzruszenie pływały sobie, nawet specjalnie nie spoglądając na intruza, jakim była śpiewaczka. Jednak i tak okazały się niezwykle - pożyteczne - były źródłem światła. I dzięki nim śpiewaczka była w stanie zlokalizować koronę. Znajdowała się dwadzieścia metrów przed nią i niespiesznie opadała na dno…
Dopiero po chwili Alice otworzyła oczy i rozejrzała się po pięknych rybach, które pływały teraz naokoło. Dostrzegając Koronę, po raz ostatni zmusiła się. Wiedziała, że nie będzie miała więcej siły, niż na to co zamierzała teraz zrobić, ale… zaczęła płynąć do Korony, chcąc złowić ją. Gdy to zrobi, da porwać się prądom wody i niech ją zaniosą gdzie zechcą. Skoncentrowała się tylko na tym. Powolutku wypuszczała powietrze z płuc, co ułatwiało zanurzanie. Chodziła na basen za czasów szkoły, wiedziała jak to robić, nie sądziła, że wiedza jak nurkować przyda jej się kiedykolwiek w prawdziwym życiu… A jednak. pozostało jej tylko czekać, kiedy będzie musiała liczyć sinusy. Na razie jednak, marzyła o pochwyceniu Korony i możliwości zaprzestania myślenia o tym, jak wszystko ją boli, choć na chwilę.
Alice poruszała rękami i nogami, nie zważając na palący, fantomowy ból dwóch palców, których już nie posiadała. Jej mięśnie błagały o zaprzestanie wysiłku. Już którąś godzinę nadwyrężała je do granic możliwości i powoli przestały reagować na jej polecenia. Mimo to… postanowiły jeszcze jej nie zawieść. Harper płynęła tak szybko, jak tylko mogła. Kolorowe, błyszczące duchy omijały, jak gdyby była straszliwym drapieżnikiem… choć rzecz jasna wcale tak się nie czuła. Mobilizowała siłę woli, aby wykrzesać z siebie te ostatnie iskry energii, których tak potrzebowała… Znajdowała się coraz bliżej korony. Jej rdzawy kolor błyszczał w pobliżu dwóch złotych, widmowych karpii, które opływały go, spoglądając na magiczny obiekt ogromnymi, wyłupiastymi ślepiami. Śpiewaczka bardzo cieszyła się z ich obecności. Potrzebowała tych dwóch, eterycznych lampionów. Na szczęście nie gasły… w przeciwieństwie do jej sił. Jednak… znajdowała się już tak blisko! Co najwyżej dwa metry… widziała ze szczegółami fakturę rdzy pokrywającej koronę. Już taki mały dystans… czy była w stanie go pokonać?
Harper wiedziała, że nie starczy jej już oddechu, by spokojnie wypłynąć w górę i będzie musiała pozostawić to bezwładowi swego ciała. Zmusiła się by tym ostatkiem sił dorwać koronę. Przełoży przez nią dłoń, zakładając ją na ramię. Albo lepiej wciśnie ją na głowę, by na pewno nie spadła i da się ponieść wodzie, dokądkolwiek ta zabrać ją zechce. Myślała tylko o tym. O niczym innym w tym konkretnym momencie.
Wyciągnęłą przed siebie prawą rękę. Była tak blisko… Jeden z karpi obrócił się w stronę Alice i spojrzał na nią z zaciekawieniem. Poruszył rozwartymi ustami, jak gdyby chciał w ten sposób przywitać swoją nową przyjaciółkę. Drugi natomiast podpłynął do niej i zaczął okrążać jej głowę. Harper zmusiła się do ostatniego ruchu nogami. Jej płuca paliły z powodu powoli brakującego w nich tlenu. Prąd poniósł ją naprzód… i jej palce musnęły rdzawego metalu...


Obawiam się, że jednak nie.

Nagle przeszyła ją fala obezwładniającego bólu. Zaczęła się na czubku głowy, a potem przetoczyła się powoli przez resztę ciała. Tuonetar pierwszy raz skorzystała z tego w Sankt Peterburgu i od tego czasu rzadko sięgała po tę przerażającą władzę, jaką miała nad Alice. Głównie dlatego, bo kiedy już rozlała po Harper falę cierpienia, nie mogła tego uczynić ponownie zbyt szybko. I, co więcej, traciła wgląd w zmysły śpiewaczki. Dlatego też bogini umarłych czekała aż do samego końca. I zaatakowała ją wtedy, kiedy Harper najmniej spodziewała się tego. W najgorszej chwili.

Agonia była tak dotkliwa, że Alice zaczęła tracić przytomność…

Harper już niemal dosięgnęła celu. Już poczuła metal Korony palcami. Kiedy uderzyła ją fala bólu, zachłysnęła się wodą i szarpnęła w agonii, próbując czy to złapać koronę, czy w jakiś sposób powstrzymać napływający ból. To jednak nie pomogło. Zgubiła się w mroku, próbując jeszcze raz siegnać po koronę, nim zatraciła się. Umarła, czy woda życia będzie łaskawą i wyniesie ją gdzieś w dal, teraz to nie było ważne. Nic nie było.
Ból i mrok.

Z trudem utrzymywała powieki rozwarte. Obraz szybko zaczął zamazywać się przed jej oczami. Karpy opływały ją i towarzyszyły jej w wędrówce na dno. Ostatni wysiłek, jakim było wyprostowanie ręki, okazał się zbyt duży. Jej palce jeszcze raz musnęły korony…

Nie. Po prostu nie.

...kiedy kompletnie przestały jej słuchać. Alice jeszcze przez chwilę tkwiła w stanie kompletnego zamroczenia… kiedy straciła przytomność.
 
Ombrose jest offline