Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2018, 14:23   #544
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Pogrążona w toni

Alice miała przedziwny sen. Unosiła się pomiędzy nieskończoną ilością ławic ryb. Była jedną z nich. Świeciła pięknym, złotym kolorem, który rozpraszał całkowicie mrok. Posiadała parę oczu, które może nie były zbyt przenikliwe, ale dzięki ich rozstawieniu obserwowała całkiem duży obszar. Posiadała towarzyszkę bliźniaczkę, której nigdy nie opuszczała. W dwie przemierzały toń jeziora od zawsze i na zawsze.

Pewnego dnia z nieba spadła gwiazda, której rdzawy kolor przeciął morską toń. Była śliczna i kojarzyła się z największymi skarbami, jakie istniały na świecie. Tak właściwie Alice nigdy wcześniej nie widziała w jeziorze czegoś choć trochę podobnego. Ruszyła ku gwieździe i została przy niej, zahipnotyzowana jej pięknym kolorem. Chciała zostać przy niej wraz ze swoją bliźniaczką. Na wieki. Albo i dłużej.

Ale wtedy, z jakiegoś wysokiego punktu ponad, runął ogromny potwór. To nie był rekin, ale Alice mogłaby przysiąc, że stwór równie niebezpieczny, a może nawet i bardziej. Pochwycił ją, a także gwiazdę. Następnie zaczął płynąć w górę i przebił taflę… znaleźli się w powietrzu, a śpiewaczka poczuła panikę. Tutaj udusi się! Przecież jej skrzela nie funkcjonowały w świecie powyżej!

Jej lęk był tak straszliwy, że obudziła się. Tym razem w ludzkiej formie. Znajdowała się na jakiś twardym podłożu… ale gdzie dokładnie? Czy miała siłę, aby otworzyć oczy?
Harper nie rozumiała czemu ten potwór ja wyciągnął, było jej tak dobrze…
Gdy więc zmysły zaczęły do niej wracać, jeden po drugim pierwsze co, to wzięła wdech i zakrztusiła się. W końcu napiła się wcześniej sporo wody. Dopiero po tym, powoli zmusiła powieki do podniesienia. Nie miała jednak sił na nic więcej, była kompletnie wyczerpana. Spróbowała rozejrzeć się. Do jej uszu docierał głośny odgłos szumiącej wody… jako że dopiero co obudziła się i wciąż tkwiła w świecie snu, to uznała ten dźwięk za niezwykle kojący i przyjemny. W końcu została wyrzucona na zdradzieckie, toksyczne powietrze, a woda kojarzyła się z odwiecznym spokojem, ładem i bezpieczeństwem...

Tyle że było tak zimno… Gęsia skórka pokrywała całe jej ciało. Nie dość, że noc, to jeszcze była przemoczona i leżała w jakiejś kałuży… Wzrok wciąż nie chciał wyostrzyć się. Dopiero po kilku sekundach mogła dostrzec cokolwiek. Choć patrzyła na najróżniejsze kształty, to była tak otępiała, że potrzebowała nieco więcej czasu, aby dotarło do niej, co takiego właściwie widzi. Oddychała głośno, przez usta. Obok niej znajdowało się jakieś ciało… czy to jej bliźniaczka? Nie, to był tylko sen. A kształt ukazywał nie tylko kontury człowieka, ale jeszcze mężczyzny… Twarz też wydawała się znajoma… to był Jelle. Nieco dalej znajdowała się rdzawa, spadająca gwiazda… Chwila, co? Jaka gwiazda? Nie, to był tylko co prawda pokryty rdzą, ale kawałek metalu. Korona nieba.

Znajdowali się na skałach tuż pod Iglicą. Były to nieliczne, wysokie paluchy, które przebijały tafle wody. Każdy miał może dwa, co najwyżej trzy metry średnicy. Alice i Jelle znajdowali się w wydrążonym zagłębieniu pomiędzy dwiema z wystających skał.
Alice bardzo powoli dochodziła do siebie. Była taka zmęczona… Tak bardzo chciała leżeć, ale nie mogła… Powoli podniosła się. Podniosła i ruszyła na czworaka, czołgając się w stronę Korony. Musiała ją zabrać. Musiała. Nie mogła oddać jej Tuoniemu. Jelle był sobą i był nieprzytomny. To dawało jej choć trochę czasu. Trzęsła się, ale dążyła powolutku do rdzawej korony. Kaszlała, wszystko ją tak bardzo bolało. Opadła na ziemię tuż przed nią, by odpocząć. Płuca ją paliły od wody, której nawpadało jej do układu oddechowego. Musiała sekundę odpocząć. Tylko chwileczkę. Znów podniosła się na łokciach, by przebyć ostatni metr i dotknąć korony prawą ręką, na lewą bała się spoglądać.
Już było tak blisko… tak bardzo, cholernie blisko… Światło ją oświetlało… co to było za światło? Podniosła głowę… helikoptery krążyły tuż nad jej głową. Śpiewaczka widziała kilkoro ludzi, którzy trzymali karabiny wycelowane prosto w nią… Szum śmigieł był taki głośny… sprawiał, że nie mogła skoncentrować się na zadaniu, jakim była korona znajdująca się tuż przed nią...

- Nie ruszaj się - rozległ się głos Joakima. Czyżby wrócił z martwych?! Nie… Alice przypomniała sobie, że to był niestety tylko Tuoni… - Inaczej zabijemy twoich przyjaciół! - mówił, mając bez wątpienia na myśli Kirilla i Terry’ego. Śpiewaczka dostrzegła go w otwartych drzwiach jednego ze śmigłowców. Miał w dłoni megafon.
Alice dotknęła korony i na tym stanęło. Przysunęła ją do siebie i skuliła się. Czuła się ledwo żywa i zapewne dokładnie taka była. Ledwo ciepła, ledwo oddychająca. Ledwo mogąca się poruszać, czy to wszystko na nic? Cały ten desperacki akt tylko po to, by Tuoni i tak dostał to, czego chciał? Przesunęła palcami po koronie. Mrużyła oczy, światła helikopterów były zbyt drażliwe dla jej oczu. Leżała, nie miała sił uciekać. Zwłaszcza, że Kirill i Terrence byli przetrzymywani. Nie chciała, by coś im się stało. Leżała drżąc z zimna i trzymając koronę jak koło ratunkowe.

Tuoni bardziej wychylił się. Czarne włosy Joakima zatańczyły na wietrze niczym flaga. Alice widziała go niezwykle dokładnie nie tylko dzięki wyostrzonemu, nadnaturalnemu wzrokowi, ale również poświacie szczególnie jasnego nieba oraz jeziora, które oświetlały wszystko i wszystkich dziwnym, ale pięknym blaskiem. Bóg umarłych mocniej chwycił megafon.
- Zostaw koronę nieba i odsuń się! - krzyknął niczym szef policji w filmach amerykańskich. - Ręce na głowę!
Nie było żadnego ratunku. Alice ujrzała przybywające w oddali motorówki. Zbliżały się do zagłębienia w skałach, w którym znajdowała się wraz z Jelle. Na horyzoncie pojawiały się kolejne śmigłowce. Cóż mogła uczynić? Co powinna zrobić?
Harper spojrzała na Koronę Nieba. Tak bardzo nie chciała mu jej oddać… Musiała, miała jednak nadzieję, że Jelle będzie przez dłuższy czas nieprzytomny, dzięki temu choć była pewna, że nie zniszczą Korony. Położyła ją obok siebie i spróbowała podnieść ręce, by założyć je za głowę, tak jak chciał. Kości ją bolały, więc było to ciężkie do uczynienia. Nie miała siły uciekać. Leżała posłusznie, mając nadzieję, że Terrence’owi i Kirillowi nic nie będzie.

Śpiewaczka nagle drgnęła. Spojrzała obok na nieprzytomnego Fortuyna. Nagle jęknął, jak gdyby śniło mu się coś niezwykle nieprzyjemnego. Wtem rozwarł oczy. Byłe wypełnione czernią. Żadnych tęczówek, twardówek, jakiegokolwiek śladu życia… jedynie mrok. Alice wiedziała, co to znaczy. Tuonela koncentrowała na nim swoje moce, aby jak najszybciej rozbudzić Surmę. A to mogło skończyć się w tylko jeden sposób - pożarciem artefaktu. A także wszelkich szans na pokonanie bogów umarłych.

Nagle jej serce zaczęło bardzo szybko bić. Poczuła słabość rozlewającą się po krwioobiegu, jakby docierającą do każdego zakamarka ciała wraz z płynącym osoczem. Ukłucie paniki kazało jej chwycić mokre włosy i spojrzeć na nie… były czarne, całkiem czarne… Zaczęła je rozgarniać i choć dzięki temu dostrzegła pojedyncze rude pasma, to było ich tak mało… stanowczo za mało… Czy to już koniec? Czy tak miała zakończyć się opowieść jej męki, trudów i poświęcenia? Wszystko… zupełnie wszystko na to wskazywało.
Harper wstrzymała oddech. Zmarszczyła brwi i poczuła, że po jej policzkach zaczęły kapać łzy. To nie mogło się tak skończyć. To było niesprawiedliwe… Zostawiła włosy w spokoju, po czym otarła drżącymi rękami twarz i spuściła głowę. Czy Tuoni znów każe jej założyć je za głowę? Już i tak nie mogła nic więcej. Właśnie spadła z Iglicy i ledwo przeżyła. Czy zabiegi zmuszające ją do większego poniżenia w ogóle były konieczne? Nie spoglądała na boga śmierci. Patrzyła pusto na swoje dłonie, siedząc bezradnie na ziemi. Bała się, było jej zimno i tak potwornie źle.
- Pomocy… - szepnęła w eter.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline