Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2018, 01:58   #657
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=tWHp8F-dX-8[/MEDIA]

Jawa, koszmar… czy to ważne jeśli nie szło ich odróżnić? Jazgot w głowie, groza przed oczami i Azjata tuż obok. Jego ciepła dłoń na dłoni Moroz, ciche słowa otuchy dzięki którym rzeczywistość wzięła górę, tym razem udało się jej wrócić zanim uciekła za daleko. Albo nim Scarlett wypłynęła z więzienia na samym dnie umysłu. Ona też była realna? Czy może, jak mówił Harry na samym początku, to tylko schizofrenia?

Pytali o śniadanie i on i Chaaya, tamta dziewczyna czekała na zamówienie. Już się zastanawiała co jest nie tak, ale jeszcze się uśmiechała zawodowym uśmiechem kelnerki. Gdyby tylko wiedziała, pewnie właśnie uciekałaby w popłochu.

“Nawet tego nie umiesz, jesteś do niczego. Nic nie warte, marne zero bez przyszłości. Nie zostaniesz szeryfem, szaleńców się wiesza. Morderców też…” - zimny głos sączył jad z wielką przyjemnością, zatruwając dziewczynie krew, przeszkadzając w skupieniu.

- Milcz - Oriana szepnęła spuszczając wzrok na deski stołu, mocno ścisnęła rękę Harry’ego. On i Indianka, jej jedyna nadzieja, jedyna rodzina. Jeszcze… na razie. Umiała się dogadać jedynie z tymi, którzy akceptowali ją całkowicie. Niewielu ich było, ale zawsze znalazła się dobra dusza, która choć na jakiś czas wytrzymywała jej obłęd. Potem odchodziła jak inni i Oriana nie mogła winić nikogo, poza sobą samą. Co sprawia, że człowiek zaczyna nienawidzić sam siebie? Może tchórzostwo. Albo nieodłączny strach przed popełnianiem błędów, przed robieniem nie tego, czego inni oczekują.

“Powróz na szyję, nie złota gwiazda. Dół w ziemi i worek na głowie. To ci pisane, nie słuchaj ich, kłamią! Powinni umrzeć, wszyscy powinni zdechnąć!” - Scarlett bawiła się w najlepsze, wściekła utratą kontroli i odzyskaniem leków które ograniczały jej działanie. Mogła mówić i to robiła, a szarowłosej robiło się coraz zimniej.

Opuściła głowę nie mogąc patrzeć na ludzi dookoła. Za dziesięć godziny zasnę, mówiła do siebie, i skończy się jeszcze jeden dzień, gdy nie zwariowałam. To zaczynało być prawdziwe osiągnięcie – przejść przez dzień i nie oszaleć. Nie myślała o przyszłości, to ma sens tylko wtedy, gdy się czegoś chce. Ona nie chciała niczego oprócz tego, by dotrzeć do kresu dnia i nie zwariować.
Ale zostało ponad dziesięć godzin…

Śniadanie było ważne, w zimną i deszczową pogodę tym ważniejsze, że miało dać siłę na cały ciężki dzień, a taki się właśnie zapowiadał. Azjata uwielbiał jajka w każdej postaci, Indianka wolała owsianki w każdej formie i ilości, a Oriana chętnie wzięłaby zastrzyk po którym spała bez snów. Otworzyła usta żeby złożyć zamówienie, ale coś chwyciło ja za gardło. A raczej ktoś.

- Zgniłe mięso i gówno wam żreć! - warknęła obcym ochrypłym głosem i na chwilę jej twarz wykrzywiła nienawiść. Patrzyła na przyjaciół z jawna pogardą… a potem zrobiła ruch jakby miała zwymiotować, pojawił się drugi skurcz mięśni i pot na bladych skroniach. Wreszcie dziewczyna nabrała ciężko powietrza i z ulgą odetchnęła, trzęsąc się ze zmęczenia. Zabrałą też rękę od Azjaty na wszelki wypadek.
- P… przepraszam - wychrypiała przemęczonym głosem, potrząsnęła głową - Jajecznicę, owsiankę z owocami i… cokolwiek poprosimy.

Trójka ludzi zareagowała zdziwieniem i zaskoczeniem na jej ostre, obce i pewnie nie pasujące do sytuacji słowa. Chaaya, przestała się uśmiechać i zmarszczyła brwi, Harry zareagował podobnie ale dla dodania otuchy złapał ją mocniej za rękę. Kelnerka też wydawała się zaskoczona bo delikatnie cofnęła się o pół kroku spodziewając się pewnie jakichś kłopotów. Szarowłosa wyczuła jak Scarlett rechocze bezgłośnie ze śmiechu sycąc się jej porażką. Tak niewiele było trzeba by to ona przejęła pełnię władzy i zepchnęła Orianę do ciemnicy z jakiej sama się teraz gnieździła.

- Dobrze, zaraz przyniosę. - kelnerka rzuciła jakoś szybko i skwapliwie i w ulgą widoczną na twarzy i ruchach szybko wróciła za bar. Przez chwilę Oriana jeszcze widziała jeszcze wyraźniej te czerwone macki jakie rozrywały plecy odchodzącej kelnerki.

- Świetnie ci poszło.
- Azjata poklepał ją przyjacielsko po dłoni. Mówił łagodnym i ciepłym głosem od jakiego Scarlett znów zatrzęsła się ze złości. Chaaya nie skomentowała tego od razu tylko poklepała szarowłosą dziewczynę po ramieniu.

- Ta kelnerka jakoś cię zdenerwowała Ori? - zapytała szeryf machając lekko głową w bok w kierunki gdzie przed chwilą stała dziewczyna odbierająca zamówienie.

- Ona jest chora… - Moroz odpowiedziała po chwili, patrząc uparcie w deski stołu. Jak wyjaśnić co się widzi, gdy brzmi to jak majak? - Albo ktoś jej źle życzy. Będzie cierpieć, już cierpi. Coś… rozrywa ją od środka. Zostanie ból, łzy. Złe słowa, złe języki… Śmierć - wyszeptała wyłamując nerwowo palce - Widziałam… widziałyśmy kiedy podeszła.

Teraz oboje opiekunów patrzyli na nią uważnie. Chwilę trawili te słowa jakby naradzali się spojrzeniami co, kto i jak ma teraz powiedzieć. W końcu pałeczkę rozmowy przejęła policjantka.
- Uważasz, że jest chora? Ktoś jej grozi? Co widziałaś kiedy podeszła? - Johns objęła ramieniem plecy dziewczyny podtrzymując ją w opiekuńczym, geście. Wewnątrz niej Scarlett wzdrygnęła się z obrzydzenia od tego dotyku. Harry też cierpliwie czekał na odpowiedź popijając z kubka herbatę. Zerknął ciekawie za kelnerką ale ta już zniknęła na zapleczu i nie było jej widać.

- Czerwone węże, za jej plecami. Jak… wije, robaki. Dużo. Ciągle na niej siedzą. I czarna krew na twarzy. Płakała czarną krwią - wyrzuciła wreszcie i odetchnęła. Nie uciekała od dotyku, przyjmowała go z ulgą jak wsparcie w potrzebie. Brakowało jej tego, z drugiej strony wolała unikać kontaktu fizycznego z kimkolwiek. Na wypadek gdyby nagle straciła kontrolę. - Nie chciałam być niemiła, wybaczcie. To… nie ja - mruknęła do blatu i spytała - Co teraz? Czekamy do jutra czy szukamy innego transportu?

“Co teraz?”. Tym razem para jej opiekunów też chyba się nad tym zastanawiała. W tym czasie Chaaya, pocałowała szarowłosą w skroń w opiekuńczym, matczynym geście.

Teraz odezwał się lekarz.
- Węże albo wije na jej plecach. Czerwone. I czarna krew, czarne łzy. - podsumował to co powiedziała dziewczyna z zastanowieniem w głosie. Zamilkł chyba obracając to na różne strony w swoich myślach więc nie widząc przełomu znów odezwała się Indianka.

- Na razie zostaniemy tutaj Ori. Nie ma co leźć w ten deszcz. Jest mocny i silny więc w końcu powinien się wypadać. A potem spróbujemy znowu z tym kierowcą albo innym. Ale na pewno nie zamierzam iść do Cheb w taką pluchę na piechotę. - policjantka odpowiedziała nastolatce na jej pytanie.

- Ciekawa symbolika. - odezwał się w końcu Azjata w czarnym golfie. - Łzy, i to czarne, jak krew oznaczają żałobę, jakiś wielki żal. A wije czy robaki na plecach to może być jakiś rozkład. Albo ciężar. Może wyrzut sumienia. A czerwień to krew, albo ból, cierpienie. No to nie są przyjemne obrazy. I raczej nie rodzą się z niczego przyjemnego. - lekarz podzielił się swoją analizą z obydwiema kobietami. Popatrzył też na nich już przytomniejszym wzrokiem.

- Może ją po prostu zapytać? Skonfrontować. Zobaczymy co powie. - zaproponowała policjantka kiwając głową w stronę baru gdzie ostatnio widzieli młodą kelnerkę.

- Konfrontacja zawsze jest trochę ryzykowna. Ale zwykle daje ciekawe, szczere wyniki. Ale nie wiadomo jak zareaguje. Jak obie zareagujecie. - Azjata wahał się i popatrzył na swoją pacjentkę zastanowieniem i wahaniem w oczach.

- A ty Ori? Co myślisz? Ona pewnie zaraz wróci, żeby przynieść zamówienie. Chcesz z nią porozmawiać? Zapytać o coś? - policjantka nieco pochyliła się ku twarzy Oriany żeby spojrzeć na jej twarz. Oboje czekali co powie chyba zostawiając jej decyzję co do strategii względem tej młodej kelnerki.

Patrzyli jak na wariata, oboje, i nie mylili się. Moroz nie zamierzała zaprzeczać, że może zareagować różnie.
- Jeżeli ma kłopoty, a my i tak tu zostajemy jeszcze trochę… moglibyśmy może jakoś jej pomóc - odpowiedziała podnosząc wzrok i patrząc na Indiankę. Położyła dłonie na stole, jedna obok drugiej - Skujesz mnie, będzie… bezpieczniej.

- Zuch dziewczynka.
- Chaaya uśmiechnęła się ciepło i promiennie i znów pocałowała podopieczną. Tym razem przysunęła ją do siebie bliżej i pocałowała jej czoło. Opuściła wzrok na jej oczy z wesołym i dumnym uśmieszkiem. - Mówisz jak prawdziwa policjantka. - wyjaśniła z dumą. Potem poklepała ją po ramieniu i odwróciła się by spojrzeć w stronę baru. Dziewczyna rzeczywiście już szykowała tacę więc zaraz powinna do nich podejść.

- Spokojnie Ori, to tylko rozmowa. Poczekaj aż podejdzie ze śniadaniem i po prostu zapytaj ją o coś. O cokolwiek. Sukces osiąga się ciężką pracą małych kroczków. Jeden wydaje się niewiele przybliżać do celu ale jak spojrzy się wstecz to już robi wrażenie jaką drogę się przebyło. Po prostu zapytaj ją o coś jak podejdzie. - Sato również chyba był zadowolony i dumny z decyzji szarowłosej. Scarlett prychnęła śliną ze złości nie mogąc znieść tych słodkości i czekała przyczajona na swój moment. Dziewczyna z tacą już szła przez salę w kierunku ich stołu.

- A już jest. Dla kogo była owsianka? - zapytała grzecznie nachylając się nad stołem by położyć na niego przed którąś z trzech osób talerz z owsianką. Chwilę trwało gdy rozkładała talerze, sztućce i kubki.
Gdy się nachyliła nad stołem Oriana jeszcze wyraźniej niż wcześniej dojrzała ściekające z jej oczu i policzków smołowate, czarne krople. Ale gdy mrugnęła oczami znów widziała tylko twarz swojej rówieśniczki. Ale z zaczerwienionymi oczami jak po nieprzespanej nocy.

“Porozmawiaj”... łatwo było im mówić. Dla nich żaden problem, dla Oriany powód do nerwowego zaciskania dłoni pod stołem.
- Hej… dziękujemy - zaczęła powoli kiedy kelnerka się pochyliła. Odepchnęła warkot w głowie, musiała się skupić. A najpierw uśmiechnąć, co też zrobiła - Jesteś stąd? Mieszkasz w okolicy?

- Tak, mam na imię Sara. Mieszkam i pracuję tutaj. A wy skąd jesteście? Na długo przyjechaliście? - dziewczyna zrewanżowała się przyjemnym uśmiechem zerkając ciekawie najpierw na Ori, potem na jej towarzyszy. Sprawnie rozkładała kolejne elementy jakie przyniosła do tego śniadania. Para opiekunów podziękowała i całkiem zgrabnie zajęła się odbieraniem zamówienia i przygotowaniami do jego spożycia zostawiając prowadzenie rozmowy z szarowłosej. Ale ta, widziała ich pokrzepiające uśmiechy i spojrzenia więc widocznie byli zadowoleni z tego startu.

- My… skąd jesteśmy? - Moroz popatrzyła na dwójkę towarzyszy, ale widząc że nie piorunują jej wzrokiem mówiła dalej - Ja jestem...z Federacji, mam na imię Oriana. To jest doktor Harry Sato z St. Louis - pokazała Azjatę, a potem Indiankę - A to szeryf Chaaya Johns z Cheb. Znaczy… znaczy mieszkała tam kiedyś, a teraz wraca i… - wzdrygnęła się, ręce same zaczęły się jej zaciskać w pięści - Zostaniemy na pewno do końca ulewy, może dłużej. Szukamy transportu jak skończy padać. Albo na jutrzejszy świt… wszystko w porządku? - spytała wreszcie patrząc dziewczynie w oczy.

Para opiekunów pokiwała głowami gdy Oriana ich przedstawiała ale akurat zaczynali jeść śniadanie więc nawet pasowało, że ograniczyli się do skinięcia głową w odpowiednim momencie. Moroz zaś miała wrażenie, że o ile na “lekarz” Sara prawie nie zareagowała, może nawet spojrzała na Azjatę z nutą sympatii to na informację, że siedząca obok szarowłosej kobieta jest stróżem prawa spojrzała na nią trochę nerwowym, szybkim ruchem. Ale do Oriany uśmiechnęła się zaraz, widząc, że dalej ona prowadzi rozmowę i jest jej głównym rozmówcą.

- Tak, tak, wszystko w porządku. - zapewniła szybko kiwając głową i trzymając przed sobą pustą już tacę. - Federacja? St. Louis? No to kawał drogi. Jak chcecie zostać na dłużej to mamy wolne pokoje. Możecie zamówić. - kelnerka dorzuciła szybko jakby chciała skierować rozmowę na inne tory.

- Nie jest w porządku… ty to wiesz… ja też. Coś cię dręczy, boli. Rozpacz, wyrzuty sumienia, lęk, żal… udręka w twoich oczach. To cię niszczy, wypala - Oriana nie spuszczała wzroku - Nie chcemy cię gnębić bardziej, ani wyśmiewać. Tylko pomóc. Potrzebujesz pomocy, samemu bywa ciężko… bardzo ciężko. Trochę tu będziemy, nie jesteśmy twoimi wrogami. Trzeba… pomagać potrzebującym - skończyła dziwnie koślawo, ale udało się jej uśmiechnąć.

Dziewczyna spojrzała na szarowłosą. Takim spłoszonym spojrzeniem zwierzęcia złapanego w nocy w światła reflektorów pojazdu. Albo dzieciaka przyłapanego na jakiejś rzeczy której zdecydowanie nie powinien robić. Puściła serię spłoszonych spojrzeń po trójce gości siedzących przy stole i równie chaotycznie ku barowi i reszcie sali.

- Nie, nie dziękuję, nie trzeba, wszystko w porządku. - Sara po tej chwili zwłoki powiedziała równie nerwowo i posłała całej trójce równie koślawy i wymuszony uśmiech jaki Oriana sprezentowała jej. Chaaya przestała jeść i wydawało się, że chce się wtrącić ale Azjata dyskretnie pokręcił głową więc westchnęła i wróciła do jedzenia. Dziewczyna z tacą widząc, że nadal musi rozmawiać głównie z tą drugą, siedzącą za policjantką, patrzyła głównie na nią.

- Właśnie widać jak nic - Moroz pokręciła głową - Ktoś ci grozi, szantażuje? Nie bój się, jesteśmy obcy, nie stoimy za nikim stąd… możemy więc stanąć za tobą. Wyglądasz jak ktoś kto potrzebuje wsparcia. Nie powiemy nikomu dalej, o to też się nie martw. Chaaya jest prawdziwym stróżem prawa, Harry prawdziwym lekarzem… a ja… - zacięła się nie wiedząc jak dokończyć.

“Wariatem. Zjebem. Mongołem. Mordercą…” - Scarlett podrzuciła chętnie - “Nikt cię nie słucha, dziwisz się? Uważają cię za obłąkańca, problem. Problemy się eliminuje”.

- Ja widzę kiedy ktoś… znajduje się w sytuacji z pozoru bez wyjścia
. - dokończyła.

- Ja… - Sara otworzyła usta i przez chwilę te jej usta nie mogły się zdecydować czy i jak coś powiedzieć. Zerknęła jeszcze raz uważniej na dwójkę towarzyszy Oriany. Sato uśmiechnął się do kelnerki ciepłym, budzącym zaufanie uśmiechem. Johns żując swoją porcję popatrzyła na nią kiwając twierdząco głową do słów podopiecznej. Wskazała kciukiem na własną odznakę wpiętą w klapę. Kelnerka westchnęła i chyba wreszcie się przełamała.
- Ale to takie tam głupoty. - machnęła ręką sama chyba mając trudności ze znalezieniem odpowiednich słów nawet jak już coś zdecydowała się powiedzieć.
- Takie sprawy rodzinne chyba można tak powiedzieć. - zerknęła na policjantkę a ta wskazała jej zapraszająco miejsce obok lekarza. Dziewczyna zerknęła niepewnie przez bar, na resztę sali i po kolejnej chwili wahania usiadła obok Azjaty. Nadal trzymała czy przytulała do siebie tacę jakby to była jej tarcza przed złymi rzeczami albo jakiś talizman bezpieczeństwa.
- Wplątałam się. I teraz nie wiem jak się wyplątać. - wyznała po chwili wahania. Siedziała na samym brzegu ławy jakby lada chwila mogła się zerwać i uciec gdzieś dalej.

- Jakby to były głupoty nie martwiłabyś się tak. Jest… poważnie - szarowłosa kiwała głową, patrząc na czerwone wije za plecami kelnerki - Powiedz o co chodzi, w co się wplątałaś. Chaaya i Sato mają doświadczenie w… - urwała i popatrzyła na pozostałą dwójkę stołowników -... rozplątywaniu supłów pozornie nie do rozwiązania. To zawsze trzy głowy dodatkowe. Albo trzy dodatkowe lufy - koniec szczeknęła ochryple i wzdrygneła się.

Sara nadal biła się z myślami co było widać po zwłoce w jej odpowiedzi i nerwowych spojrzeniach. Patrzyła na mówiącą dziewczynę, na jej towarzyszy jacy siedzieli obok albo na wnętrze sali.
- Ale to takie trudne. To wszystko. - dziewczyna otarła pot z czoła w geście zdenerwowania. - No bo poznałam takiego jednego. I na początku było świetnie. Ale on… Jej co wam będę gadać! Bez sensu. Przecież zabierzecie się i wyjedziecie a ja tu zostanę. - do dziewczyny chyba dotarło jak bardzo są sobie obcy i jak się nie znają. I, że ona jest tutejsza a oni tylko przejazdem. Za parę godzin czy jutro już ich tu nie będzie. Tak jak i większość gości, lokali wszelakich.

- Bez sensu jest żebyś sama się z tym męczyła. Tak, wyjedziemy. Ale czy czas do wyjazdu zużyjemy na spanie w pokoju na górze, czy pomoc dla ciebie… zależy od ciebie. Czy chcesz zostać tak jak teraz, wplątana w problemy. Czy… spokojna i bezpieczna. Śpiąca po nocach zamiast się zamartwiać - Oriana podsunęła miskę z czymś gulaszo podobnym i zamieszała w środku łyżką. Pachniało dobrze - Którejś nocy napadnięto nas podczas drogi i okradziono, a nim wzeszło słońce my już ruszaliśmy dalej. Ze swoim sprzętem w komplecie. Nie trzeba gdzieś zasiąść na stałe aby działać. Potrzeba motywacji.

Kelnerka chyba się wreszcie do Ori i jej towarzyszy przekonała. Westchnęła i zaczęła toczyć swoją niewesołą historię. Poznała chłopaka, mieli się ku sobie, z początku było super, i cud, i miód, i orzeszki. Ale ów chłopak, Jose, był związany jeszcze z takimi jednymi. I nawet z opowieści po łebkach brzmiało na podejrzanych typów. Sara przeczuwała najgorsze więc próbowała go wyrwać z tego zaklętego kręgu. Ale wyglądało na to, że jej wysiłki spełzły na niczym. W końcu wieczorem, czy raczej już w nocy pożarli się a po rozstaniu przepłakała większość pozostałej nocy. Dlatego jak już w końcu usnęła to spóźniła się dzisiaj rano do roboty. A Jose, pewnie wrócił do tamtych. I była sama, i właśnie próbowała wymyślić co dalej z tym wszystkim zrobić. Była pewna, że gdyby spotkali się wczoraj sami to może by inaczej to wyglądało. Ale przy tych jego obwiesiach co go podjudzali to teraz sama się już nie dziwiła, że tak to się skończyło. Jakby to wyszło, że przy kolegach chłop się baby słucha nie?

Ludzie lubili komplikować sobie życie, wyszukiwać problemów. Te całe związki były tylko problemem, lepiej żyć samemu i nie musieć wiecznie zastanawiać się co kto oczekuje, albo czego oczekiwał i jak się zawiódł. Albo mieć później kaca gdy przy kłótni pod żuchwą byłego partnera pojawiał się drugi uśmiech.
- Gdzie… gdzie on mieszka? - Oriana zacisnęła pod stołem pięści i zaczęła liczyć oddechy - Ta ich melina. Co to za ludzie, gdzie się spotykają? Ilu ich jest, jak uzbrojeni? Czym się zajmują? Co pamiętasz z wczoraj? Opisy tych buców.

- Chcecie… chcecie tam pójść?
- dziewczyna rozejrzała się niepewnie po trójce twarzy dookoła siebie. Sato wykonał nieokreślony ruch głową który można było odczytać raczej jako potwierdzenie, Chaaya krótko i zdecydowanie kiwnęła głową.
- Są w takiej małej fabryczce. Tam przed wojną robili opony albo coś takiego. Sporo tych opon nadal dookoła tej rudery jest. Ich jest z pół tuzina. No i Jose. Nie wiem dokładnie jaką. Nie byłam w środku nigdy. Na pewno mają pistolety bo z nimi chodzą na zewnątrz. Nie wiem czy coś jeszcze. - dziewczyna wymieniała smutną litanię ale chyba starała sobie przypomnieć co tylko mogła.
- Ale proszę! Nie róbcie krzywdy Jose! To dobry chłopak! Tylko trafił na tych nicponi. - nagle chyba się przestraszyła o los Jose bo spojrzała bystro i prosząco położyła dłoń na blacie, przed Orianą.

- Porozmawiamy z nim. Nie bój się - szarowłosa uśmiechnęła się sztywno. Miała nadzieję, że tak właśnie będzie. Pójdą, pogadają i nikt nie zginie - Opiszesz go? Żebyśmy wiedzieli kogo szukać. I ta fabryka, w którym kierunku jest? Daleko? On… ten Jose, nie ma domu? Gdzieś gdzie da sie go złapać samego? Ci jego kumple to jakiś gang? Są tutejsi czy przyjezdni?

- Jose ma krótkie, czarne włosy. I opaskę na czole.
- kelnerka trochę się uspokoiła i otarła oczy dłonią. Oparła się łokciami o blat stołu a twarz częściowo ukryła w dłoniach przez co nawet sylwetka wydawała się teraz smutna i przygnębiona. - Ta wulkanizacja jest na północ stąd. Przy głównej drodze więc nie da się przegapić. Wszędzie tam są stare opony. A oni niby tym handlują, czasem naprawiają samochody. Czasem gdzieś wyjeżdżają na dzień czy dwa. Albo kilka. Jose się chwali, że mają znajomości w Detroit. Ale nie wiem czy to prawda i jakie to są znajomości. Nigdy nie byłam w Detroit. Ale w zimie oni tutaj byli. Wyścigi w zimie robili. Przejeżdżali tędy. Całkiem fajne te wyścigi były. - mruknęła przygnębiona kelnerka patrząc w jakiś niewidzialny punkt na blacie stołu. Wspomnienie o zimowym wyścigu nieco ją ożywiło.
- A Jose mieszka ze swoją rodziną ale tak już prawie tam nie mieszka. Bo właśnie przeprowadził się już prawie na stałe do tego warsztatu. Jakiś czas mieszkał trochę u mnie. Właściwie nocował. Bo ja całe dnie tutaj pracuję to wracam pod wieczór albo na noc, zależy jaką mam zmianę. To w dzień się nie mogliśmy za bardzo spotykać. - Sara westchnęła na swój nie lekki los.

- Imię brzmi po meksowemu. To Meks? Albo mieszaniec? - Na skronie Moroz wstąpiły krople potu, usta pobladły. Zaczęła się też kiwać w przód i w tył, a dłonie schowane miała pod stołem - Chcesz mu coś przekazać? Szukamy transportu do miasta, nie? - popatrzyła na Harry’ego i Chaayę - Jako meta i warsztat muszą wiedzieć co kto ma jeżdżącego. Popytamy.

- Tak, znaczy on mówi, że jest Indianinem. Ale no tak południowo wygląda. I przekazać, po prostu niech ich zostawi. A jak nie… No to niech zostawi mnie.
- kelnerka zawahała się na moment ale dokończyła w końcu. Wyglądało jakby rozmowa z szarowłosą dziewczyną wlała w nią jeszcze jakąś nadzieję na uratowanie tego pechowego związku z Jose.

- Tak, szukamy transportu. Na północ, do Cheb. Mieliśmy się zabrać z tamtym ale ta ulewa rozkraczyła mu samochód. Wiesz coś o jakimś transporcie? - Chaaya zdecydowała się wesprzeć Orianę. I słowem i pod stołem jej dłoń złapała dłoń dziewczyny w geście otuchy albo i gratulacji.

- No w taki deszcz to ciężko. - Sara zastanowiła się przez chwilę. Zerknęła za okno ale tam nadal był ponury poranek utopiony w bębniącym o szyby deszczu przemieszanym ze śniegiem. Zdecydowanie to nie była dobra pogoda na jakąkolwiek podróż.
- No właśnie u nas się większość podróżnych zatrzymuje. Popytam. I chcecie jechać do Cheb? Ale to wiecie co tam się w zimie działo? Tam mieli strasznego pecha. Najpierw napadli ich dzikusy z północy a potem ci Runnerzy z Det. Podobno straszne rzeczy tam się działy. Mało ich zostało. - Sara mówiła jakby chciała ich przestrzec przed tym co mogą zastać w Cheb. Patrzyła na trójkę gości uważnie.

Szarowłosa głowa od razu obróciła się do Indianki i patrzyła na nią niespokojnie. Wojna, najazdy bandytów. Być może przebyli całą drogę na marne i nie było już nadziei na normalność.
- Zima była dawno - wróciła oczami do Sary - A jak to wygląda teraz?

- No nie wiem, nie byłam tam. Jakoś dalej tam żyją chyba. -
kelnerka zastanowiła się zanim odpowiedziała. Myślała jeszcze chwilę i dodała jeszcze trochę - Jak tu zostajecie możecie pogadać z Moranem. On ma wóz, trochę jeździ po okolicy. W Cheb też bywał jak już śniegi stopniały. Pewnie przyjedzie wieczorem do nas. Taki zasuszony, z przepaską na oku. Wysoki. - dziewczyna pokazała dłonią jakoś tak trochę więcej niż z pół głowy nad czubkiem własnej. Ale gdy tak bezrefleksyjnie uniosła ramię syknęła jakby coś ją zabolało. Oriana zauważyła, że czerwone macki za jej plecami szarpnęły się niespokojnie. Sato też to zauważył swoim lekarskim okiem i wyczuciem.

- Coś cię boli? Jestem lekarzem. - zapytał przyglądając się z troską siedzącej obok dziewczynie.

- Nie, nie, to nic poważnego. Takie tam… - machnęła ręką ciemnowłosa kelnerka szybko i trochę nerwowo zbywając temat.

- Poszarpał cię. - Oriana skrzywiła się i odetchnęła parokrotnie - Często podnosi na ciebie rękę? Jose? Daj się obejrzeć Harry’emu. Może to trzeba nastawić. Będziemy wieczorem patrzeć za jednookim - ostatnie powiedziała do Chaayi.

- Niee… - dziewczyna zaprotestowała ale dość słabo. - To nie on. To ten ich palant. Grant. Jak nie chciałam mu dać spokoju wczoraj. - ciemnowłosa uciekła wzrokiem gdzieś w podłogę. Odwróciła się trochę jakby chciała odejść z ławki ale przy okazji w tej pozycji nadstawiła plecy lekarzowi. Ten ostrożnie zajrzał pod jej koszulę. Ukazały się jej nagie plecy. I czerwone pręgi na nich jak od uderzeń jakiegoś pasa czy liny. Szarowłosa widziała teraz wyraźniej. Te czerwone macki na jej plecach. Jak kończące uderzenie na plecach dziewczyny zwinięty pas czy kawałek tej liny. To musiały przedstawiać. Jakoś odcinały się w emocjach i aurze dziewczyny, były na tyle świeże i wyraźne, że widziała je swoim ślepym wzrokiem. Tak samo jak czarne, żałobne łzy rozpaczy i bólu po jakich zostały teraz tylko zaczerwienione od płaczu oczu.

- O matko. Chodź gdzieś z tym, masz jakieś spokojne miejsce? Posmaruję ci to i opatrzę. - Azjata westchnął opuszczając z powrotem koszulę kelnerki. Ta cicho pokiwała głową twierdząco i wstała od stolika. Sato dał znać swoim towarzyszkom, że zaraz wróci. Wziął swoją torbę i ruszył za kelnerką przez salę.

- Co za syf. Ale mówię ci Ori, prawie pod każdym kamieniem kryje się jakiś robal. A nigdy nie starcza sił i czasu aby sprawdzić wszystkie kamienie przy drodze. - westchnęła Indianka obserwując plecy odchodzących sylwetek.

- Dlaczego na to pozwolił? - Moroz zastanawiało co innego. Też patrzyła za Sarą i gryzła się na głos - Ten jej Jose... co to za mężczyzna który pozwala na coś takiego? Gdyby tobie albo Harry'emu ktoś próbował zrobić coś takiego... zabiłabym.

"Taki śmieć zasługuje nie na kobietę, a kosę pod żebra." - głos Scarlett szeptał dziewczynie do ucha. - "Zarżnijmy gnoi. Po kolei aż nie zostanie nikt."

Tym razem o dziwo obie myślały podobnie... mniej więcej podobnie.
- Znajdźmy ich - warknęła na głos, wyciągając ręce spod stołu. Na wierzchu jednej z nich ziała czerwona plama po zdartej skórze. Czerwone były też paznokcie drugiej dłoni - Nie można tego tak zostawić.

 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline