Kiedy tylko przypadli do klatki schodowej, David przypadł do framugi drzwi i wycelował karabin w stronę dziwnego transportowca. Liczył, że uda mu się go uziemić jakimś szczęśliwym pociskiem. Nie próbował nawet zabaw ze swoją mocą. Nie sądził, żeby był w stanie powstrzymać silnik odrzutowy. Miał właśnie nacisnąć spust, gdy poczuł się dziwnie.
Nigdy wcześniej nie poczuł czegoś takiego. Momentalnie zaschło mu w gardle. Oczy zaczęły piec i zaczerwieniły się. Miał nawet wrażenie, że jego skóra kurczy się. W niektórych miejscach nawet pękała. Szorstki język nie zwilżał popękanych warg. Powietrze dookoła było suchsze niż to spotykane na pustyniach Nevady. Miał kłopoty z oddechem. Opadł na kolana upuszczając broń. Zauważył, że Nitro cierpi z tego samego powodu.
A potem jak gdyby nigdy nic, wszystko ustało. Znowu mógł oddychać swobodniej. Transportowiec zniknął.
- Co to było do cholery? – wychrypiał z trudem, kalecząc sobie gardło.
__________________ you will never walk alone |