Wątek: X-COM
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2018, 04:54   #37
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 9 - 2037.II.01; przedpołudnie

Czas: 2037.II.01; nd; przedpołudnie; g. 09:30
Miejsce: Old St. Louis, Marina Villa; baza X-COM;
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho



Law



Ta zimna i paskudna noc zaczęła się wreszcie kończyć. A nawet się skończyła. Nowy dzień, niedzielny poranek, zaczął się ponuro. Zarówno jeśli chodziło o samopoczucie xcomowców jak i ponurą aurę na zewnąrz. Co prawda nie padało ale nad światem zapanowała ponura szarówka jeszcze bardziej uwypuklając wszelkie brudy i zniszczenia, tak w ludzkim charakterze po nieprzespanej nocy jak i zrujnowanej okolicy pełnej pustostanów na zewnątrz.

Szef skanerów mimo, że zdołał się w końcu przespać przy końcówce tej nocy to trudno było mówić, że się wyspał. Chyba nikt kto był na zewnątrz na jakiejś akcji nie wrócił do bazy na tyle wcześnie i spokojnie aby się wyspać. Promyczkiem słonecznej nadziei zaś było to, że stopniowo kolejni agenci zaczynali przez te nocne godziny ściekać do dawnego browaru Lempa jak krople wody ściągane siłą grawitacji na ziemię.

Najpierw wróciła osobówka kierowana przez zbrojnych która przywiozła większość grupy Hodowskiego. Ale bez Hodowskiego. Bez obydwu Hodowskich. Ze dwie godziny później dotarł Faust. Tyle czasu zajęło jemu i Jamesowi przedostanie się przez mosty w okolice bazy. Sam agent wywiadu nie pokazał się w mieście. Wrócił zgodnie ze swoją przykrywką do swojego mieszkania na mieście. Miał chyba nadzieję, że Nancy jak jakoś się wyrwała z matni to odezwie się a może trzeba by ją odebrać to wolał być na mieście. Ale podwiózł Fausta prawie pod próg. Niedługo potem do bazy wrócił Kewinski ktory wolał nie ryzykować przypadkowego nakrycia przez panoszące się po okolicy policyjne patrole a od paru godzin żadnego, ciekawego celu nie zauważył.

Gdy już świtało wróciła “para meneli”. Czyli obydwaj Hodowscy w zaimprowizowanym przebraniu. Śmierdzieli i byli zmarznięci i zmęczeni jak na bezdomnych przystało. Chociaż ostatni kawałek podwieźli ich zbrojni którzy wraz z nimi też zeszli z posterunku.

Gdy już był ten ponury poranek do bazy zadzwonił James. W głosie dominowała mu ulga. Przekazał informację, że do niego z kolei zadzwoniła Nancy. Dzwoniła ze szpitala. Okazało się, że podczas ucieczki upadła i została stratowana przez uciekających. Nieprzytomną i bez dokumentów ani rzeczy osobistych znaleźli ją policjanci i przekazali paramedykom. Ci przewieźli ją do szpitala w którym obudziła się dopiero teraz rano. Ale James już miał się zająć i nią, i jej bryką pozostawioną wciąż pod klubem “Night Girls”.

I jakąś z godzinę temu wróciła ostatnia para czyli dwuosobowa obsada skanerskiej furgonetki. Dopiero rano sprawa na mostach zaczęła się normować o tyle, że już wyglądała jak zwykłe korki choć o dość niezwykłej porze - niedzielny poranek. Ale jakoś chyba nie podpadli nijak systemowy bo przepuścił ich przez swoje sito i obydwaj skanerzy wróćili bezpiecznie do bazy.

Ledwo z kwadrans temu zadzwonił telefon w sprawie ostatniej brakującej w browarze czyli szefowej biolabu. Dzwoniła jej prawniczka, że już jest przed komisariatem i idzie na rozmowę z zatrzymaną. Odezwie się jak będzie wychodzić. I tak zaczynał się ten ponury, zziębnięty niedzielny poranek, pierwszy w nowym miesiącu.




Czas: 2037.II.01; nd; noc; g. 00:10
Miejsce: East St. Louis, Night City; okolice kostnicy miejskiej;
Warunki: wnętrze furgonetki, ciepło, latarnie uliczne, sucho



Ruben i George



Śledzenie furgonetki koronera do siedziby koronera mieszczącego się w głównej kostnicy miejskiej nie było takie trudne. I nie było tak daleko no ale w tym chaosie jaki panował na ulicach to nawet dość daleko od mostów i jak na sobotnią noc to ruch był całkiem spory. W każdym razie udało im się bez przeszkód dostać w pobliże budynku kostnicy. Mogli więc obserwować jak druga furgonetka zatrzymuje się przed bocznym wejściem czy raczej wjazdem, jej trzewia się otwierają i ze środka wytaczają nosze które zaraz po opuszczeniu wozu zmieniły się w wózek. Widać miejska kostnica nie była w priorytetach miejskich władz skoro nie miała noszy antygrawitacyjnych jak w nowoczesnych, pierwszoliniowych jednostkach. Pozwalały one nawet jednej osobie bez trudu dźwigać dowolnie ciężkiego człowieka. W gruncie rzeczy bowiem takie grawitacyjne nosze były takim specyficznym, wyspecjalizowanym dronem tak z konstrukcyjnego punktu widzenia.

Ale rozważania nad noszami grawitacyjnymi wydawały się dość abstrakcyjne bo tutaj, w tej furgonetce i tak ich nie mieli tylko klasykę, znaną jeszcze sprzed inwazji. Na tych noszach leżał bezwładnie worek na ciało pewnie z ciałem. Ale, że worek też należał do klasyki to nie dało się dostrzec do jest w środku. Potem jeden z koronerów zawiózł ciało do wnętrza budynku a drugi pojechał na parking zostawić wóz. Potem też wrócił do wnętrza budynku.

Para skanerów miała aż nadto czasu aby sobie obejrzeć tą kostnicę z róznych stron. Był to solidny budynek przerobiony kilka lat temu z dawnej placówki służby zdrowia którą podczas Inwazji lub tuż po, strawił pożar. Kilka lat temu zdecydowano o tym, że będzie służył jako nowa kostnica miejska.

Z wejściem do kostnicy było o tyle łatwo, że był to budynek służby publicznej otwarty non stop. O każdej porze można było wejść do środka no ale do recepcji i tam pewnie rozpytać się o coś czy kogoś. Poza tym budynek od zewnątrz wyglądał, że ma typowe rządowe zabezpieczenia. Czyli kraty w dolnych oknach, kamery, ogrodzenie z siatki i drutem brzytwowym na nim chociaż pod główne wejście dostęp był otwarty dla każdego. Zabezpieczenia nie wydawały się nie do sforsowania no ale też i trzeba było je rozpoznać. Koronerzy po prostu zatrzymali się przed boczną bramą która ich wpuściła i zamknęła się gdy wjechali no ale oni wracali do siebie. Najbezpieczniej i najszybciej można było wejść jako petent, przez główne wejście. Inne rozwiązania wydawały się dość ryzykowne tak iść na pałę.




Czas: 2037.II.01; nd; przedpołudnie; g. 09:30
Miejsce: Old St.Louis, Marina Villa; baza X-COM
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho



Wydział Produkcji Lekkiej



Trójka lekkich i jeden handlowy z najwyższym trudem wepchnęła się do jednego zbrojnego za kierownicą. Usiąść we trzech na tylnej kanapie osobówki było ciężko i niebezpiecznie, zwłaszcza gdyby trzeba było gwałtownie ewakuować się z trafionej czy płonącej maszyny. Ale w tak gardłowej sprawie nie mieli zbyt wielu opcji do wyboru. Żołnierz odjechał spod porzuconej szkoły z takim samym piskiem z jakim podjechał. I tyle ich z okien dwójka Hodowskich widziała.

Kierowca zbrojnych pruł ulicami ścigając się z czasem i nadciągającymi radiowozami. Ale fart im sprzyjał na tyle, że poza nerwami nie przydarzyło im się nic specjalnego na tyle by ich zatrzymać czy spowolnić przed wjazdem na teren dawnego browaru Lempa. Tam wysiedli wewnątrz bazy i okazało się, że nie ma kontaktu z Hodowskimi. Ranni z Wydziału Lekkiego zostali opatrzeni i mogli wreszcie odpocząć w domowych pieleszach. Jedynie sen z powiek mógł spędzać brak kontaktu z dwójką lekkich. Kierowca po nich pojechał znowu ale wrócił po jakimś czasie z pustym samochodem. Policja, tak jak się obawiali, odcięła już kordonem teren i nie udało mu się znaleźć żadnej luki. Nie natrafił też na Hodowskich więc wrócił aby nie ryzykować nadmiernego zainteresowania rozdrażnionej policji. Z bazy też nie było z nimi kontaktu więc albo utracili swoje środki łączności albo ich nie używali. Zostawało więc to co na wojnach robiło się tak często: czekać i modlić się.


---



Dwaj Hodowscy mieli pecha. Albo farta. Albo farta w pechu czy do pecha. No jakoś tak. Pech bowiem nie zdążyli wydostać się poza kordon radiowozów i policjantów. Pechowo znaleźli się namierzeni przez jakiegoś drona w snopie reflektorów, potem do tego doszedł pieszy patrol gliniarzy no i laba, wolność i swoboda się skończyła. Gliniarze byli całkiem skrupulatni. Głusi na wszelkie tłumaczenia, prośby i groźby, skuli dwóch podejrzanych i poprowadzili do jakiegoś starego sklepu. Tam na podłodze w kucki siedzieli już i inni, skuci zatrzymani. Najbliższa przyszłość nie rysowała się więc zbyt różowo i pech wydawał się dopaść do nich na stałe.

Ale też w tym pechu mieli i fart. Gliniarze przetrzymali ich tak ze dwie czy trzy godziny razem z innymi. Ale jeszcze gdy było ciemno zrobił się jakiś ruch. Chyba nie mogli wszystkich zabrać na posterunek czy coś takiego. Zaczęli więc przeprowadzać selekcję. Przede wszystkim pakowali do policyjnych furgonetek i autobusów tych młodych, agresywnych i sprawiających kłopoty. Tutaj okazało się działać ich przebranie. Wedle policyjnej logiki, para śmierdzących meneli nie miała o dziwo przy sobie broni, narkotyków, nielegalnych substancji a nawet o dziwo była bezpromilowa. Więc mimo, że ich zeskanowali pobierając wszelakie dane biometryczne od siatkówki oka, przez odciski palców i próbkę do zbadania DNA i co gorsza bez przykrywek i legendy były to prawdziwe dane obydwu Hodowskich to jednak gliniarze ich wypuścili pozwalając iść gdzie chcą.

Zostawało spróbować z buta wrócić przez kolejne ulice i kwartały do bazy. Im dalej oddalali się od policyjnego kotła tym robiło się spokojniej chociaż ani przez chwilę nie było spokojnie. Z odgłosów kończącej się nocy dalej przedzierały się dźwięki wielu silników, policyjnych syren, ludzkich krzyków czy szumu dronów nad głowami. Ale stopniowo to wszystko nikło gdy z każdą ulicą, krzyżówkami i zakrętem zwiększali odległość.

W pobliże bazy dotarli gdy już świtało. Na ulicach panowała szarówka. Rozpoznali osobówkę jaka wyjechała im na spotkanie i zatrzymała się przy nich jakby wiedziała od razu przed kim i gdzie ma się zatrzymać. Zostało jeszcze kawałek ale już w przyjemnie ogrzanym wnętrzu pojazdu a potem już byli w bazie. Niedługo potem wrócili zbrojni pozostawieni dotąd na czujkach wokół bazy jakie pewnie ich wypatrzył, rozpoznały i wysłały kierowcę w osobówce. Wreszcie znów byli bezpieczni i w komplecie.




Czas: 2037.II.01; nd; przedpołudnie; g. 09:30
Miejsce: East St. Louis, National City; National City Police Station;
Warunki: sala widzeń, ciepło, jasne oświetlenie, sucho



Lena



- Dzień dobry Brendo, nazywam się Laura Nadel, jestem twoim obrońcą z urzędu. - przedstawiła się ubrana wedle office dress code blondynka podając biolog rękę na przywitanie. Grała swoją rolę bez zarzutu, zupełnie jakby pierwszy raz się widziały. Chociaż na żywo, to rzeczywiście Lena pierwszy raz spotykała xcomową prawniczkę bo zwykle kontaktowała się telefonicznie albo przez holo podczas narad ale nie przypominała sobie, żeby pojawiła się w starym browarze jaki nowa komórka X-COM obrała za bazę.

Wcześniej w ten niedzielny poranek “Brenda” miała już za sobą niezbyt wyszukane śniadanie chyba z jakiś gotowych racji wojskowych wrzuconych do mikrofali i możliwość skorzystania z równie niewyszukanego prysznicu w kobiecej łazience. I niedługo potem, gdy przepisy już umożliwiały widzenia została przez jakąś policjantkę wezwana do sali widzeń z informacją, że przyjechała jej prawnik.

Prawnik zaś zajęła się swoją prawniczą robotą. Jej pewność siebie i spokój mogły nieść otuchę. Podobnie mogła działać kawa i pączki jakie prawniczka przyniosła ze świata zewnętrznego na osłodę rozmowy. - Nie przejmuj się Brendo na razie jesteś tylko zatrzymana jako podejrzana w niejasnej sytuacji w której ktoś zginął a sama złożyłaś zeznania które funkcjonariuszka Ross, uznała za niezbyt klarowne. - powiedziała przeglądając dokumenty z rozmowy Brendy z Petrą.

- No ale opowiedz mi jak było i pamiętaj, że na pewno jesteśmy teraz nagrywane. - blondnka uśmiechnęła się ciepło i trochę ironicznie dając okazję opowiedzieć swoją wersję wydarzeń. Gdy wysłuchała “Brendy” wydawała się pełna optymizmu. Nie mogła teraz jej wydostać bo musiała poczekać na rozprawę sądową jutro rano. To po prostu musiały odbębnić. Poinstruowała ją, że być może policja będzie chciała z nią jeszcze dzisiaj rozmawiać ale ona sama mogła skorzystać z prawa do odmowy zeznań. Gdyby zaś zdecydowała się złożyć zeznania to niech trzyma się tej wersji co mówiła już z Ross dorzucając do tego własne zagubienie, zdenerwowanie, depresję i obawy. Miała też prawo do jednego telefonu dziennie więc w razie potrzeby mogła do niej zadzwonić ale te rozmowy też na pewno były monitorowane.

- A teraz Brendo, czy mogłabym jakoś jeszcze ci pomóc? Potrzebujesz czegoś? - zapytała Laura gdy już skończyły omawiać się bieżące sprawy, i to jak to jutro pewnie wszystko będzie wyglądało w sądzie i mogły przejść do jakichś innych spraw.


---




Czas: 2037.II.01; nd; przedpołudnie; g. 09:30
Miejsce: Old St.Louis, Marina Villa; baza X-COM
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho


Wszyscy którzy wrócili w nocy, o świcie czy już nad ranem do bazy wyglądali mizernie i podobnie się czuli. Zmarznięci, głodni i niewyspani. W pierwszej kolejności więc zostali zwolnieni z wszelkich obowiązków i dostali czas na odpoczynek. Zebranie przewidziano na 14:00. Na nim mieli omówić obydwie akcje i zastanowić się jakie dalej środki przedsięwziąć. Brakowało tylko Leny ale z tego co mówiła Nolan były spore szanse, że wyjdzie jutro rano po porannej rozprawie sądowej. Nancy się odnalazła i była już u siebie, pozostali z obydwu akcji wrócili do bazy. Ciało w miejskiej kostnicy jakie “śledziła” ze swojego vana para skanerów zapewne dalej będzie tam leżeć nie niepokojone. Kostnica podobnie jak sąd czy inne urzędy miejskie nie pracowały w niedziele więc najprędzej za jego sekcje koronerzy zabiorą się jutro rano.

Według Ashley Keller z SLN nie było potwierdzonych informacji o pochwyceniu tego mafioza Alvareza. Z miejsca zaczęły się więc spekulacje czy został zabity, ukrywa się, zbiegł czy może z jakichś powodów służby rządowe “zniknęli go” a oficjalnie się tylko do tego nie przyznają. Sytuacja w Dutchtown i na mostach zdawała się normować. Sądząc z newsów tylko klub “Night Girls” nadal był zapieczętowany taśmami i policjantami.

Kamery dziennikarzy wyłowiły też nieco postrzelaną i pogruchotaną limuzynę Collinsa. Złapały ją jak pakowano ją na lawetę i następnie ta odjechała z miejsca wypadku. Wedle newsa czarna, uszkodzona limuzyna należała do Jeffa Collinsa i była jego służbową maszyną. Jeff Collins pracował w North American Specialties (NAS). Na razie los pana Collinsa i przyczyny wypadku były nieznane ale przypuszczano, że mogły mieć związek z niewyjaśnioną dotąd strzelaniną przy klubie “Night Girls”. Kamery pokazywały też kolejną lawetę, pakującą kolejną czarną limuzynę na siebie która według komentarza reportera również mogła uczestniczyć w tych wydarzeniach. I rzeczywiście było widać i ślady po kulach, odkształconą przy uderzeniu karoserię. W szybach tkwiły charakterystyczne “pajączki” po trafieniach które nie dały rady ich przebić.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline