Lothar również był zadowolony, te kilka monet nie stanowiło wielkiej różnicy dla Dumnej Syrenki, a informacje były ważne. Ważne i niezbyt dobre. Właśnie przez takich jak Wittgensteinowie podupadał szacunek dla szlachty. Martwiły go bulle i przywileje, jakimi rzekomo byli obdarzeni. Niezależność i nietykalność wielkich rodów, do jakich najwyraźniej się zaliczali sprawiła że zmienił zdanie i nie poprosił o wsparcie sił porządkowych Imperium. Raz, że nie miały jurysdykcji, dwa, że jeszcze jakiś życzliwy dałby im znać, że jakiś von Essing rzuca kalumnie na starożytny ród... Trzeba było to załatwić osobiście. Ale, gdy tylko
Wolfgang potwierdził, że semafornik nie jest czarownikiem w przebraniu, spisał informacje jakie mieli na temat Etelki i Ernsta oraz Dagmara von Wittgensteina i zapieczętowawszy paczuszkę wręczył ją semafornikowi i poprosił by przekazał ją w ręce Inkwizycji, jeśli nie wrócą lub nie dadzą znaku życia w ciągu tygodnia (przez posłańca znającego hasło). Podał mu też swoje prawdziwe miano - może nie był szczególnie znany, ani nie miał najlepszej opinii, ale nadal był szlachcicem, a to dawało szanse, że ktoś przynajmniej przejrzy notatki.
***
- Wolałbym tu nie cumować - mruknął Lothar. Próbował przypomnieć sobie czy po drodze widział jakieś miejsce (np starorzecze, ślepą odnogę), gdzie można byłoby ukryć barkę przed wzrokiem ciekawskich. Tak co najmniej z godzinę, dwie marszu od Wittgendorfu. Niedobrze mu się robiło na widok tej osady. Żebracy, brud, robactwo... Nawet z perspektywy kupca nie było sensu tu przybijać - brak szans na zysk. A zwiad zawsze można zrobić pieszo.