Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2018, 18:22   #34
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Wizja minęła równie szybko jak nadeszła i skołowany Oreja stał przez chwilę nie mogąc pozbierać myśli. Fantasmagoria, mimo że chwilowa, była tak realna jakby ktoś na chwilę przestawił zwory w jego mózgu. Jakby ktoś wyrwał go brutalnie z TU i TERAZ i wrzucił GDZIEŚ... Nie! Nie GDZIEŚ, a KIEDYŚ! Jakby pojebany zegarmistrz cofnął w jednej chwili wskazówki zegarka o pół tysiąca lat wstecz rzucając go do jakiejś zapomnianej w puszczy przez boga prekolumbijskiej jaskini, w której odbywały się jakieś szamańskie czary mary! a później wyrzygał go z powrotem w TU obok bezgłowych trupów siedzących w jakimś pierdolonym kręgu z własnymi głowami na kolanach. Jak ofiary jakiegoś zrytego szaleńca lub... Alvaro skojarzył dwa obrazy... złożone przez kapłana w ofierze... KOMU? CZEMU?

Oreja otrząsnął się z galopujących w głowie myśli i podszedł z ciągle włączonym nagrywaniem do kręgu bezgłowych trupów. Objął scenę robiąc zbliżenie na Urenijos. Przestał nagrywać by zrobić zdjęcie. Pan U. ze swoją głowę na kolanach, po czym wysłał MMSa bez komentarza do wszystkich z gangu. Błyszczący przedmiot pośrodku kręgu zwrócił jego uwagę.

Był mały, ale lśnił się złociście. Kiedy podszedł bliżej zobaczył, że to chyba sporej wielkości złota moneta, albo złoty, okrągły przedmiot. Wyglądał jak pamiątka dla turystów sprzedawana w wielu sklepikach na całym wybrzeżu.


Alvaro schylił się, podniósł świecidełko i schował do kieszeni spodni.


Słysząc nadjeżdżające samochody Fernando Perez pojął, że znalazł się w potrzasku. Mógł próbować schować się jak szczur w jakiejś dziurze na końcu magazynu i przeczekać aż Narwańce odjadą i pewnie by tak zrobił. Tyle, że nie był szczurem. Był wężem. Wyciągnął spluwę i stanął u wylotu tunelu, za załomem ściany by zaatakować jak wąż.


Samochody były dwa. Co najmniej dwa. Drzwi trzasnęły kilkukrotnie po czym usłyszał głos jednego z gangsterów.


- Mówię ci, szefie, są tam. Zajebani na śmierć, puta! Cała dziewiątka.


A więc był z nimi sam jefe - El Manivela. Serce Alvaro zabiło mocniej. Zdawało mu się, że łomotało tak głośno, że jego echo niosło się w korytarzu, którym właśnie szli Narwańcy. Rozbite szkło chrzęściło pod butami jak… kruszone kości. Darrivano wyszedł pierwszy. Raźnym krokiem minął Pereza i… Oreja wyskoczył jak wąż z ukrycia obejmując lewą ręką szyję a prawą przystawiając lufę do skroni.


- Bez głupich ruchów! - wrzasnął ciągnąc go w tył aż oparł się plecami o ścianę, zasłaniając się szefem Narwańców od reszty. - Bo go zajebię! Wszyscy wypierdalać na środek magazynu! Już!


Strzelił w nogę jednego z Narwańców, który wydawał mu się najbardziej nerwowy. Strzał poniósł się echem po zamkniętym pomieszczeniu. Ogolony na łyso, z wytatuowaną czaszką gangster ugiął się, gdy kula przebiła mu nogę, lecz ustał wywrzaskując przekleństwa. Na spodniach wykwitła brunatna plama. Krwawił


Dymiąca lufa Perezowej pukawki wróciła na skroń El Manivela.


- Nie żartuję kurwa! On będzie następny! - wrzasnął raz jeszcze a do ucha Darrivano warknął - Każ im robić co każę bo się robię nerwowy!


- Słuchać go - warknął Narwaniec.


Jego ludzie ustawili się tam, gdzie chciał Alvaro.


- Co teraz? - czuł, jak mięśnie Narwańca napinają się.


El Manivela znany był na ulicy ze swoich napadów wściekłości. Był dzikim, porywczym el macho. I widać było, że jego mały, oparty na instynktach umysł walczy z samobójczą chęcią wyrwania się z objęć Alvaro. Ucho wiedział, że wtedy zastrzeliłby jego i może kilku innych, ale reszta podziurawi go jak sito.


- Jeśli strzeli, zajebiecie jebańca - warknął El Manivela. - Nie rzucać klamek. Ni chuja!


To był świr. Kompletnie nie dbający o swoje życie. Sprawy w każdej chwili mogły się wyrwać spod kontroli. W rękach Narwańców, jak na zawołanie pojawiły się pistolety. Było ich w sumie dziewięciu. Za dużo. Nawet jeśli użyje Narwańca jak żywej tarczy, nie da rady dziewiątce sicarios.


Wąż na przedramieniu Pereza zdawał się sam przyciskać szyję Narwańca, oplatając się w okół niej.


- To nie ja ich zabiłem - powiedział głośno Oreja, tak że każdy ze stojących mógł go usłyszeć, ciągnąć Darrivano wzdłuż ściany. Szurając plecami o nią. - Miałem się spotkać z Urenijos. Niestety już nie żył. - Rzut oka na korytarz. Pusty. - Chcę stąd wyjść i nikt nie zginie. Albo możecie spróbować mnie zabić. Pewnie wam się uda, lecz przy tym, zapewniam was, zabiorę wielu was ze sobą. Wasz wybór. Każ im zostać - warknął do ucha El Manivela. - Wypuszczę cię za bramą. Nie mam powodu cię zabijać. Podpisałbym wtedy na siebie wyrok śmierci.


Oreja zaczął ciągnąć go w głąb korytarza. Wiedział, że jeśli rozpęta się piekło, zabierze ze sobą w objęcia śmierci tylu pedziów ilu zdoła.


- Dobra, chłopaki. Wychodzimy - Narwaniec chyba dał się przekonać. Albo coś kombinował. - Powoli. Ja jestem, puta madre, rozsądny. Jeśli jednak ten jebaniec strzeli, zajebcie go bez wahania.


El Manivela zachowywał spokój i to, w zestawieniu z jego reputacją na ulicy, było dla Ucha czymś niespodziewanym i czymś, co nie wyglądało najlepiej. Facet był szefem niemałego gangu. Trzymał wszystkich za mordy. Siedział wiele razy w ciężkich więziennych warunkach. Nie było mowy, że tak po prostu odpuścił. Może i w tym momencie tak zrobił, ale potem Alvaro miał z nimi “kosę”. Chyba, że załatwi to jakoś tu i teraz. Na spokojnie lub inaczej.


- Nie pomagasz mi amigo - warknął do ucha zakładnikowi ciągnąć go tyłem w głąb korytarza, do wyjścia. - Chciałbym bardzo abyś uszedł z tego z życiem, bo wtedy i ja bym ocalił skórę ale mi nie pomagasz. - Mówiąc to ciągle się cofał. Ciągle bliżej wyjścia. - Ciągniesz tych pedałów ze spluwami za nami nie pozwalając mi puścić cię wolno a w głowie - stuknął go lufą lekko w skroń, przypominając, że ciągle tylko sekundy dzielą go od śmierci, - kombinujesz jak by tutaj spierdolić sobie życie. Nie wiem jak to widzisz. Powiedz mi amigo, bo JA tego nie widzę…


- Nie jestem el stiupido. Wiem, ze jak moje chłopaki chociaż na chwilę opuszczą gardę, skończę z kulą w czaszce. To działa w obie strony, amigo - wycedził przez zęby. - Ty kropniesz mnie, oni ciebie. Ty mnie zostawisz, oni odpuszczą.


Oreja westchnął.


- Co ich powstrzyma, żeby mnie wtedy rozwalić? Nic.. a gdybym ja kropnął ciebie i uciekł, to mnie dorwą… dzisiaj… jutro… za miesiąc. To tylko kwestia czasu. Dobrze mówię el jefe?


- Zależy, amigo. Jeśli to nie ty załatwiłeś moich ludzi, to znaczy, że może ich szukasz. A jak ich szukasz, to może się dogadamy. Tylko bez spluw przy głowie. Bo ja tamtym skurwysynom poucinam jaja, a potem wsadzę ich matkom w dupy. Za to co zrobili moim chłopakom. Więc, amigo. Jak będzie. Dogadamy się? Czy pozabijamy nawzajem i jeśli to faktycznie nie ty, to ktoś inny tylko zatrze swoje usmarowane juchą moich ludzi ręce.


Alvarez przystanął.

- Zaczynasz mówić z sensem - przyznał. - Jak to załatwimy? Ja ciągle nie ufam twoim pedałom celującym we mnie.


- Nie dziwię się. Jak tylko opuścisz spluwę, zajebią cię. To normalne. Masz tutaj samochód?


- Si.


- To wsiądziemy sobie do niego. Ty i ja. A potem pojedziemy gdzieś i pogadamy.


- Brzmi rozsądnie. Pogadajmy.

Miał ochotę rozjebać go tu i teraz, lecz argumenty w postaci dziewięciu skierowanych w niego luf przekonały go, że rozmowa brzmiała była całkiem niegłupim pomysłem, a Oreja chętnie nastawi ucha i posłucha co el Manivela ma do powiedzenia.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline