Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2018, 10:29   #35
Gortar
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację
Juan Maria Alvarez i Tito Alvarez

Oczy… Wpatrujące się w niego oczy. Ten obraz wrył mu się w pamięć i pozostawał przed oczyma niczym prześwietlona klisza. Zza oczu zaczęła się wyłaniać sala operacyjna i ludzie w ustawieniu którego nie pamiętał. Myśli przytłaczał mu wąż którego nie imały się kule oraz jego własne, bijące, okrwawione serce w ręku indianina. Był totalnie rozbity. Powoli docierały do niego słowa Grubego Alfredo. Słowa, które nie miały sensu. O jakim wrzasku mówił? Przecież wszyscy strzelali. A później ten rozpierdol w sali. Rzucił szybkie spojrzenie w kierunku drzwi, które przecież zostały wyrwane z zawiasów i powinny wyglądać jak po zastosowaniu w ich obecności silnych ładunków wybuchowych.
Ale nie wyglądały. Były całkiem normalne. Lekko oszklone, jak na jakimś statku, takim małym, śmiesznym okienkiem. I całe.
Przecież to niemożliwe… na własne oczy widział jak ciemność, która przybrała postać węża rozwala wejście…
Zerwał się na nogi i chciał wybiec na korytarz, zobaczyć go bo przecież tam odbywała się cała kanonada, nie wymyślił sobie tego.
- Hej! Puta! - broń jednego z ochroniarzy Ucozz skierowała się w stronę Juana, naładowana i gotowa splunąć śmiercionośną serią ołowianych pocisków - Nie ruszaj się, pierdolcu. Niech nikt się nie rusza.
Spoglądali na swojego el patrone - z otworzoną klatką piersiową, wyraźnie martwego zważywszy na dźwięki wydawane przez maszyny monitorujące pracę serca i na podziurawione kulami kafle na ścianie, tuż nad łóżkiem pechowego pacjenta. Było widać, że świerzbią ich paluchy, by otworzyć ogień. Nieważne do kogo. A próbujący uciec z sali, w ich mniemaniu Juan, nadawał się na taki cel idealnie.
- Stój!
Warknięcie sicarios z kartelu nie pozostawiało wątpliwości, że życie Juana Marii Alvareza, jak i reszty ludzi w zaipmrowizowanej sali operacyjnej pozostaje pod znakiem zapytania. A Juan, na dodatek, miał broń w rękach i było widać, że tylko ułamek sekundy dzieli żołnierza kartelu Sinaloa od rozwalenia członka gangu SV.
Jak zawsze widok broni podziałał na Alvareza trzeźwiąco.
- Usłyszałem krzyk Tito i wpadłem tutaj. Zobaczyłem go leżącego koło stołu. Łapiduch mówi, że to był zawał oraz że senor Ucozz zmarł w trakcie operacji. Potem ja… sam nie wiem co się stało… puta… straciłem przytomność i obudziłem się teraz. - nie sądził żeby prawda o tym co widział i co pamięta miała mu teraz w jakikolwiek sposób pomóc.
- Nie strzelać, synowie idiotów! - odezwał się słaby głos z podłogi. - najmniejszy rykoszet z tych automatów pierdolnie w butlę z tlenem i cała ta sala poleci do Najświętszej Panienki. - Tito leżał na podłodze i trzeźwiał co najwyżej pół minuty, ale w tym czasie sytuacja zdążyła eskalować z tragicznej do absolutnie beznadziejnej. Wstał, ciężko opierając się o maszynerię tlenową. Ku zaskoczeniu wszystkich dociskał do niej wyciągnięty Bóg wie skąd pistolet.
- Rzucić broń. Wszyscy kurwa!
Zaskoczył wszystkich. Nawet Daria i Alfredo, którzy spojrzeli na niego z brakiem zrozumienia.
- My też?
Juan schował glocka za pasek od spodni. I tak wypróżnił magazynek do widmowego węża więc z broni na ten moment nie było specjalnego pożytku. Pamiętał jednak o tym że beretta nadal jest załadowana i w zasięgu ręki.
- Wyluzujmy panowie, nie chcemy się tu pozabijać. Zróbcie tak jak mówi Tito. - Słowa skierował głównie do ochroniarzy Ucozza.
Dwaj ludzie kartelu popatrzyli na siebie, a potem, powoli, niechętnie opuścili broń. Jednak nie wypuścili jej z rąk. Ich twarze stały się podejrzliwe. Oczy czujne i drapieżne. W końcu ludzie braci Ucozz nie należeli do byle pętaków z ulicy, którzy srali w gacie na widok giwery.
- Dobra. I co teraz?
Widząc, że ludzie rodziny Ucozz opuścili broń, Gruby Alfredo i Dario poszli w ich ślady. Widać było, że Węże też potrzebują odpowiedzi.
- Puta. Tito, Juan. Powiecie, co tutaj się odpierdala? - zapytał Alfredo, oficjalny wiceszef ich gangu.
Juan spojrzał na Tito licząc na to, iż ten wie coś więcej. To co wiedział sam było na tyle nieprawdopodobne, że nie chciał mówić o tym głośno.
- Będziemy debatować później. Teraz wszyscy wypierdalać z mojej sali operacyjnej i nie wpuszczać nikogo, jeśli za 30 sekund nie podłączę go pod sztuczne serce i nie zacznę reanimacji nastąpi śmierć mózgu. - powiedział Tito wskazując palcem nieuzbrojonej ręki na maszynę wciąż równomiernie pompującą tlen z trzymanej przez niego butli w martwe płuca Uccoza.
Oczywisty z medycznego punktu widzenia idiotyzm miał jeden cel: rozproszenie. Przez kilka cennych sekund zabłysła fałszywa iskierka nadziei. Iskierka wymagająca od nie-medyka przynajmniej dobrej chwili zastanowienia, by ją odegnać. Chwili, której Tito nie miał zamiaru dać. Opuszczona broń gangsterów to kolejna sekunda przewagi. Następną sekundę zawahania mogła mu dać butla z tlenem którą trzymał przed sobą - po prawdzie nie miał pojęcia co się stanie gdy zostanie przestrzelona. To więcej niż mógł marzyć, że ugra w tej sytuacji. Nadal dość mało. Musiało wystarczyć.
Tito błyskawicznym ruchem nadgarstka przekręcił przyciśniętą do butli broń w stronę ochroniarzy kartelu i wystrzelił cztery razy.
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)

Ostatnio edytowane przez Gortar : 19-10-2018 o 10:34.
Gortar jest offline