Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2018, 15:52   #658
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Baba się zarumienił, gdy go tak chwalono. Jakby się tłumacząc, wyjaśnił, że to tak naprawdę wszystko zasługa Chomika, jego przyjaciela, co z dumą podkreślił. Chomik był mistrzem kucharstwa, a Baba tylko trochę podłapał, no i tak wyszło...
Z pewną fascynacją i nieśmiałością przyglądał się liżącej talerz Tweety. Coś... coś niezwykłego było w tej małej blondynce łapczywie przeciągającą języczkiem po talerzu. Coś co wywoływało przyjemne mrowienie w pewnych częściach ciała.
Baba uśmiechnął się i podał jej chusteczkę. Zawsze to lepsze niż rękaw. Jajka robiły paskudne plamy... tak przynajmniej mówiła mamusia Baby, gdy prała jego T-shirt.

Baba zastanawiał się dłużej. Trzeba było zorganizować trochę jedzenia.
- Może uda się coś kupić od Indian. To dobrzy ludzie. Może wezmą trochę broni za jedzenie? - Baba popatrzył po rannych. Nie wydawało się, że w najbliższym czasie będą w stanie korzystać z swego oręża.
Baba też miał trochę żelastwa zabunkrowanego... niestety... trochę daleko. Część schował po tym jak rozprawił się z kultystami w magazynie, a jeszcze więcej schował nieopodal osady, w której rozprawił się z gangerami.

Baba się zasępił na słowa Lenina. - Ale Bunkier to nasz dom. To co towarzysz Lenin proponuje ta re... coś... brzmi trochę jak kradzież...

- Proszę się nie bać pani Kate. Baba postara się panią obronić - zapewnił gorliwie mutant, gdy pani doktor uświadomiła sobie, w jakim to niebezpieczeństwie się tak naprawdę znajduje.
- Baba też chciał porozmawiać z panem szeryfem - wtrącił, gdy pazur wraz z Kate postanowili go odwiedzić.

- Nie, nie, nie! Jaka kradzież?! Skąd ci to przyszło do głowy towarzyszu?! - Lenin zareagował bardzo żywiołowo na słowa towarzysza Baby. - To chodzi o rozdysponowanie dóbr w naszym nowym, wspólnym domu. Przecież znajdzie się w nim miejsce również dla ciebie i twoich towarzyszy. Więc wszyscy się podzielimy solidarnie, żeby zlikwidować nierówności społeczne i klasę posiadaczy. W nowym, uświadomionym domu dla mas pracujących nie będzie miejsca dla społecznych szkodników, pasożytów i wyzyskiwaczy! No ale to przedyskutujemy na plenum partyjnym gdy wrócisz towarzyszu. - przewodniczący partii pokrzepił i uspokoił nowego towarzysza gdy ten szykował się do podróży. Rewers bowiem ani gospodyni nie wyrazili sprzeciwu. A skoro jechał Baba to i jechał Ted. Pozostali zostali w domu Kate.
- To bardzo miło z twojej strony. Ale naprawdę, mam nadzieję, że wszyscy w okolicy zrozumieją czym jest szpital, uszanują to i obrona nie będzie konieczna. - Kate wydawała się poważnie zmartwiona tym, że konflikt między zwaśnionymi stronami może się przenieść do jej domu. Olbrzymi Pazur założył z powrotem swoją pelerynę, Ted swoją a Kate jakiś płaszcz. Żegnał ich głównie towarzysz Lenin. Wyszedł na próg domu i pomachał im na pożegnanie. Blondynka po prostu stała obok, kończąc palić papierosa. Schowała się do ciepłego wnętrza gdy czwórka podróżników pakowała się do terenówki. Wcześniej popatrzyła na podaną po śniadaniu chusteczkę ale nie skorzystała. Powiedziała, że już się wytarła ale dzięki po czym wyszła na tego papierosa.
Terenówka miała znowu wyraźne problemy z odpaleniem. Pogoda jej wyraźnie nie służyła. Było zimno i mokro. Pod kołami przelewały się potoki kałuż i marznącego błota a tam i tu już zdążyły się utworzyć łachy mokrego śniegu. Deszcz monotonnie tarabanił o dach i szyby gdy tylko silnik przestawał rzęzić. Ale w końcu załapał i odpalił a terenówka ruszyła.
Gdy już ruszyli, to ruszyli całkiem raźno. Pazur prowadził pojazd pewnie a i droga była przyzwoita. Z przodu usiadła Kate a z tyłu, na pace Baba i Ted. Dojechali do mostu na rzece na którym była niepisana granica między zwaśnionymi stronami. Baba nie widział co się dzieje poza zamkniętymi szybami ale pomagał mu Ted. - Ktoś nas zatrzymuje. Chyba ktoś z szeryfów. Ma kapelusz. - powiedział cicho Beta 3 informując kolegę o świecie zewnętrznym. Ten wyczuwał, że pojazd zwalnia ale oślepiony “betonowymi” szybami nie miał pojęcia dlaczego. Teraz dzięki Tedowi widział. A sam z siebie wiedział, że miejscowi stróże prawa nosili zwykle kapelusze. Wojskowi zaś czapki albo hełmy.
Rewers zatrzymał pojazd ale nie gasił silnika. Otworzył okno i dopiero wtedy Baba mógł dostrzec coś ze świata zewnętrznego. Zimne, niebieskie barwy bardzo ciemnego powietrza, niewiele jaśniejsze barwy ponczo wystawionego na tą zimną aurę i tylko twarz pod kapturem jawiła się w pomarańczowych barwach. Po głosie rozpoznał Eliotta. Zastępca zajrzał do środka i przywitał się. Nie, nic nie miał przeciw wizycie w ich biurze. Szeryf powinien być w środku.
Przejechali jeszcze kawałek i samochodem to nawet nie tak daleko było. Tym razem Rewers zatrzymał auto na dobre i wszyscy zaczęli wysiadać. Znaleźli się przed zdewastowanym podczas zimowych walk i wciąż nie do końca odremontowanym budynku miejscowego komisariatu. Szybko znaleźli się wewnątrz i tam rzeczywiście zastali miejscowych stróżów prawa. Eryk jak zwykle siedział na swoim posterunku biurowym a zaraz wyszedł też do nich i szeryf Dalton. Gdy wstępnie powiedzieli o co chodzi zaprosił ich do jednego z bocznych pokoi gdzie można było usiąść przy stole i spokojnie porozmawiać.

Baba uśmiechnął się od ucha do ucha i objął Daltona w swe potężne łapy w przyjacielskim uścisku.
- Baba się tak cieszy, że pana widzi. Że panu nic nie jest panie szeryfie Dalton - Mutant uniósł człowieka w powietrze w radosnym uścisku.
Dopiero po chwili się nieco uspokoił i również usiadł. Po wstępnej wymianie zwyczajowych w takich okolicznościach konwenansów Baba zapytał
- Czy pan szeryf wie coś o moich przyjaciołach z wyspy? Odzywali się może? Albo czy Żołnierze z NY coś o nich mówili? Jaki kontakt ma pan z wojskiem NY? Myśli pan, że by Babę wpuścili by Baba mógł zobaczyć co z Baby przyjaciółmi?
- No i .... mamy tu, to znaczy nie tu, ale tam... to znaczy... u Kate... no też nie tu... bo Kate jest tu, ale to tam... to znaczy u Kate, ale nie tu tylko u niej w domku... no mamy tam rannych. Dużo. I nie chcemy by żołnierze z NY do nich strzelali. W sumie, nie chcemy, by żołnierze strzelali do kogokolwiek... ale ... no Baba wie, że tego nie da się załatwić dyplomem... nie... nie dyplomem... dyplomacją.... tak. Nie da się załatwić tego dyplomancją. No ale może uda się dyplomancją załatwić, by nie strzelali do rannych w szpitalu. Tak. Szpital. panna Kate chciała ogłosić, oficjalnie i dyplomacyjnie, że jej domek to szpital, teren, gdzie się nie strzela i nie zabija... umie pan szeryf Dalton proszę to załatwić z żołnierzami z NY?

Szeryf zmarszczył brwi słysząc co powiedział ogromny mutant i popatrzył pytająco na pozostałych. Ci jednak też pokiwali twierdząco głowami i krótko potwierdzili słowa i obawy mutanta. Dalton więc podrapał się po głowie zastanawiając się nad tą sprawą. Przed chwilą chyba i on i pozostała trójka zdziwili się i może nawet trochę przestraszyli gdy ogromny mutant porwał w swoje mocarne łapy szeryfa. Ten chucherkiem co prawda nie był ale przy rozmiarach zmodyfikowanego w molochowych kadziach człowieka i tak wyglądał dość mikro. Potem jednak wszyscy zareagowali przyjaznym śmiechem widząc, że to nie żaden atak tylko przejaw radości. Teraz już jednak znowu każdy był poważny i siedział przy stole zastanawiając się nad tym po co tu przyszli.
- Nie Babo. Nie miałem żadnych informacji o twoich albo od twoich kolegów z Wyspy. Właściwie nie miałem żadnych informacji z Wyspy. - szeryf zaczął mówić omawiając te sprawy po kolei. - A z żołnierzami kontakt mam, pełnimy razem posterunek na moście. Ale to zwykli szeregowcy, nie wiedzą nic o tym co się dzieje na Wyspie albo zakazano im mówić. Myślę, że aby się czegoś dowiedzieć, trzeba by porozmawiać z jakimś oficerem. Może napisać jakieś pismo czy list. - szeryf mówił jakby właśnie sam się zastanawiał nad sprawą poruszoną przez Schroniarza. Do rozmowy dołączył Rewers i przez chwilę obydwaj omawiali tą sprawę. Pazur zaproponował swoje usługi jako posłańca, bo no olbrzymi, gadzionogi, porośnięty futrem i uzbrojony po zęby mutant mógł mieć trudności z nawiązaniem rozmowy z mundurowymi z NYA. Co zresztą jakiś czas temu przerabiali. No i porozumienie listowne też uznał za niezłe rozwiązanie. Też mógł pomóc w redagowaniu takiego pisma. Wydawało się, że obydwaj uznali ten pomysł z pisaniem za całkiem sensowny.
- A teraz ta sprawa z tobą Kate… - szeryf Dalton znowu podrapał się po głowie gdy spojrzał na weterynarz. Kobieta zrobiła wyczekującą minę czekając co powie szeryf. - Ja bym bardzo nie chciała, żeby u mnie stało się to co z tamtym punktem opatrunkowym tych bandytów w zimie. Może to byli ci bandyci z tego Detroit no ale to był punkt opatrunkowy. A podobno zrobili z tego rzeźnię. Naprawdę nie chcę tego samego w moim domu. Chyba bym tego nie przeżyła. Musiałabym się wyprowadzić albo coś takiego, nie mogłabym dłużej mieszkać z takim domu gdzie dokonano takiej straszliwej masakry. - Kate pokręciła głową i mówiła szybko, trochę zdenerwowanym głosem to samo co już wcześniej mówiła we własnym domu ale wtedy szeryf tego nie słyszał.
- No spokojnie Kate, zobaczymy co da się zrobić. - szeryf zapewnił kobietę uspokajająco. Potem znów się chwilę zastanawiał. - No cóż, wydaje mi się, że najlepiej zagrać w otwarte karty. I powiedzieć, że u ciebie jest szpital. Eksterytorialny. Ja to wezmę pod swoją ochronę, może uda nam się postawić jakąś ochronę. Od nas. Chociaż… Naszym pewnie by trudno było zapomnieć zimy i chronić tych gangerów z Detroit co byli tutaj w zimie. - przyznał zakłopotany Dalton. Na chwilę zapanowała konsternacja. Wszyscy wiedzieli, że Chebańczycy po zimie nie pałają i jeszcze pewnie długo nie będą pałać do Runnerów miłością. A to stawało pod znakiem zapytania jako stróżów na straży prawie bezbronnych Runnerów. Pewniejsi wydawali się ludzie szeryfa ale Brian był nadal na łożach boleści, Nico załatwiała sprawy za miastem a Eliott i szeryf na zmianę stróżowali na moście. Rewers rzucił, że później jego Pazury by mogły się tym zająć no ale obecnie Nix popłynął na Wyspę a Boomer gorączka rozłożyła na łopatki na dobre.
- Może w Łosiu udałoby się kogoś zwerbować albo nająć albo namówić do pomocy… - powiedział w zamyśleniu Dalton gdy myślał o tym problemie. Coś chyba nie chciał zostawić domu Kate tylko na słowo honoru Nowojorczyków. Przy okazji wyszło, że też to można dopisać do listu więc Dalton zawołał to Eryka i ten po chwili przyniósł potrzebne piśmidła do zrobienia listu.

Baba widocznie posmutniał słysząc, iż szeryf nie ma żadnych wieści od jego przyjaciół. Co się z nimi działo? Zamknęli się w bunkrze w nadziei, iż nikt się nie dostanie do środka? Nawet Baba wiedział, że wobec takich sił, bunkier nie ustoi się.
Gdyby mieli do czynienia tylko z gangerami, i mieli by swobodę ruchu mogli by szarpać ich puki by nie zrezygnowali.... lecz tak?
Być może NY jeszcze się nie dostała do wnętrza jego domu, być może zbytnio zaabsorbowani byli walką z gangerami... lecz jego przyjaciele nie mogli liczyć na wiele...
Baba nie znał się za bardzo na pisaniu listów. Nie wtrącał się zatem do dyskusji. Kiedyś sądził, że jest w tym dobry. Pisał regularnie. Głównie do świętego mikołaja. I jeszcze do zajączka. Ale nie odpisywali, a na święta i tak dostawał coś innego... stwierdził zatem, że jednak musi być kiepski w pisaniu listów, skoro prosząc o rower dostawał skarpety lub paliwo do czerwonego traktorka tatusia... musiał zatem bardzo niewyraźnie pisać lub się niezmiernie kiepsko wysławiać...
Wolał zatem nie podejmować się pisania listu do NY. Prosząc o uszanowanie szpitala... mógł dostać np ostrzał artyleryjski.... a to nie było by miłe. Wcale a wcale miłe...
Przez chwilę Baba zastanawiał się nad tym, kto mógłby pilnować szpitala. On sam był tylko na chwilę tam... śpieszyło mu się na wyspę. Zresztą, częstą reakcją na jego widok było otwieranie ognia, mógłby zatem więcej napsuć niż pomóc...

Lubił jednak pomagać. Zgłosił się zatem na ochotnika, by pójść do Łosia i spróbować kogoś zwerbować. Wyraźnie miał więcej chęci niż umiejętności. Jednak po krótkim instruktażu, przeprowadzonym profesjonalnie przez pana szeryfa, Baba wiedział, co może zaoferować i na jakich warunkach.
Nie był też sam. Do Łosia udali się z nim Ted oraz Rewers.
 
Ehran jest offline