Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2018, 14:38   #37
Bounty
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
- Karetka… - powtórzył za księdzem. - Nie.
Spojrzał na dobrotliwą twarza kapłana, potem sprobował się rozejrzeć. Sprawdzić czy wszystkie części ma na miejscu, poruszyć nimi kolejno. Był nawciągany, miał broń, prochy, wóz który prowadził miał tylne siedzenie całe przesiąknięte krwią i spowodował wypadek, w którymś ktoś zginął. W dodatku Javier dokładnie wiedział kto.
Nie miał prawa wiedzieć. W chwili zderzenia patrzył w lusterko na ścigających go Azteków, w ostatniej chwili, za późno dostrzegł tamten samochód i nie miał szans zobaczyć kto siedzi za kierownicą a kto jest pasażerem. Ale z jakiegoś powodu nie próbował nawet tego kwestionować.
Do śmierci i zła miał zawsze stosunek ambiwalentny, kwitował je cytatem z “Rzeźni numer pięć”: “zdarza się”. Ale Javier Orozco, gangster od siedmiu boleści i spec od cyfrowego porno jeszcze nigdy nikogo nie zabił. Nawet w wypadku. Dosyć. Będzie miał jeszcze dość czasu na roztrząsanie tego upijając się i ćpając. Jeśli tylko nie da się aresztować. Jak go złapią wyłga się szokiem pourazowym. Ale teraz musiał zwiewać.
Przede wszystkim odpędzić halucynacje, bo ten wąż to musiała być halucynacja. Przecież nawet halucynacja musiała by być popierdolona, żeby wybrać Javiera Orozco do czegokolwiek. Może ksiądz był właśnie kimś kogo teraz potrzebował. Może potrzebował jebanych egzorcyzmów. Szkoda, że nie było na to czasu.

Javier odepchnął pomocną dłoń księdza i podniósł się chwiejnie, najpierw na kolana, potem na nogi. Sprawdził czy ma spluwę i telefon, rozglądając się dookoła. Puta, co to za zadupie? Na piechotę w tym stanie daleko nie zajdzie. Potrzebował samochodu.
- Czy ksiądz ma samochód? - zdał sobie sprawę, że powiedział to na głos.
- Si - odpowiedział duchowny. - Ale trzeba sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku, chłopcze. Możesz mieć obrażenia wewnętrzne.
- Nic mi nie jest - zapewnił zdecydowanie Orozco, macając dłonią czoło i oglądając krew na palcach. - Ci sicarios, którzy mnie gonili mają wtyki w policji, na pogotowiu pewnie też. Napisałem coś o nich w internecie, teraz chcą mnie zabić. Musi mi ksiądz pomóc - dodał błagalnym tonem.
Nie miał pojęcia czy zmyślona na poczekaniu historyjka była wiarygodna, lecz aparycja Javiera nadawała mu wygląd ofiary.
- Dobrze. Wyglądasz na porządnego chłopaka. Chodź. Pójdziemy do mojego samochodu.
Wskazał niepozorną, średniej klasy toyotę.
- Gracias, padre - wykrztusił Javier.
“Durny klecha” - pomyślał równocześnie, pilnując się, by nie powiedzieć tego na głos. Wciąż był w szoku i nie całkiem panował nad sobą. Mógłby wyjąć broń i zabrać księdzu kluczyki, ale kręciło mu się w głowie, pistolet pewnie by upuścił a i prowadzić nie byłby chyba w stanie.
Pokuśtykał za księdzem do auta, byle jak najszybciej zniknąć z oczu gromadzącym się gapiom. Z jękiem zwalił się na tylne siedzenie. Boli, puta, jak wszystko boli. Ruszaj no, padre, jedź już i zabierz mnie stąd.
- W porządku, panie Orozco - powiedział ksiądz, gdy ruszył. - Dokąd chce pan pojechać?
- Pueblo Nuevo. Mam tam przy… - Javier urwał w pół słowa i cały zesztywniał. - Zaraz… skąd wiesz jak się nazywam?! - sięgnął po wetknięty w spodnie pistolet.
Nie znalazł tam niczego. Drzwi zatrzasnęły się automatycznie.
- Już ci mówiłem. Wcześśśniej. Zosssstaliśśście wybrani.
Głos księdza przeszedł w dziwny syk. Niczym węża.
Xavi panicznie i oczywiście bezskutecznie szarpnął za klamkę. Wtulił się w kąt siedzenia, patrząc na fragment twarzy kapłana odbijającą się w lusterku. Serce waliło mu jak oszalałe, to musiała być halucynacja, albo sen, podczas gdy naprawdę karetka wiozła go do szpitala.
- Przez kogo? - zapytał mimo to. - Do czego?
- Wszystkiego dowiesz się na miejscu. W odpowiednim czasie. Albo umrzesz i niczego się nie dowiesz. Wytniemy twoje serce i wrzucimy parujące, na ogień ołtarza. Którą z dróg wybierasz, człowieku przeżartym przez swoje słabości. Naznaczony przez sen.

Javier poczuł jak zapada się w siedzenie, pod miasto, pod rzeczywistość. Jeszcze chwilę temu miał już zdobyć się, by zapytać dobrego księdza, który po chrześcijańsku się nad nim zmiłował, o ofiary wypadku, upewnić się, że to wszystko to tylko chwilowy obłęd. Ale nie, to nie był obłęd. Nawet jeśli to była inna rzeczywistość, rzeczywistość-pod, to trafił do niej całkiem naprawdę i na dłużej niż by chciał, a może nawet na zawsze. A teraz to on musiał odpowiedzieć na pytanie i to pytanie fundamentalne. Na być albo nie być, ¿ser o no ser? Wiele razy w ciągu ostatniego roku, od odejścia Leticii, Javier zastanawiał się czy chce być. Ale teraz, pomimo strachu, nagle nie miał wątpliwości co odpowiedzieć.
- Chcę wiedzieć.
- Więc się dowiesz - powiedział ksiądz i odwrócił się, a Javier zobaczył potworny, łeb węża, czarny niczym noc, który skoczył w jego stronę.
Jedyne co zdążył zrobić to krzyknąć i spróbować zasłonić się rękami, złapać łeb węża w locie nim dosięgnie jego twarzy.
 
Bounty jest offline