Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2018, 20:01   #44
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Victor
292015415SH
Lot zajął piętnaście godzin. Był to czas, który Victor spędził z Louise i mimikiem tłumacząc młodzianowi, jak będzie wyglądać przebieg misji. Victor mógł być chociaż pewny, że chłopak będzie posłuszny. Wyglądało na to, że w międzyczasie całkiem przywiązał się on do Louise.
Po jakimś czasie Albert ostrzegł załogę - Wchodzimy w przestrzeń wrogiej bazy - Louise klepnęła Victora w plecy, powiedziała: - [i]Powodzenia.[i] - i ukryła się w kajucie pasażerskiej.
Gdy Victor wstał, aby przyjrzeć się ich celowi, zobaczył ogromną stację kosmiczną.

Katedra Gwiezdna Magica Icaria

Była to ruchoma baza gwiezdna złożona z pancernych budowli na kształt religijnych katedr i kościołów. Licząca kilkaset kilometrów obwodu latająca platforma była metropolią, zakonem, oraz ciężko uzbrojoną jednostką wojenną jednocześnie. Baza ta należała do Magica Icaria.

Wiedza Victora Corvusa na temat Magica Icaria była mocno ograniczona. Organizacja ta nie była częścią wojska cesarskiego i nawet nie służyła samej cesarzowej, choć mimo tego działała pod jej zezwoleniem i błogosławieństwem.
Wedle wewnętrznej mitologii, organizacja została utworzona przez serafina, nadczłowieka, który przekroczył szczyt ludzkich możliwości, zostając nie bogiem, lecz "bogiem pośród ludzi". Miał on poprowadzić ludzką rasę do świetności wolnej od magii, gdzie ludzkie osiągi bazują wyłącznie na własnych, człowieczych działaniach ludzkości. Stan uzależniony od magii ludzi zawiódł go jednak, przez co serafim opuść galaktykę, udając się do "wewnątrzśwaitu", skąd ma powrócić, gdy ludzkość będzie gotowa przyjąć jego dary.

Magica Icaria jest podzielona na sześć “skrzydeł”, każde z innym zadaniem i ideologią. Inkwizycja zajmuje się usuwaniem magów w celu przygotowania świata pod nadejście mesjasza. Czarne owce robią to samo, jednak ich skrzydło składa się wyłącznie z magów, którzy mają popełnić masowe samobójstwo w dniu sądu, aby uzyskać odpuszczenie za grzech słabości.
Kolejnym oddziałem są kronikarze zajmujący się spisywaniem poczynań ludzi i efektów magii, podobnie co ich cesarscy odpowiednicy. Technokraci uzbrajają oddziały i polepszają technologię, pasterze zajmują się okrętami gwiezdnymi, a kapłani nawracają niewiernych i zarządzają pozostałymi skrzydłami. Całością zarządzał papież. Nic więcej Corvus nie wiedział.

Na ekranie wyskoczyła informacja o nadchodzącej wiadomości. Odezwał się głos kogoś ze stacji:
- Wleciałeś na terytorium świętego zakonu Magica Icaria. W czym możemy ci służyć, drogie dziecię?
- Chciałbym prosić o błogosławieństwo. Ja i mój uczeń odbywamy krucjatę. - Posilił się na blef. Właściwie to musiał kłamać by cokolwiek wyszło z tej farsy.
- Oczywiście, chętnie wesprzemy waszą duchową podróż. Proszę wykorzystać dok B26. Czy ktoś z was posiada iskrę bądź macie ze sobą jakieś artefakty?
- Tylko jeden artefakt, który jest różańcem. Skarb rodzinny. - Przemówił Victor. Wolał ukryć fakt że posiada iskrę, gdyż ci fanatycy widzą w tym zło. Zwrócił się do mimika, wyłączając wcześniej mikrofon. - Nie używaj swych zdolności póki ci nie powiem. Od dzisiaj nazywasz się… hmm. - Victor zastanowił się na moment. - Syno. - Ochrzcił istotę, po czym zaczął ubierać swój płaszcz. - Jeszcze jedno,przybierz bardziej ludzką formę, ale tą obecną zapamiętaj. Będzie nam potrzebna jak będą kłopoty. -
- Męską? Żeńską? Z księdzami, to nie wiadomo. - spytał Syno.
Brwi Victora uniosły się. Był zaskoczony więdzą mimika na ten temat. - Męską. - Odparł, wiedząc że może się przydać taka aparycja. - Weź też to. - Przekazał Syno wcześniej otrzymana od przełożonej słuchawkę. - Gdybyśmy się rozdzielili będziemy w kontakcie. - Z tymi słowami zarzucił kaptur na głowę i przywdział swoją maskę. Upewnił się że jego Rosarius będzie widoczny. Gdyż jest to faktyczny order, będzie sprawiał lepsze wrażenie i Corvus będzie miał poparcie w swoich słowach.
- Okay! - Młodzieniec zmienił swój egzoszkielet w proste białe ubranie i rozjaśnił kolor swoich włosów, aby wyglądać mniej groźnie. Jego wzrost pozostał na poziomie klatki piersiowej Victora, dzięki czemu faktycznie wyglądał na mniej doświadczonego ucznia. Walter wleciał do bazy i zadokował statek. Wewnątrz panowała jednak próżnia. Przez szyby Victor widział, jak grupa przebranych za owcę ludzi ciągnie łańcuchami wielką, żelazną bramę, zamykając za nimi dok i chroniąc ich przed wypadnięciem w próżnię. Icariusi nienawidzili magii, ale unikali również w pełni zautomatyzowanych technologii.

W końcu rampa statku otworzyła się, a Victor i Syno zeszli na powierzchnię bazy. Wewnątrz czekał na nich kordon przebranych za owce ludzi oraz trzymający w dłoni księgę ksiądz.
- I wejdź ty w pokucie pod moje skrzydła i wyrzecz się roku, miesiąca, tygodnia i dnia, bo diabeł pochodzi z ziemi naszej, choć innej, i żyje ona w przeciągu lat i dekad i wieków. Módl się więc wedle godziny, minuty i sekundy szukając odkupienia za swoje grzechy. A gdy diabeł stanie u bram zapomnienia, wtem i twoje grzechy spłynął pośród krwi starego wieku, a człowiek wstąpi w erę ludzką, nieprzeklętą i zazna wiecznego odkupienia spod rąk ojca imperatora amen. - Ksiądz zamknął księgę jednym ruchem ręki, a echo jej trzaśnięcia rozeszło się po całym lądowisku. Gdy zapadła cisza, ksiądz postawił jedną nogę obok drugiej i rozszerzył ramiona na boki gotów przytulić swoich gości w powitaniu. - Witajcie w czwartej gwiezdnej katedrze.
Słysząc ten bełkot Victorowi podeszły wymioty do gardła, ale nie wypadał ze swojej roli.
- Dziękuję uniżenie za przyjęcie Ojcze. - Z tymi słowami zbliżył się do księdza i symbolicznie go uścisnął. - Nazywam się Jaen Pier Filippe. A to jest Gobi. - Wskazał ręką na mimika. - Przywitaj się. - Szepnął do Syno, jakby go ponaglał by okazał szacunek.
Syno wykonał wyjątkowo teatralny ukłon, może nawet przesadnie. Ksiądz nie spuścił wzroku z Victora. - Przyglądamy się poczynaniom galaktyki i szukamy w niej wartościowych dzieciąt. Wiemy, kim jesteś i wiedzieliśmy, że kiedyś u nas zawitasz. A więc to jest twój powód? Szukasz odrodzenia pod nowym imieniem, wyrzeczenia się klątwy twojej iskry? - spytał ksiądz. - Czy szukasz pośród nas xeno? Tych drugich nie znajdziesz. - zapewnił ksiądz. - Potrafię być sceptyczny, ale Ojciec Naczelny jest zbyt wyrozumiały, żeby zamknąć przed kimkolwiek wrota. W jego imieniu witam was obu w naszej katedrze i mam nadzieję, że będę w stanie wam pomóc. Nazywam się Adam. - przedstawił się.
- Wybacz Ojcze to kłamstwo. Ale moje imię i nazwisko wywołuje różne reakcje. Nie wiem co sobie myślałem próbując to ukryć. - Położył rękę na sercu, kłaniając się delikatnie.
- Uważam że moja klątwa to pokuta, a eliminacja kseno i heretyków to postanowienie poprawy. -
- Iskra to grzech syna i przodka, a artefakt jest pozostałością diabła. - sprzeciwił się ksiądz. - Tak więc, co cię tu sprowadza?
Naprawde zaczynał żałować, że nie usunął jakiegoś śmiecia przed tą misją.
- Ten pokorny sługa cesarzowej chciałby poprosić o pobłogosławienie swej krucjaty. Jeśli to możliwe chciałbym być zaszczycony audiencją u najwyższego kapłana. Ja i mój uczeń. -
Ksiądz kiwnął głową. - Wtem chodźcie za mną. - obrócił się na pięcie i zaczął prowadzić parę przez kosmiczną katedrę. - Po tylu latach zacząłeś interesować się naszą opinią na temat twoich działań? - spytał.
- Lepiej późno niż wcale Ojcze. - Przemówił Corvus, po czym dodał. - Podczas swojej służby napotykam to coraz cięższe przeszkody. Duchowe wsparcie powinno mi bardzo pomóc. -
Poruszając się pomiędzy katedrami, Vicotr miał okazję przyjrzeć się budowie stacji kosmicznej. Owce były jej głównymi mieszkańcami, ale pełno było też innych ludzi, mniej lub bardziej uzbrojonych. Wyglądało na to, że ubrani we włochate kostiumy miejscowi byli zwykłymi robotnikami. Uprawiali rośliny w gwiezdnych szklarniach i utrzymywali czystość ulic.
Konstrukcja stacji była piętrowa. Każde piętro posiada coraz to mniejsze, ale wyższe i bardziej zdobione katedry. Dodatkowo przez całość konstrukcji szła ogromna dziura w centrum stacji, oddająca ciepło z jej generatora.
Victor i Syno musieli przejść obok ogromnej wieży zegarowej i pojechać na szczyt najwyższej katedry windą, której kołowrót obsługiwała grupa owiec. Na samej górze, za pomieszczeniem mszalnym i długim korytarzem pomieszczeń mieszkalnych, znajdowały się proste, drewniane drzwi. Za nimi skrywała się ogromna sala z jednym oknem, stołem i krzesłem. Tam właśnie siedział zarządza stacji, Ojciec Naczelny Gerard.
Gerard był bardzo wysokim mężczyzną, sięgającym przynajmniej trzy metry wzwyż. Był jednak wychudzony i leciwy. Miał siwe włosy na głowie jak i brodzie, jego twarz była pomarszczona, a w ustach brakowało kilku zębów. Dodatkowo nie posiadał oczu, z bandażem zakrywającym górną część jego twarzy.
- Mamy gościa. - odezwał się Adam do siedzącego Gerarda. - Victor Corvus, eksterminator rasista, postanowił poprosić o naszą opinię względem jego działań i sprawy. Jego powód jest żaden, a motywacja szczątkowa. Powinien pan unikać kontaktu z takimi ludźmi.
- Nonsens. Żyję, by pomóc. - sprzeciwił się Gerard, odwracając twarz w ogólnym kierunku Adama, Corvusa i Syno. - W czym mogę wam pomóc? - spytał.
- Dziękuję za gościnność wasza ekscelencjo. Chciałem jedynie prosić pokornie o błogosławieństwo na swojej drodze. By ma ręką się nie zawahała by wydawać sprawiedliwość przeciw wrogom cesarstwa. Aby w najczarniejszych chwilach siły mnie nie zawiodły. Muszę trochę pożyć gdyż chciałbym całą swoją wiedzę przekazać uczniowi. - Skończył wywód, a następnie zwrócił się do mimika. - Dokładnie zapamiętaj wygląd jego ekscelencji. Możliwe że drugi raz takiego zaszczytu nie doświadczysz. - Spojrzał na Syno, mając nadzieje że doskonale wie co ma robić.
Gerard uśmiechnął się. - Czym dla ciebie jest nasze błogosławienie?
Victor zmrużył oczy pod maską, głęboko się nad czymś zastanawiając. Przypomniał sobie że posiada jeszcze granaty błyskowe. - Syno zmień się w Gerarda. - w trakcie wypowiadanych słów użył całej swojej siły i wymierzył cios prosto w tchawice Adama. Ich awersja do technologii powinna uniemożliwić posiadanie kamer w tym pomieszczeniu. Zdążą zbiec nim się połapią co się właściwie stało.
Pięść Victora wbiła się w tchawicę Adam, który jednocześnie sięgnął do gardła Victora. Mężczyzna był od początku nieufny i spodziewał się ataku. Mimo tego teraz się dusił. Niestety, jednocześnie jego silna dłoń zapewniała ten sam los Victorowi. Za jego plecami Syno zmienił się w Gerarda, który nie ruszając się z miejsca skomentował: - Wolałbym, abyś nie zabijał moich wiernych.
- Znasz lokacje? - Odparł od razu, wymierzając kolejny cios w zgięcie ręki która spoczywała na jego szyi. Dorzucił do ciosu tyle swojej iskry ile potrafił.
Ręka Adama odleciała od gardła Victora, rozrywając się na zgięciu. Niemal natychmiast, druga dłoń złapała Corvusa za gardło, aby dokończyć dzieła pierwszej, a ksiądz jednocześnie pchnął masą swojego ciała na Victora, powalając go na ziemię z bolesnym upadkiem.
-...To tutaj. - odparł Syno. - Przy reaktorze.
- Syno forma z hotelu! - Rzucił naprędce, po czym pokrył swoje palce energetycznymi pazurami. Będzie się starał rozerwać ścięgną kleryka nim odetnie mu kompletnie drogi oddechowe.
Victor rozerwał księdza bez większego trudu, po czym zrzucił go z siebie. Syno w tym czasie przybrał swoją potworną formę, nabywając egzoszkielet. Gerard w tym czasie nie wstał z fotela.
- Pierdolony klecha. - Zaklął pod nosem łapiąc oddech. Gdy się pozbierał przyłożył palec do słuchawki. - Mamy lokalizacje celu. Jest na tej stacji przy reaktorze. Dalszy plan? - gdy oczekiwał odpowiedzi, wskazał palcem na Gerarda. - Jak chociaż kiwnie ręką urwił mu głowę -
Słysząc to, ślepiec w końcu wstał z miejsca. Widząc jego wyprostowane, olbrzymie ciało Syno zamarzł ze strachu.
- Przyjdźcie po mnie. - odpowiedziała krótko Louise.
- To będzie problematyczne. Ale w porządku. - Oczy Victora skierowały się na Gerarda.
- Dlaczego się go boisz Syno? Co on potrafi? - Włożył rękę wewnątrz swojego płaszcza, łapiąc za rączkę linki z tazerem.
- Huh? Nie wiem. - stwierdził Syno, który w formie ojca naczelnego spędził ledwo ponad minutę. - Duży jest. - podsumował chłopak.
Tymczasem Gerard w jednym ruchu odsunął swój stół, po czym powolnym krokiem ruszył w stronę Adama.
- Ty jesteś silniejszy. Zabij go. - Zarządził Victor. - Nie będzie litości dla zdrajców cesarzowej. - Z tymi słowami wystrzelił linkę z zamiarem porażenia Gerarda, nim zbliży się do ciała klechy.
Paralizator wbił się w Gerarda, przepuszczając przez jego ciało energię elektryczną, zaś Syno wziął głęboki wdech i doskoczył do mężczyzny, biorąc wielki zamach i uderzając go z całej siły w bok. Dźwięk uderzenia rozbiegł się po pustej sali echem, a ściana przeciwna Syno popękała od siły ciosu.
Ojciec Naczelny był jednak niewzruszony.
Gerard podszedł do nieprzytomnego Adama, wzdychając: - Co oni ci zrobili - po czym ukląkł, szukając brakującej kończyny księdza.
- Oczywiście że głowa tego syfu jest jakimś potworem. Syno wycofujemy się - Zarządził od razu biorąc nogi za pas. Od razu kierował się w stronę windy. - Lu możesz mieć gości, a z mimikiem już do ciebie zmierzamy. - Zakomunikował przez słuchawkę
Gdy dwójka zamachowców biegła korytarzem za ich plecami otwierały się drzwi prywatnych kwater, z których wybiegali księża podobni do Adama. Dość szybko Victor i Syno zawitali w pomieszczeniu mszalnym. Prostokątny, marmurowy pokój miał wysoki sufit, rzędy ławek, oraz kilkadziesiąt przebranych za owce osób z włóczniami w rękach. Dopiero za nimi znajdowała się winda.
- Syno taranuj tych przed windą! - Wrzasnął Victor nie przestając biec, zza pazuchy wyciągnął jeden granat błyskowy i rzucił go za siebie.
Syno, nie mając czasu się zastanawiać, zrobił tak, jak mu kazano. Widząc nadbiegającą dwójkę, owce obniżyły swoje włócznie skierowane w ich stronę, a chłopak posłusznie zaczął w nie wbiegać, nabijając się na ostrza i łamiąc drzewce w biegu, taranując i mordując ich właścicieli. Rzucony przez Victora granat oślepił pogoń, spowalniając ją, zwłaszcza owce, którym się nie oberwało. Gdy para dotarła do szklanej windy, Syno był pełen ran i cięć. Jego egzoszkielet ocalił go przed większością owczego uzbrojenia, stracił on jednak oko i wyglądał na mentalnie wycieńczonego. Przez dłuższą chwilę nie będzie z niego większego pożytku.
Patrząc w dół, Victor spostrzegł, że operujące kołowrotem windy owce są nieobecne, przez co maszyna nie miała zamiaru ruszać z miejsca.
- Dobrze się spisałeś Syno, przyjmij mniejszą formę bym cię mógł utrzymać. - z tymi słowami wypalił promieniem dziurę w podłodze. Następnie pochwyci chłopaka i opuści się na dół za pomocą linki.
Syno nie posłuchał, będąc zbyt rozkojarzony tym, co się dzieje. Mimo tego Victor zdołał złapać go pod ramię i zjechać na dół dzięki harpunowi. Tam, czekała na niego kobieta uzbrojona w dwa miecze, oraz orszak owiec z różnego rodzaju bronią białą.
- Lu moje nadejście się opóźni, muszę walczyć. - Zakomunikował, po czym pokrył palce pazurami energii. Narazie obserwował, lecz powoli zbliżał się do kobiety. Miał nadzieje że ona pierwsza wykona ruch. Doskonale też zdawał sobie sprawę z tego że nie zamierzają walczyć z nim honorowo, więc cały czas miał się na baczności.
Patrząc uważnie na Victora, kobieta dotknęła czubkiem ostrza podłoża stacji i narysowała nim krótką linię idącą od lewej do prawej. Z nagłością ogromny wiatr zaczął dmuchać ze wschodu na Victora, a towarzyszące mu drobiny piasku i kurzu stworzyły mgłę, pozbawiając jego i Syno widoczności.
Victor natychmiast odpalił termowizję w masce, po czym zaczął ładować strzał. Dziękował wszystkiemu w co wierzy że wyposażył się w przedmioty które teraz były mu niezbędne do przeżycia. Na razie udawał że mgła mu przeszkadza by uśpić czujność kobiety. Gdy tylko zobaczy otwarcie postara się trafić ją promieniem w głowę.
Noktowizor pomógł, ładowanie pocisku okazało się jednak złym pomysłem. Kobieta okazała się szybka, bardzo. Widząc jej nadejście, Victor skoczył do tyłu, zrobił to jednak zbyt wolno, a jego prawa ręka odleciała rozcięta przez dwa ostrza w nożycowym ruchu. Odlatującego Victora złapał Syno, powstrzymując go przed upadkiem.
Widząc swoją kończynę odlatującą w dal, zaczęło do niego docierać że może z tego nie wyjść.
Ciężko było mu się skupić na dalszym planie działania, gdy z jego kikuta tryskała krew. Dysząc z bólu postawił się do pionu, a na jego pozostałej ręce ponownie zamigotały energetyczne pazury.
-Albert… jeżeli z tego nie wyjdę przekaż Johannie nagranie, które przygotowałem na tą niefortunną okoliczność. - Sam nie wierzył że to mówi. Ale niech go szlag jeżeli nie pozabija tych przed sobą zanim padnie. Postawił krok naprzód ustawiając się w pozycji bojowej.
Obrona przed dwoma mieczami jedną ręką okazała się zwyczajnie niemożliwa. Victor zmuszany był do odskoków, uników. Szansa na atak nie pojawiała się w ogóle. Syno spróbował dopaść kobietę z nienacka, aby stworzyć otwarcie, jednak dostał tylko łokciem w twarz i odleciał w tył, zaś niemogący odzyskać przewagi Victor oberwał w bark siekierą jednej z owiec, oraz włóczniami dwóch innych w plecy. Sytuacja była zwyczajnie zbyt przytłaczająca.
Wtem z nieba spadł ratunek. Pomiędzy nogami klęczącego Victora wylądował amulet nieśmiertelności. Ten sam, który wcześniej odzyskał z oceanu. Louise przybiegła na ratunek.
Corvus bez namysłu pochwycił przedmiot. Wbita w bark siekiera odpadła, wraz z włóczniami które miał między żebrami. Jego ciało od razu pokryły czerwone iskry, gdy zawiesił amulet na szyi. Teraz nie musiał się martwić o miecze tej kobiety. Nawet jeśli ma go przebić, rozerwie ją jak zwierze.
Wcześniej odcięta ręka odrosła praktycznie natychmiast po założeniu artefaktu. Victor bezmyślnie rzucił się na kobietę jak rozwścieczona bestia. Ta bez problemu poszatkowała go ponownie, odcinając obie nadlatujące łapska i zdecydowanym kopnięciem wybijając kolano Corvusa. Zaraz później puściła swoje bronie, sięgając po amulet, chcąc zerwać go z szyi Victora. Przeliczyła się jednak. Tempo regeneracji było prawdziwie błyskawiczne. Okrywając swoje dłonie energią, Victor zdekapitował kobietę, której martwe ciało padło na ziemię. Otaczający arenę dym zszedł wraz z wiatrem. Na placu pozostał rozkojarzony, jednooki Syno, banda wycofujących się ze strachu owiec, oraz uśmiechnięta Lousie trzymająca w ręku ostrze, które drużyna znalazła na swoim pierwszym wypadzie.
- To gdzie jest ta cela?
Victor strzepnął z rąk krople krwi, po czym podszedł do mimika. Wcisnął mu w ręce amulet
- Syno dzielnie się trzymałeś. Znasz drogę prawda? - Zapytał opierając rękę na jego ramieniu.
- Na dnie tej dziury wentylacyjnej. - wyjaśnił, przyglądając się amuletowi. Jego rany jednak nie znikały.
-Nie zadziała. - wyjaśniła Louise. - Możesz już go oddać.
Trochę się zawiódł miał nadzieje że wyleczy rany Syno. Wziął więc amulet i oddał go przełożonej. - Pójdę pierwszy. - Zarządził kierując się w stronę wymienionej dziury. Musieli się śpieszyć, ci z przed windy powinni już się do nich zbliżać. Victor spojrzał w głąb wentylacji, potem na przełożoną.
- Zjade pierwszy na lince, potem puszczę pistolet sam by do was wrócił i do mnie dołączycie. Więcej tego nie mam niestety. - Wystrzelił hakiem w sufit i przeskoczył przez barierkę powoli opuszczając się w dół.
Gdy Victor zjeżdżał powoli odbijając się od ściany, białowłosa postać przeleciała obok niego. - To zbyt nudneeee! - krzyknęła Louise, wymachując dłonią, w której trzymała amulet.
Gdy Corvus dostał się na dno, zobaczył, jak jego kapitan rozciąga się cała i zdrowa, stojąc w kałuży krwii, która pewnie kiedyś należała do niej. Dno było niesamowicie gorące, jednak Corvus był w stanie znieść tę temperaturę. Znajdował się tutaj tylko korytarz, a na jego końcu półpłynny zamek w galaretowatej masie blokującej przejście.
Victor jeszcze nie ruszał się z miejsca, zerkał to do góry to na galaretę.
- Co to do diabła jest? - Wskazał palcem na dziwactwo.
- Nasza cela. - Louise podniosła miecz. - I nasz klucz. - zaoferowała go Victorowi. - Chciałbyś czynić honory?
W międzyczasie Syno zjechał na dół. Wyglądał na dużo mniej przyzwyczajonego do tego typu temperatury, ale póki co zachowywał przytomność, dysząc.
Przyjął ofertę przełożonej, chwytając za miecz. Pewnym krokiem zbliżył się do dziwnej masy i wymierzył horyzontalne cięcie.
Ostrze przeszyło półpłynną galaretę, rozcinając ją jak parawan. Materia, zamiast rozlać się upadła na ziemię. Po drugiej stronie w niewielkim pomieszczeniu stał mężczyzna. Wysoki, o długich, białych włosach i czarnych oczach. March wyglądał doroślej niż w wizji Victora, jednak wciąż był rozpoznawalny. Spojrzał on na Lu i uśmiechnął się szeroko. - Cześć, mamuśka.
- Eh? - Wydał z siebie Victor. Mogło to wyglądać nawet komicznie. Spojrzał na przełożoną.
- “Mamuśka”?- To by oznaczało… nie to musiało być jakieś nieporozumienie. - Nie rozumiem. - Przyznał się w końcu były szlachcic.
- Heh. Jestem Cesarzową. - wyjaśniła Louise. - Ale w innej galaktyce.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline