Franciszek choć zwycięski wcale się taki nie czuł. Liczne rany na jego ciele piekły niemiłosiernie zupełnie jakby ktoś posypał je solą, a wstyd z powodu utraty panowania nad sobą osadzał się gorzkim posmakiem na wielgachnym ozorze wywalonym z pyska na zewnątrz, by się trochę ochłodzić.
Wilkołak cofnął się posłusznie przed liściastym duchem i poszukał sobie odosobnionego miejsca na odpoczynek. Przysiadł przy krzaczku czerwonej porzeczki, jak dumny brytan stużujący i zabrał się za wylizywanie i regenerację. Kąśliwe uwagi puszczał mimo uszu, a na dziwne spojrzenia pokazywał tylko kły w krwiożerczym uśmiechu, który nie był już taki handsome w wersji futrzaka.
„Jak ja teraz kurwa wrócę do domu?” pomyślał gdy emocje w jego ciele się nieco wyciszyły i dotarło do niego, że podczas przemiany swoje porwał na strzępy. Wprawdzie nie wstydził się swojego boskiego sprzętu, ale może nie musiał nim bujać na lewo i prawo przed sąsiadami i dziećmi. Wystarczyło plotek na jego temat. Nie musiał być jeszcze ekshibicjonistą.