Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2018, 12:13   #97
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Przy gotowanym mięsie z dżerenia i plackach upieczonych na gorących kamieniach, czas mijał szybko. Rozmowa jaką dwójka ścigających Osama prowadziła z kupcami oscylowała wokół różnych tematów, mimo że Kibria starała się za wszelką cenę dowiedzieć czegoś o złodzieju. Kupiec Hassan, dowodzący grupa w iście rusanamańskim stylu opowiadał o swojej rodzinie, pracy, drodze w góry, znajomych łowcach, kopalniach i samym Res Horab, tylko półsłówkami i niedopowiedzeniami sugerując, że wie coś o samotnym jeźdźcu oddalającym się od Yarakanu.

I w rzeczy samej, w końcu Hassan oznajmił, że mijali pewnego człowieka, jadącego na zmęczonym koniu, który zupełnie nie był zainteresowany wymianą wiadomości, ani nawet nie skusił się na wspólny posiłek, jaki Hassan mu zaproponował. Niestety kupiec nie był w stanie określić jego wyglądu, gdyż człowiek ów, co dziwne nie pokazał swojej twarzy i mimo dobrej pogody, cały czas osłaniał twarz.

- Pytałem gdzie zdąża, wskazał tylko na góry i pojechał dalej – opowiadał kupiec. – Ale to nie koniec spotkań ciekawych ludzi. Daleko w stepie widzieliśmy dwójkę czarno odzianych jeźdźców. Nawet nie zbliżyli się do karawany, nie zareagowali na nas. Jak na mój gust jechali w stronę starego Al’Khariq. Dżiny tylko wiedzą po co. Przecież tam nic, poza kupą kamieni nie ma.


Cedmon w pośpiechu ciął wyciągnięte z juków liny na krótsze kawałki. Fahd i Rami wiązali pościnane trawska w snopki, a Ianus sprawował pieczę nad kobietami. Daleko za nimi, jednak nie tak daleko jakby chcieli widzieli chmurę pyłu wzniecaną przez pościg. Bogowie jakby przychylnie patrzyli na uciekinierów z Yarakanu, bo wiatr wiał dokładnie w stronę ścigających. Istniała spora szansa, że kurtyna dymu i ognia odetnie awanturników od pościgu, a jeśli nie, to przynajmniej spowolni gwardzistów szejka.

Cedmon skrzesał ogień. Wiązki suchej trawy zajęły się natychmiast, trzaskając i tworząc kłęby jasnego dymu. Thoer wraz z Zahiją i Enki ruszyli korytem potoku, a pozostała trójka rozjechała się, za wierzchowcami ciągnąc ogniste warkocze. Wystraszone konie były ciężkie do opanowania, ale akurat wszyscy trzej jadący na nich mężczyźni okazali się dobrymi jeźdźcami. Fahd pojechał na północ, Rami skierował się na południe, a Cedmon wybrał najtrudniejszy kierunek, galopując nieco na skos, naprzeciw ścigającym.

Nie padało od wielu dni. Trawa i zarośla były suche. Stanowiły doskonałą pożywkę dla ognia i już po chwili na stepie pojawiło się kilka, kilkanaście a w końcu kilkadziesiąt zarzewi ognia. Podmuchy wiatru nie były zbyt silne, ale wystarczające by rozniecać płomienie. Jeźdźcy galopowali ile sił, wciąż wzniecając nowe ogniska pożaru, a za nimi ciągnęły się pomarańczowe, dymiące linie zamieniające się z wolna w jeziora ognia.

Wyglądało na to, że osiągnęli zamierzony cel. Jednak tak naprawdę miało się to okazać następnego dnia. Gdy zapadał zmrok, Accipiter i jego dwie ranne towarzyszki byli już daleko w stepie za bezimiennym potokiem. Prowadzeni przez Ramiego, Cedmon i Fahd na okopconych koniach dołączyli do nich.

- Już niedaleko – były strażnik był wyraźnie zadowolony. Stał w strzemionach i wypatrywał czegoś w zapadających ciemnościach. Najwyraźniej zobaczył to co chciał, bo spiął konia i pogalopował w mrok, zachęcając pozostałych do jazdy za nim.

Ze stepowej równiny wystawał niewysoki kopiec, na szczycie którego sterczało kilka palików. U jego stóp, nad korytem niemal suchej rzeczki przycupnęło kilkanaście chat wzniesionych z drewna i trawy. Przez zasunięte okiennice w ciemność wydostawały się rozbłyski światła z wnętrz domostw. Ktoś krzyknął ostrzegawczo. Fahd odpowiedział. Byli w Gmiqdif.

Ich przewodnik podjechał do przodu i dłuższą chwilę rozmawiał z jakimiś ludźmi, podczas gdy reszta czekała na pozwolenie na wjazd. W końcu podszedł w towarzystwie jednookiego starca.

- Chwała Fahimowi – skłonił się w rusanamańskim pozdrowieniu. – Nie godzi się odmówić potrzebującym, a głodnych nakarmić. Jestem Salman. Możecie wjechać. Pamiętajcie o przestrzeganiu praw gościnności – spojrzał groźnie jednym okiem na cudzoziemców. Po chwili Zahija i Enki zostały zabrane przez kobiety do jednego z domów. Mężczyźni natomiast poszli do innego, gdzie już szykowano posiłek. Salman też zniknął.
 
xeper jest offline