Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-10-2018, 09:53   #31
Avitto
Dział Fantasy
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
Na przedpolu Langwald trwała krzątanina. Uciekający sprytnie zabezpieczyli tyły pochodu a obserwujący ich z odległości niziołek krzykiem ostrzegał o czających się między namiotami kościejach. I choć truposze starały się puścić w pogoń znajdowały się na przegranej pozycji.
Pierwsi do krawędzi lasu dotarli Gharth i Henrike. Mieli raptem dwa bicia serca by się wzajemnie otaksować. Wtedy usłyszeli krzyk i ruszyli ponownie do biegu. Dźwięk był pełen bólu i kończył się bulgotaniem. Na domiar złego dochodził z bliska.
Gdy do lasu zbliżyła się grupa z Erikiem na czele szóstka zombie była w trakcie posiłku. Jeśli nie chcieli wbiec wprost na pobliskie mokradło musieli przebiec obok nich. Melisa pośród ofiar rozpoznała Kasandrę. Przeszedł ją dreszcz na myśl, że mogła uciekać wraz z siostrą i resztą rodziny. Płaczu niemowlęcia nie było słychać.
Thorstein potknął się i coś kolczastego. Kręgosłup, nie większy niż dwie długości dłoni.
Zamykającemu pochód Reinhardowi poprawił się humor. Nie dość, że jego fortel przyniósł oczekiwany efekt to jeszcze w kupionym czasie udało mu się wypatrzyć na ziemi jakiegoś smarkacza, którego teraz prowadził przed sobą. Chłopak był u progu dorosłości, a do tego postawny. Obecnie jednak tylko chlipał pod nosem, smarkał i sądząc po zapachu dopiero co zmoczył spodnie.
Przebyli w pośpiechu długi dystans, aż palenie w płucach stało się nieznośne. Gdy podczas postoju zaskoczył ich oddział klekoczących szczękami kościotrupów pierzchnęli w przerażeniu i mimo bólu nie zatrzymywali się aż trzeźwiejący Otto nie upadł po raz trzeci. Wolf był już w stanie go podtrzymać, lecz nie mógł go nieść. Ukryci w gęstym młodniku przeczekali do świtu. W świetle dnia spostrzegli, że rosłego Rolfa z nimi nie było. Do domu bartnika z miejsca, w którym się znaleźli dzieliło ich kilka minut spaceru.
Dwóch mężczyzn – bywalca karczmy i oberżysta – zmarli w nocy na postoju wskutek odniesionych ran. W przeciwieństwie do reszty nie ujrzeli świtu. Młoda posługaczka wpadła w histerię, traktowała swego pracodawcę jak członka rodziny. Grupa skurczyła się do czternastu osób. Od strony chatki na niewielkiej polanie dochodziły niepojące dźwięki.

W okolicy musiało roić się od umarlaków. Dlaczego wciąż i wciąż na nie wpadali? Zabudowania nie były zdemolowane, a jedynie obryzgane krwią zabitych wewnątrz osób. Mimo, iż Thorstein nie da się zaskoczyć starł się z trzema kościejami wyposażonymi w hełmy i półtoraręczne miecze. Musiał uciekać. Ulrike poznał tylko po odsłoniętych udach. Jej twarz przypominała talerz z polewką na podrobach.
Wracając do grupy ściągnął nań pościg. Kościei przybywało, w zasięgu wzroku miał tuzin. Poruszali się znacznie żwawiej niż zombie, klekocząc przy tym kośćmi i dzwoniąc hełmami. Uciekinierzy zerwali się do biegu i podnieśli barykadę o zaostrzonych palikach. Pościg stracił kilka chwil.
Ucieczka trwała z przerwami cały dzień. Zszargane nerwy płoszył najmniejszy szmer. Truposze czaiły się wszędzie, wpadali na nie ze wszystkich stron. Mimo małych sukcesów ciężko było mówić o szczęściu. Zarówno Gharth, Melisa jak i Roy od zupełnego wyczerpania dzieliły minuty. W ostatniej potyczce udało i się jednak odkryć co stało za przemienieniem zwłok w nieumarłych wojowników. Gdy zabili trzymającego się na dystans od truposzy mężczyznę zwłoki stały się na powrót tylko kupą gnijącego mięsa i kości. Najbliższy postój przyniósł im nieoczekiwane wydarzenia.

Z głową umoczoną w strumieniu znaleźli Rolfa w towarzystwie dwóch kilkulatków. Chłopcy byli do siebie łudząco podobni. Thorstein klęknął z wrażenia. Któryś z nich musiał być Johannem. Gdy docucili postawnego mężczyznę okazało się, że odczucia banity były trafione. Drugi dzieciak okazał się być synem Rolfa. Widząc ich jednak w trójkę Thorstein zwątpił w Ulrike. Nie mogli sobie pozwolić jednak na dłuższy odpoczynek, pościg znów ich doszedł.
Czy to w ogóle był pościg? Reinhard już kilka godzin temu zaczął podejrzewać, że znalazł się w centrum dużej operacji wojskowej. Wiele niedużych oddziałów musiało być specyfiką tej inwazji na tereny Stirlandu. Maszerowali w rozproszeniu plądrując napotkanie sioła i osady. Nie potrzebowali odpoczynku. Wiedział po ostatniej potyczce coś jeszcze. Armia umarłych może zniknąć równie szybko jak się pojawiła. Wystarczyło wyeliminować prowadzącego ją czarownika.

Biegli aż do zmierzchu a potem dalej biegli nocą. Las się przerzedził, wyrosły przed nimi dwie góry i łatwa do pokonania dolina między nimi. Melisę i Roya trzeba było nieść. Rolfa przed kolejnym upadkiem powstrzymywało poczucie obowiązku. Gharth nie padł tam gdzie stał tylko dzięki sile woli. Kostki miał tak gorące, że zmoczone onuce parowały na bieżąco. Pod koniec doliny zostali ostrzelani. Kości bielały w świetle księżyca na skarpach oraz gdzieś przed nimi. Nie ryzykowali, wycofali się. Łapiąc oddech chwilę później spostrzegli, że Roy nie żyje. Postrzelony został także Wolf i dziewczyna z oberży. Jej luby mimo chęci nie potrafił jej pomóc.

Z przymusu minęli góry od zachodu. Tam nad dużym stawem zaznali odpoczynku. Chcąc oddalić się od niebezpieczeństwa ruszyli jednak dalej na północ. Przed świtem dotarli do opuszczonej osady na niewielkim wzgórzu.

Chęć Przeżycia
Część pierwsza

Waldenhugel w świetle dnia

Pogoda sprzyjała ciężkiej pracy. Słońce wstało szybko i nie kryło się wcale za nielicznymi, wysokimi chmurami. Podeszli do osady z południa. Po lewej w kierunku południowym płynęła warto szeroka na cztery kroki rzeka. Niską palisadę ciężko było dostrzec zza drzew, którymi zarosło przedmurze. Na grobli prowadzącej wewnątrz osady zdążył wyrosnąć młodnik. Pnie miały średnice od takich wielkości palca do wielkości ramienia. Po bokach grobli musiała kiedyś istnieć fosa – teraz była jedynie błotnistą pułapką przykrytą opadającymi liśćmi.
Za groblą wznosiła się furta o szerokości wozu. Drzwi, pierwotnie umocowane na sznurze, opadły i runęły na ziemię przy pierwszym dotknięciu. Na ten hałas z częściowo zawalonego dachu najbliższej ziemianki wzbiło się w powietrze ptactwo.
Oczom zebranych ukazało się miejsce opuszczone przez mieszkańców. Wiele lat odcisnęło nań swoje piętno. Ściany domów w konstrukcji plecionkowej zwichrowały się, niektóre miały dziury na wylot. Dachy miejscami zapadły się a na jednym rosło nawet drzewo. Domy musiały któregoś roku zamoknąć bowiem widać było ślady pleśni.
Wzgórze zapewniało jednak względne bezpieczeństwo. Poprawiało widoczność i komunikację, ściany zapewniały kryjówki a bliskość wodnej strugi zapewniała bieżącą wodę. Trudno było uwierzyć w taki uśmiech losu gdy większość sił była na wyczerpaniu.
 

Ostatnio edytowane przez Avitto : 06-11-2018 o 18:47.
Avitto jest offline