Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2018, 22:11   #77
katai
 
katai's Avatar
 
Reputacja: 1 katai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputację
Hokk, przyzwyczajony do życia w zakonie, bezceremonialnie, obecnie praktycznie nagi, ubierał się w pancerz. Nie miał nic do ukrycia i nigdy nie było to istotną sprawą. Spojrzał na nieco skonsternowanych kompanów, dopinając ostatnie dobrze zamaskowane suwaki.



- Jestem gotów. Z zakonu Jedi niewiele pozostało, a to, co najcenniejsze leży w skarbcu Grakkusa. Jeśli droga do wskrzeszenia Jedi wiedzie przez niego, niech tak będzie - dodał już nieco poważniej.
Zamieszanie w fabryce odcisnęło swoje piętno. Na swej drodze healera był świadkiem niejednego cierpienia, ale nigdy nie doświadczył tak bezpośredniego… bestialstwa. Cała ta sytuacja wystawiała jego zasady na próbę. Najgorsze, że czuł gdzieś głęboko tlące się w nim zarzewie gniewu. Ten księżyc miał na niego zły wpływ.
- Mistrzu - zwrócił się bezpośrednio do Bogg’dana. - Z przyjemnością wysłuchałbym twoich rad odnośnie posługiwania się Mocą. Wyszedłem nieco z wprawy, a chętnie przypomnę sobie podstawy. -
- Pomogę ci - zadudnił stanowczy głos w głowie Nautolana. Bogg’dan podszedł do niego i chwycił jego elektryczną pikę. - Mogę? - spytał, trzymając ją oburącz pośrodku. Parę razy zakręcił niczym mieczem świetlnym i odszedł na drugą stronę pomieszczenia. W tym starym budynku brakowało zabezpieczeń przy otworach wentylacyjnych i innych nieużywanych szybach. W rogu pomieszczenia jeden taki szyb prowadził prosto w dół przez podłogę, miał szerokość stopy. Bogg’dan zajrzał w dół, po czym bezceremonialnie wrzucił pikę do środka. Hokkowi serce zabiło szybciej, w mgnieniu oka doskoczył do dziury. Bogg’dan chwycił lampkę i dostawił ją do rogu. Szyb był bardzo długi, ale pika nie spadła na sam dół. Zatrzymała się na jakimś gzymsie, tak że jej wyższy koniec znajdował się jakieś trzy metry poniżej podłogi.
- To będzie dodatkowa motywacja - rzekł z zadowoleniem, tym razem przez modulator głosowy. - Bardziej się postarasz, próbując odzyskać drogą ci rzecz... Użyj Mocy, Hokk. Skup się na twojej broni, ale nie patrz na nią. Zamknij oczy i wyobraź sobie, jak po nią sięgasz przedłużeniem swego ramienia. Nie musisz jej widzieć, żeby ją złapać. W końcu to twoja pika. Jesteś z nią zżyty, od lat jej używasz, jak mniemam… Weź głęboki wdech… I… użyj… Mocy… - Bogg’dan zamknął oczy, wziął głęboki wdech i sięgnął w dół. W kominie coś drgnęło. Z samego dna zaczął wzlatywać jakiś przedmiot, minął pikę Hokka, po czym gwałtownie przyśpieszył i wylądował w dłoni Massanina. Hokkowi zajęło chwilę, by zrozumieć, że jego ‘mistrz’ wydobył właśnie z szybu podwójny miecz świetlny. Bogg’dan odchylił pancerz na nogawce, w środku znajdowały się zatrzaski, włożył tam swoją broń i schował. Miecz był długi na całe jego udo, ale pod pancerzem w ogóle nie w sposób było go zauważyć.
- To może się w końcu przydać - rzekł nonszalancko, po czym zwrócił się do Bary: - Hokk ma już zajęcie, pora, byś ty się czegoś nauczyła. Chodźmy na zewnątrz.-

Błyszczące czarne oczy nautolanina odprowadziły pozostałą dwójkę do drzwi. Hokk nie spodziewał się gruntownego treningu, ale wrzucenie przedmiotu do szybu i hasło “aport” nie było tym, czego oczekiwał. - Cóż, trzeba się brać za robotę - powiedział pod nosem sam do siebie. Postępował wedle instrukcji. Nie zajrzał do szybu, by namierzyć pikę. Usiadł kilka stóp od otworu. Skrzyżował nogi, wyprostował plecy, a lewą dłoń oparł na kolanie. Prawa ręka, wyciągnięta w kierunku celu lekko drżała. Czuł poprzez Moc całe swoje otoczenie. Wyczuwał nawet na zewnątrz Barę i Bogg'dana. Upłynęło kilka minut, zanim zdołał się wyciszyć, a w jego umyśle zaczął formować się obraz. Z ciemności wyłonił się dobrze znany kształt broni. Widział ją wyraźnie na tle szarej ściany. Była na wyciągnięcie ręki. Wyobraził sobie, że chwyta za pikę. Mógłby nawet przysiąc, że czuł chłód i ciężar metalu. - W górę - pomyślał stanowczo. Nic się nie stało. Obiekt nie poruszył się nawet o milimetr. Wyszedł z wprawy. Przez dekadę używał mocy tylko doraźnie. By pozostać w ukryciu, starał się nie afiszować ze swoimi zdolnościami. Używał wtedy, kiedy nie miał wyjścia. Frustracja nie pomagała. Nie tędy droga. Musiał odrzucić wszelkie odczucia, by oczyścić dostatecznie umysł. Skupił się ponownie. Wypuścił powietrze z płuc i skoncentrował się na przedmiocie. Nie próbował tym razem czegokolwiek rozkazywać. Po prostu wywołał w umyśle wrażenie ruchu ręką, tak jakby podnosił broń fizycznie z podłogi. Pika odskoczyła od ściany i poszybowała nieco w górę. Nagły przypływ euforii wybił go z rytmu. Broń opadła, odbiła się od półki i poleciała w głąb szybu. Chwilowa utrata koncentracji i porażka chłodnym cięciem ukróciły niepotrzebne uczucie radości. W mgnieniu oka odzyskał skupienie, wyobraził sobie, że chwyta broń. Pika zatrzymała się w powietrzu. Była już dosyć głęboko, ale to nie miało znaczenia. Rozmiar czy ciężar nie jest istotny wobec ogromu Mocy. Ponownie pomyślał, że sięga i unosi pikę. Metalowy cylinder poszybował z powrotem na górę. Wystrzelił z ziejącego w podłodze otworu i zawisł nad nim. Hokk umysłem przyciągnął broń do siebie, tak jakby zrobił to ręką. Pika ruszyła w jego kierunku i wyhamowała ze zgrabnym klaśnięciem w jego szeroko otwartej, wyciągniętej przed siebie dłoni. Spojrzał z zadowoleniem na trzymany przedmiot. Udało się. Zakręcił bronią w powietrzu młynka, jednocześnie wstając. Wsunął pikę na swoje miejsce na plecach i rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Dobra, to co następne? - powiedział do siebie ze zwyczajowym lekkim uśmiechem na swoim zielonym obliczu.
- Łap to! - krzyknął Dashade, rzucając w Hokka ciężkim stalowym kufrem. Nautolan nawet nie zdawał sobie sprawy, że Seki został z nim w kryjówce, a teraz musiał się ratować.

Poczucie humoru Sekiego doskonale uzupełniało jego zdolności bojowe, niestety w obu przypadkach brutalność była wspólnym mianownikiem. Hokk nie poczuł Dashade’a poprzez Moc, gdyż jego gatunek nie był jej częścią. Natomiast lecąca w kierunku Jedi durastalowa skrzynia zaburzała otaczającą tkankę Mocy niczym wrzucony do stawu głaz. Chwilowe zaskoczenie szczęśliwie ustąpiło zmysłom i refleksowi Jedi. Hokk odruchowo przyklęknął na jedno kolano i wystawił przed siebie w geście obronnym na wpół ugięte ramiona. Nie musiał nawet intensywnie się skupiać, gdyż instynktownie pomyślał, że łapie skrzynię w locie. Pojemnik nagle zatrzymał się w powietrzu tuż nad jego głową. Na twarzy Nautolanina malował sie nieskrywany wysiłek. Wstrzymany oddech pozwalał skoncentrować się na zadaniu. Skrzynia jednak lewitowała bezpiecznie kilkanaście centymetrów od jego rąk. Wyobraził sobie, że odstawia kontener na bok. Pojemnik powoli osunął się na ziemię i z głuchym, metalicznym trzaskiem osiadł na podłodze. Seki z rozdziawioną w szelmowskim uśmiechu paszczą przyklasnął swoimi wielkimi łapskami w wyrazie aprobaty. Hokk był nieco wzburzony popisem lekkomyślności kolegi, acz był w pewnym sensie wdzięczny Sekiemu, że poddał go tej próbie. Przynajmniej wiedział teraz, że w podobnej sytuacji zareaguje prawidłowo. Podszedł niespiesznym krokiem do najemnika. Stanął w lekkim rozkroku, wsparł dłonie na biodrach i z poważną miną spojrzał na szkaradną gębę Sekiego, który teraz również spoglądał na Jedi, zaintrygowany i lekko rozbawiony. Poważny wyraz twarzy Hokka rozwiał nagle zwyczajowy uśmiech. Klepnął przyjacielsko olbrzyma w ramię i po chwili niezręcznej ciszy obaj mężczyźni głośno zarechotali, a echo pomieszczenia potęgowało jeszcze efekt głupawki.

- Towarzyszyłem kiedyś Mistrzowi Jedi w jego podróżach po Zewnętrznych Rubieżach - podjął rozmowę Seki. Wyglądało na to, że Hokk uaktywnił w nim jakąś drzemiącą w środku spokojniejszą duszę, która wzięła górę nad tym brutalem.
- Potrafił unieść siłą woli cały frachtowiec YT. Obładowany po brzegi złomem Jawów. Kogoś takiego Seki już nigdy nie spotka - westchnął w zamyśleniu - chyba, że nie pozwolę cię zabić. Za kilkanaście lat może mu dorównasz. Ale jak się sam obronisz przed inkwizytorami?-

-Jedi nigdy nie jest sam - odparł Hokk. - Moc jest ze mną wszędzie tam, gdzie podążam. Jeśli taka jej wola, to uchroni mnie przed nieszczęściem. Jeśli jednak pisane mi zginąć w walce z siłami Imperium, niech i tak będzie. Zresztą nie jestem już sam. Barah i Bogg’dan to również Jedi, a Jedi trzymają sie razem jak… jak rodzina. Ty też jesteś z nami, “wielkoludzie”. - Uśmiechnął się szczerze do Dashade. - Nie posiadam wiele, by zapłacić za twoje wsparcie, tak jak Barah, ale zawsze możesz liczyć na moje umiejętności medyka i Jedi. W grupie chyba damy radę? - Spojrzał pytająco na Sekiego, jednocześnie wyciągając dłoń w geście uścisku.

- Oczywiście. Zostanę z wami. Już mnie znudziło to bycie płatnym mordercą - odparł niewinnie. - Chodźmy poszukać Bogg'dana.-

Hokk spojrzał głupawo na wyciągniętą dłoń, a potem na oddalające się plecy Dashade. Po raz drugi na tym księżycu zignorowano jego przyjacielski gest. - Czy oni tu wszyscy nie wiedzą, co znaczy wyciągnięta dłoń? - pomyślał bezradnie, a potem podreptał za potężną sylwetką najemnika.
 
__________________
"You have to climb the statue of the demon to be closer to God."
katai jest offline