Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2018, 21:44   #22
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Colonel bawił się na tym festynie całkiem nieźle. Przypominał czasy dzieciństwa i pozwalał zapomnieć o wczorajszym dniu. Mężczyzna nie był wciąż przekonany czy pakowanie się w tą aferę z czołgiem. Ekipa była niepewna, skoro on sam był skłócony z ich mechanikiem, nagroda warta wyrzeczeń… w teorii. W praktyce była dużą marchewką dyndającą poza czyimkolwiek zasięgiem. A choć Mc’Tavish lubił duże nagrody, to ta wydawała się raczej mirażem na pustyni za którym się goni, a którego złapać nie można.

A choć miał przy sobie prochy od Straussa i nieco własnych funduszy to mogło być zbyt mało, by przelicytować innych chętnych. Dlatego też skupił się na innych możliwościach zabicia czasu/zarobienia…
I za taką możliwość uważał właśnie uroczą panią Gomes. Tak więc obserwował ją bacznie przy zawodach strzeleckich, kibicował jej, a także przyglądał się tuż po samych zawodach, wyczekując okazji, gdy tłumek wielbicieli wokół niej będzie deczko przerzedzony.
Cztery, trzy, dwie… osoby. Jedna. Brak.
Colonel z lokalnie warzonym trunkiem w “recyklingowanej” butelce raźnym krokiem ruszył ku chwilowo samotnej kobiecie.
Uchylił kapelusza w powitaniu i rzekł z uśmiechem.
- Gratuluję sukcesów w konkurencjach. Przyznaję, że mało która kobieta potrafi zrobić tak wielkie wrażenie ja ty, madame.- rzekł siląc się na szarmanckość.
- Więc widać nie znasz prawdziwych kobiet z prawdziwego południa kowboju. - zaśmiała się Latynoska wcale nie czując się skrępowana czy onieśmielona. - Ale dziękuję. Chociaż osobiście pewniej czuję się w siodle niż z gnatem w dłoni. - odpowiedziała wesoło szybko taksując sylwetkę Colonela wzrokiem.
- Colonel Henry Mc’Tavish.- odparł z uśmiechem mężczyzna nachylając się i kapeluszem zamiatając kurz drogi w kolejnym ukłonie.- Do usług.
Kapelusz znów wylądował na głowie, gdy on spytał.- Czy da sobie pani pogratulować lokalnym browarem na mój koszt?
- Chyba nie upadłam jeszcze tak nisko aby nie stać mnie było na browar Colonelu Henry Mc’Tavish. - brew Latynoski lekko uniosła się do góry w ironicznym grymasie. Ale nadal wydawała się żartować i mieć świetny humor po właśnie zakończonych zawodach. - Ale browaru napić się mogę. - powiedziała i bez pytania wzięła trzymaną przez mężczyznę butelkę upijając z niej łyk. Długi łyk gdzieś na zauważalną zawartość butelki. - Carol Gomes. - wyciągnęła prawicę witając się po męsku i ściskając dłoń też pewnie i po męsku.
- W moim stronach… - zacisnął dłoń na jej dłoń w mocnym uścisku.-... jest to wyrazem szacunku i admiracji, postawić kobiecie browara, nawet jeśli stać ją na cały magazyn piwa, ale kim ja jestem, żeby się kłócić z miejscowymi zwyczajami…-zakończył żartobliwie. Po czym spytał kobietę. - Które miejsca poleca pani na takie degustacje?
- Ale nie jesteśmy w twoich stronach kowboju. -
zauważyła irocznicznie ubrana po kowbojsku kobieta. - I degustację? Chcesz mnie zaprosić na degustację? Degustację czego? - zapytała patrząc mu śmiało w oczy i wolno uchylając butelkę nie spuszczając przy tym wzroku z Colonela. Gest wydawał się mieć dość wyraźnie dwuznaczny podtekst. Gdy przełknęła porcję browaru nieśpiesznie otarła usta dłonią wciąż rzucając spojrzeniem wyzwanie obcemu mężczyźnie. Zdecydowanie nie była typem nieśmiałej dzierlatki jaką można zgromić srogim spojrzeniem. A przynajmniej Henry czuł, że miałby z tym trudny orzech do zgryzienia, gdyby próbował.
- Zaczniemy od piwa… a potem się zobaczy?- zaproponował z uśmiechem Mc’Tavish.

Brwi Latynoski uniosły się w grymasie który mówił Henry’emu, że nie podał najwłaściwszej odpowiedzi. Upiła kolejny łyk znowu taksując go spojrzeniem. Pod względem budowy ciała też nie należała do chucherek co to wiatr może połamać mocniejszym dmuchnięciem.
- Zaczniemy od piwa? A co chcesz potem oglądać? - zapytała znowu wracając do ironicznego tonu i bawiąc się szyjką butelki przesuwając nią po swoich wargach.
Henry zaśmiał się nieco zaskoczony jej podejściem i uśmiechając się przesunął spojrzeniem po sylwetce kobiety.
- Z pewnością ciebie… a co do reszty szczegółów.- dodał łobuzersko mrugając oko. - Te zaś mogą być nieprzyzwoite, więc… chyba nie powinienem ich zdradzać, prawda? Po co psuć niespodziankę.
- Paproch wpadł ci do oka, że tak mrugasz? Uważaj. To całkiem częste w tej okolicy. -
Latynoska parsknęła rozbawioną ironią wodząc przy tym leniwymi ruchami paznokcia po szyjcę butelki. Zamilkła przyglądając się z zastanowieniem, spod ronda kapelusza rozmówcy. Upiła kolejny łyk z butelki a Colonel miał kłopot zinterpretować to spojrzenie czy jest na “tak” czy “nie”. W końcu się zdecydowała.
- Posłuchaj mnie kowboju z dalekich stron o długim, pretensjonalnym nazwisku. - powiedział robiąc śmiało krok do przodu i stając tuż przed Henrym. - Jestem Carol Gomes. - wskazała na siebie palcem. - I nie jestem do oglądania. Na samo oglądanie to nie chce mi się kapelusza zdejmować. - powiedziała zbliżając swoją twarz do jego twarzy tak bardzo, że poczuł jej gorący, wilgotny oddech na swojej twarzy. Wyczuwał, że ma naprawdę, a nie udawaną ochotę. Chociaż nie był pewny czy koniecznie na niego.
- Mam ochotę na rodeo. - zbliżyła twarz jeszcze bardziej i wyszeptała mu do ucha. - Z prawdziwym, pełnokrwistym ogierem. A nie kucykiem udającym konika. Więc stawaj albo spadaj. - odsunęła się do niego kończąc piwo jednym haustem i beztrosko rzuciła pustą butelkę na ziemię. - Idę się otrzepać z kurzu. Myślę, że w ciągu dwóch piw przygotują mi kąpiel. Lepiej bym nie czekała za długo sama. - powiedziała odchodząca w stronę jakiejś knajpy Gomes odwracając jeszcze na chwilę głowę do niego a w końcu ruszyła prosto przed siebie, równym i pewnym krokiem jakby ta cała okolica należała do niej.

Trzeba przyznać że Henry’ego zamurowało. Nie spodziewał się takiej swobody obyczajowej po córce miejscowego bogacza. Tak blisko znajomego mu Teksasu spodziewał się więcej… konserwy moralnej. Ale nie zamierzał narzekać, tylko ruszyć za kobietą i bezczelnie podążyć za nią, choćby do jej wanny.

Miał okazję obserwować tył ciemnowłosej kobiety w kapeluszu. I był to całkiem zgrabny tył. Weszła do knajpy a on chwilę za nią. Usiadła przy barze między dwoma zajętymi przez gości stołkami więc nie mógł usiąść bezpośrednio przy niej. Chyba rzeczywiście zamówiła piwo rozmawiając wesoło i swobodnie z barmanem i widać było, że się znają całkiem dobrze. Zgodzili się chyba co do czegoś bo oboje się roześmiali i zgodnie pokiwali głowami. Gomes oddała mu salut przyniesioną butelką i upiła śmiały łyk. Wydawało się, że Colonela w ogóle nie zauważa i nie zwracała na niego uwagi.
On więc usiadł przy stoliku tuż obok i obserwował kobietę. Na razie nie zamierzał się wpychać, a siedział tak by miała go w polu widzenia. Colonel przyglądał się jej łakomym spojrzeniem i czekał na rozwój sytuacji.
Latynoska siedząca przy barze chociaż rzuciła na niego kilka razy okiem to nie bardziej niż barmanowi czy innym siedzącym w pobliżu czy w około gościom. Bez pośpiechu piła swoje piwo, żartując i z obsługą i siedzącymi obok gośćmi. Skończyła pierwsze szybkie piwo i zaczęła pić kolejne gdy w końcu barman coś jej powiedział i Gomes zaśmiała się i zaczęła schodzić ze stołka żegnając się z nim i sąsiadami po obydwu stronach. Ruszyła wzdłuż baru i przechodząc obok stolika przy którym siedział samotny Colonel postawiła przed nim częściowo już pustą butelkę. - Co tak na sucho kowboju? Chyba nie jesteś jakiś lewy? Zwilż się po się zatrzesz jeszcze. - zaśmiała się wesoło z żywą ironią w spojrzeniu. - Poczęstuj się biedaku. I postaw dziewczynie kolejne. Do rąk własnych. - powiedziała odchodząc przez salę i znikając za jakimiś drzwiami.

- Uważaj dziewuszko… bo stary ogier może okazać trudniejszy do ujeżdżenia niż wszystkie koniki na festynie. - mruknął do siebie Henry wyraźnie zmotywowany do starcia tego pewnego siebie uśmieszku z twarzy latynoski. Ruszył więc wpierw w kierunku szynkwasu by odnieść butelkę i zamówić sobie kolejne piwo. A gdy je uzyskał ruszył pospiesznie tam gdzie udała się panna Gomes… w wyjątkowo “bojowym” nastroju.
Za piwo musiał zapłacić dwa naboje a potem ruszyć, uzbrojony w już pełną butelkę w stronę drzwi za jakimi zniknęła Latynoska. Za nimi był krótki korytarz i znów kilka drzwi. Los zaprowadził go do właściwych dopiero na samym końcu gdy wcześniej albo odbijał się od głuchych drzwi albo ktoś mu kazał spadać czy krzyczał, że zajęte. Dopiero w ostatnich gdy zapukał usłyszał chrobot zamknięcia i otworzyła mu Carol Gomes.
- No. Co tak długo kowboju? - powiedziała ubrana w jedynie owinięty wokół siebie ręcznik. Jak miała widać w zwyczaju śmiało i bez wahania sięgnęła po butelkę którą przyniósł i upiła łyka wodząc wzrokiem po jego sylwetce ale nie robiąc najmniejszego ruchu aby go wpuścić do siebie. - Wchodzisz? Czy będziesz tak stał? - zapytała kpiąco chociaż sama, owinięta w ten ręcznik, nadal stała w przejściu blokując wejście do pomieszczenia z balią parującej wody.

- Wchodzę…- Henry pchnął dziewczynę do środka, delikatnie stanowczo. Zdarł przy tym z niej ręcznik, więc odwrócił się by zamknąć drzwi. A następnie zamierzał pochwycić naguskę za biodra i przyciągnąć władczo do siebie.
Gomes dała się złapać i przyciągnąć a nawet ściągnąć z siebie ręcznik. Chociaż z całowaniem to już było trudniejsze do stwierdzenia kto kogo. Całowała krótko ale mocno. Nagle odwinęła się i odepchnęła od siebie gościa popychając go na balię pełną wody. - Na co czekasz? Rozbieraj się! Chyba macie tam w twoich stronach balie z wodą i wiecie jak ich używać co? - zapytała ironicznie wracając do odstawionej butelki i zamknięcia drzwi na korytarz. Obserwowała ciekawie mężczyznę przy balii nic sobie nie robiąc z własnej nagości. A przy okazji Colonel mógł stwierdzić, że latynoska jest w kwiecie sił i wieku oraz przyjemnie dla oka zbudowana. Chociaż szpeciły ją nieco siniaki i zadrapania jakich pewnie nabawiła się podczas ostatnich dni na tym festynie.
Henry nie miał powodu czekać. Co chwila kolejne części jego garderoby lądowały na mokrej podłodze. Bo wpatrzony w ciało latynoski Mc’Tavish nie przejmował się gdzie je ciska. Miało to jednak też i pozytywną stronę. Bo napawając się urodą kobiety, odsłonił nie tylko gołe ciało ale i fakt, że jest w pełnej “gotowości bojowej” podsyconej jej widokiem.
- Chyba słabe plony macie w tych twoich stronach kowboju. - kobieta z przyjemnością na twarzy obserwowała rozbierającego się Colonela. Gdy stanął w stroju odpowiednim do skorzystania z uroków wanny kobieta postawiła butelkę na stołku i śmiało podeszła do niego. Teraz gdy byli bez ubrań widać było, że są właściwie równi wzrostem i masą. Przynajmniej tak na oko. A po tym jak bez trudu popchnęła go do tyłu po przerwanym pocałunku stwierdził, że krzepy też jej nie brakuje. Chociaż lądując plecami w rozbryzgującej się pod nim ciepłej wodzie miał trochę zaburzoną perspektywę. Zresztą Latynoska nie grała fair i ledwo zdążył wynurzyć głowę spod wody już zdołała wskoczyć do środka i usiadła na nim przyszpilając go do dna balii. - Sprawdźmy czy znasz się cokolwiek na południowym rodeo kowboju z dalekich stron. - wymruczała do niego lubieżnym tonem przystępując do zrealizowania swojego planu o jakim mówiła jeszcze na ulicy.
Teksańczyk nie zamierzał się poddawać sytuacji, chwycił Carol za biodra i nakierował jej ciało na cel. A gdy już byli połączeni, jego gwałtowne ruchy wzburzyły wodę. Tak jak jego pocałunki zaczęły muskać jej podskakujący biust. Nie zamierzał dać jej łatwo wygrać tego rodeo. I planował użyć wszystkich sztuczek, jakie nauczyły go odwiedzane burdele, by Carol Gomes w tym starciu pierwsza padła z wyczerpania.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline