Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2018, 12:33   #11
Amon
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację


Gdy księżyc świecił już wysoko mężczyzna ruszył schodami ku dołowi. Potężnie zbudowany strażnik, stojący przy drzwiach, tylko skinął mu głową, dając znać, że może przejść dalej. Korytarz był wąski, ale nie było tu ciemno. Co kilka kroków do ściany przytwierdzony tkwił magiczny płomyk. Zatem musiał być tu jakiś przynajmniej średnio-potężny Skrzydlaty, który był w stanie utrzymywać magiczne oświetlenie, nawet o nim nie myśląc. Może Rhysand? Może ktoś inny? Choć co jakiś czas Leith mijał jakieś metalowe drzwi, wszystkie one były zamknięte. Bękart szedł więc dalej i dalej, i tylko jego czuły słuch wyłapywał czasami jakieś głosy za którymiś drzwiami. Głównie były to krzyki i jęki, co zdawało się zdecydowanie niepokojące. Gdy mężczyzna skręcił za kolejny załom, przed nim w oddali pojawiły się jeszcze jedne drzwi - tym razem otwarte. Pomieszczenie, do którego prowadziły było oświetlone, natomiast ze środka nie dobiegał żaden odgłos.
Nie żeby było gdzie teraz uciekać. Leith dokonał wyboru przyjmując propozycję Tuli, dokonał wyboru przekraczając pierwsze drzwi. Teraz nie był odwrotu.
Pierwsze, co w niego uderzyło, to dziwny zapach, unoszący się w pomieszczeniu, jakby... piżmo? Leith nie wiedział czym są feromony, więc nie potrafił stwierdzić co dokładnie kręci go w nosie. Światło świec było raczej przytłumione, jednak unoszące się w powietrzu dym i zapach spowodowały, że mężczyzna musiał zmrużyć oczy, bo dobrze widzieć. Po lewej stronie na ścianie zauważył stół z narzędziami, jakby urzedował tu jakiś kowal. Przy czym narzędzia wydawały się dziwne, nietypowe w kształtach i rozmiarach nawet jeśli część z nich rozpoznawał. Po drugiej stronie pomieszczenia zaś znajdowało się coś a kształt otwartej łaźni z niedużym basenem. Woda w nim wydawała się gorąca, a Leith zrozumiał, że unoszacy się w powietrzu dym, to raczej para wodna. Naprzeciwko zaś wejścia mieścił się szereg krzeseł, przywodzacy na myśl widownię. Dziwne było to zestawienie, jednakże wszystko wyjaśniła ozdoba na środku - ogromny krzyż w kształcie X-a, do którego - jak teraz zauwazył bękart - był ktoś przypięty. Kobieta. Poza nią w pomieszczeniu znajdowały się cztery osoby: Rhysand, lady Kornell, jedna z dziwek i muskularny, ciemnowłosy Skrzydlaty w czarnym, obcisłym garniturze, którego Leith nie znał. Skrzydlaty siedział na widowni, a siedząca obok dziwka wyraźnie czekała na jego polecenia. Lady Kornell stała przy kobiecie, rozpostartej na krzyżu, która przodem była zwrócona do “publiczności” i chyba poprawiała więzy, zaś Rhysand ruszył ku stołowi z narzędziami, przywołując gestem Bękarta. Gdy ten podszedł, mężczyzna odezwał się przyciszonym głosem.
- Pani Tula interesuje się twoimi postępami, Leith. To jest Ulv, prawa ręka Księżnej i jej kochanek. Brutalny typ, więc uważaj na niego. Ma się jednak nie mieszać do twojego szkolenia. Twoim zadaniem będzie wybatożyć dziewczynę tak, żeby jak najdłużej utrzymać jej przytomność. Żeby krwawiła, ale nie wykrwawiała się. Rozumiesz? Lady Kornell będzie liczyła uderzenia. Powinieneś dojść do 120 przynajmniej. Liczą się tylko te, które rozcinają skórę. Przy twoim wzroście i zamachu najlepsze powinny być ten, ten i ten. - wskazał kilka pejczy i batów spośród bogatego “asortymentu” na stole.
Dekadencja Skrzydlatych nie przestawała zaskakiwać Leitha, jednak jedno było dla niego zupełnie rozsądne: lepiej bić niż być bitym. Bękart chwycił wskazany przedmiot i zważył go w ręce. Zrobił kilka zamachów w powietrzu, najpierw batem, potem w drugą rękę wziął i pejcz. Bękart zarzucił ten pierwszy na twarz kobiety, pozwalając mu zakręcić się wokół jej czaszki. Pozwoli ciągnął go ku sobie sprawdzając jego czepność.
Należało wybadać ile dziewczyna jest w stanie wytrzymać, Leith trzasnął z bicza po nagiej stopie kobiety. Gdyby to był kij, pogruchotał by jej kości.
Mruu skrzywiła się, lecz z jej gardła nie wydobył się nawet jęk. Nie patrzyła w twarz Leitha, jej zrezygnowany wzrok utkwiony był w podłodze. Może wiedziała, że to własnie sympatia Bękarta wrobiła ją w to, co teraz przeżywała i nie chciała już więcej na niego patrzeć?
Potwory, wszędzie potwory. Leith nawet nie zamierzał zastanawiać się jaka to zachcianka podkusiła Skrzydlatych by wydać mu na torturę jedną z nich. Ale czy wydawało im się, że los dziewczyny wzruszy Leitha? Mężczyźnie nie zadrżała by nawet powieka, gdyby miał miażdżyć czaszki dzieciom, jeśli tylko oddaliłoby to wizje jego własnego cierpienia. Czym przecież były ludzkie czy skrzydlate dzieci jeśli nie larwami potworów.
Dumna postawa Mrru, która zdawała się walczyć z bólem wydała się Leithowi korzystna. Bardziej prawdopodobne, że kobieta wytrzyma następne 119 razów. Leith od samego początku zaczął batożenie rozmyślnie: Bicz i pejcz cięły po piszczelach, obojczykach, czole, kolanach, ramionach i żebrach. Nie było tam wiele krwi, tylko sporo bólu.

3... 4... 5...

Lady Kornel szepnęła coś do ucha Rhysanda, po czym oboje usiedli z boku, by podziwiać “spektakl”.

17... 18... 19...

Z tego co wyłapało czułe ucho Leitha parka na widowni zaczęła zabawiać się ze sobą. Choć Mrru nie wydawała z siebie żadnego dźwięku, zagryzając aż do krwi delikatne, różane wargi - teraz pobladłe z wysiłku, Bękart słyszał cichutkie westchnienia za każdym razem, gdy przecinał skórę na jej ciele. Westchnienia rozkoszy - pochodzące z ust panienki, która zabawiała niejakiego Ulva. Co za chore pojeby...

36... 37... 38...

Mrru dopadł kryzys. Dziewczyna zaczęła najpierw drżeć na całym ciele, a po chwili również bezgłośnie szlochać. Jej wielkie, załzawione oczęta uniosły się, by złapać spojrzenie Leitha.
Zobaczył prośbę... nie, błaganie w jej oczach. A przecież do końca pokazu zostało jeszcze co najmniej 80 uderzeń.
Mrru faktycznie musiała być umysłowo uszkodzona, skoro choćby w mękach spodziewała się litości z rąk Leitha. Bękarta nie bawiło zadawanie jej bólu. Mrru była piękna, ze swoją cichością wręcz idealna. Jednak kociaki czy szczenięta też były słodkie, lecz gdy trzeba było je utopić, czy przekręcić im łebki, cóż, po prostu się to robiło.
39 owinęło się wokół kolana kobiety, 40 trafiło ją pod pachę, 41 wykonane pejczem jedynie musnęło brodawki, jednak wystarczająco mocno by skaleczyć skórę.

Parka z tyłu zaczęła się ostro pieprzyć, sądząc po odgłosach. Po chwili Lady Kornel również do nich dołączyła. Rhysand wydawał się wyłączyć, odpływając we własny świat a Leith i Mrru tkwili w przedstawieniu przemocy, który prawdopodobnie nigdy między nimi by się nie rozegrał. Około 50 uderzenia dziewczyna pozbierała się i znów zacisnęła szczękę, kolejny kryzys przyszedł 40 smagań później. Lecz Bękart znów nie odpuścił. Tym razem jednak oczy dziewczyny zaczęły się wywracać. Czyżby traciła przytomność?
Leith złapał Mrru w dwa palce za pyszczek i przyjrzał się jej obliczu, ocenił jej oddech oraz ilość utraconej krwi. Jeśli dziewczyna po prostu nawykła do bólu, bękart zacznie bić znacznie mocniej. Trudno mu jednak było ocenić. Nigdy wcześniej nie torturował tak małej i delikatnej istoty. W jego poczuciu zalana krwią dziewczyna była bliska wyzionięcia ducha, choć rozsądek jednocześnie podpowiadał, że zahardziały żołnierz zniósłby i kolejnych 90 batów. I to mocnych. Tylko że Mrru w żadnym razie żołnierzem nie była.
Istotne było tylko to, że jeśli Mrru umrze, zadanie nie zostanie wykonane, a Leith naprawdę nie widział siebie na miejscu katowanej Skrzydlatej. Dlatego bękart zmienił taktykę na tą typową dla armii: Zaczął więcej symulować niż robić. Parka i tak była zajęta sobą a Mrru wyglądała jak krwawa papka tak czy siak. Leith wciąż robił zamaszyste ruchy batem i wciąż strzelał nim głośno. Jednak huk pochodził głównie z powietrza. Mężczyzna nie uderzał tak mocno by przeciąć skórę kobiety, po prawdzie mocne było tylko co czwarte, piąte uderzenie.
Tak udało mu się dotrwać do magicznej liczby 120 uderzeń. Kiedy Leith się zatrzymał, patrząc na zakrwawioną i trzęsącą się, ale wciąż przytomną (choć raczej nie myślącą jasno) Mrru, niejaki Ulv po prostu wstał i wyszedł z pomieszczenia, nie dbając o panienkę, która go zabawiała. Lady Cornell wezwała ją zaraz i razem zaczęły ściągać Mrru z krzyża. Rhys podszedł do bękarta i odebrał od niego baty, rzucając przelotne spojrzenie na jego dłoń. Nikt nic nie mówił, do czasu aż Rhysand gestem wskazał Leithowi drzwi, by wyszli z piwnicy. Dwie kobiety tymczasem ciągnęły pomroczoną Mrru do wanny, pachnącej teraz jakimś ziołowym naparem.
- Dobra robota - powiedział Rhys, prowadząc mężczyznę schodami na górę - Jutro rano pojawi się ktoś, kto zabierze cię na dwór. Bądź więc gotowy. Pamiętaj o broni i... - zawahał się - Bądź posłuszny, ale miej uszy i oczy zawsze otwarte. Leith pokiwał milcząco głową starając się wyglądać przy tym poważnie choć rada Skrzydlatego brzmiała dla bękarta tak oczywiście jak “niebo jest niebieskie” czy “szczyny są żółte” doprawdy, gdyby mieszaniec nie miał uszu i oczu zawsze otwartych nie dożył by tylu lat.
Czy zim.
Mężczyzna położył się w pustym łóżku i zapadł w czujny sen.

 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline