Dzień pierwszy. Poranek.
"Ucieczka!"
Rolf pobiegł za resztą przez namioty. Trochę się chwiał, ale cel jaki mu przyświecał prowadził go dość pewnie. Raz się zachwiał i prawie wpadł na płonący namiot a ogień liznął jego rękę. Na szczęście był cały mokry i chwilowy kontakt z ogniem nie zrobił nic.
Hasmans wydostał się wreszcie wraz z resztą na otwartą przestrzeń. Biegło jak mógł chcąc jak najszybciej dotrzeć do lasu i czym prędzej ruszyć do swojego syna.
***
Alex był tam gdzie ojciec kazał. Gdy się zobaczyli młody podbiegł i wtulił się w ojca a starszy Hasmans kucnąwszy zaczął całować po głowie syna. Tulił syna ze łzami w oczach dłuższą chwilę aż w końcu dotarło do niego co się dzieje wokół.
- Alex. Musimy iść. Musisz się mnie pilnować.- Wstał całując jeszcze raz syna w czoło. Podał mu rękę i ruszył tam gdzie mieli być pozostali.
"Przez leśne ostępy"
Droga wiodła do domu bartników. Domostwo było na uboczu i była szansa, że tam reszta uciekinierów mogła się udać.
Rolf z synem szli ostrożnie. Byli już zmęczeni a starszego Hasmana głowa do tego bolała. Krew już zakrzepła i po przemyciu oczu normalnie już widział. No może nie do końca bo widział podwójnie. Cios zombiaka jednak był odczuwalny i robił problemy. Rolf zaczynał się martwić czy aby w tym stanie nie pomyli drogi.
Gdy przedzierali się przez sporą polanę, która była zazwyczaj okwiecona różnobarwnymi kwiatami usłyszeli trzask w lesie na skraju polany. Rolf z Alexem padli na ziemię i nasłuchiwali przez chwilę. Do ich uszu dotarło ciche łkanie ze skraju polany. Rolf kazał synowi zostać a sam ze swoją maczugą ruszył powoli w ukryciu w kierunku dźwięków.
- Hej mały. Co tu robisz i gdzie Twoi rodzice?- Zapytał wielkolud widząc płaczącego Johanna. Chłopaka znał bo nie raz odwiedzał jego rodziców po miód.
- Alex! Możesz przyjść.- Szepnął donośnie po syna a sam kucnął przy młodziaku. Ten wystraszony z początku prawie uciekł, ale poznając twarz wielkiego Hasmana wtulił się w wielkoluda. Ten zaczął go głaskać po włosach i oglądać się za synem.
- Znacie się? Alex a to Johann.- Przedstawił młodziaków, którzy widać było, że się znają. Zaczęli rozmawiać ze sobą a Rolf słuchał ich i rozglądał się po okolicy aż w końcu się wtrącił.
- Musimy ruszać. Tu jest niebezpiecznie.- Rolf wstał i wybrał kierunek. Teraz musieli znaleźć się w bezpiecznej odległości i Hasmans musiał pomyśleć o jedzeniu dla chłopców i dla siebie.
***
Parę godzin wędrówki dało się we znaki chłopakom jak i rannemu Rolfowi. W końcu znalazł dość bezpieczne miejsce przy zwalonym dębie. Drzewo kiedyś było jednym z potężniejszych w lesie i dawało solidną zasłonę. Usiedli na mchu i odpoczęli chwilę.
Rolf po kwadransie kazał chłopakom się przespać a sam ruszył na poszukiwanie żywności. Las dawał wiele owoców a i zwierząt było dość sporo. Niestety tylko jagody, poziomki i inne dary natury Rolf znalazł. Wracając okrężną drogą natrafił na pień sporego drzewa a w środku w dziurze dość sporo deszczówki. Wrócił po chłopców i zaprowadził do poidła.
Po pół godzinie ruszyli ponownie. Chłopcy posnęli w między czasie lecz ostatnie przeżycia odezwały się w postaci koszmarów i nie było sensu marnować tu czasu.
- Musimy odnaleźć resztę.- Odezwał się i chłopcy ze smutnymi minami zaczęli się zbierać.
Teraz szli lasem, którego Rolf niezbyt znał. W sumie to od początku, czyli z jakieś piętnaście lat nie zapuszczał się aż tak daleko w ostępy leśne. Zbierali jagody w lesie aż trafili nad strumień. Hasmans klęknął nad wodą by się napić i opadł z sił. Woda, zimna woda była kojąca a on nadludzko zmęczony z wysiłku
Ocknął się i z przerażeniem w oczach poderwał. Rozglądał się wokół szukając chłopców. Wokół stało kilkoro ludzi, którym udało się uciec z wioski a jego syn z Johannem klęczeli przy nim.
- Chwała Sigmarowi, żeście to wy nas znaleźli.- Lecz nie skończył bo usłyszeli trzaskające patyki z głębi lasu.
Musieli dalej uciekać.
"Ocalenie i nowy dom."
Dotarli do opuszczonej osady. Rolf z chłopcami weszli do jedynego domu. Był w fatalnym stanie, ale zapewniał względne bezpieczeństwo i miejsce gdzie mogli się ogarnąć.