Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2018, 20:30   #549
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Ukko

- Jak to zrobimy? - zapytała blondynka. - Idziemy na wyczucie?
Mary tymczasem odwróciła się, jak gdyby nie chciała, aby Konsumenci mieszali ją w swoje niecne występki. Tymczasem ktoś inny, jakaś nieznajoma kobieta, przykucnęła przy Alice. Uśmiechnęła się do niej, jak gdyby była jej przyjaciółką. Co zdawało się dość niezręczne… bo śpiewaczka jej nie znała.
- Jak chcesz, to mogę ci pomóc wstać - zaoferowała. - Albo usiąść… albo…
- Weźmy ją na ręce! - krzyknął ktoś w tłumie, jakiś mężczyzna.
- To nie koncert… - mruknął pod nosem ktoś inny.
Alice uśmiechnęła się blado
- Po prostu pomóżcie mi stanąć na nogi. Jedyne co możemy zrobić, to spróbować na wyczucie. Korona mieści w sobie tyle energii, że zgaduję, że poziom naszego PWF przebiłby sufit, gdyby jakiś nad nami był… - zerknęła na kobietę przy sobie i ostrożnie wyciągnęła do niej prawą rękę, by spróbować wstać. Ta ją podparła i wnet Alice z trudem, lecz mimo wszystko utrzymała się. Poczuła łzy zbierające się w jej oczach, kiedy głosy rozdzierające jej duszę wzmocniły się. Nagle i niespodziewanie. Zrozumiała, że zaraz przyjdzie następny atak. Nie mogła na to pozwolić… nie przy tych wszystkich ludziach, dla których była symbolem. I, jak zdawało się, przywódzcą. Wyglądało na to, że Terry przekazał informację o tym, że śpiewaczka wcale nie była zdrajczynią… I dzięki temu miała sprzymierzeńców. Tyle że mogli jej pomóc jedynie w skonsumowaniu korony. Walkę o siebie toczyła sama. Jeżeli w ogóle tak można było to nazwać… To sugerowało, że miała jakąkolwiek szansę na wygraną. Czy tak rzeczywiście było? Chór w jej głosie sugerował, że nie.
- Cholera… mruknęła Jennifer, spoglądając na niebo. Szkarłatne, przeistoczone duchy zaczęły lecieć w ich stronę. Setki, tysiące, może miliony… wszystkie za cel wybrały szereg motorówek.
Wtem rozległ się głośny huk i krzyk przerażonych Konsumentów, kiedy eteryczne ryby rozpędziły się i uderzyły od dołu w kadłub statku.
- Musimy to zrobić teraz - blondynka spojrzała na Alice. Śpiewaczka dostrzegła w jej oczach cichą zapowiedź, jedynie ślad kiełkującej paniki.
Harper kiwnęła głową
- Nie mamy czasu, teraz, albo nigdy! - krzyknęła wysilając się, by przekrzyknąć panikę i głosy we własnym umyśle. Czuła zbliżający się atak, musiała spróbować. Trzymała Koronę ręką, którą dotknęła znów rany na ramieniu. Wysunęła ją na środek, chcąc by Konsumenci utworzyli koło i dotknęli metalu jak i ona. Czekała, nie było wiele czasu. Dłoń jej drżała.
- Zaschła - Jenny szepnęła. - Twoja rana zaschła.
Tymczasem rozległo się drugie uderzenie i Alice mogła przysiąc, że usłyszała trzask pękanego drewna. Jednocześnie miliony żołnierzy Tuoneli prunęli przez niebo, błyskawicznie znajdując się coraz bliżej i bliżej… Śpiewaczka spostrzegła, że niektóre śmigłowce IBPI - te, które zwycięsko wyszły z walki - również zostały zaatakowane. Szkarłatne istoty pożarły metalowe kadłuby helikopterów tak, jakby były stworzone z kruchego piernika, a nie wytrzymałego materiału. Co w takim razie zrobią z ich ciałami? Czy może raczej… ciałami sprzymierzeńców śpiewaczki? Bo to, należące do jej samej, było przecież nienaruszalne…
- Nóż… Dajcie mi nóż - poprosiła, napiętym tonem śpiewaczka. Nie było czasu, musieli to powstrzymać, czym prędzej. Wierzyła w to, że jeśli skonsumują Koronę, to wszystko się skończy
- Szybko! - pospieszyła zebranych. Nie mogli się teraz rozproszyć. Mimo, że warunki nie były sprzyjające.
Rozległo się poruszenie, kiedy wszyscy zaczęli szukać przy sobie ostrzy.
- Byleby było ostre - warknęła Jennifer. Denerwowała się. Nawet ona zdawała sobie sprawę z tego, że nie mogła walczyć z milionem duchów. Na dodatek z połamaną ręką. Nuria miała ją opatrzeć, ale chyba nie wyleczenie blondynki było jej priorytetem. A nawet jeśli… uleczenie czegoś takiego wymagało czasu, a nie minęło nawet kilka godzin.
- Tutaj - mruknęła Colberg. - Mój scyzoryk.
Rzuciła w stronę Jenny złożony, błyszczący przedmiot. Ta złapała go w locie, po czym podała Harper.
Alice błyskawicznie wbiła go w wewnętrzną część lewej dłoni, ta i tak była odrętwiała z bólu po poparzeniu. Przecięła skórę i oddała jej scyzoryk, chwyciła koronę lewą ręką i zamknęła oczy. Miała nadzieję, że pozostali dołączą, wiedziała, że sama ma najmniej energii, by poradzić sobie z artefaktem. Oddychała głęboko, koncentrując się, ten ostatni raz…
Kiedy próbowała skonsumować Jellego, nie skończyło się to dobrze. Jednak teraz Jenny również dotykała korony. A oprócz niej inny konsument… i następny… również kobieta, która wcześniej pomogła Alice wstać. Każdy, kto nie był w stanie dopchać się do artefaktu, dotykał ramion, szyi i rąk tych, którzy znajdowali się bliżej, aby przez drugę osobę nabrać choć trochę energii. Jenny i pierwsza tura zmęczyła się esencją obiektu już po kilku sekundach.. odeszli w tył, a ich miejsce zajęli następni. A potem jeszcze następni. I cykl znowu się powtórzył. Harper była jedynym jego stałym elementem. Próbowała zaczerpnąć tak dużo, jak mogła… chociaż jej dusza była roztrzaskana. Choć nie nadawała się do niczego, ani życia, ani śmierci… znajdowała się w kompletnie innym stanie. Jakimś dziwnym… pomiędzy. Charakterystycznym, wyjątkowym limbo. Mijały kolejne sekundy… wreszcie cała minuta. W międzyczasie duchy uderzyły jeszcze raz od spodu w motorówkę i śpiewaczka zaczęła czuć wilgoć pod stopami. Woda przeciekała… Było jedynie kwestią czasu, kiedy zatoną i pożrą ich krwiożercze piranie. Czy byli w stanie dokończyć konsumowania, póki jeszcze mogli…?
Harper starała się jak mogła. Modliła się o bezpieczeństwo drogich jej, zebranych tu osób. Nie chciała, by kolejne straciły życia.
‘Dość. Już dość’ - pomyślała jakby chciała powiedzieć to do Tuonetar w swym umyśle. Starała się konsumować dalej. Musieli skończyć, nim to co ich atakowało dorwie ich.
Strumień mocy nie chciał przestać płynąć. Alice widziała kątem oka, że duchy znajdowały się teraz co najwyżej w odległości pięciuset metrów od nich… a dla ich prędkości to nie był żaden dystans. Potem jednak jej wzrok zamazał się. Pochłaniała tak dużo energii, że jej zmysły przestawały dostarczać umysłowi informacje. Oddychała głośno, próbując wytrzymać błyskawice Fluxu, które koncentrowały się na niej… i była w stanie uczynić to tylko dlatego, bo wokół niej znajdowało się mnóstwo osób, które przyjmowały na siebie zdecydowaną większość atomowej energii korony.

Wnet rzeczywistość wokół Harper rozmazała się. Przez krótki moment, a może całą wieczność, tkwiła zawieszona w próżni. Nie znajdowało się w niej nic, prócz koloru - jasnego, beżowego, przyjemnego. Ona wisiała pośrodku niczego. Wnet tuż przed nią zaczął krystalizować się jakiś kształt… jednak nie była w stanie go dostrzec. Zupełnie tak, jak gdyby posiadała ogromną wadę wzroku, a okulary zostawiła w domu. Mrugała, chcąc wyostrzyć spojrzenie… to jednak na początku nie chciało. Wtedy jednak, po kilku kolejnych chwilach, ujrzała zarysy mężczyzny. Był nieco pochylony, wydawał się również kruchy. Posiadał długą białą brodę oraz zmęczone spojrzenie przenikliwych, niebieskich oczu.
- Witaj - rzekł Ukko.

Harper koncentrowała się najlepiej jak mogła. W końcu jednak była w stanie konsumować, z pomocą członków Kościoła… Ludzi Joakima. Była im wdzięczna i walczyła również za nich.

Gdy wszystko zamazało się i rozproszyło, zrobiła się nieco niespokojna, mimo stanu jaki wywoływały w niej kolory, które ją otaczały. Kiedy ukazał się jej w końcu jakiś kształt, by wreszcie przyjąć postać starszego mężczyzny, Alice skłoniła głowę
- Witaj… Ukko… - powitała go, mając nadzieję, że się nie pomyliła, ale odnosząc wrażenie, że tym razem nie. Znów spojrzała na niego uważnie. Nie była pewna, od czego ma zacząć.

Mężczyzna przez chwilę spoglądał na nią w milczeniu. Alice odniosła dziwne wrażenie, że próbował czytać jej w myślach. Albo że ocenia ją bardzo intensywnie, niekoniecznie pozytywnie lub negatywnie… Po prostu wyrabiał sobie zdanie na jej temat. Co mimo wszystko wydawało się raczej nieprzyjemne.
- Nigdy nie przyszło mi do głowy, że znajdę się w takiej sytuacji - rzekł. Nie zaprzeczył, że jest Ukkiem, tym samym potwierdzając domysły śpiewaczki. - Że korona kiedykolwiek zostanie zniszczona. Nie… to niewłaściwe słowo, czyż nie? alice kiwnęła krótko głową, na to pytanie, zapewne retoryczne, ale automatycznie zareagowała.
Obrócił się do niej bokiem, po czym zaczął przechadzać się. Nie miał pod stopami żadnego podłoża, zresztą tak samo, jak śpiewaczka. Z tego powodu dziwnie było na niego patrzeć.
- Nie pozostała nienaruszona. Nie została zniszczona. Została zdezaktywowana - bóg kontynuował. - Dopiero od kilku tygodni zacząłem spodziewać się takiego rozwoju wydarzeń. Obserwowałem w milczeniu organizację z Antarktydy, która chciałaby zachować koronę nienaruszoną. Także inną, rodzimą, fińską, co planowała ją zniszczyć. Pojawiła się jeszcze trzecia, wywodząca się z kompletnie innego świata, która dążyła do tego, co właśnie wydarzyło się. Wygląda na to, że Kościół Konsumentów wygrał. Czyż nie?
Śpiewaczka westchnęła
- Co to za zwycięstwo. Ile niepotrzebnej krwi zostało przelane, aby dostać się do tego zardzewiałego kawałka metalu. Ile krwi przelała ta para bóstw, które tak bardzo pragnęły życia na ziemi. Twoja żona, chciała byś znów był taki jak kiedyś. Dlatego obiecałam jej, że Korona zostanie skonsumowana… Poza tym, nie chciałam, by bogowie Tuoneli osiągnęli swój cel, głównie dlatego, że zabili tyle osób… Uważam, że na życie powinno się zasłużyć szanując je. Rozumiejąc, że jest kruche, czyjekolwiek by nie było. A oni nimi szastali, dla własnego celu… Jest mi przykro, bo rozumiem, że istnienie Korony było potrzebne, ale stanowiła zagrożenie - Alice rozłożyła dłonie, pokazując jak po prostu nie było innego wyboru.
- Myślisz, że istnienie korony było potrzebne? - Ukko podchwycił wątek. - Czy wiesz, dlaczego powstała? - przystanął w miejscu i spojrzał w jej oczy. Alice czuła pewną nieśmiałość, znajdując się przy nim tak blisko. Trochę tak, jak gdyby była małą dziewczynką, która znalazła się w bezpośrednim otoczeniu papieża, lub innej bardzo ważnej istoty. Choć to porównanie pewnie i tak nie oddawało wszystkich niuansów tej sytuacji. Harper rozmawiała z najwyższym bogiem fińskiego panteonu. Teraz uwolnionym.
Kobieta ważyła każde słowo, bo choć czuła, że rozmawia z kimś niezwykle ważnym, to chciała też, by zrozumiał jej punkt widzenia
- Tyle co usłyszałam od Ilmarinena… Że była po to, by ograniczyć twoją moc, bo był jej ogrom? Niestety dużo więcej nie udało mi się dowiedzieć, nie miałam najlepszego kontaktu z kowalem… Rozbił mi głowę o kowadło, to chyba dobry powód, by mieć do niego jakieś drobne wyrzuty… - przechyliła głowę i uniosła kącik przepraszająco, jak wnuczka, która zabrała ciasteczko, choć powiedziano jej, by tego nie robiła przed obiadem.
- Też tak sądzę - bóg nieznacznie skinął głową. - Trudno mi jednak udawać, że moja empatia w takich kwestiach jest kompletna. Mnie nikt nigdy w ten sposób nie zaatakował. Nie potrafiłby nawet, gdyby chciał. Rządzę się kompletnie innymi prawami. Nie tylko dlatego, bo jestem jednym z bogów. Różnię się od nich, także od mojej żony. Nikt nigdy nie nauczył mnie, jak sprawować moją funkcję. Z drugiej strony moja natura fundamentalnie różni się od natury wszystkich innych i wszystkiego innego. Tyle że to w moich rękach jest władza. Tylko jak mógłbym decydować, skoro tak bardzo brakuje mi kontekstu? Zajęło mi bardzo dużo czasu zrozumienie, że nie jestem w stanie. Dlatego zrezygnowałem z dyktatury na cześć demokracji i oddał władzę… oddałem siebie w ręce ludu. Kto ma rację? Jedni? - podniósł do góry jedną rękę. - Drudzy? - tym razem drugą. Następnie spojrzał na obie. - Ja nie potrafię dostrzec różnicy - rzekł, spoglądajac na identyczne ręce, które były swoim odbiciem lustrzanym. - Dla mnie nie ma to znaczenia. Chciałem tylko, by ktoś inny decydował, ktoś wywodzący się z waszego świata. Nie cieszę się z tego powodu, że wróciliśmy do dyktatury ślepca - opuścił ręce.
Harper przechyliła głowę
- Twoja wizja, byśmy to my decydowali, jeśli to dla ciebie ciężar, nie jest zła. Niewłaściwym było jednak to, że wmieszali się bogowie Tuoneli. Rozwalili cały plan. Chcieli przejąć władzę… Nie mogliśmy przecież dopuścić do tego, by to zrobili - opuściła głowę i spojrzała na swoje dłonie i potarła je o siebie, przypominając sobie o czymś.
- W trakcie, gdy zbierałam sojuszników, Sartej, głowa wiecu haltii mądrości i prawdy pragnął, by jakiś z przedstawicieli jego vaki mógł się z tobą spotkać. Czy jest to możliwe? - zapytała, spoglądając znów na Ukka.
- Poza tym, chciałabym podziękować twej żonie, Acce za jej błogosławieństwo - dodała, spoglądając uważnie na boga przed sobą.
Ukko chyba nie do końca chciał poruszać temat Akki. Przecież opuścił ją z własnej decyzji, prosząc Ilmarinena o skonstruowanie korony niebios. Z tego powodu musiał być w co najmniej skomplikowanej relacji z boginią płodności. Zdawało się, że nie miał ochoty o niej rozmawiać.
- Biedne dzieci - mężczyzna mruknął. - Wiesz, w jaki sposób bogowie Tuoneli stali się bogami Tuoneli? Oni i reszta panteonu? Skoro wiesz dużo na temat mojej korony, to może twoja wiedza jest zupełnie kompletna?
Harper zmarszczyła lekko brwi
- Nie, niestety nie wszystkiego udało mi się dowiedzieć, zwłaszcza, że nie miałam okazji porozmawiać o tym z samymi władcami świata zmarłych… Przepraszam - rzekła, sama nie będąc pewna czemu za to przepraszała, przecież to nie jej wina, że czegoś nie wiedziała. Najwyraźniej zrobiła to z odruchu.
- Ktoś, kto podejmuje takie odważne decyzje, jak ty… choć nie posiada wszystkich informacji… to trochę głupie, a trochę odważne. Czy nie zwątpiłaś ani na moment, że powinnaś skonsumować moją koronę? Że mieszasz się w sprawy znacznie większe od ciebie, o których nie masz żadnego pojęcia? Czy widzisz się jako dwudziestoletnie dziecko, osobę z zewnątrz, która wmieszała się w odwieczne rozwiązania, pakty i zależności… porusza się między nimi i wszystko zmienia, choć… jak mówisz… nie wiesz wszystkiego? To dość… - Ukko zastanowił się - ...być może bezczelne. Jednak skoro przeprosiłaś… to nie ma sprawy, czyż nie? - zaśmiał się nieznacznie.
Alice słuchała go uważnie i spuściła nieco głowę. Tak, pomyślała o tym w pewnym momencie
- Myślałam o tym, że możliwe, że mieszam się w sprawy, które mnie przerastają, ale zrobiłam to, bo chciałam, aby poświęcenie innych nie poszło na marne. Wszyscy po coś walczyli, po każdej ze stron. Ginęli… Może to bardzo ludzkie, ale zginęła moja siostra, zginął Alioth, zginęłam ja… Przez ten cały spór. Tuonetar nie była gościnna, mieszała mi tylko w głowie. Z jednej strony, potrafię wyobrazić sobie, że na pewno było to dla nich niezmiernie ważne… Zwyciężyć, bo mieli marzenie, ale uczynili tak wiele zła. Tak wiele łez zostało przez nich przelane… To po prostu nie w porządku. Jak straszna była ich historia, czy jak cenne zdawało się życie, to nie powinno tak wyglądać. Bo jeśli coś kogoś krzywdzi i tutaj…- przyłożyła dłoń do serca
- Czujesz, że jest niewłaściwe, to jak może być dobre? - powiedziała co czuła i czemu dała się prowadzić w swych decyzjach.
Ukko zaśmiał się.
- A jeśli w tym samym miejscu - również dotknął klatki piersiowej - czujesz, że coś jest właściwe, to jak może być złe? - zapytał. - Tuoni i Tuonetar byli kiedyś ludźmi. Na samym początku. Kiedy zszedłem z niebios i ucałowałem ich z powodu własnej samotności. Nie prosili o to, to był tylko mój wybór. Stali się czymś więcej, niż ludźmi… jak na to mówią teraz? Widzący? Szamani? Z biegiem czasu stawali się coraz silniejsi, ale raczej też nie z własnej woli. Człowieczeństwo i ludzkie uciechy zostały im odebrane przeze mnie z moich własnych, samolubnych pobudek. Są moimi wyrzutami sumienia, podobnie jak reszta panteonu. Nie potrafię ich winić za to, że chcą czegoś, co kiedyś mieli… choć nawet nie wiedzą o tym. Czy to z ich strony samolubne, że pragną powrócić do swojego pierwotnego stanu i patrzą przy tym na krzywdy innych? Może tak. Ale z drugiej strony wszyscy ludzie są samolubni, więc nie potrafię ich za to winić. Nawet ja, choć byłem najwyższą istotą, wykazałem się tą samą wadą, zmieniając ich przeznaczenie. Tylko przeze mnie stali się tym, kim obecnie są.
Śpiewaczka przyglądała się chwilę Ukkowi, po czym podparła biodra rękami
- Jesteś najwyższym bogiem swego panteonu. Uważam, że to nie jest w porządku cały czas wyrzucać sobie coś, co się uczyniło. Jakie ziarno zasiejesz, takie potem wyrośnie. Nie zdołam zapewne pojąć twoich uczuć, ale myślę, że są one choć odrobinę podobne do tych ludzkich, byś miał, jak to sam ująłeś, wyrzuty sumienia… Ale każdy psycholog powie ci, że zamiast dumać nad tym co już się uczyniło, powinno się przyjąć konsekwencje i starać naprawić ich efekty, a potem pracować nad sobą, by więcej nie doprowadzić do czegoś takiego… Co myślisz? - powiedziała, przyglądając się uważnie bogu, teraz troszkę tak, jakby był mniej boski, a bardziej po prostu jak człowiek.
- Nie jestem w stanie zmienić się. Jestem sobą. Jestem niezmienny. Jestem Ukkiem - rzekł, co zabrzmiało jak deklaracja, jednak była w tym pewna dziwna, pierwotna siła… Jakby w samym imieniu boga kryła się ogromna moc. - Nie mogę pracować nad sobą. Konsekwencje mogę przyjąć, ale nie mogę naprawić ich efektów, bo nie jestem w stanie nauczyć się. A czemu nie? Bo nie wiem, co jest dobre, a co złe. Pomimo całej mojej mocy nie widzę przyszłości. Nie wiem, czy za sto lat lepszym rozwiązaniem dla ludzkości nie będzie, jeżeli w tej chwili wygra Tuonela. Nie jestem przekonany, czy w ogóle dobro ludzkości jest celem nadrzędnym. Ludzie modlą się do bogów i przyjmują ich systemy wartości, jednak do kogo mają zwracać się bogowie? Zapewne mógłbym podchodzić do tego wszystkiego… mam na myśli losów całego świata, jak do zwykłej gry. Nie znaczącej nic więcej od zwykłej partyjki surili, kantami, czy szachów. Jednak zależy mi na tym, aby konsekwencje moich działań były pozytywne… tyle że to bardzo… - wzruszył ramionami i westchnął - ...trudne.
 
Ombrose jest offline