Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2018, 22:03   #172
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Detlef szybko stał w wyznaczonym miejscu i szykował się do nadchodzącego starcia. W jego wypadku oznaczało to skrobanie nożem po glinianej skorupie ładunku w celu przyśpieszenia jego eksplozji - dokładnie tak, jak pokazywał Glorm.

Wkrótce mógł dostrzec w mroku pierwsze poruszające się nienaturalnie sztywno humanoidalne sylwetki. Było ich... sporo. Zdecydowanie za dużo na ich skromny liczebnie oddział. Mało brakowało, żeby zapatrzył się w ruchomą ścianę zbliżających się zwłok, ale otrząsnął się z otępienia i mógł działać. Oba ładunki z siekańcami miał gotowe, jednak ożywieńcy byli wciąż poza zasięgiem rzutu. Z niezadowoleniem dostrzegł, że poza pojedynczymi ogniskami przygotowanymi przez Rittera, Duży Karl bezmyślnie podpalił trawę tuż przed ich linią. Nie namyślając się długo sięgnął po najlepsze środki prewencyjne, którymi dysponował - odbezpieczył portki i wartkim strumieniem moczu zaczął zraszać trawsko na kilka stóp przed sobą, niespecjalnie krępując się obecnością Leo. Ona w końcu niedawno facetem była, co nie? Gdy skończył okazało się, że zgniła masa żwawiej przebiera kulasami, niż przypuszczał - był najwyższy czas na ciśnięcie ładunkiem tak, aby upadł w bezpiecznej odległości od obrońców.

Tak też zrobił.

Eksplozja targnęła powietrzem, na chwilę przytłumiając jęki i zawodzenia nieumarłych żołnierzy. Kapral Thorvaldsson z zadowoleniem przyjął fakt, że nie oberwało się żadnemu z sojuszników - co nie było wcale takie oczywiste, zważywszy na ciężar ładunku, panujące ciemności i zupełnie nieskoordynowane ruchy tych ostatnich. Zza jego pleców raz za razem powietrze przecinał kolejny pocisk by wbić się w zbliżającą się masę.

Następny ładunek musiał odłożyć i sięgnąć po tarczę oraz topór. Najbliższy przeciwnik zamachnął się ułomkiem miecza trzymanym w objedzonej przez robaki dłoni, ale chybił okrutnie gdy Detlef schylił się po oręż u swoich stóp. Odpowiedź brodacza była zdecydowana - szeroki zamach toporem zdjął głowę ożywieńca jednym ciosem, a broń utkwiła w barku kolejnego zatrzymując go w miejscu. Krasnolud uderzeniem tarczy odepchnął zgniłka na tyle, by oswobodzić broń, zaraz jednak musiał ponownie zasłonić się tarczą przed siekierą kolejnego.

Zaczynało robić się tłoczno i coraz bardziej niebezpiecznie. Gdzieś obok słyszał krzyki i nawoływania towarzyszy, jednak zajęty był sieczeniem i rąbaniem, tłuczeniem i odpychaniem napierającej masy ożywieńców, która zdawała się nie mieć końca. Raz za razem zadawał głębokie rany i ponownie uśmiercał ożywione zwłoki najemników Granicznych i imperialnych poborowych. Co chwila musiał zbijać nieskładne ciosy tychże i choć szło mu z tym nieźle, to po jakimś czasie zaczął odczuwać zmęczenie. Pot spływał po karku i czole, powstrzymywany przed zalewanieniem oczu przez krzaczaste brwi, stylisko topora zaczynało robić się śliskie od zepsutej krwi i płynów wciąż obecnych w zgniłych ciałach przeciwników, pokrywającą równiez tarczę i pancerz krasnoluda. Zbyt wiele razy ten pochodzący z twierdzy Zhufbar wojownik walczył, by mieć nadzieję na przetrwanie tego starcia wobec wielokrotnie liczniejszego, nie odczuwającego strachu i zmęczenia wroga. Jednak jak zawsze wcześniej zamierzał trwać na stanowisku mimo beznadziejnej sytuacji i walczyć dotąd, aż nie będzie miał siły podnieść topora do ciosu.

W pewnej chwili zrobiło się przed nim nieco luźniej i krasnolud uznał, że powinni cofnąć się zanim zombie, które przedrą się przez stertę worków z obrokiem zdołają ich otoczyć. Na miejscu chciał pozostawić granat, który unicestwiłby kolejnych kilka, może nawet kilkanaście z nich. Zauważył jednak, że pochłonięty walką sierżant nie reagował na jego wzywania do wycofania i ostrzeżenia przed granatem. Poczucie obowiązku wbrew zdrowemu rozsądkowi kazało mu jednak wrócić i powstrzymać napór wroga na zajmowaną dotąd przez Thorvaldssona pozycję.

Kapral żałował tego już chwilę później - wywołany przez Dużego Karla pożar trawy zaczął przypiekać jego łydki, na szczęście oparzenia były bardziej bolesne, niż groźne. Do tego zgniłki pokonały w końcu prowizoryczną barykadę i zaczęły przedzierać się przez linię obrony, niemal otaczając krasnoluda. Tarcza spisywała się świetnie, chroniąc przed niezbyt silnymi, ale coraz liczniejszymi atakami, a topór zbierał żniwo kawałkując ożywione zwłoki. Pozostawanie dłużej w tym miejscu byłoby szaleństwem - zgarnął z ziemi ładunek i zasłaniając się przed ciosami cofnął się kilka kroków. Chwilę później dostrzegł, że jego towarzysze zamykają linię obrony zaraz za jego pozycją, ale uciekający przed atakami zombie Duży Karl zrobił kolejny wyłom po lewej od sierżanta. Korzystając z zamieszania, jakie wynikło w szeregach wroga, który zaczął atakować sam siebie, przebiegł obok Gustawa i wypełnił lukę po Karlu.

Kapral Thorvaldsson nie wiedział co sprawiło, że zombie przestały atakować - domyślał się, że musiał zginąć albo oddać pola ktoś odpowiedzialny za ich pojawienie się tutaj. Nieumarli wydawali się atakować wszystko wokół, wliczając samych siebie, stąd wycofanie linii i grupowe unicestwianie tych, które podeszły zbyt blisko było zdecydowanie łatwiejsze i dające perspektywy przeżycia. Przeciwników było jednak wciąż bardzo dużo w okolicy i raczej nie uda im się stąd odejść nie niepokojonym.

* * *

Tyrada ledwo żywego sierżanta sprawiła, że w Detlefie znowu się zagotowało. Ten cholerny goguś, który wypadł kozie spod ogona i myślał, że potrafi dowodzić popełniając przy tym błąd za błędem, oczywiście musiał zwalić winę na wszystkich, nie widząc żadnej u siebie. Nie czas był jednak na kolejne kłótnie - Piękny Gustaw gotów był dyskutować i narzekać na brak posłuchu nie bacząc na zgraję nieumarłych wokoło. Skoro miał jednak iść z Galebem na przedzie, to będzie okazja spokojnie porozmawiać o tym, co dalej. Coś mu się widziało, że Kowalowi Run też coś spokoju nie dawało...

Tymczasem wrócił po swoją skrzynkę z ładunkami i resztę ekwipunku. Miał kompletnie w tyłku to, jak sierżant zamierza zabrać resztę sprzętu na pozostałe przy życiu zwierzaki.
- Karawanę sobie zrobili, kurwa ich mać... - mruczał pod nosem.

Porządnie wytarł topór i z grubsza pancerz z krwi ożywionych wrogów. Na gruntowne czyszczenie przyjdzie czas w spokojniejszych okolicznościach. Wkrótce z bronią gotową do użycia, w tym nabitym garłaczem i ładunkiem, którego nie użył w czasie nocnej potyczki, czekał na resztę stojąc obok Galvinsona i przyglądając pojedynczym sylwetkom zombie kręcącym się bez celu po kotlinie.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline