Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2018, 19:34   #37
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Dzień Pierwszy, Popołudnie
"Pustka pełna strachu"
Gdy wybiegła z wartowni zostawiając Otta, miała w głowie pustkę. Przez chwilę karmiła się nadzieją, że zdołała ją wypełnić nadmiarem obowiązków, ale wcale tak nie było. Wciąż nie czuła niczego prócz strachu, nadal bała się jak diabli i niezmiennie była roztrzepana z przerażenia. Głód i zmęczenie w tym wszystkim zostały zepchnięte na drugi plan, nie czuła ich, choć wiedziała o ich istnieniu.
- Muszę… Muszę coś robić. - potrząsnęła głową i rozejrzała się dookoła. Zajęła się chyba już każdym. Pomyślała, że jeśli codziennie będzie miała takie zajęcia, jej zapasy szybko się skurczą. Dlatego też zrobiła coś głupiego, całkiem bezmyślnie, i udała się na mały, samotny spacer w celu znalezienia przydatnych roślin.

Idąc przez gęstwinę drzew nasłuchiwała. W pobliżu był jakiś potok, bo słyszała słaby szum, gdy tylko przystanęła. Co prawda słyszała też stłumione krzyki atakowanych przez umarlaki, ale starała się to ignorować. To nie było prawdziwe, tego nie ma - czuła to. Wariuje.

- Jestem człowiekiem nauki - mamrotała do siebie, przedzierając się przez chaszcze i wysoko podnosząc nogi, aby nigdzie nie zahaczyć.
- Wierzę w to, co da się dotknąć i udowodnić. Wierzę w fakty i prawdę, ciało i krew, skórę, mięśnie, ścięgna, kości… Jeśli coś słyszę, a tego nie czuję, nie istnieje. - wzięła kilka oddechów, podczas których ucichły krzyki.

Po chwili stała na terenie doszczętnie przegniłym i zniszczonym. Pomyślała, że gdyby iść śladami zniszczenia, dałoby się znaleźć jego źródło. Tylko po co? Myślała o tym, by zająć czymś myśli, a ten pomysł był logiczny. Był faktem.

Nie zastawszy nic co mogłoby się nadać na zioła i leki, kucnęła przy błotnistym strumyku i zaczęła sunąć w nim ręką. Pustka. Wciąż czuła ten mrok ściskający ją za gardło. Chciał udusić i posiąść ilekroć przestawała coś robić, za każdym razem gdy pozwoliła umysłowi na chwilę odpoczynku.

- Mam moździerz, zgubiłam tłuczek. - zapełniła pustkę i skupiła się na szukaniu kamienia. Zajęło jej to chwilę, gdyż przebierała starannie, aby odnaleźć taki o kształcie najlepiej nadającym się do ucierania roślin i nasion. Co prawda nic nie będzie tak idealne i wygodne jak tłuczek, ale jednak…

Melisa była głupia, choć nie zdawała sobie z tego sprawy. Była sama, otaczało ją zniszczenie i zgnilizna, trochę mchu i porostów, reszta spróchniała, bagnista, o odorze specyficznym, choć nie duszącym. Ale wciąż była sama, przyszła tu sama i nie zdawała sobie sprawy, że mogło grozić jej niebezpieczeństwo. Chciała tylko wypełnić tę pustkę, coś zrobić. Chciała nie czuć przerażenia, które pożerało ją po kawałku, trawiło jak obżarte bydle, które już więcej nie zmieści, ale żre dalej.

Starała się jeszcze nabrać trochę wody, a potem wróciła do osady. Czuła, jak jej głowa robi się ciężka. Zerkała co moment na bukłak Otta i zastanawiała się, w jaki sposób to mu pomaga? Czy to naprawdę może pomóc? Ludzie po tym czują się lepiej?

- Nie, ja nie mogę. Muszę być zdolna by pomóc innym. - przekonała samą siebie i schowała bukłak za materiały zakrwawionego płaszcza. Powrót zajął jej trochę czasu, ale o dziwo wróciła bezpiecznie.

Młoda cyruliczka rzucała się w oczy przez swoje ogniste włosy. Nigdy specjalnie jej to nie przeszkadzało, choć teraz czuła się bardziej obserwowana niż zazwyczaj. A może to dlatego, że ukryła bukłak pijaka? Zmęczona wróciła z samotnej wyprawy na wschód i ledwo powłóczyła nogami. Była świadoma, że w jednym z lepiej wyglądających domków miał być punkt medyczny, dlatego za takim budynkiem się rozglądała. Nie miała już sił ani na myślenie, ani na jedzenie, czuła jak oczy same jej się zamykają, choć starała się pozostać trzeźwa i myśląca. Nie zawsze się udawało.

Drzwi otworzyła na tyle wolno, że zaskrzypiały przeciągle. Głowę miała spuszczoną w dół i oddychała ciężko. Przeszła przez próg, zamknęła za sobą i dopiero wtedy podniosła wzrok. Zdziwiła się, gdy dostrzegła Erika. Miał zamiar wyjść czy dopiero wszedł? Ojciec Melisy spał i wcale jej to nie dziwiło. Bardziej była zaskoczona tym, że udało im się przeżyć.

- Czy… Zostałeś ranny, Eriku? - spytała niepewnie, wbijając w niego swoje pełne przerażenia spojrzenie. Jej plecy niemal przycisnęły się do drzwi, nie potrafiła się ruszyć.
- Nie umiem inaczej okazać wdzięczności za opiekę nad ojcem, naprawdę nie posiadam niczego więcej… - była już zmęczona tym wszystkim. Nie potrafiła uwierzyć w bezinteresowność ludzi, szczególnie mężczyzn. Sprawną ręką zdjęła torbę i rzuciła ją na podłogę. Wciąż na niego patrzyła.

- Och, jest pani zbyt łaskawa. Proszę się nie martwić, to tylko skaleczenie – odparł Erik patrząc na swoje przecięte pazurami, a może raczej paznokciami truposza, skórzane spodnie – To naprawdę nic wielkiego. Nie raz i nie dwa wadziło się z różnym chultajstwem, to i czasem skórkę nakarbowało się niejedną. A i od niejednego się wzięło. Przynieśliśmy nieco ryb – Erik pokazał leżący pęk ryb, przebitych za skrzela za pomocą leszczynowego patyka i spojrzał na dziewczynę. Właściwie nie musiał pytać o powód jej strachu. Ożywieńcy zjedli całą jej wioskę i pytania w stylu "Co ci jest?" albo "Czy wszystko w porządku?" wydawały się jakieś takie...nie na miejscu. - Nie trzeba dziękować. Sama poszła pani po zioła? - zapytał patrząc na nią, próbując zmienić temat.

- Mieliśmy mówić sobie po imieniu i tak, poszłam - odpowiedziała marszcząc brwi i nos. Odetchnęła głęboko po czym chwyciła za ramię torby i gwałtownym ruchem poszła w głąb pomieszczenia, ciągnąc ją za sobą - Ale nic nie znalazłam, wszystko było zniszczone. Jakby przez ten wiatr, co wtedy go poczuliśmy i upadła brama - odrzuciła bagaż bliżej ojca i spojrzała na niego. Spał tak spokojnie, jakby nie wiedział co się wokół niego dzieje.
- A o co się skaleczyłeś? O gałąź, zwierzę cię zaatakowało, czy może gdzieś zahaczyłeś? Niektóre rany warto chociaż odkazić, by potem nie zebrała się ropa pod skórą i by nie spuchło. - zmęczona odwróciła się do niego przodem. Stała coraz bliżej. Na ryby tylko zerknęła i choć poczuła głód wiedziała też, że po prostu już jej się “nie chce” ani robić jedzenia, ani go przeżuwać.

- No dobrze...Melisso. Poddaję się. Proszę obejrzeć te udo. Piecze jakby mnie Sigmar przypiekał. Chyba coś mnie chlasnęło wtedy, przy bramie. Nie wiem, czy brama czy co innego – odparł zrezygnowany i wszedł za nią w głąb domu, pokazując rozcięcia w skórzanych spodniach, pokryte zakrzepłą krwią - wiem, że jesteś dobrą medyczką i ufam, że mnie szybko i sprawnie połatasz - uśmiechnął się do dziewczyny, chcąc poprawić jej nieco samopoczucie. Ona jednak parsknęła nosem, choć mogło to brzmieć jak próba pozbycia się czegoś zalegającego w drogach oddechowych. “No tak, udo”, pomyślała natychmiast. “Będę teraz klęczeć przy jego…” nawet w myślach nie miała ochoty dokańczać. Erik wydawał się być miły i porządny, ale wielu takich się wydawało i właśnie tacy mieli ciemną stronę. Melisa czuła się zrezygnowana, nie wiedziała czy on tak dobrze gra, czy po prostu jest zwykłym i dobrym mężczyzną.

- Nie wiesz? No tak, w sumie to było… - Liska zagryzła dolną wargę aż poczuła ból. Ledwo przełknęła ślinę, a oczy jej się zaszkliły -... Tam wtedy, było ciężko. - dokończyła łamiącym się głosem ale zaraz szybko opanowała zbliżające się łzy. Kucnęła przy tobołku i wygrzebała z niego najpotrzebniejsze rzeczy, czyli niezbyt wiele. Kiedy podeszła do mężczyzny, uklęknęła przy jego udzie i spojrzała na ranę zza rozdarcia. Nawet nie prosiła, by ściągnął spodnie, nawet tego nie chciała. Wystarczyło, że miała wzrok na tej wysokości.

- No dobra, to faktycznie nic wielkiego. Szyć nie trzeba - zakomunikowała krótko i jakby już bez lęku. Wyglądało na to, że gdy już się skupiła na swojej pracy, wszystkie złe myśli odpływały i nie widziała nic poza raną, którą się zajmowała. Działała tylko jedną ręką, co spowalniało jej pracę, ale była dzielna i dumna z tego, jak sobie radzi.

- To cię uspokaja – stwierdził Erik uśmiechając się do dziewczyny i doceniając jej skupienie i profesjonalizm. Prawie nie czuł bólu, kiedy obmywała mu paskudnie wyglądające, ale jednak dosyć płytkie rozcięcie na udzie. W gorszym stanie były jego skórzane spodnie, które wymagały szycia. Ona sama prawie zaśmiała się na to stwierdzenie, ale wiedziała, że ma rację.
- Też uspokajam się przy robocie. Choć zazwyczaj jest dużo bardziej niespokojna. Bandyci czasem zrobią wszystko, by nie dać się aresztować, ale cierpliwość...cóż, to cnota – wyjaśnił, czym chyba zaciekawił Melisę, bo ta odezwała się niemal błyskawicznie.
- A to czym się zajmujesz, jeśli można spytać?

- Jestem strażnikiem dróg. Łapię bandytów, hultajów i inne szumowiny. Jakby ktoś na przykład napadł na kogoś na drodze, albo zrobił jakąś rozróbę w przydrożnej karczmie, zjawiamy się my, i cóż, delikwent najczęściej idzie do lochu. A czasem...cóż, na stryk, jak ktoś jest bardzo zły i niegrzeczny
- wyjaśnił z uśmiechem - do wioski przyjechałem, bo pewien zły człowiek tamtędy przejeżdżał. Chciałem zasięgnąć o nim informacji. No i zgubiłem trop.Niestety.Ale może kiedyś go znajdę - wyjaśnił zaciskając zęby z bólu, kiedy Melissa coś zagmerała w okolicach jego rany.

Cyruliczka uśmiechnęła się lekko. Bynajmniej nie dlatego, że sprawiła mu ból, bo ten przy oczyszczaniu nieświeżej rany był normalny, ale ze względu na to, co powiedział. “Głupia jesteś, przecież to nie znaczy, że jest dobry!”, skarciła się w myślach i momentalnie spoważniała.
- To naprawdę… Poważna robota. Wymaga skupienia, czujności i błyskotliwości. Musisz być spostrzegawczą osobą - jej głos w końcu nie drżał, a stał się bardziej melodyjny, choć mówiła cicho, ale w atmosferze panującej w domu to nie przeszkadzało.
- Musiałbyś zdjąć spodnie, bym mogła to obandażować… Albo mogę ci dać bandaż i sam sobie obwiążesz, jeśli byś tak wolał. - uniosła głowę patrząc na niego z dołu. Przekrzywiła łeb na bok i zmrużyła oczy.
- Spodnie mogę zaszyć, jak skórę się szyje. Na trochę powinno wytrzymać.

Erik westchnął. Wiedział, że tak może być, dlatego bronił się przed opatrywaniem tej rany tak długo jak mógł. W tej chwili jednak, skończyły mu się wymówki. Próbował do końca być przyzwoitym kawalerem, ale argumentu dziewczyny przełamać nie mógł i wszystko co powiedziałby teraz brzmiałoby, jakby pomoc dziewczyny była dla niego czymś niezręcznym. Była, ale w ten przyjemny sposób, bo dziewczyna była bardzo ładna i przyjemnie było na nią popatrzeć jeszcze przez chwilę.
- Cóż, trzeba słuchać pani doktor – Erik spokojnie zrzucił buty, rozsznurował skórzane pludry i zdjął jedną nogawkę, podwijając nieco nogawkę lnianych gaci. Popatrzył na dziewczynę i uśmiechnął się – Nie znam się na cerowaniu ludzi. Nogawek też nie i wdzięczny będę za pomoc.

- Czasami ludzkie wnętrze też wymaga zacerowania, nie tylko wierzchnia warstwa
- mruknęła Lisa zupełnie jakby do siebie, gdyż znów skupiła się na ranie. Udo owinęła szybko i sprawnie, choć musiała się nieco nagimnastykować podczas tego procesu. Końcówkę bandaża rozerwała na pół, aby móc go zawiązać i by się trzymał. Pomagała sobie głową i zębami, gdyż na drugą rękę nie mogła liczyć. Nie chciała też prosić o pomoc, była zbyt dumna.

- Proszę tylko, byś go nie wyrzucał, jeśli przyjdzie ci do głowy zdjęcie opatrunku. Lepiej będzie wyprać, większość potrzebnych mi rzeczy została w domu, nie mam tutaj takich zapasów, a wolałabym uniknąć używania zużytych szmat wydartych z jakiejś kiecki - Odsunęła głowę i westchnęła patrząc na swoje dzieło - No, to gotowe. Spodnie możesz przynieść jutro, dziś jestem zmęczona. - nie było mowy o kłamstwie, gdyż wszystko było widoczne w jej oczach, oraz tym, że wciąż nie wstała z podłogi i patrzyła na niego z dołu. - Chyba nigdy nie zrobiłeś krzywdy komuś, kto na to nie zasłużył, prawda?

- Nie. To jest właśnie najtrudniejsze. Utrzymać spokój, kiedy wszystkim dokoła puszczają nerwy. Ale nie raz mnie korciło
– Erik popatrzył w oczy dziewczyny, uśmiechnął się, chwilę podziwiał jej dzieło i wciągnął spodnie, zakładając but. Lisa poczuła się dziwnie nieswojo, gdy ich spojrzenia się spotkały, na szczęście jednak nie trwało to długo, bo wzrok Erika w ostateczności spoczął na opatrunku – Hmmm, naprawdę solidna robota. Nie wiem, jak mogę się odwdzięczyć...może... - pomyślał chwilę – Mam coś – poszperał w swojej sakiewce wyciągając niewielki, brązowy przedmiot o kwadratowym kształcie – to taka słodka rzecz, z nasion przywiezionych podobno z Nowego Świata. Daleko za morzem. Ale jest dobre, i podobno odpręża i daje nieco radości – zrobił minę jakby tłumaczył dziecku jakie właściwości ma ciasteczko. Potem podał kobiecie słodycza – Nazywają to czekoladą. To taka nowa moda. W Altdorfie.

Dziewczyna nawet się zaśmiała. Zupełnie jakby usłyszała coś tak absurdalnego i niewyobrażalnego dla jej małej główki.
- Magiczne nasiono z Nowego Świata? Brzmi niewiarygodnie - odpowiedziała i pociągnęła nosem. Wciąż miała uśmiech na twarzy, choć był on zmęczony, a oczy ledwo utrzymywała otwarte. Poczuła ścisk w żołądku i skrzywiła się lekko, jęknęła na krótko.
- Dziękuję. Jesteśmy kwita - oznajmiła wyciągając rękę w górę i odbierając podarunek. Potem znowu się zaśmiała.
- Gdyby mój ojciec to widział, pomyślałby że to awanse i pewnie by zaczął krzyczeć - Lisa uniosła zdrowe ramię i wytarła o nie policzek. Momentalnie spuściła wzrok, a czekoladę schowała do kieszeni.

- Och, na pewno nie. To na pewno dobrze wychowany człowiek i nie krzyczy. Ale rozumiem go, bo tak uroczego lekarza dawno nie widziałem. Gdybym czynił awanse, zniósłbym nie tylko krzyki, ale i postrzał wiedząc, kto potem mnie opatrzy – powiedział niespeszony Erik, uśmiechając się ale potem dostrzegł jej zmęczenie. Prócz tego Melisa zrobiła się niemal purpurowa na twarzy, a jej spojrzenie nie powróciło już do patrzenia na mężczyznę. Może i on nie był speszony, jednak dziewczyna na tyle bardzo, że zamilkła.
- Odpocznij. Opatrzyłaś już chyba wszystkich a ta ręka wygląda poważniej niż moje nogawki. Ledwie stoisz na nogach – powiedział strażnik delikatnie dotykając jej zdrowego ramienia, chcąc dodać jej otuchy i sił – Będę obok, na zewnątrz. Przypilnuję, aby twój tata nie miał powodu do krzyku - Erik zbierał się do wyjścia.

Lisa odsunęła się nieco. Zmarszczyła czoło i brwi, gdy poczuła skurcz w żołądku. Nic jednak nie powiedziała, patrząc wciąż w podłogę i czując, jak cała płonie. Zastanawiała się nawet, jak bardzo jej twarz upodobniła się do koloru włosów.
- Chcesz spać na glebie, w zimnie? - spytała tylko dość cicho i wstała zebrawszy swoje medykamenty, aby schować je do tobołka.

- Przywykłem. Nie raz przyszło spać w polu, czy w lesie. Zapach dymu z ogniska i pieczonej nad nim ryby, albo jakiegoś ptaka. Poza tym lubię sobie przed zaśnięciem popatrzeć na gwiazdy – powiedział nieco zmienionym głosem – zresztą i tak ktoś musi przypilnować koni. Bez nich nie byłoby nas tutaj. W dodatku...cóż...podobno strasznie chrapię – uśmiechnął się – a mieliście wypocząć

Melisa ukryła twarz za burzą ognistych loków. Mimo to dało się zauważyć, że się zaśmiała.
- Dziękuję więc. I do jutra. - nie spojrzała na niego, ale ton głosu miała spokojny i przyjemny.
Erik uchylił lekko kapelusza i wyszedł, stukocząc obcasami jeździeckich butów po drewnianej podłodze, dzwoniąc cicho ostrogami w miarę jak oddalał się w stronę koni.

Melisa usiadła obok ojca plecami do drzwi i nakryła go szczelniej. Sama miała zamiar położyć się obok i w końcu zasnąć. Miała nadzieję, że głód nie zbudzi jej w nocy. Poczekała aż Erik wyjdzie i westchnęła na głos. Zajęła myśli jego obrazem, przez co na chwilę odgoniła mrok pustki. Dopiero gdy położyła się obok ojca i nakryła kocem, skarciła samą siebie. Wspominała to, co było przed chwilą, a przecież to tylko opatrzenie rany, nic więcej. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła kostkę, którą dał jej mężczyzna. Przyglądała się jej chwilę, obracając między palcami. Wiedziała, że ojciec już coś jadł, zajęli się nim. Na szczęście był trochę jak dziecko, tylko mniej nieznośny, dużo spał.

Odpakowała kostkę i włożyła do ust. Miała wrażenie, że jest twarda, więc nie gryzła. Czekolada pomału rozpuszczała się w rozgrzanych ustach, pozostawiając na języku słodki smak, tak jak mówił Erik. Melisa nie mogła już dłużej znieść pustki, nie potrafiła wypełnić jej niczym zajmującym, prócz wspomnieniami, a i te przeplatały się z koszmarem, jaki przeżyła. Wykrzywiła usta, a jej wargi zadrżały. Podobnie jak później plecy i skulone ramiona.

- Tato, ja nie chcę tu być... - wyszeptała drżącym głosem, kładąc miękko głowę odzianą w gęstą burzę rudych włosów na jego torsie. - ...tak bardzo się boję. - zaszlochała roniąc łzy, które zmoczyły koszulę ojca. Niespodziewanie poczuła na włosach ciężką dłoń. Pogładziły ją, co sprawiło, że nieco się zdziwiła. Poczuła jednak chwilową ulgę.
- Nic nie bój, Płomyczku. Mama wie, że to ty stłukłaś jej ulubiony kubek, poszła kupić nowy. I dla ciebie też. Niedługo tu wróci i zobaczysz, że wszystko będzie dobrze - Kardigan głaskał jej włosy, a ona zakryła usta kocem i zawyła. Rozpłakała się mocno, zalewając się łzami. A ojciec gładził jej włosy i uspokajał mówiąc, że mama zaraz wróci. Powtarzał to póki nie zasnął. Zmęczona płaczek Lisa w końcu też zasnęła. Na policzkach pozostała ścieżka z wyschniętych łez.



 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 31-10-2018 o 11:28.
Nami jest offline