Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2018, 18:52   #132
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Bohaterowie szybko opuścili ruiny farmy i bez zwłoki ruszyli w stronę Gristledawn. Sad kusił obfitością owoców, ale ryzykowanie pogryzienia przez osy uznali za nieopłacalne. Złoto zaś mogło się jeszcze kiedyś przydać, o ile dostaną się w bardziej cywilizowane miejsce…

Maszerowanie wzdłuż biegu Maredith, nawet w pewnej odległości od niej, było zdecydowanie bardziej komfortowe, szczególnie dla Kharricka i Jace’a, którzy nie byli przyzwyczajeni do przedzierania się przez gęstwiny. Szum rzeki słyszalny był z kilkuset metrów i dawał wygodną świadomość, że nie pozwoli się tak łatwo zgubić wśród drzew. Puszcza Fangwood w tych miejscach nie była też tak stara i gęsta, a także z pewnością mniej niepokojąca – gdyby nie okoliczności, tak spacer mógłby nawet sprawiać przyjemność. Porządnie grzejące słońce, drzewa dające cień i miły wiatr wiejący znad Maredith – natura wydawała się kompletnie ignorować tragedię, której doświadczyli mieszkańcy tych okolic, albo próbowała ich jakoś pocieszyć, ograniczając swoją zwyczajową kapryśność.

Zbliżał się już wieczór, gdy las rozstąpił się nagle, ukazując sporą polanę usianą pniakami, najwyraźniej drwale pracowali tutaj jeszcze w tym roku, co sugerowało, że ich stały obóz jest już niedaleko. Nie trzeba było nawet sprawdzać, w którą stronę - z przecinki dobre widać było lekko zachmurzone niebo, niezasłonięte przez korony drzew, a na nim kilka smug dymu na północy. To z pewnością było Gristledawn, zaledwie parę mil stąd! Jednak nawet kilka mil przez leśne bezdroża wymagało przynajmniej paru godzin do przejścia, dlatego do sioła udałoby się dotrzeć dopiero krótko po zmroku. Rathan i Jace zadecydowali, by przenocować na polanie i Gristledawn odwiedzić z samego rana.


IX dzień miesiąca Arodus (VIII), Fangwood, 8 dni po ucieczce z Phaendar

Zgodnie z przewidywaniami Sulima, w nocy na niebie pojawiło się sporo chmur, które utrzymały się także rankiem. Zaczęło trochę mocniej wiać, ale wciąż było dość ciepło i nie padało, co było sporą ulgą - arodenowe deszcze bywały w tych okolicach dosyć ulewne. Mężczyźni szybko się spakowali i ruszyli w stronę, z której jeszcze wczoraj widać było dym. Co podejrzane, podczas kilku mil marszu nie zobaczyli żadnego z drwali. Może teraz akurat prowadzili wycinkę w innej części lasu? Ale o tym mogli dowiedzieć się w samym siole, do którego dotarli po zaledwie dwóch godzinach.

Gristledawn było kiedyś maleńkim, składającym się ze wspólnego długiego domu i kilku szop siołem na skraju Fangwood, w którym mieszkało kilkunastu drwali z rodzinami, regularnie handlujących z Phaendar i utrzymujących dobry kontakt z jego mieszkańcami..


Tak było kiedyś.

Teraz zostały z niego jedynie czarne, wypalone zgliszcza, z których wciąż unosiły się smużki dymu, szybko rozwiewane przez wiatr. Ruiny musiały tlić się już od jakiegoś czasu. Z brzegu lasu ciężko było dojrzeć jakieś szczegóły, jednak może i był to szczęśliwy zbieg okoliczności - pewne było, iż wydarzyło się tutaj coś strasznego. Było tu strasznie cicho, poza odgłosami lasu usłyszeć dało się jedynie cichy odgłos łopoczącego delikatnie na wietrze materiału, zawieszonego na jedynej ocalałej ścianie długiego domu. Uderzający w nozdrza zapach spalenizny mieszał się z potwornym, dobrze już znanym uciekinierom odorem krwi, utrzymującym się nawet po takim czasie. Dopiero podejście bliżej do resztek budynków ujawniło naturę tych płacht materiału i los mieszkańców Gristledawn.

Tutejsi drwale byli raczej małomównymi, pracowitymi ludźmi, którzy jednak, spragnieni kontaktu z innymi, lubili odwiedzać miasteczko, gdzie pili i bawili się do upadłego. Rathan mile wspominał odwiedzanie ich podczas swoich wędrówek – zawsze gościli go z radością i wypytywali o nowinki ze świata.


Teraz pozostało z nich pół tuzina poszarpanych ludzkich skór, przybitych do wypalonej ściany budynku, w którym niegdyś mieszkali. Wciąż były obryzgane posoką i powiewały delikatnie na wietrze. Odór krwi był coraz intensywniejszy, tak samo jak warczenie Psotnika. Niedźwiedź kręcił głową na lewo i prawo, jakby nie wiedział, w którą stronę ma iść. Ledwie chwilę później źródło jego zdenerwowania ujawniło się. Z czerwonawo zabarwionego, wyraźnie niedawno rozkopanego i wciąż wilgotnego fragmentu gleby zaczęły wygrzebywać się cztery postaci – pokryte błotem i resztkami mięśni szkielety. Ich kości były wciąż bardzo jasne i ociekały krwią, która wydawała się stale sączyć z ramion i oczodołów, spływając na ziemię w niewielkich kałużach, kiedy nieumarli ruszyli w stronę mężczyzn. Nagle, jedna ze skór wiszących na ścianie zerwała się i poleciała, jakby niesiona wiatrem, w stronę pierwszego kościotrupa. Owinęła się na nim jak ciasny płaszcz, naciągając na kościach i zmieniając go w koszmarną, groteskową istotę – dolna połowa szkieletu, a górna wychudzonej, zdeformowanej istoty, która kiedyś mogła być człowiekiem. Teraz jednak, jej pozbawiona oczu twarz, będąca tak naprawdę jedynie czaszką pokrytą zakrwawioną skórą, zwrócona była w stronę żyjących. Nie ukazywała żadnych emocji, lecz jej nienawiść była wręcz wyczuwalna.
 
Sindarin jest teraz online