Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2018, 22:47   #52
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Potężnie zbudowany, wytatułowany jegomość zasępił się nad rozszarpanymi zwłokami kamrata czy raczej kupą luźno związanego mięsa które kiedyś stanowiło jego kuma. Pokrwawiona i potargana skóra leżała metr od zwłok niczym zdarty płaszcz. Przyglądał się im w milczeniu kilka chwil, a z każdą chwilą jego mina tężała.
Oderwał swe wilcze oczy od zwłok, kierując w stronę jedynej żyjącej duszy w pomieszczeniu.
- Przysłał ciebie bo nie sposób cię skrzywdzić, prawda?
- Ja sama se zgosiłam. Moje kondo… kondo… Moje współczucie. Dzik kazał przekazać, że to ostrzeżenie. Wiesz za co.
Stała i patrzyła na niego ze splecionymi palcami, trochę jak uczennica czekającą na naganę lub nagrodę. Wszystko się zgadzało gdyby tylko nie była tak paskudna. Wielkolud poklepał się po ramieniu.
- Monika, Monika… Na ciebie naprawdę nie sposób się gniewać. To duży dar. Domyślasz się za co to, prawda?
- Ja sem myślała o tym. To za kontaktowanie się z Valborgiem?
Mężczyzna kiwnął głową. Znowu spojrzał na kupę mięsa.
- Wiesz, że to był mój ulubiony ghul? Nie, nie teraz, to wiesz – wyszczerzył dorodne siekacze – mój ulubiony ghul od lat. Niewiele mu brakowało w charakterze aby zasłużyć na bycie mym synem.
- Był porządny – nosferatka pokiwała głową zasmucona. - Uważaj, dobrze? Dzik teraz chce pokazać kto tu rządzi po tym jak Rasmus pozmiatał nim podłogę.
Wyszczerzyła zęby. Chyba miała satysfakcję ze zdziwionej miny swego rozmówcy, a ten zdziwił się bardzo. Nigdy nie krył się z emocjami.
- No to poplotkujmy, na otarcie łez – zaproponował smutno.

***

Klaus musiał pogratulować Tomasowi wyczucia czasu, syn eteru musiał poczekać ledwo dwie minuty nim mag wyszedł mu na spotkanie z hospicjum. Wrzucił plecak na tyle siedzenie, samemu zajmując miejsce przy kierowcy. Jak na eutnatosa (i jak na bycie Tomasem) wykazał się zadziwiającą wylewnością podczas przywitania. Tomas zmusił się do niezbyt szczerego uśmiechu, wypadającego raczej niezręcznie, podał dłoń (zimną) naukowcowi oraz wymienił kilka niezobowiązujących uwag odnośnie pogody, norwegów oraz krajobrazów.
Zgodnie z prośbą Larstena, najpierw zatrzymali się w jego mieszkaniu. Po niecałych dziesięciu minutach jazdy zaparkowali przy trochę zniszczonym budynku wielorodzinnym. Chociaż nie przypomina on siedliska patologii to z jakiegoś powodu Klaus nie czuł się tu bezpiecznie. Eutnatos wyczuł to po kilku chwilach.
- Dobra reakcja ciała – przyznał – jesteśmy rzut kamieniem od dzielnicy muzułmańskiej.
Więc się nie odezwał aż do wejścia na górę gdzie zaproponował Klausowi poczekanie na siebie chwilę podczas gdy samemu brał szybki prysznic.
Dało to okazję naukowcowi do pobieżnego obejrzenia mieszkania eutnatosa. Wyglądało dość… przytulanie, chociaż w osobliwy sposób. Z jednej strony Niemiec nie dostrzegł ani jednej pamiątki, zdjęcia czy po prostu bardziej osobistej ozdoby jakimi ludzie lubią dopasowywać otoczenie pod siebie. Z drugiej, czuć było, że ktoś tu żyje i dba o to miejsce. Mimo pewnego rozgardiaszu, Tomas utrzymywał mieszkanie w czystości. Rozłożona deska do prasowania, na niej czekające na lepsze czasy koszule, stojące koło kosza na śmieci pudełko po pizzy wraz z lekką, zwierzałą wonią damskich perfum (może tylko Klausowi się wydawało) mogło świadczyć, iż ten który podchodzi z tradycji zaklinaczy upiorów, sam upiorem się nie stał, mimo posępnej aparycji. Na stoliku leżał wyłączony laptop. Telewizji Klaus w mieszkaniu nie uświadczył.
Klaus pomyślał o komiksie który miał ze sobą. Pełne wydanie „Blackest Night” spoczywało spokojnie na dnie torby. Kojarzył częściowo postacie, jeszcze z lat młodości. Zielona Latarnia, pierścienie mocy, światło woli. Lecz kartkując widział trupy. Czarne światło, koniec emocjonalnego spektrum.

Umyty i ubrany Tomas właśnie wychodził do łazienki, kierując się do aneksu kuchennego, a konkretnie lodówki.
Przelotnie spojrzał na eutnatosa. Autorzy komiksów mieli tradycyjnie dla europejskiej kultury uprzedzenie do entropii. Ciekawe czy słusznie.
- Proszę, nie podawaj tego adresu innym. Nie jest to wielka tajemnica, ale zawszę wolę sobie zanotować kto wie gdzie mieszkam.
Podał Klausowi piwo bezalkoholowe samemu tej biorąc sobie puszkę.
- Chcesz coś przegryźć? Ja trochę odpocznę, a i tak chciałeś pogadać, to przed właściwą akcją przyda się uzgodnić kilka szczegółów, nie przepadam za fantazją jaką przejawia nasz Patrick.
Eutanatos westchnął.
- Przyda się nam praca razem. Masz jakieś doświadczenie polowe czy tylko praca naukowa? Nie mam na myśli nawet walki, po prostu praca z ludźmi. Plotkowanie, organizacje społeczne, lokalna polityka?
Klaus otworzył puszkę, która wydała ciche syknięcie, zastanawiał się jak dobrze ubrać w słowa swoją przeszłość.
- Uczyłem trochę w szkołach, tak naprawdę jesteście pierwszą grupą Przebudzonych, z którą przyszło mi pracować. Wcześniej… powiedzmy, że pasowałem do opisu "szalonego naukowca". Podejrzewam, że tradycja przypisała mi tą misję, abym się usocjalizował.
- Nie ma co, bardzo z nas uspołeczniona grupa - Tomas wysił się na żart. W ustach każdego innego człowieka brzmiałoby to jak żart.
W jego przypadku ton głosu i postawa przypominały raczej wyrok śmierci.
Eutnatos również otworzył piwo.
- Mam nadzieję, że się trochę nauczysz od mej osoby. Nie jestem dobrym nauczycielem ale lepszy rydz niż nic. Jest jeszcze Patrick - mruknął. - Myślałeś co zrobisz z tą całą kwintesencją którą dostałeś?
Klaus pokręcił głową.
- Na razie byłem zajęty własnymi projektami, wielofasadowe konstrukcje krystaliczne, energo-receptory luminescencji… pewnie jakoś się ją spożytkuję dla fundacji. - Eteryta westchnął - w sumie. Czy mogę się czegoś poradzić? Chodzi o moje relacje z Avatarem.
- Jasne - eutanatos powiedział bez zbytniego entuzjazmu - chciałem wcześniej zasugerować jedną rzecz. Sądzę, że byłbyś dobrym skarbnikiem fundacji. Nie w kwestii pieniędzy, a raczej bardziej uświęconych dóbr. Jeśli lubisz tytułu, można to załatwić - wzruszył ramionami - a jak nie to tym lepiej. I tak teraz będziesz oczkiem uwagi ze względu na te wszystkie hausty. Jesteś teoretykiem, sądzę, że to dobre zajęcie.
Tomas napił się piwa.
- Dobra, to teraz mów co ci zalega na sercu, może coś poradzę. Chcesz przegryźć coś przed wyjazdem? Mam jeszcze kawałek wczoraj pizzy i mikrofale - mrugnął.
- Nie dzięki. - Eteryta się uśmiechnął, wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze zbierając myśli - Mój Avatar doprowadza mnie do szaleństwa. Nie w przenośni, na zasadzie "zwariuję przez ciebie", tylko na zasadzie "Czy to co myśle to moja myśl?". Nie wiem jak wyglądają twoje relacje z twoim drugim Ja, ale wiem, że na ogół… jest zauważalna granica między jednym a drugim. Mervi ma Glitcha, z którym się kłóci, Patrick ma Mechaniclesa, który go wyzywa od nieudaczników. Ja mam swój własny głos w swojej, głowie, który poddaje mi pomysły… i nie wiem czy to moje własne pomysły, czy to Avatar coś chce. Przynajmniej tak było do teraz.
- Uważam… - eutnatos zrobił -pauzę -... uważam, że Avatar nie jest oddzielnym bytem. Wszystkie osobowości, postacie czy projekcje to po prostu maski. Nie ma ty, nie ma on, jest tylko teatr. Zresztą, jakbyś poznał więcej magów, zauważyłbyś, że tak naprawdę niewiele avatarów ma bardzo konkretne kształty. Wiele z nich dobiera szaty wedle potrzeby. Przychodzą w snach pod różnymi postaciami, ubierają się w symbole czy nagłe błyski inspiracji. Wiele magów nawet nie jest w stanie nazwać swojego avatara poza słowem avatar. Nie zna jego imienia, osobowości, celu. Widzi tylko co swymi działaniami zostawia. Nawet klasyczny dialog jest nieosiągalny.
Zamyślił się.
- Chyba powinienem dalej nauczać - zaśmiał się lekko i dziwnie sympatycznie jak na bycie sobą. - W każdym razie, nie przejmowałbym się tym. Szczerze mówiąc, być może jest to nagroda za twe poprzednie wcielenie -Tomas zmierzył go wzrokiem. Upił piwa. Chwilę milczał.
- Gdy ostatni raz rozmawiałem z technomantą o reinkarnacji to myślałem, że da mi po mordzie… Uważam, że może być to nagroda. Lub forma stłamszenia avatara, ale to jest zarezerwowane dla Unii z tego co słyszałem.
- Pomysł reinkarnacji nie jest zły… - zaczął Klaus - Życie jest krótkie… trudno się czasem pogodzić, że jest tyle jeszcze rzeczy, których się nie uda zrobić. Ja osobiście staram się nie myśleć o tym, co będzie PO śmierci, a skupić się na tym co zrobię DO jej czasu.
- Tylko, że reinkarnacja to fakt. Można się co najwyżej spierać o szczegóły - Tomas ruszył do szafy szukając czegoś w niej.
- Dobrze sobie radzisz z tym? - Dobiegł przytłumiony głos maga buszującego w ubraniach.
- Z czym? Szczegółami? - rzucił Klaus zerkając na Eutanatosa.
- Z avatarem. Nie mów, że chciałeś tylko powiedzieć jak to jest. Albo coś się zmieniło albo teraz zaczęło cię to bardziej irytować.
- Ten przebłysk inspiracji, o którym mówiłeś? Zdarzył mi się… po raz pierwszy odkąd pamiętam, miałem myśl, którą potrafiłem określić jako pochodzącą "z zewnątrz". Wiem, wiem, że Avatar to część twojego Ja, ale mimo wszystko jest to dość autonomiczna część.
- Nie będę wchodził w to czy autonomiczna. I co, przydało się to co powiedział?
Tomas wystawił głowę z szafy, w dłoni miał nowoczesną pochwę na krótki miecz lub nóż. W drugiej ręce trzymał ceremonialny sztylet.
- Mam długoterminowy projekt… i powiedzmy, że mogę zacząć małe hobby. - Klaus delikatnie zachichotał pod nosem.
- Brzmi dobrze - rozmówca umocował sztylet w pochwie, nie naciskał na rozwinięcie - pojedziemy poznać trochę napływowej kultury. I być może dowiedzieć się czegoś ciekawego.
- Świetnie… czy drugi raz dzisiaj przyjdzie mi spotkać agresywnych muzułmanów?
- Drugi - głos Tomasa nie sprawiał wrażenia zaskoczonego, jednak chyba taki był - świetnie, to masz chrzest za sobą. Do tego trochę ćpunów, małych prostytutek, krwawe lolity, bezdomni i gangsterzy. Atrakcje jak we wesołym miasteczku.
- Ty i ja inaczej pamiętamy wesołe miasteczka. - zażartował Klaus.
- Liczy się zabawa. Nie wychylaj się, zwykle też nie odzywaj. Mam nadzieję, że większej burdy nie będzie. Dziś byłoby dobrze abyś tylko obserwował. Masz analityczny umysł, to bardzo dobrze. Sądzę, że nie tylko zauważysz rzeczy które ja pominę ale i nauczysz się więcej niż ja bym nawet pomyślał aby skomentować.
- Człowiek uczy się całe życie. Więc gdzie najpierw?
- Niespodzianka - eutnatos uśmiechnął się szeroko.

***

Waleria dzwoniła do Mistrza Iwana.
- Słucham - lekko zmęczony głos chórzysty zabrzmiał w telefonie. Nie był ani zaskoczony ani zaaferowany dzwonieniem doń. W zasadzie trudno było wyczuć coś z tego zdawkowego powitania.
- Mamy problem - odezwała się Waleria - lokalna Camarilla chce się umówić na spotkanie, nawet dzisiejszej nocy i w związku z tym chciałabym zwołać pilne zebranie abyśmy ustalili nasze wspólne stanowisko oraz wyłonić delegację. Zgodnie z moją wiedzą jeśli w najbliższym czasie do niego nie dojdzie uznają, że wspieramy sabat w ich wewnętrznym konflikcie, a do tego w mojej opinii nie możemy dopuścić. Chciałabym Wam również przedstawić mojego tutejszego łącznika, który może nam przekazać wiele informacji na temat tutejszych spokrewnionych…
- Spotkanie dzisiejszej nocy nie wchodzi w grę - pewny, ciepły głos duchownego wydawał się nieszczególnie przejęty. - Natomiast uważam jutrzejszą noc za odpowiednią. Mogę przyjechać do ciebie wraz z ojcem Adamem lub mistrzem Gerardem w przeciągu kilku chwil aby wcześniej zaczerpnąć informacji od twego łącznika. Po tym porozmawiamy na spokojnie i ustalimy miejsce spotkania.
Chórzysta przerwał na chwilę. Teatralna pauza wybrzmiała mocno.
- Dziękuję Walerio za telefon i to co robisz. Gdzie się zjawić?
Verbena błyskawicznie podała adres klubu informując jednocześnie Mistrza o specyfice tego miejsca. Po dłuższej chwili Waleria wróciła do stolika i odezwała się do Leifa
- Chwilę to zajęło ale już jestem - uśmiechnęła się szeroko - jeśli mamy ze sobą współpracować będę chciała Ci kogoś przedstawić.
- Intrygujące. - Wampir podniósł na nią wzrok i uniósł jedną brew. - Kogo?
- Nie wiem czy słyszałeś o Mistrzu Iwanie - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Nie. Po jego tytule wnoszę, że to jakiś wasz lokalny przywódca, czy tak?
Waleria roześmiała się serdecznie
- Słowo Mistrz nie oznacza przywództwa, a jedynie odzwierciedla stopień biegłości w sztuce, tym razem jednak masz rację, jest to dowódca naszej misji w tej mieścinie.
- Z przyjemnością. - Leif kiwnął głową. - Gdzie się udajemy?
- Myślę, że na razie zostaniemy tutaj – odpowiedziała.

***

Patrick mógł uznać dalszą część dnia za udaną. Lekarz przypisał mu środki przeciwbólowe i zalecił przez jakiś czas chodzić o kuli - chociaż stary, zblazowany doktor wyglądał bardziej na zainteresowanego nie widzeniem więcej Irlandczyka w gabinecie i zalecenie chodzenia o kuli wydawało się dmuchaniem na zimno. Być może wystarczyłoby tylko nie obciążać kończyny.
Podczas dalszych napraw samochodu, eteryta uporał się z większością znacznych usterek oraz części wymagających renowacji. Stworzony przezeń krąg okazał się prawdziwym, zbawiennym ułatwieniem pracy. Patrick mógłby uznać dzieło napraw za skończone gdyby nie pozostała mu jeszcze sekta małych, upierdliwych korekt – delikatne poprawki lakieru, wytarcia klamek, nasmarowanie zawiasów i inne małe przyjemności przy których będzie musiał spędzić kolejną godzinę.
Miłym zwieńczeniem dnia było spotkanie z młodą, lekko pozerską gotką. Mimo tego pozostawała miła, urocza oraz urodziwa. Ranka na strzelnicy upływała pod znakiem starań. Patrick starał się nie być za dobry, co mu wychodziło świetnie. Alicja próbowała dać z siebie wszystko – co też jej wychodziło. Dziewczyna miała dryg i humor. Szkoda tylko, że w zakresie intelektu, niewiele więcej.
Obiecujący koniec randki zaprzepaścił telefon od Walerii. Spotkanie z wampirem, jeszcze dziś. Czasem obowiązki Batmana górują nad przyjemnościami Bruce. Taka oto maksyma kołowała się w głowie Irlandczykowi gdy przedwcześnie żegnał się z Alice.

***

Mistrz Iwan pojawił się zadziwiająco szybko w klubie, mając u boku Gerarda. Iwan przedstawił się Leifowi imieniem i nazwiskiem, skrzętnie pomijając swój duchowny status, zarówno w mowie jak i stroju. Chociaż i tak prezentował się dość specyficznie, był to strój który mógłby uchodzić za przynależny starszemu jegomościowi o ascetycznej aparycji.
I surowym spojrzeniu. Leif widział wiele spojrzeń w swym życiu. Szczególnie pośród spokrewnionych oczy były ważne. Oznaczały siłę charakteru, dzikość i zdeterminowanie do postawienia na swoim. Spojrzenie Iwana zawierało te wszystkie składniki w bardzo wysokim stężeniu doprawione jakąś dziwną wersją poczucia wyższości.
Gerard Guivre wydawał się dzisiejszego dnia odrobinę sponiewierany. Tego twarz malowano kilkoma mniejszymi, starymi siniakami oraz zadrapaniami. Biorąc pod uwagę czas od ostatniego spotkania, pozorny wiek obrażeń oraz skutki gojenia musiały być efektem magy leczącej. Leif nie widział już od niego aż takiego blasku mocy. Czyżby bardziej skrył swą obecność? Waleria natomiast czuła silny, wewnętrzny niepokój.
Zasiedli przy stoliku, w loży. Inkwizytor zamówił zadziwiająco mocnego drinka. Co ciekawe, również ojciec Iwan zamówił alkohol.
Iwan uśmiechnął się. Delikatnie, nieznacznie lecz dość sympatycznie. Trochę jak staruszek do dzieci. Lub stary lis do młodych kur.
- Nie będę ukrywał, że ideologicznie sens istnienia wampirzej społeczności jest mi daleki. Niestety, czy raczej na szczęście, nie zawsze sami decydujemy w jakim towarzystwie będziemy się obracać, wola boża.
Rosjanin splótł ręce w piramidkę na stole. Nachylił się nadając spotkaniu bardziej intymnej atmosfery.
- W sprawozdaniu z ostatniego spotkania zabrakło mi jednego elementu, który bardzo łatwo możemy nadrobić. Chciałbym po prostu wiedzieć kim jesteś, dokąd zmierzasz i z kim. Słyszałem, że nieszczególnie przepadasz za waszymi ugrupowaniami. Człowiek, nie człowiek, każdy się z czymś identyfikuje. Zatem z czym ty się identyfikujesz?
Ołowiane spojrzenie padało na Leifa. Inkwizytor milczał odpływając myślami gdzieś daleko. Waleria miała złe przeczucia. Nie wiedziała z czym były związane, ale raczej nie z działaniami Iwana. Wydawał się bardzo pewny, kompetentny oraz doświadczony.

***

Fireson był duchem fal na wodzie. Nigdzie nie było jego właściwej osoby, czegoś co prowadziło wprost do niego. Numer nie istniał. Nie było takiego numeru. Istniały numery podobne. Jeden nawet rejestrował się w Lillehammer. Siedem lat temu. Kolejny, w innym pobliskim mieście, pięć lat temu. Inny, jeszcze dalej, trzy lata temu. Kolejne liczby pierwsze.
Czy do tego człowieka po prostu nie można było zadzwonić? I jak on miałby wspierać fundacje gdy skontaktowanie się z nim stanowiło kolejną pielgrzymkę? Wirtualna adeptka spędziła blisko godzinę łącząc poszlaki i analizując metadane w poszukiwaniu kolejnych, coraz bardziej zawiłych, abstrakcyjnych prawidłowości. Chociaż zapominała trochę o nałogu w pogoni za falami na wodzie.
Ambicja nie pozwoliła jej spróbować innej formy kontaktu. Ten cholerny telefon musiał jakoś działać! Fireson nie jest duchem.
Mervi usłyszała dzwonek do drzwi. Spojrzała na obraz wyświetlony przez kamerę.
Miała minę jakby zobaczyła ducha.

***

Tomas wraz z Klausem zaparkowali w nieciekawej dzielnicy. Miał wrażenie, że wraz z postępującymi godzinami oraz dłuższym panowaniem nocy, ze swych jaskiń wychodzą potwory. Oczywiście, ludzie potwory. Nastoletni ćpun o zoranej bliznami twarzy. Podstarzała prostytutka uśmiechającą się poczerniałam zębami. Para groźnych arabów prowadząca najwyraźniej jakiś interes. Bezdomny pchający swój wózek zostawiał za sobą smród uryny i niemytego ciała. Grupka białych, młodych ludzi o zbyt gładko ogolonych czaszkach i za mało tolerancyjnych poglądach.
Przeszli już ponad dwieście metrów od parkingu, wielokrotnie zakręcając w alejkach pomiędzy starymi kamieniczkami. Klaus kilka rzy prawie stracił orientację w terenie oraz samego Tomasa z oczu, nawet idąc przy nim. I chociaż specjalnie nie rzucali się w oczy, musiał przyznać jedno, eutnatos wyglądał na groźnie. Jak ktoś kto może się obronić, wyrządzić przy tym sporą krzywdę oraz się nie przejąć. Posiadał postawę charakterystyczną dla zbirów lub skorumpowanych policjantów.
I dzięki temu nikt nie zaczepił ich podczas drogi.

***

Duch w postaci Firesona wyglądał zupełnie przeciętnie. Przeciętne blond włosy, przeciętne zakola, przeciętne oczy, przeciętny, nijaki strój oraz przeciętne oczy. Tylko nos miał większy, jakby ptasi. Można było wiele o nim powiedzieć, z tym, że wszystkie te słowa brzmiałyby w stylu: może się podobać, lub nie; wygląda schludnie ale nie elegancko; typowy facet ale nietypowy; ot kolejny przechodzień ale coś w nim dziwnego.
Faktycznie, jakieś nienamacalne ale tkwiło w jego osobie. Gdy kobieta otworzyła mu drzwi, miała pewność, że to Fireson. Nie miała pojęcia dlaczego. Po prostu była pewna. Uśmiechnął się szeroko i podał jej dłoń. Uścisk miał silny.
- Miło mi poznać, Mervi. Schrzanił mi się sprzęt do emulacji telefonu. Jak go naprawiałem, zauważyłem, że ktoś usilnie mnie szuka. Jeśli to był dobry strzał, to mamy jeden zero – dodał swobodnym tonem. - Nie przeszkadzam zbytnio? Trzeba jednak pogadać – westchnął.

***

- Idziemy do burdelu.
Tomas wskazując ruchem głowy na niepozorny budek. Przed wejściem jakiś krępy gość palił fajki. Miejsce wyglądało niepozornie, poza jednym, nenonowym banerem. Eutnatos dał czas aby technomanta przetrawił tą wiadomość.
- Mam pewne podejrzenia, iż właściciel tego przybytku związany jest rodziną, wampirami. Chcę to sprawdzić, mieszanka rozmowy, więcej rozmowy oraz szczypta magy umysłu potrafi zdziałać cuda. Myślałem, że mógłbym ci sprawić panią do towarzystwa. I…
Eutnatos westchnął.
- Nie chcę abyś czuł się zakłopotany. Możesz z dziewczyną pogadać, nawet udać, że się jej wypłakujesz. Dużo facetów tak robi. Wejdziemy tam jako koledzy, możesz jej nawet powiedzieć że nie możesz, a boisz się przy mnie. Normalnie w takich miejscach nie lubi się gdy kręci się tam taki gość jak ja. Przyprowadzając kumpla będę miał okazję zrobić wywiad. Jak wyjdziesz, możliwe, że sam będę z z dziewczyną, na koniec, może czegoś się dowiem. A poza tym…
Tomas uśmiechnął się smutno.
- Oglądanie takich miejsc to najbardziej parszywa część misji przebudzonego, nie sądzisz? Parszywa bo nie ma szybkiej, uniwersalnej metody aby przynieść tu światło. Błądzimy przez pieprzoną ciemność...
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline