Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2018, 15:09   #42
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Czy el Manivela mówił prawdę, czy chciał tylko obronić swój pedalski tyłek? Ciężko było powiedzieć. Oreja wiedział natomiast jedno, szef Narwańców popełnił jeden zasadniczy błąd, zaufał jadowitemu wężowi.

Perez jednym płynnym ruchem skierował broń w kolano el jefe i pociągnął za spust. Lufa wypluła pocisk.

Darrivano syknął z bólu i znalazł się na ziemi. Jego oczy zapłonęły furią.

- Jesteś trupem - ryknął dziko. - Jebanym, kurwa, trupem!!! Ty i wszystkie jebane w dupę Węże!!!

I wrzeszcząc, niczym dzikus, nie zważając na przestrzeloną nogę, rzucił się na Oreję. Jego oczy zalśniły czerwienią. Głęboką, krwawą czerwienią, twarz zmieniła się w oblicze dzikiego zwierzęcia, drapieżnego wilka lub czegoś podobnego, a szybkość z jaką runął na Alvaro była przerażająca. Orejo miał szansę tylko na jeden strzał nim ten ktoś, to coś, rzuci się na niego i rozerwie na strzępy. Nawet paznokcie Narwańca wyglądały teraz niczym szpony drapieżnika.

“Niewdzięczny sukinsyn” - przemknęło przez głowę węża, lecz zamiast wpakować mu kolejną kulkę, tym razem w łeb, uskoczył z linii szarżującego.

Narwaniec był szybki. Naprawdę szybki, a przestrzelona noga najwyraźniej… nie przeszkadzała mu zupełnie. Oreja odskoczył w bok, ale napastnik zahaczył go swoimi pazurami… tak… pazurami, bo zakrzywione paznokcie … stały się ostre, niczym szpony.

- Zabiję … cię…. - wycharczał wkurwiony El Manivela, który teraz wyglądał niczym dzikie zwierzę.

- Nie wiesz… co...się … tutaj….wyprawia…

Oreja rzeczywiście nie wiedział co się dzieje ale nie bluzgał, chociaż w głowie wrzało a pompowana adrenalina dodawała mu energii. Nie miał czasu analizować tego całego szajsu. Na to przyjdzie czas później. Działał. Strzelił w drugie kolano i nie czekając na wynik rzucił się w kierunku samochodu. Jeśli Narwaniec pomyślał, że Alvarez chciał uciec, to się grubo mylił. Fernandez Perez sięgnął za siedzenie, tam gdzie leżał klucz do zmiany koła. Poczuł jego chłodny dotyk, ale nim zdążył; się zamachnąć, Narwaniec był już koło niego i jednym, potężnym uderzeniem wybił mu broń z ręki. Zamachnął się drugi raz i tylko niezwykły refleks uratował Pereza od utraty głowy.

W głowie Alvaro Jesusa zaczynała narastać panika. Co za jebany mutant biega z przestrzelonymi kolanami jak jakiś pierdolony cyborg! Niewdzięczny sukinsyn! Zaczynał go wkurwiać i powoli tracił argumenty, aby zostawić go przy życiu. W odruchu samozachowawczym oddał dwa strzały celując w korpus, brzuch mutanta, mając nadzieję, że to go w końcu spowolni, po czym odbiegł do tyłu, odgradzając się od niego samochodem. Ciągle jeszcze miał nadzieję, że nie zabije skurwiela. Dał mu ostatnią szansę.

Kule podziurawiły bebechy i szajbus jakby nieco zmiękł. Nie atakował już, lecz rzucił się w dół, w stronę zbocza. Najwyraźniej miał zamiar uciec nie angażując się w dalszą konfrontację.

Oreja wywrócił oczami. Żywotność tego… czegoś, była zadziwiająca. Puścił się biegiem za El Manivela, łapiąc po drodze upuszczony klucz. Zbiegając ze stromego zbocza uważał, żeby nie potknąć się i nie skręcić karku. Nie chciał też wejść w bezpośrednią konfrontację z mutantem. Widział co potrafi i nie zamierzał dostać się w zasięg jego pazurów i kłów. Skróciwszy dystans do kilku metrów, zatrzymał się. Ustabilizował rękę, wstrzymał oddech i... strzelił. Colt M1911 wypluł kolejne dwa pociski. W plecy uciekającego skurwiela.

Jeden pocisk trafił Narwańca w plecy, drugi w ramię. El Manivela przewrócił się i potoczył po stoku, po którym schodził. W kłębach kurzu, spadających kamieni i pyłu.
Ucho zszedł na dno płytkiego wąwozu ostrożnie, z bronią gotową do strzału. Na dole, w opadającym kurzu nie zobaczył jednak ciała bydlaka. Ujrzał jednak plamy krwi prowadzące w dzicz poza miastem - w gęsty, nieprzyjazny dla mieszczucha gąszcz krzewów, drzew i roślin. Gdzieś tam, w tym niedużym lesie, łatwo było znaleźć kryjówkę, łatwo było zaczaić się, zaatakować lub zgubić niepożądanego dręczyciela. Oreja ujrzał plamy krwi, znikały pomiędzy drzewami.

Na widok tej roślinności i czającego się, być może, gdzieś w niej Narwańca Alvaro poczuł nieprzyjemny dreszcz niepokoju. Ściągnął okulary i w bezsilnej złości rzucił na ziemię.

- Kurwa jebana w dupę mać!

Szkło prysło pod butem węża. Wiedział, że przegrał, że wyhodował sobie groźnego wroga, który nie spocznie póki go nie dorwie.

- Żebyś zdechł skurwielu!

"Jesteś trupem! Jebanym, kurwa trupem! Ty i wszystkie jebane w dupę Węże!"

- Obyś sczezł sukinsynu!

Perez kopnął butem w piach. Poziom adrenaliny zaczął opadać lecz frustracja go nie opuszczała. Sprawdził i uzupełnił stan magazynku. Wrócił do samochodu trzaskając ze złości drzwiami. Pierwsze co zrobił to wykręcił numer...

- Mario? Hola! Słuchaj... weź matkę i wyjedźcie na jakiś czas z miasta... co? Kurwa, nie wiem! Może do ciotki Feliciany... Kurwa! Nie dyskutuj, tylko raz zrób o co cię kurwa pięknie proszę! Nie! Teraz!

Przerwał rozmowę.

Wdepnął w jakieś gówno i musiał się szybko dowiedzieć jak wyczyścić buty nim smród rozniesie się po mieście. Wstukał kolejny numer.

- Kurwa! - Automatyczna sekretarka. Wkurwiało go gdy ktoś go zlewał. - Juan Carlos, oddzwoń!

Odpalił silnik i wdepnął gaz do dechy. Pickup zabuksował kołami wzbijając tuman kurzu nim złapał przyczepność i szarpnął do przodu. Trzymając jedną ręką kierownicę, drugą znowu złapał za telefon.

- Hola Roberto! Potrzebuję jakiś czysty, nie rzucający się w oczy samochód z pełnym bakiem na parę dni. Teraz. - Podał przez telefon adres stacji benzynowej. - Gracias amigo!

Dlaczego nikt nie zareagował na zdjęcie o dekapitacji Urenijosa? Zerknął na wiadomość MMS, którą wysłał.

- Kurwa! Kurwa! Kurwa! Jebana pikseloza!

Zajeżdżając na stację stanął za budynkiem, w cieniu. Będąc niewidoczny z drogi, sam widząc wszystko co się przed nią działo.

Pies musiał o wszystkim wiedzieć. To jedyne wytłumaczenie. Zabronił im się zbliżać do el Manivela. Jebaniec! Wybrał numer Psa, lecz telefon był uparcie zajęty.

Wstukał więc SMSa, do wszystkich:
Cytat:
U. nie żyje. Narwańce polują na Węże.
a później po chwili namysłu jeszcze jednego. Z odbiorców usunął jednak Psa i Grubego Alfredo.
Cytat:
Uważajcie na Psa. Wie więcej niż szczeka. Może ugryźć.
Roberto przyjechał chwilę później. Oreja zamrugał światłami.
Roberto Martin del Campo Cárdenas był młodym, ambitnym chłopakiem. W wiecznie pobrudzonej smarem dżinsowej koszuli i wyblakłej od słońca bejsbolówce prezentował uczciwie zarabiającą na życie część Mazatlańczyków. No... prawie uczciwie.

- Ściągaj koszulę - improwizował Oreja, już rozpinając swoją. Roberto nie należał do tych, którzy zadają pytania i za to między innymi cenił go Alvarez. - Czapka - ściągnął mu z głowy bejsbolówkę gdy już zamienili się koszulami. - Schowaj go tak głęboko, żeby go nawet twoja wścibska matka nie znalazła, rozumiesz? - upewnił się wciskając w rękę klucze od samochodu. Przytaknął. - Gracias amigo - uścisnął mu dłoń, poklepał po ramieniu.

Stary, przeżarty rdzą niebieski ford Roberto był jednym z popularniejszych samochodów jeżdżących po uboższych dzielnicach Mazatlan. Oreja, w usmarowanej koszuli i czapce naciągniętej głęboko na głowę, wsiadł za kierownicę i nim ruszył wyciągnął z kieszeni monetę, którą znalazł przy Urenijos. Obejrzał ją dokładnie i zadzwonił znowu.

- Hola Manuel. Mam dla ciebie informację. Kurwa! Zamknij się i słuchaj! Za zabójstwami braci Uccoz stoi Louis Hosse Darrivano. Jak się pospieszysz to w magazynie znajdziecie ciała członków gangu... - podał adres. - Chyba, że już zdążyli posprzątać. Sprawdźcie dokładnie... Skąd wiem? Ochujałeś? Dorwijcie skurwiela! I jeszcze jedno. Sprawdź mi w bazie co masz na temat czerwonoskórego... Elsombre. Zapamiętałeś? Elsombre... Chuj cię to kurwa obchodzi... Ciao!

Moneta błyszczała w palcach Oreja. Schował ją z powrotem do kieszeni. Pora odwiedzić Victora Lobo Escolara. Tym razem nie zamierzał się zapowiadać. Zamierzał się dowiedzieć, czego tak przestraszył się Victor u członka gangu Aztec MC? I zamierzał wypytać się o świecidełko, które znalazł pod nogami Urenijosa.

Zwierzę zamknięte w ciele Fernandez Pereza wiło się niecierpliwie. Chciało mordować.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline