05-11-2018, 11:20
|
#76 |
Markiz de Szatie | Wybudzony poruszeniem reszty grupy, a właściwie podniesionym głosem Nicka, chwilę dochodził do siebie. W brzuchu mu kruczało, był nieco rozbity, ale drzemka okazała się bezcenna. Zregenerowała umysł, a on był najważniejszym elementem maszyny złożonej ze ścięgien i kości. Śmierć nie jest końcem… - Mervin obserwował zafascynowany jak trup, który przed jego zaśnięciem był okrwawionym strzępem, morfował w bliżej nieokreśloną bryłę, z której ulatywały smużki dymu. Zastanowił się, nad tym fenomenem. Musieli wszyscy podlegać jakimś oddziaływaniom. Popatrzył na stalkerów. Ile razy byli w strefie? Kilkanaście? Może u niech też powstały jakieś zmiany, jeszcze niewidoczne i bezobjawowe? Nie była wesołą myśl, że po śmierci, zostanie się przemienionym przez strefę, która stworzy jakąś bezwolną kreaturę na bazie ludzkiego DNA. Do tej pory takie rzeczy były tylko obecne w literaturze, komiksach i pokręconych umysłach reżyserów horrorów science-fiction. Może faktycznie strefa to jakiś byt obdarzony formą inteligencji, kształtujący i uczący się prawideł ludzkiego świata albo pojmujący je w wynaturzony sposób? Nie wiedział, czy w dalszej części wędrówki jego przypuszczenia i teorie znajdą potwierdzenie w rzeczywistości. Należało się jednak spodziewać, iż strefa zadziwi „zwiedzających” jeszcze nie raz.
Wymarsz nastąpił szybko, zdążył tylko uszczknąć kawałek mięsiwa z resztek konserwy pozostawionej przez jednego ze współtowarzyszy.
Naciągnął pelerynę antyskażeniową, posłuszny wskazówkom stalkera. „Niesympatyczny Nick” jak go nazywał w myślach, chyba wiedział, co robi. Szorstkość przewodnika nie przeszkadzała biologowi, oby tylko wyszli cało z tej przygody. Nie chciał zginąć w pierwszym odcinku serialu o Strefie…
Jeszcze mocniej wczuł się w rolę, ponieważ scenerii wokół nie powstydziłby się zachodni plan filmowy. Wyjście oplecione jakimś rodzajem... grzybni? Wszystko na to wskazywało, stalkerzy napomknęli coś o „zarodni”. Zresztą nie musiał ich słuchać, bo ufał swoim zmysłom, wiedzy i instynktowi. Drobinki fruwały w powietrzu, niczym płatki śniegu. Podążył za Abi w stronę gąbczastej ściany.
Popatrzył jak stalkerka dość zręcznie i bez obaw zanurza dłonie w biomasę, wyciągając specyficzne jagody. Upewnił się, że nic mu nie grozi. Przyjrzał organizmowi, który pulsował i wypluwał zarodniki. Umykał on jednoznacznemu opisowi, a wręcz całkowicie uniemożliwiał identyfikację. Należało zmienić myślenie kategoriami gatunków. Ten twór kierował się własną filozofią, lecz natrafił na Wilgrainesa doktora Londyńskiego King’s College, który był zmotywowany, aby pomóc sobie i reszcie ekipy.
Z chęcią więc podjął grę, zanurzając rękawice w labirynt spotworniałych tkanek. Umysł biologa mógł wreszcie zająć się pracą po okresie długoletniego snu… |
| |