Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2018, 20:48   #38
Dust Mephit
Hungmung
 
Dust Mephit's Avatar
 
Reputacja: 1 Dust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputację
Na dole wciąż się kotłowało. Z trzaskiem upadło krzesło. I kolejne. Głucho mlasnęły o podłogę gliniane naczynia. Bijatyka trwała w najlepsze i jeszcze miała jakiś czas potrwać, choć już można było spostrzec, że “dokerzy” wyjdą z zamieszek obronną ręką. Piłka kozia, z drużynami sponsorowanymi przez lokalne gildie rzemieślnicze i ufundowanym przez nie stadionem z prawdziwego zdarzenia, czasami zdawała się być najważniejszą religią w Waterdeep. A jeszcze do niedawna była tylko chaotyczną, pozbawioną reguł zabawą uprawianą wyłącznie przez barbarzyńskie plemiona górskich goliatów. O jej statusie w Mieście Wspaniałości najdobitniej świadczyło to, że kiedy Dagult Neverember próbował tego sportu oficjalnie zakazać, aby wypromować na jego miejsce łucznictwo i w ten sposób podnieść obronność Waterdeep, jeszcze szybciej pożegnał się ze stanowiskiem Otwartego Lorda niż się tego spodziewał. A gildie tymczasem umocniły już i tak silną pozycję oraz pozyskały dodatkowy posłuch pośród Waterdhaviańczyków. Oczywiście nie na tyle, aby na horyzoncie zawidniała kolejna Wojna Gildii, ale ostatecznie nikt nie potrafił powiedzieć, w którym kierunku zmierzało to miasto w tak burzliwych czasach.

Leshana wychodząc z pokoju balią zobaczyła zbierającą się na górę ekipę i rozkręcającą się na sali bójkę. Poprawiła chwyt na swoich brudnych rzeczach i ruszyła za resztą unikając ładowania się w kłopoty.
Jandar gdy się ocknął dokonał pobieżnej inspekcji. Brakowało sakiewki. Rozejrzał się i powiedział.
- Kto mnie tu przyniósł i czy nie widział co się stało z moją sakiewką? Była przypięta dodatkowym rzemieniem, więc się raczej nie odczepiła.
- Ja cię tu zabrałem - odparł gith - ten waligóra nieźle tobą rzucił, a chołota na dole dalej robi rozróbę.
- Dziękuję Rad'ghanuz. Cholerni kibole! Widziałeś sakiewkę albo kto ją buchnął?
Zielonoskóry pokręcił przecząco głową.
- Za duże zamieszanie. Widziałem tylko jak rozmawiasz z tym gnomem.
Po odpowiedzi Jandar tylko pokręcił głową z rezygnacją.
- Ten cholerny gnom dał mi trop - dodał Jandar gdy pierwsza sprawa się wyjaśniła. - Za naszą zgubą wyszło “pięciu takich ze Świecowej”. To rozpoznawalne zbiry, skoro tak o nich mówił. Robił to w dużej konspiracji i obawie. Więc tamci są częścią czegoś większego. Można o nich rozpytać rano jak skończy się ta awantura. Możemy też pójść bezpośrednio na Świecową i trochę tam powęszyć.
- Przydałoby się też zadbać o smoka - napomniał Anur, wracając z parteru za sugestią Rada. - Chyba żeby się rozdzielić. Najbardziej potrzebujący odwiedziliby z jaszczurką jakiegoś kapłana. Reszta kontynuowałaby dochodzenie, aby nie tracić czasu - zaproponował drużynie.
Rad’ghanuz wpatrywał się w Jandara z kamienną twarzą po czym zerknął na gnoma.
- Pięciu ze Świecowej… - powtórzył słowa drowa. - Ten młody, który nas zaprowadził do pokoju też o nich wspominał. Powiedział, że Olsil będzie wiedział gdzie jest ich melina. To jakiś stały bywalec. Dzieciak ma nam go wskazać kiedy się tu zjawi. - Gith zamyślił się na chwilę, po czym znów zwrócił się do towarzyszy. - Nasza trójka powinna tutaj zostać. Jeżeli wam nie uda się od niego wyciągnąć informacji to zaczekamy aż będzie sam przed karczmą. Z mieczem przy gardle na pewno będzie bardziej rozmowny.
- Proponuję solidnie się wyspać, powinniśmy się zregenerować. Rano zapytać ponownie młodego o Olsila. Jeśli go znajdziemy twój pomysł wydaje się solidny. Jeśli nie… pójdziemy na Świecową. Tam ktoś pewnie zna tych drabów. Jak nasza zaliczka od Volo? Stać nas na pomoc kapłanki Obayi? - Jandar wiedział, że jego przyjaciółka lepiej się nimi zajmie niż anonimowy kapłan.
- Nie radziłabym się rozdzielać. Sami widzieliście co potrafi się stać gdy jesteśmy razem.. oddzielnie może być tylko gorzej. - Elfka mruknęła pod nosem i zaniosła mokre rzeczy rozwieszając je na wezgłowiu łóżka znajdującego się najbliżej jej plecaka. Upewniwszy się, że smok śpi na przygotowanym posłaniu, przysiadła obok. - Ten typek nie wspominał może, o której bywają tu ci “stali bywalcy”?
Jandar pokiwał potwierdzająco głową.
- Nie rozdzielamy się na dłuższą metę. Chłopak nie powiedział o której można go tu spotkać. Tylko, że nam go wskaże - spojrzał na Rad’ghanuza dla potwierdzenia - Dziś już nic nie zrobimy. Rano można jeszcze raz pogadać z chłopakiem. Jak do jutrzejszego wieczora nic nie zwęszymy to tu wrócimy zgoda? - zapytał pozostałych.
- Może jeszcze będziemy się trzymać całą drogę za rączki? Jakbym... - Zaoponował ironicznie gith, lecz urwał przypominając sobie co chłopak powiedział mu o Czarnej Sieci. - Jakbym miał wybierać to sprawdziłbym najpierw czy ten Olsil się tu jeszcze nie kręci. Dzieciak pewnie siedzi teraz pod stołem i boi się wyjść. Jutro zrobimy jak uważacie. - podniósłszy tarczę i zarzucając na siebie płaszcz Rad’ghanuz ruszył w stronę schodów.
Alia nim założyła odzienie, upewniła się, że nie śmierdzi już szczurami.
- Próbowalim już osobnemi drogami chodzić, na dobre nam to nie uchodzi. - rzuciła od siebie wiedźma gdy posłyszała rodzącą się dyskusję.
Leshana zerknęła na Hassana. Lubiła bitki, ale czas z wojownikiem skutecznie rozładowywał jej napięcie i to nie tak, że wszystko w niej wrzało by rzucić się do walki. Ba! Była niemal pewna, że zwiastuje to co najwyżej kłopoty.
Wojownik korzystał z niewielkiej chwilki aby nieco się zdrzemnąć. Zasypiał szybko, jak ktoś przyzwyczajony do niewygód lub ciężkiej pracy, próbując złapać nieco snu w każdej nadarzającej się ku temu chwili.

[media]http://db4sgowjqfwig.cloudfront.net/campaigns/200390/assets/915473/burning_inn.jpeg[/media]

Kiedy hałaburdniczy hałas osiągał swój szczyt, nagle zapadła dziwna, niespodziewana cisza, przerywana pojedynczymi, stłumionymi dźwiękami: oddalającym się stukotem butów, histerycznym krzykiem kobiety, przewracanymi w pośpiechu naczyniami i stołkami. Wychodzący z pokoju Rad’ghanuz poczuł dym, który ostrzegł jego pierwotne instynkty. Wkrótce usłyszeliście złowróżebne trzaskanie. Figiel zleciał z parapetu i zaskrzeczał, a Fatum wpadł do pokoju i latał zaniepokojony przy suficie, trzepocząc czarnymi skrzydłami. Przez okno dostrzegliście nikłą, pulsującą łunę, która oświetlała brudną ulicę. Ogień pełzał powoli po dachu karczmy. Spowodowana przez głupotę ludzką burda miała oto swój gorzki finał - “Smok z rożna” zapłonął najprawdziwszym ogniem, jak na smoka (i rożen) przystało. Dzisiejszego dnia brakowało wam jeszcze pożaru. “Ludzie, pali się! Pożar!” Waterdhaviańczycy opuszczali okoliczne domy i w chaotycznym pośpiechu przygotowywali się do gaszenia ognia. Spotkanie z Olsilem, kimkolwiek był, przestało wydawać się realne. Coś wam podpowiadało, że nie chcecie tutaj być, kiedy zacznie się szukanie winowajców. Z waszym pechem trafilibyście jeszcze raz na krasnoludzkiego sierżanta Igorna. A drugi raz wam tak łatwo nie odpuści...

Alia pstryknęła palcami, odsyłając tym samym Fatum do bezpiecznych czeluści niematerii.
- Uchodzimy, jedno nie zapomnijcie sakiewek! - przestrzegła wiedźma. Kobieta wyszarpała z plecaka butonierkę i wylała jej zawartość na swoją głowę oraz koc. Alia zarzuciła plecak na ramię, sprawdziła czy wszystko ma i okryta mokrym kocem rzuciła się ku schodom, w nadziei, że można ich jeszcze użyć.
Anur skrzywił się na zapach dymu i pociągnął Hassana za nogawkę. - Parter pewnie też płonie. Weź mnie na barana albo obwiąż liną i wyrzuć przez okno. - poprosił, nie chcąc przekradać się pod płonącymi stołami.
Jandar nie chciał wiedźmy zostawić samej. Więc w zasadzie powtórzył jej manewr dodatkowo przysłonił twarz zwilżoną lekko chustą. Otulony kocem z kapturem na głowie i chustą na twarzy ruszył razem z Ali.
Wojownik spokojnie przywiązał linę do jakiejś krokwii dachowej po czym spokojnie zaczął opuszczać się na dół, wziąwszy wpierw Anura na plecy - Tylko nie rób jakichś numerów, bo obaj spadniemy - mruknął do towarzysza
Leshana zrzuciła swoje rzeczy za zsuwającymi się po linie wojownikiem i gnomem i rozejrzała po pomieszczeniu, nim dym utrudnił jej obserwację, czy aby niczego nie zostawili. Widząc, że mężczyźni są niżej chwyciła się tej samej liny i zaczęła zsuwać za nimi gotowa by w razie czego zeskoczyć na dół.
Hassan widząc, że kobieta schodzi po tej samej linie odpiął paski swojego plecaka i zrzucił go na ziemię poniżej, aby odciążyć nieco linę.
Czując dym i słysząc spanikowane krzyki githyanki wrócił biegiem po swój plecak. Mijając Alię i Jandara krzyknął za nimi:
- Oknem! Zejdziemy po linie!
- Nim przyjdzie kolej na mnie, zdążę schody obaczyć. - rzuciła wiedźma za siebie. Było ich w sumie sześcioro i Alia wolała się w międzyczasie upewnić czy musi spuszczać się z drugiego piętra po linie. Przy jej tężyźnie fizycznej miało to marne szanse i kobieta naprawdę wolała robić to tylko w ostateczności.
Zresztą, kiedy na dole będą wcześniej pozostali, jest szansa, że ktoś ją złapie…
Rad’ghanuz mruknął w odpowiedzi z niezadowoleniem, po czym chwycił plecak i ruszył w kierunku wiedźmy.

Skrzeczący pseudosmok opuścił płonącą karczmę jako pierwszy. Usiadł na gzymsie kamienicy znajdującej się po przeciwnej stronie ulicy Sieciowej. Roztropnie trzymał się wysoko i z dala od gmatwaniny Waterdhaviańczyków, mogących w swojej zabobonności uznać go za sprawcę pożaru. Alia, Rad’ghanuz i Jandar wypadli w pośpiechu przez drzwi i skierowali się w stronę wyglądających na bezpieczne schodów. Hassan upewnił się, że zapleciony węzeł wytrzyma połączony ciężar pozostałych kompanów. Musiałeś się spieszyć, gdyż Anur słabo znosił dym, dławiąc się wciąganym powietrzem. W tym czasie Leshana pospiesznie zbierała mokre rzeczy, które leżały rozwieszone na wezgłowiu łóżka, upchnęła je do plecaka i wyrzuciła przez okno. Podobnie postąpił Zakharyjczyk.
- Pożar! - Rozległy się krzyki. Słychać było tupot nóg, rżenie przestraszonych koni i ujadanie psów. W całej tej kakofonii dźwigający na plecach Anura Hassan wraz z Leshaną schodzili po linie. Z góry widzieliście jak straż miejska pędziła gasić ogień. Nie było jednak ani jednego przedstawiciela Zakonu Czujnych Magów i Obrońców; pechowy karczmarz mógł być zwyczajnie za biedny aby podpisać kontrakt z gildią. - Patrzcie, tam w górze! - Słychać było, że rozbudziliście swoim czynem ciekawość gapiów.
Tymczasem Alia, Rad’ghanuz i Jandar zbiegali czym prędzej po skrzypiących schodach. Na dole płomienie skakały wokół was. Oczy łzawiły od gęstniejącego dymu. Przed zejściem do trawionej płomieniami sali karczmy czarodziejka zasłabła. Ostatni odcinek poparzony Jandar i krztuszący się Rad’ghanuz musieli pokonać w żmudnym tempie, z Alią zarzuconą na ramię. W końcu wypadliście na ulicę, gdzie czekali już na was Leshana, Anur i Hassan. Położyliście czarodziejkę na bruku. Dyszący Jandar usiadł na krawężniku i wtedy jego organizm się poddał.
Pożary w Waterdeep należały do rzadkości, mimo że podłogi i piętra budowli były zwykle drewniane. Mglisto-wilgotny klimat Wybrzeża Mieczy nie sprzyjał rozprzestrzenianiu się ognia. Niebezpieczne wypadki najczęściej zdarzały się w biednych partiach miasta takich jak Zagon czy Dzielnica Doków, ponieważ nie mogły one liczyć na pomoc lokalnej gildii czarodziejów, ale nawet tam wiele budynków miało cysterny z wodą na dachach albo w piwnicach, a straż miejska oraz ochotnicy byli doświadczoni w gaszeniu ognia konwencjonalnymi metodami - piaskiem, “nocną glebą” i innymi. Może był to zwyczajny wypadek, ale mogliście też mieć podejrzenie, że pośród bójkowiczów trafił się jakiś piroman... albo ktoś zrobił to umyślnie.
Jeszcze nie zdążyliście odetchnąć, a ktoś z tłumu krzyknął:
- Olsil! Na rany Ilmatera! Olsil został w środku! - Ludzie popatrzyli po sobie niepewnie. Nie wyglądało na to, aby którykolwiek z nich odważył się ryzykować własnym życiem dla samotnego szewca z Alei Świecowej.

-Trzeba iść po niego - mruknął Hassan i rozejrzał się za jakimś wiadrem z wodą. Wziął jedno wiadro od pędzącego strażnika, wylał starannie na siebie, mocząc się dokumentnie, zamierzając wbiec do budynku po Olsila. Przedtem jednak zostawił niemal wszystkie krępujące go elementy wyposażenia, zostawiając sobie na wszelki wypadek toporki, gdyby trzeba było się przez coś szybko przerąbać.
Leshana poszła w jego ślady oblewając się wodą i osłaniając twarz mokrym kawałkiem materiały spojrzała ku górze.
- Sprawdzę górę… a wy - zerknęła na resztę towarzyszy. - Pilnujcie naszych rzeczy.

- Że też musiałem dostać zastępstwo za Dolta! Kto to widział, żeby sierżant straży miejskiej rozchorował się od ugryzienia pierwszego lepszego szczura! - Usłyszeliście za plecami narzekanie. Niski, chrapliwy głos brzmiał znajomo. Kiedy ku wielkiemu zdumieniu gawiedzi i łowców sensacji Leshana zaczęła wspinać się po linie, a Hassan miał już przekroczyć próg i zniknąć w płomieniach, krasnoludzki sierżant Igorn, który was chyba jeszcze nie rozpoznał, upuścił trzymany worek z piaskiem i krzyknął, bezradnie machając rękami: - Stać! To niebezpieczne!

- To wypierdalaj… - mruknął wojownik, wziął głęboki haust powietrza i zniknął w płonącym budynku.
- Tam jest człowiek. Wchodzisz ty czy my? - Leshana tylko parsknęła na krasnoluda nie przerywając swoich planów. Podeszła do liny przymocowanej do więźby dachowej i zaczęła się wspinać.
Słysząc krasnoluda, Anur obrócił się na pięcie i stanął nad torbami Hassana i Leshany plecami do głosu strażnika. - Tak sobie myślę...wypadki w trakcie burdy na parterze nie podpalają dachów. - napomniał.
Githyanki przysiadł na bruku opierając łokcie o uda, wciąż wykasłując przy tym trujący dym z płuc. Mimo iż kondycją znacznie przewyższał Jandara i Alię, to brak nosa czy jakiegokolwiek zabezpieczenia na twarz zdecydowanie utrudniły mu ucieczkę z płonącego budynku. W odpowiedzi machnął jedynie ręką Leshanie dając znać, że dosłyszał.

Hassan przedarł się przez szalejący ogień, słysząc za sobą strażników miejskich garnących się do roboty. Niebezpieczny żywioł się ciebie nie imał, przynajmniej póki co. Omiotłeś czujnym spojrzeniem wspólną salę. Nie było tu żywej duszy. Na tym poziomie pozostawała jeszcze kuchnia i piwniczka, jednak zanim się zdecydowałeś, twój chciwy wzrok przyciągnęła zdobiona chyba elfimi wzorami mandolina leżąca na odgrodzonym przez płomienie stole. Właściciel musiał w pośpiechu o niej zapomnieć. Może dałbyś radę po nią sięgnąć? Nagle trzasło i kilka belek oraz kawał popalonej powały zablokował drogę na górę. Zgodnie z twoim przewidywaniem toporki mogły okazać się niezbędne.
Leshana, której zebrany tłum starał się dodać ducha okrzykami, chwyciła za linę i wspinała się coraz wyżej. Zdawało ci się, że twoje uszy usłyszały wołanie o pomoc, ale nie potrafiłaś jeszcze zlokalizować źródła dźwięku. Byłaś na wysokości pierwszego piętra, kiedy, niespodziewanie, dach zapadł się tam, gdzie jeszcze do niedawna mieliście pokój. Całe szczęście nie zerwało liny, ale nadpalona krokiew nie wyglądała jakby miała wytrzymać kolejne kilka bić serca. Starałaś się znaleźć inne wejście, niestety okiennice na pierwszym piętrze były pozamykane. Musiałaś albo użyć siły, albo czym prędzej zawrócić.

Wojownik nie tracił czasu, na rabowanie gratów tylko sprawdził kuchnię i otworzył klapę do piwnicy, nasłuchując przez chwilę czy Olsil nie ukrył się tam czasem.
Elfka przeklęła pod nosem. Jakby cokolwiek tego dnia nie mogło się udać. Leshana zabujała się na linie i z całych sił kopnęła drewnianą okiennicę, chcąc przebić się do środka.

Porzuconą mandolinę wkrótce pochłonął ogień. Uniknąwszy uderzenia spadającej, płonącej powały Hassan sprawdził trawioną pożarem kuchnię. Nikogo tam nie było. Nie tracąc dalej czasu ruszyłeś po schodkach do piwniczki. Niebezpieczny żywioł tu jeszcze nie dotarł. Na skrzypienie otwieranych drzwi odpowiedziały tylko rozpiszczane szczury, które rozbiegły się po kątach, skrzyniach, beczkach. Wiele szczurów, jednak nie tak ogromnych jak te przez was pokonane. W środku panowała ciemność. Jedynie poświata buchająca zza twoich pleców rzucała jakiekolwiek światło. Co ciekawe, spod jednej ze skrzyń wystawał rąbek drewnianej klapy, prowadzącej gdzieś jeszcze niżej...
Okiennica ustąpiła z trzaskiem i Leshana wpadła do pokoju. Chwilę później drugi koniec liny upadł na bruk wraz z fragmentem dachowej krokwi. Jeszcze do niedawna pomieszczenie musiało być zajmowane przez kogoś, kto miał przy sobie trochę złota, sądząc po pozostawionych ubraniach i przedmiotach codziennego użytku. Kimkolwiek był, ciekawe co robił w takiej spelunie? Elfka syknęła przekleństwo, kiedy zauważyła, że drzwi również były zamknięte na klucz. Musiałaś zaczerpnąć w końcu powietrza. Od dymu w płucach zrobiło ci się słabo. Wstąpiła w ciebie jednak nowa determinacja, kiedy usłyszałaś wyraźny głos z drugiego końca korytarza:
- Jestem skończony, zrujnowany, pijany i do tego jeszcze zginę w pożarze! Zrób coś... Cholera! - Olsil, jeśli to był on, biegał nerwowo i zdawał się sprawdzać każdą klamkę w poszukiwaniu otwartego pokoju.

Oczy Leshany zabłyszczały gdy zobaczyła nieco droższe ubrania i musiała wytężyć siły by się jakoś powstrzymać. Błyskotki… cholerne błyskotki. Wzięła haust powietrza i ciągnąc trzymaną linę ruszyła w kierunku drzwi rozglądając się za czymś do czego mogłaby ją przywiązać. Gdy tylko dotarła do drewnianego skrzydła je także wyważyła kopniakiem.
Hassan nie zamierzał dać się pogrzebać żywcem w tej piwnicy, co najpewniej groziłoby mu, jeśliby zajrzał to tej klapy w podłodze. Biegiem wrócił do głównego pomieszczenia i wyciągając toporek, zamierzał przerąbać się na piętro.

Elfka przywiązała linę do nogi łóżka, po czym wzięła rozpęd i skoczyła z wysuniętą przed siebie nogą. Kopniak niestety odbił się tylko od drzwi. Straciłaś równowagę i upadłaś na plecy. Nagle trzasło. W ostatniej chwili przeturlałaś się w bok, pod łóżko, prawie unikając spadającej belki, która rozkrwawiła ci policzek. Miałaś wrażenie, że pozostała część sufitu może runąć w każdej chwili.
W tym samym czasie Hassan próbował dostać się do schodów, jednak blokujące je drewno nie chciało ustąpić. Im bardziej zmagałeś się z żywiołem, tym mocniej ci oddawał. Byłeś już dotkliwie poparzony, kiedy oboje usłyszeliście kaszlącego Olsila biegnącego w waszą stronę. Łomotał pięściami w drzwi pokoju, w którym była Leshana.
- Hej, jest tam ktoś!? Hej! Pomocy!

- Wyważ drzwi! - Leshana rozejrzała się po suficie, starając się ocenić co w następnej kolejności może zlecieć jej na głowę i wyszła spod łóżka, by ponownie spróbować wyważyć drzwi.
Hassan chciał zakląć, jednak przypomniał sobie, że nie należy otwierać specjalnie ust, aby dym nie zadusił mu oddechu. Wkurzony, że płonące drewno nie chce ustąpić, rozejrzał się po sali, po czym przechylił się za kontuar lady. Miał nadzieję znaleźć tam beczułkę lub antałek piwa, którym następnie zamierzał rzucić w płonącą przeszkodę aby na chwilę chociaż ją zgasić. Poza tym potrzebował chwili aby jego ciało doszło do siebie po oparzeniu.

Plan Hassana zadziałał jak w zegarku. Wziąłeś pełny wysiłku zamach, unosząc antałek za głowę. Rzucona beczułka uderzyła i pękła z trzaskiem. Rozlane piwo przygasiło ogień stojący na twojej drodze. Tym razem szybko poradziłeś sobie toporkami z przeszkodą i wbiegłeś na piętro, gdzie zauważyłeś zdesperowanego Olsila dobijającego się do jednego z pokojów. Biedny, zaniedbany i zapłakany szewc wydawał się ledwo żywy. Nagle odsunął się - na komendę Leshany - a drzwi wyleciały z zawiasów. Przeczuwawszy, że podłoga pod wami może lada chwila runąć, pospieszyliście w kierunku liny i jeden po drugim ewakuowaliście się z płonącej karczmy.
- Patrzcie, uratowali Olsila! - Podniósł się pełen podziwu rejwach. Sierżant Igorn zaś zmierzył was tylko złowróżbnym spojrzeniem i burknął coś pod nosem. Chyba wolałby być na miejscu Leshany i Hassana zamiast nadzorować żmudne gaszenie pożaru. Nawet jeśli was poznał, w obawie przed ostracyzmem tłumu na nic więcej się nie odważył.
Szewc zanim doszedł do siebie, długo i nierozumnie bredził pod nosem, będąc pod wpływem piwska lub gorzały. Opity był jak pająk muszą krwią. Wy nie byliście we wcale lepszym stanie, zmęczeni walką, ryzykiem, zagrożeniem i śmiercią.
- Ja już myślał, że bez ochyby tam zginę. Niczego się tak jak ognia, zaraza, nie boję. - Powiedział do was Olsil, gdy wreszcie złapał oddech. - Wszystkim tu obecnym dziękuję. Za pospieszny ratunek udzielony bez namysłu. - Mówił przesadnie wolno i jak najtrzeźwiej jak potrafił. - Jak mogę się odwdzięczyć?

- Wisisz mi linę. A poza tym, nie wiem. Możesz? - zastanowił się Hassan - może znasz takiego rudego przystojniaka, co tu ostatnio pił? - zapytał wojownik i powtórzył opis zaginionego, zgodnie ze wskazówkami Volothampa.
- Podobno stąd wychodził, a wydajesz się stałym bywalcem - zaryzykował stwierdzenie patrząc na szewca.
Leshana tylko wzięła głębszy oddech korzystając z tego, że znów mają dostęp do świeżego powietrza. Czuła jak jej ubranie przesiąkł zapach spalenizny i zirytowała się tym stanem. Zerknęła na Hassana oceniając w jakim wojownik jest stanie, a potem niechętnie na wyliniałego chudzielca, któremu przyszło im ocalić życie. Byleby coś wiedział, bo osobiście wrzuci go tam z powrotem.

- W butach mogę się odwdzięczyć, bo na butach się znam. - Odpowiedział Olsil, kiedy zastanawiał się nad pytaniem Hassana, drapiąc się po głowie. - Chyba był tu taki jeden... A nawet dwóch! Jak bracia wyglądali. Ale zapamiętałem ich tylko dlatego, że takie damarańskie typy wyglądające na płatnych zbójów mieli ich na oku i za nimi z karczmy wyszli. Zaraza, może z waszych przyjaciół już tylko buty zostały... Bo wiecie, byłem kiedyś w armii, za długi wylądowałem, które tylko służba mogła umorzyć. Takie u nas prawo. I Zhentarima od razu poznam! Wyobraźcie sobie, że schadzki sobie zaczęli urządzać w takim magazynie niedaleko od mojego warsztatu. No strach z domu wychodzić! - Byliście trochę rozbawieni tym, że w powszechnej świadomości Czarna Sieć wciąż była złowieszczą, niebezpieczną organizacją szpiegów, informatorów, żołnierzy oraz dosiadających latających potworów czarodziejów, zaaganżowaną we wszelkiego rodzaju tajemnicze i straszliwe postępki, mimo że z biegiem lat stała się “tylko” kompanią najemniczą i gildią kupiecką, z siedzibą w owianej równie ponurymi legendami Mrocznej Twierdzy. Jednak fakt ich nietypowej aktywności w Waterdeep pozostawał podejrzany.

- Myślisz, że za długi, ktoś mógłby sprowadzić im Zhentarimów na głowę? Czy to już byłaby strata pieniędzy? - zapytał zainteresowany Anur. Prawdopodobieństwo, że ich poszukiwany był dłużnikiem, stanowiło tylko jego teorię. Gnom oddały plecaki Hassana i Leshany ich właścicielom, nie chcąc, aby o nich zapomnieli, po czym zwrócił się do tłumu, chcąc kuć żelazo, póki gorące. - Państwo proszę was, nasza ostoja na tę noc spłonęła! - krzyknął. - Tych dwóch ciężko rannych po heroicznych wyczynach, a trzeci zemdlał od dymu. Znajdzie się tu gdzieś inna karczma, która dobrodusznie przygarnie nas na tę noc?!

- Spróbujcie w “Ciepłych Łóżkach”, taka noclegownia na rogu Statkowej i Prespera. - Odkrzyknął z tłumu jakiś mężczyzna. Zaś Olsil wzruszył tylko ramionami bezradnie i powiedział:
- Zależy komu wisiał. Zhentarimowie... Żeby im była hańba i srom, na wieki wieków.

- Trop znów zniknął - mruknął wojownik pocierając brodę. - Jeśli stąd wychodzili, to ktoś w tych domach dokoła mógł ich widzieć - rozejrzał się po placu przed karczmą, starając się zapamiętać charakterystyczne domy czy sklepy.

Sklep starego Xobloba, który dzisiaj mijaliście, był jedynym wyróżniającym się budynkiem w tej szaroburej okolicy. Zresztą jego właściciel - ubrany w purpurę, zezowaty svirfneblin - stał pośród rozgorączkowanego, plotkującego tłumu. Trzymał wypchanego, miniaturowego beholdera w rękach. Głaskał go jakby był prawdziwym zwierzątkiem. Chyba musiał mieć nierówno pod sufitem.

Rad’ghanuz przysłuchiwał się Olsilowi z uwagą. Poprawiał jednocześnie swoje rzeczy, które wcześniej w pośpiechu zabrał z pokoju po czym zwrócił się w stronę rozmawiających.
- Po nitce do kłębka Zakharyjczyku. Panie Olsil, możesz nam wskazać dokładną drogę do tego magazynu?

- Pewnie! Sami byście tam nie trafili, bo na Świecowej jest kilka magazynów. Ten konkretny to piętrowy budynek, z zamalowanymi oknami i bramą nie od strony ulicy, tylko podwórza. Nie ma takiego drugiego w okolicy. Ale chyba nie chcecie tam iść? - Przełknął ślinę. - Ci z Morza Księżycowego wyglądają na twardych. Jakby zamiast rodziców wychowały ich uliczne bójki i walki z orkami.

Wojownik kiwnął głową Githowi.
- W porządku Leshana? - zerknął na elfkę widząc że wygląda na nieco sponiewierana przez ogień.
- Bywało gorzej. - Elfka uśmiechnęła się do wojownika mimo, że jej głowa szybko podpowiedziała, że “bywało też lepiej”. - A jak z tobą? Nie wiem czy to rozsądne ładować się teraz do jakichś magazynów. - Rozejrzała się po towarzyszach, nakładając podany przez gnoma plecak.
- A gdyby kapkę odpoczęli? - zaproponował wojownik. - Kolejne nocowanie i nasz przystojniak odpłynie na galerach, czy z prądem za morze - mruknął cicho i popatrzył na pogorzelisko. - Strażniku, mam prośbę. Zabezpieczcie tylko to pogorzelisko. Pod spodem jest piwnica. Jak się zawali to ludzi natracicie - poradził krasnoludowi.

- Kapkę? Po takim dniu jak ten nie zdziwię się, jak sam prześpię kilka dni - skomentował przysłuchujący się Olsil. - A jak się już obudzę, to zajdźcie do mnie po buty.
- Milczcie i nie mieszajcie się. Wiem, co robię. Jestem krasnoludem - sierżant Igorn odburknął dumnie Hassanowi. Rzeczywiście wyglądało na to, że pożar zostanie wkrótce opanowany. Mimo że był złośliwym, agresywnym sukinsynem, krasnolud był skuteczny w tym, co robił.

- Odpocznijmy jak należy. Wiem, że to dla ciebie nie problem. - Leshana zerknęła na Hassana. - Ale dźwiganie tej dwójki. - Wskazała podbródkiem na Alie i Jandara. - Raczej nikomu nie wyjdzie na dobre.
Podniosła rzeczy czarownicy i drowa by nieco ulżyć pozostałym w niesieniu towarzyszy. - Po tym wypadzie mam ochotę na kolejną kąpiel. - Mruknęła do siebie pod nosem.
 
Dust Mephit jest offline