Liward, gdy słyszał ponaglenia kogoś z drużyny, dostosowywał się.
Ryś wykazał cechy przywódcze - zarządził stawianie improwizowanej barykady, teraz zarządzał odwrót.
W trakcie walki, zadziałały kolejne pokłady adrenaliny. Wojownik dał radę, mimo że śmierć była bardzo blisko. Gdy jednak ominęła go strzała, stracił nieco animuszu. Prawdopodobnie wtedy otrzymał cios, który cudem go nie zranił.
Była ich tylko garść, sześć osób, z czego w walce bezpośredniej radziły sobie cztery (może pięć, wliczając Fungiego, jednakowoż nie najmłodszego).
Kolejna rana, dowód śmiertelności, gorzki dowód życia.
Sporo groziło jego utratą. W podziemiach z pewnością roiło się od orków. Wycofywał się, co z przedmiotami i bronią nie było najłatwiejsze, do tego ręka odruchowo badała miejsce świeżo otrzymanego ciosu. Niełatwo było się skoncentrować. Liward musiał jak najszybciej odzyskać skupienie, inaczej - jego losy prawdopodobnie potoczyłyby się marnie.