Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2018, 03:53   #80
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 10 - Ciemność i czerwona mgła

Sigrun i David




Mimo obaw i dość niejasnej sytuacji obudzili się sami. Bez żadnych przygód, napaści i odwiedzin potworów. Przebudzenie po ciemku nie było przyjemne. Tak samo jak spanie na zimnej, mokrej i twardej podłodze. Za wyściółkę mieli bowiem tylko zabrane ze schroniarskich szafek kombinezony ochronne które służyć mogły za poduszkę, kołdrę i materac. Spanie więc do wygodnych nie należało.

Przebudzenie Sigrun było gwałtowne. Z ciemności przebudziła się w ciemność. We śnie coś zdawało się ją pętać, dusić, łapać, topić czy coś podobnego. Zerwała się jak poparzona i natknęła się na ciemność. Dopiero po chwili udało się zapalić światło i zorientować, że jest w starym, podziemnym kiblu. I jest ciemno bo światła nie ma bo pogasili przed spaniem a nie, że coś… Już sama nie wiedziała czy ten koszmar to echo jakiegoś jej dawnego życia czy to już to co przydarzyło im się tutaj do tej pory.

David obudził się mniej gwałtownie. I niezbyt pamiętał co mu się śniło. Ale nie było to nic przyjemnego. Więc oboje byli obolali jak to bywało po spaniu w takich warunkach. Ciała zesztywniały i działały jak wypełnione ołowiem. Ale jednak te nużące zmęczenie ustąpiło. Umownie można było uznać, że przynajmniej pod tym względem się wyspali. No ale byli za to głodni. Teraz gdy adrenalina i strach przestały trzymać ciał i umysłów w swoich szponach, gdy odespali zmęczenie, żołądki dopominały się o swoje prawa. Na szczęście konserwy znalezione w szafkach schronu okazały się całkiem zjadliwe. Trochę gorzej było, że zostało im po trzy na głowę. Na nie wiadomo jak długo. No i woda w manierkach właściwie się skończyła.

Australijczyk był co prawda w stanie zmajstrować różne urządzenia zdatne do zbierania wody. A nawet przyzwoicie oszacować czy dana woda nadaje się do picia na surowo, po przegotowaniu czy w ogóle. Tylko nie był do końca pewny czy zasady z dawnego świata działają też i tutaj, w strefie.

Szwedka zaś znalazła jakieś ustrojstwo. W pierwszej chwili wyglądało na jakąś nogę od krzesła, framugę czy inny taki suchy badyl. Ale po chwili zorientowała się, że to coś bardziej skomplikowanego. Gdy znalazła w pobliżu łukowaty fragment wiedziała już, że ma do czynienia z jakąś kuszą domowej roboty. Tylko cięciwa była zerwana co czyniło ją bezużyteczną. Aby móc jej używać trzeba by znaleźć nową i ją założyć. No i bełty czy coś podobnego do strzelania. Też trzeba by coś wymyślić na tą okoliczność.




Stalkerowa grupa



- Nie wiadomo czy są jeszcze jacyś żywi, nie odmienieni ludzie. Może byliście ostatni? Tego nikt nie wie. Nie znajdujemy was co jedną wyprawę do strefy. Po prostu czasem się natrafia na zapieczętowane schrony a w nich na mrożonki. - Abi nie wydawała się przywiązywać zbyt wielkiej wagi do możliwości znalezienia jakichś ocalałych. Raczej jako zdarzenie losowe podczas wyprawy do strefy i to chyba nie na tyle prawdopodobne aby wiązać z tym jakieś większe nadzieje.

- I techmik bo technik - mieszacz. Sam widziałeś jak to wygląda. Na żadną, porządną naukę z waszych czasów to się nie łapie nie? Taka tam alchemia i magiczne hokus - pokus. - dorzuciła na odchodne i przez gazmaskę żartobliwy uśmiech dało się bardziej usłyszeć niż zobaczyć. Kolejne spotkanie już jednak nie było w tak przyjacielskiej atmosferze.

- Tylko tyle? - Abi tak skwitowała wysiłek trójki hibernatusów gdy zerknęła do puszek i butelek jakie znaleźli i do jakich nazbierali dziwnych owoców czy gruczołów nie-wiadomo-czego. Tknięty zachowaniem partnerki Nick też zajrzał. Najwięcej uzbierał Michael. Z jakąś całą, 1.5 butelkę po jakimś soku. Bladolica Keira i ciemnowłosy Mervin uzbierali gdzieś po pół litra.

- Na szóstkę. - stalker popatrzył po hibernatusach jakby szacował coś pod względem ich i tych “gumijagód”.

- Myślisz, ze starczy? - zapytała go Abi zerkając na niego i na znaleźną miskę do jakiej przesypali zbiór. Stalker chwilę nie odpowiadał obserwując wyjście do jakiego planowali się wpakować.

- I tak nie mamy wyjścia. Zaraz się tu hellhoundy zlecą. Trzeba szyć z tego co mamy. - głos Nortona był ponury. Patrzył to na czarną czeluść jaką przyszli na tą stację to na te wyjście jakim planowali zwiać przed “zabitym” stworem. Wyglądało jakby szacował gdzie mają większe szanse. Abi więc pokiwała głową czy raczej gazmaską i zabrała się za robotę. Teraz była okazja przyjrzeć się po co było zbierać te niewielkie drobiazgi.

Najpierw Abi wzięła większego kamulca z podkładu torów i zaczęła rozgniatać na miazgę. Te małe owoce rozbryzgiwały się soczyście uwalniając swoją klejącą, niebieskawą zawartość.Wydawało się, że jest ich kilka gatunków ale może był jeden tylko w kilku fazach rozwoju albo jeszcze coś innego. Tego Abi nie wiedziała. Nick podobno też nie. Ale wiedzieli jak to działa. Skroiła do miski trochę jednej ze świeczek i wymieszała wszystko jeszcze raz.

- Podchodźcie po kolei. Trzeba was namydlić. - przywołała ich gestem ręki i potem rozsmarowywała tą powstałą maź po kombinezonach. Masa trochę ściekała po wodoszczelnych skafandrach i wyglądało to trochę jak świeżo rozpaćkana po nich plakatówka albo pasta do zębów. Przynajmniej pod względem konsystencji. Stalkerka szybko uporała się z “wypaćkaniem” całej grupki. Z tego co w międzyczasie mówiła owa masa gumijagodowa zwiększała szansę, że zarodnia ich zignoruje.

Koichi też stał w kolejce do swojej porcji kleistej papki. Co prawda udało mu się wreszcie wspiąć i połączyć co trzeba ale to było dość trudne i problematyczne “w końcu”. Zajęło mu to więcej czasu, nerwów i potu. Ściana tylko z pozoru wydawała się taka gładka i równa. Głównie dlatego, że porastał ją ten dziwny mech czy co to tam było. Miało to wszystko całkiem sporo wypustek, wgłębień, wrośniętych lian, żył czy gałęzi które można było się złapać, oprzeć, podciągnąć czy odbić tylko, że to wszystko było obce. Albo kruszyło się, albo ułamywało i wspinacz musiał zawisnąć na pozostałych kończynach. Z tych uszkodzonych naczyń, pnączy czy czegoś czym to było sączył się jakiś gęsty płyn, jak jakaś żywica. A czasem nawet coś zaczynało unosić się jak dym zamiast ściekać albo skapywać na dół. Ale wreszcie udało mu się dostać do owej skrzynki i w niej posklejać i poskręcać co trzeba. Musiało zadziałać bo ledwo to podpiął i gdzieniegdzie rozjarzyły się ocalałe żarówki. Ale w tej zawiesinie w powietrzu i często zarośnięte błonami dawały czerwonawe światło jak w jakiejś ciemni fotograficznej albo ledwo co prześwitywały. A ile z nich zarosło tak, że nawet jak świeciły to nie było ich widać to trudno było zgadnąć. Zeszło mu jednak tak długo, że skończył ledwo parę chwil przed powrotem dwójki stalkerów. Na podziemnej stacji nadal było bardziej ciemno niż jasno ale mimo to stalkerzy wrócili po ciemku, gdy byli sami nadal nie używali latarek ani innego światła.

Joe i Marian, bo na nich spadło zadanie z włączeniem odpowiednich dźwigni też wypełnili swoje zadanie. Chociaż też nie poszło bezproblemowo. Gdy otworzyli drzwi wskazane im przez stalkera te poddały się opornie. A potem było jeszcze jeśli nie trudniej to dziwniej. Korytarz był zarośnięty bardziej niż te ściany stacji. A może po prostu był węższy to wydawał się bardziej zarośnięty. Wyglądało to trochę jak zatopiony korytarz jakiegoś starego wraku zarośniętego wodorostami bujającymi się w rytm prądów wody. Tutaj żadnych prądów ani wody ani powietrza nie czuli, przynajmniej przez szczelne kombinezony ale te dziwne organiczne coś, bujało się i tak w podobnym rytmie.

Korytarz, i to oświetlany tylko za pomocą latarek wyglądał bardzo odpychająco. Właściwie instynkt podpowiadał aby w takie dziwne coś lepiej nie wchodzić. Ale tam właśnie prowadziło ich polecenie stalkera. Na szczęście okazało się to nie tak daleko. Trochę prosto a potem korytarz skręcał. Jednak po tym zakręcie traciło się z oczu wejście jakim to weszli więc nie poprawiało to samopoczucia. Ale kawałek dalej było jakieś wejście które rozpoznali tylko dlatego, że w świetle latarek błysnął metal klamki. We dwóch mieli co robić aby odblokować zarośnięte drzwi. To wydawało się najpoważniejszą przeszkodą bo za drzwiami był porzucony i zarośnięty pokój kontrolny. Tam na głównym panelu rzucały się w oczy dźwignie ustawione na “OFF” które dość łatwo dało się przestawić na “ON”.

Wracając już z powrotem Joe potknął się o jakieś zarośnięte coś. Nie był pewny czy przypadkiem nie o jakieś kości. Aby się nie przewrócić złapał się ściany ale dłoń trafiła mu na jakiś bąbel który pękł obryzgując mu rękawicę i rękaw skafandra czymś. Dał się słyszeć jakiś syk, jakby coś zostało przebite i powietrze uciekało z sykiem. Roślinne cosie obrastające korytarz zafalowały pobudzone. Aż trudno nie było nie pomyśleć co Nick mówił o chwytających mackach. Ale szybko udało im się pokonać ostatni odcinek tego zarośniętego korytarza i wybiec na zewnątrz. Wrócili do stacji jakoś akurat gdy Koichi zaskakiwał na zarośnięty peron a zanim uspokoili oddechy wróciła też i para stalkerów.

- Zbieramy się! Zaraz tu będą! - Nick nie dał nikomu czasu na narady czy podziwianie widoków. Ledwo Abi skończyła obsmarowywać ostatnią osobę jej przesympatyczny partner stał już przy wyjściu ze stacji ponaglając resztę grupy ruchami dłoni. - Wyprowadź ich. A wy japońska wycieczka, nie robić przystanków, idźcie środkiem, dotykać jak najmniej, wszystko traktujcie jak alarm albo pułapkę i zasuwać za Abi bez względu na to co się stanie. I streszczać się! - Norton mówił już wyjmując kolejne świece. Klękał i zapalał je szybko a Abi dała znać aby iść za nią i dała kroka w zarośnięty korytarz. Ten musiał pierwotnie być znacznie szerszy niż ten z jakiego niedawno wyszedł Joe i Marian ale teraz prześwit był taki jak tam a może i mniejszy. Zakręcał o 90* i prowadził w górę. Jakieś schody, kiedyś może nawet ruchome. A dalej było tylko gorzej.

Kolejne schodki, schody, półpiętra, kawałki prostych, zakręty… Wszystko po ciemku, w wąskich szpalerach światła latarek, wszystko zarośnięte pulsującym, żywym czymś. Wydawało się, że naprawdę zeżarła ich jakaś potężna bestia i są w jej trzewiach. Zalecenie stalkera aby “iść środkiem” wydawało się logiczne ale pewnie dlatego było też i to “dotykać jak najmniej”. Wszystko było tak zarośnięte, że nie dało się się przejść bez szwanku. Czasem Abi przystawała i musiała przedrzeć się przez jakąś gęstwę. Czasem trzeba było się przeczołgać albo przeskoczyć nad czymś. A potem było jeszcze gorzej.

Coś zaczęło się dziać. Ten cały żywy organizm, z początku prawie nie reagował na przechodzących po nim wędrowców. Ale zdawał się stopniowo ożywać. Po ramionach, nogach, kapturach zaczynały leniwie osuwać się jakieś dziwne wodorosty, macki czy nibynóżki. Im dłużej się przedzierali tym było ich więcej i zainteresowanie wydawało się większe. Ale w końcu coś zaczęło się dziać. Gdzieś na dole, za ich plecami. Ruchy tych wodorostów, pulsowanie pnącz, mini eksplozje jakichś drobinek zasypujących wnętrze dziwnym brokatem utrudniającym dodatkowo widok. Gdzieś z dołu doszło ich jakieś dziwne odgłosy. Jakby wycie, powarkiwania, syki, odgłosy przecinanego ze świstem powietrza, grzechot pazurów po metalu i wszelkie odgłosy świadczące o toczonej tam walce.

Walka pobudziła cały mikroświat przez jaki szli, pełzali a gdy się dało to już biegli wędrowcy. Teraz już te macki, wici, wodorosty wyraźnie się ich czepiały próbując powstrzymać. Czasem udawało im się kogoś wytrącić z równowagi i przewrócić. Czasem trafiały się uderzenia mocne jak odciągniętą w pułapce witką i boleśnie smagały ciało a nawet je przewracały. Wreszcie ujrzeli przed sobą światełko w tunelu. Dosłownie! Coś tam przed nimi świeciło się na czerwono. - Wyjście! - krzyknęła biegnąca na czele stalkerka i wykrzyczała to z wyraźną radością. Jeszcze ostatni kawałek, jeszcze ostatnie schody i byli na zewnątrz! Wydostali się na ulicę! Tylko wszystko było jakieś takie dziwne…





Panowała jakaś czerwona mgła. Mgła zdawała się pochłaniać wszystko dookoła. Widać było tylko teren w obrębie może szerokości ulicy. Na dwadzieścia, może trzydzieści kroków dookoła. Stojąc na jednym chodnikiem ten po przeciwnej stronie już był niewyraźny. Budynki tonęły w tej czerwonej mgle i w pionie i w poziomie. Ludzie, w skafandrach uwalanych jakimś kleistym syfem, obsypani dziwnymi okruszkami po kolei wybiegali na powierzchnię. Chwiejąc się, ciężko oddychając i szczęśliwie mając wreszcie chwilę niesamowicie wolnej przestrzeni wokół siebie. Nic ich nie próbowało pochwycić ani powalić. Nie wyszli jednak z tej przeprawy bez szwanku.

Prowadząca ten rozwleczony peleton stalkerka zaliczyła rozdarcie i krwawiącą własną krwią pręgę na boku. Mervin podobnie chociaż te żwawe pnącza nie zdzieliły go pod bokiem to jednak sieknęły go zdrowo. Cichy Japończyk miał nieco więcej szczęścia. Coś go powaliło w pewnym momencie na schody, nawet stoczył się kilka schodków ale ostatecznie tylko rozdarł sobie skafander ale poza tym wyszedł z tego bez szwanku. Wielgachny Joe podobnie tyle, że jego sieknęło jak akurat wpadł na jakiś filar. I to w ten filar poszła główna siła uderzenia a jemu chociaż rozcięło kombinezon to właściwie nic się nie stało. Michael miał podobną przygodę chociaż on w tej chaotycznej ucieczce chyba spadł z peronu który nagle uciekł mu spod nóg. To było pechowe ale poza momentem strachu jak teraz na powierzchni nie sprawdził to poza przedziurawionym na jakimś wystającym pręcie skafandrze nic chyba mu się nie stało. Ale dopiero się oglądali a w tej buzującej od strachu i adrenaliny ciałach skrytych pod tymi podziurawionymi skafandrami mogły się skrywać kolejne obrażenia. Trzeba było to dopiero sprawdzić.

Co potrafią zrobić z człowiekiem te liany czy macki udowodniła Keira. Bladolica w skafandrze ochronnym biegła razem z resztą grupy. Ale po prostu miała mniej od nich szczęścia. Jedna macka owinęła się wokół jej ramienia. Dziewczyną zachwiało i upadła na kolano. Zanim zdążyła coś zrobić opadły ją kolejne liany. Albinoska krzyknęła. Potem krzyczała gdy żywa plątanina uniosła ją bez trudu w powietrze, wypustki na tych nibynóżkach podziałały jak piły i w momentalnie przecięły skafander, skórę, mięśnie i kości. Krzyk przeszedł a agonalny wrzask rżniętego bez znieczulenia ciała. W ciągu paru chwil albinoska rozpadła się w krwawych ochłapach na kilka niezależnych od siebie kawałków. Wszystko stało się zbyt szybko aby ktokolwiek zdążył zrobić cokolwiek. Parę chwil i biegła razem z nimi i parę chwil a jej ochłapy opadały na zarośniętą posadzkę. A wciąż byli w korytarzu z tymi mackami.

Ostatni po schodach wyszedł stalker. Też był usyfiony, zziajany i zakrwawiony jak i reszta grupki. Usiadł na najwyższym stopniu schodów i ściągnął gazmaskę a potem kaptur. - Witamy w strefie świeżaki. - mruknął zataczając trzymaną gazmaską krąg dookoła. Przez tą mgłę rzeczywiście widoczność była wybitnie strefowa. Trudno byłoby zgadnąć gdzie się znajdują nawet gdyby znali to miasto. Czerwona poświata była tak dziwna, że nie było wiadomo czy jest dzień, świt, zmierzch czy noc. Mgła skutecznie rozpraszała światło, ze nie było widać ani nieba, ani gwiazd i gdyby nie widok ulicy pod nogami nawet poczucie kierunków w pionie byłoby zaburzone.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline