Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2018, 09:55   #81
Deszatie
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Pot spływał po ciele Mervina, dłonie i palce drętwiały od wysiłku. Przeszukiwanie gąbczastej masy przypominało grzebanie w błotnistej mazi. Efekty pracy były mizerne i jeszcze bardziej potęgowały zmęczenie i irytację. Nie miało znaczenia jego wykształcenie oraz wiedza z dziedziny biologii. Poszukiwania były chaotyczne i po prostu trzeba było liczyć na łut szczęścia. Tego w życiu mu zazwyczaj brakowało, a po wybudzeniu w "nowym świecie" nic nie zmieniło się w tej kwestii.

Czuł, że nazbierał za mało tych „jagódek”, lecz presja czasu udzieliła się wszystkim. Po chwili rozgnieciona breja pokryła części jego skafandra. Nie musiał zgadywać, że niewystarczająco do potrzeb. Miała służyć za coś w rodzaju kamuflażu, przekonać grzybnię, że należą do jej gatunku i nie stanowią zagrożenia.

Potem pośpiech, okrzyki, nieustanne ponaglenia przez Nicka, niczym w warunkach stricte bojowych. Podążanie śladem Abi w gardziel mitycznego lewiatana. I dalsza karkołomna wędrówka we wnętrzu zmutowanej istoty. Na początku mało wymagająca, z każdą chwilą przeradzała się w piekielną przeprawę. Gąszcz tkanek napierał oddechem i potwornym pulsem, początkowo rozespany łechtał delikatnie i nawet nie opędzał się specjalnie od zakłócających spokój piechurów. Ale odgłosy walki dochodzące z dołu, poruszyły ten organizm. Wilgraines cieszył się, że nie został tam na dole. Niedogodności wędrówki były lepsze, niż odgłosy tego, co działo się w tunelach. Po chwili jednak sytuacja stała się poważna. Uderzony macką zachwiał się, poczuł piekący ból. Brudnozielone kłącza ożyły, szarpiąc i kąsając zaciekle. Zarodniki wirowały w powietrzu lepiąc się do szybki maski, utrudniając mu orientację. Fungus pokazał swoje prawdziwe złowieszcze oblicze. Biolog usłyszał stłumiony krzyk, krzyk rozpaczliwie krótki, ale powodujący ciarki. Nie było czasu sprawdzać, co się wydarzyło. Parł naprzód, nie zważając na odniesione rany, ból i przeszkody. Sylwetka Abi była aniołem w tej infernalnej scenerii. Punktem odniesienia dla jego ścieżki. Obił się kilkakrotnie o barierki, stąpając ciężko po schodach w kierunku rdzawej światłości. Ogarnęła go niewysłowiona radość kiedy wydostał się na stały grunt.

Nie potrzebował latarki, klaustrofobiczny nastrój metra ustąpił chwilowo euforii wolności. Rozpiął maskę, pragnąc haustu powietrza, zbawiennego tlenu. Zakasłał zaskoczony, powietrze było duszące, zapach nie przypominał tego, który pamiętał sprzed hibernacji. Poczuł się obco w tej marsjańskiej scenerii Londynu? Nie potrafił rozpoznać rodzinnego miasta, krwistoczerwona mgła okryła wszystko całunem. To był obcy świat, opanowany przez Marsjan z „World of Worlds”. To już przestał być ludzki świat… Ryk tryumfu nieznanych istot, odbił się echem w jego uszach. Bezradnie przysiadł na zdezelowanej skrzyni. „Witamy w strefie świeżaki” dźwięczało i wibrowało nieprzyjemnie, piekło jak ciało chlaśnięte macką grzybni.

Kiedy doszedł nieco do siebie, okleił rozdarcia kombinezonu i zrobił przegląd ekwipunku. Patrzył po sylwetkach szukając znajomych osób. Nie doliczył się sympatycznej albinoski, z którą zamienił może kilka słów? Nie pamiętał. Stało się to jakoś dziwnie odległe. Nie było też zadziornej Sigrun, która skwitowałaby zapewne siarczystym przekleństwem obecną sytuację i nazwałaby go profesorem. Była natomiast garstka ludzi, którzy się nie poddają, z którymi dzielił los. Z którymi przyjdzie mu najpewniej umrzeć lub znaleźć wątpliwe ocalenie…
 
Deszatie jest offline