Wspinaczka szła opornie. Koichi wciąż ześlizgiwał ze ściany, gdyż nie mógł znaleźć dobrej przyczepności a to za sprawą mazi wypływającej z dziwnych porostów, grzybni i przypominających purchawki narośli, w które obfitował mur. W pewnym momencie, gdy sięgał dłonią do kolejnego pęknięcia muru, poczuł, że pnącza wokół jego nóg wręcz eksplodują śluzem. W jednej chwili stracił oparcie dla stóp i zawisł całym ciężarem ciała na dwóch palcach. Już szykował się do upadku, jednak ku jego zdumieniu, stary mur wytrzymał jego ciężar. Z kamienną twarzą, Japończyk podciągnął się, znalazł oparcie dla stóp w nowym miejscu, sięgnął ręką do następnej wyrwy po cegle i kontynuował wspinaczkę.
W końcu doszedł pod sufit i połączył odpowiednie kable w puszce. Cały peron rozjarzył się chorobliwym, delikatnym blaskiem jarzeniówek. Można było dostrzec więcej szczegółów upiornego mchu porastającego korytarze. I wcale nie był to krzepiący widok.
Koichi zręcznie zszedł na dół, podniósł swój łom i pozwolił, aby Abi natarła jego kombinezon jagodami. Zapowiadał się sprint na powierzchnię. Bieg, który przypominał ścieżkę zdrowia nie dla wszystkich zakończył się happy endem. Pechowo, stracili kolejnego członka wyprawy - blondwłosa kobieta została rozerwana przez krwiożercze pnącza na kilka kawałków. Koichi widział wielokrotnie rozczłonkowywanie, nigdy jeszcze nie był świadkiem, jak robią to rośliny. Zapatrzony na scenę kaźni, nie zauważył wystrzeliwującego w jego stronę pnącza, które powaliło go na schody siłą uderzenia. Japończyk błyskawicznie wykonał ukemi, zamortyzował upadek i sprężyście poderwał się do dalszego biegu. Wyjście nie było daleko.
Wybiegł na spowitą czerwoną mgłą ulicę. Jak na Londyn, było cicho. Za cicho. Strzepnął z kombinezony największe plamy mazi, którą ubrudził się biegnąc przez korytarz. Sprawdził też, czy niczego nie zgubił. Zerknął na pozostałych - zziajani, kilku przestraszonych, ale poza białowłosą w komplecie.
-Witamy w strefie świeżaki! - dał się słyszeć kpiący głos Nicka. Koichi kolejny raz utwierdził się w przekonaniu, że ten człowiek jak nikt inny nie nadaje się na przywódcę. Stracił już cztery osoby z tych, które wybudził z hibernatorów i nadal był z siebie niezwykle zadowolony i nie opuszczało go szyderczo-kpiące nastawienie. Całości dopełniały głupawe teksty i zachowanie, które przypominało nadąsaną licealną cheerleaderkę. I to był człowiek mający pod opieką innych...
Koichi wiedział jak to jest tracić ludzi. Wspomniał Iroshizuku zabitą w walkach w Nowym Jorku z rąk potomków sycylijskiej mafii. Asagao zastrzelonego podczas wojen z Triadami i Shinzu torturowanego przez Bratwę tak długo, aż jego serce odmówiło posłuszeństwa. Każdy z nich był wojownikiem i rozumiał, że może w każdej chwili zginąć. Jednak nikt z dowództwa nie podchodził do straty człowieka tak lekceważąco, jak robił to Nick.
-Wszyscy cali? Nikogo więcej nie straciliśmy za wyjątkiem Keiry? - zapytał spokojnym głosem, wodząc wzrokiem po ocalałych.
Po chwili refleksji, Koichi sprawdził, jak się mają łaty i klej do prowizorycznego naprawiania kombinezonu, który niestety pękł podczas szaleńczego biegu. |