Anathem nie mówił w smoczym i w tym momencie nieszczególnie mu to przeszkadzało. Wierzył, że wścibski Tanis wyciągnie z tej szamanki wszystko co wartościowe i jeszcze trochę. Postanowił wykorzystać wolny czas i trochę potrenować. Odkąd wyruszyli do Cytadeli, działo się tak dużo, że nie miał do tego ani głowy, ani chęci. Zbyt często lizał rany i dochodził do siebie po niespodziankach, jakie stawiał na jego drodze los. Odszedł więc na bok i rozpoczął swoją rytualną gimnastykę.
Dla postronnego, niewprawionego obserwatora przypominało to jakiś dziwny, egzotyczny taniec, ale co bystrzejsi, a zwłaszcza Ci którzy widzieli go w walce, mogli rozpoznać w tym skomplikowaną sekwencje uników, uderzeń i dźwigni. Po trzech kwadransach gimnastyki postanowił zakończyć na dziś i przyjrzeć się nowym gospodarzom. Miał szczęście, że trafił akurat na moment, kiedy jedno z koboldzich dzieci zaczepiło Zazę.
- Nie znam ich języka, ale sądzę że chcą, żebyś się z nimi pobawiła. - zawołał do towarzyszki.
Nie chcąc by coś go ominęło, zajął wygodna pozycje niedaleko miejsca toczącej się gry. Usiadł ze skrzyżowanymi nogami i wyciągał swój ukochany flet. Skinął do Zazy, uśmiechając się przy tym szeroko.
- Ty zagraj z nimi, a ja zagram dla Was - powiedział po czym z jego fletu popłynęła prosta, skoczna melodia mająca zachęcić półorczą wojowniczkę do zabawy.