Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2018, 21:23   #47
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Sklep z numizmatyką i starociami.

Alvaro Jesus obrócił niepozorną monetę między palcami.

- Nie jestem zainteresowany sprzedażą - powiedział po namyśle. - Nie teraz… Co przedstawia moneta?

- To symbol pierwszej konkwisty. Monety pamiątkowe wybite przez koronę Hiszpańską jako pamiątka i nagroda dla dzielnych bandytów, konkwistadorów. Jest na niej wiele indiańskiej krwi. Tymi monetami zapłacono kapitanom, ale większość przepadła z Wielką Armadą. To złoto, jeśli wierzyć legendom, nigdy nie opuściło Ameryki.

- Pewnie kosztuje kupę forsy. Ile takich może być w Ameryce? Meksyku?

- Nie wiem. - Wzruszył szczupłymi ramionami. - Może dwie, może trzy. Może pięć. Nie więcej. Repliki pochodzą od tej w Muzeum Narodowym w Mexico City. Był taki film, który zrobili gringo. Piraci z Karaibów. Na jej wzorze zrobiono podobne monety, jak te ze skarbu jednego z piratów i stały się cholernie popularne tego typu błyskotki. No i są jeszcze prywatne kolekcje. A o tych niewiele wiemy.

- Co mnie obchodzi jakiś jebany film? - zirytował się Oreja. - Mówiłeś, że możesz się dowiedzieć kto może mieć taką monetę w Mazatlan.

- Mogę spróbować. Podzwonić po znajomych. Wysłać kilka maili. Zobaczymy, co się uda ustalić. Jeśli ktoś … zgubił coś takiego, to będzie szansa na to, że szuka. Poczekaj chwilę. Sprawdzę na forach dyskusyjnych kolekcjonerów. Tam masz kawę dla klientów. - Wskazał ekspres. - To może chwilę zająć.

Oreja bez ostrzeżenia trzepnął gościa z otwartej dłoni w twarz. Niezbyt mocno.

- Kurwa! Za kogo mnie masz pedale? Myślisz, że będę siorbać te szczyny a ty w tym czasie wezwiesz psy? - Szarpnął cwaniaczka za koszulę pchając w kierunku komputera. - Będę tuż za tobą.

Gościu zacisnął zęby wyraźnie przestraszony. Siadł przy komputerze i zaczął coś w nim dłubać. Po chwili wsiąkł. Widać było, że skupił się na tym, co robi. Jakby zapomniał o obecności Alvaro i wymierzonym policzku. Widać było, że szukanie informacji wciągnęło go jak cholera.

I wtedy Ucho dostrzegł jakiś ruch na półce, na której w antykwariacie wystawione były książki. Takie stare, w skórzanych, ozdobnych oprawach, jak w muzeum. Między książkami, na ich grzbietach, leżał wielki, czarny wąż i … obserwował Pereza. Gadzie ślepia wydawały się lśnić niczym dwa małe, krwiste rubiny.

Oreja otworzył szeroko oczy. Sklepikarz hodował jakąś pierdoloną anakondę? Przypomniały mu się słowa Javiera: "Hernanowi odjebało... zgarnęli z ulicy jakiegoś Narwańca... zrobili z niego sito nożami... gadał, że gość miał w ciele jakieś jebane węże..."
Kolejny mutant? Postanowił mieć go na oku.

- Obserwuję cię - rzekł cicho do gada wskazując dwoma palcami najpierw swoje oczy a później świecące, wlepione w niego ślepia.

Mężczyzna stukał w klawiaturę, mruczał coś do siebie, mamrotał pod nosem - całkowicie oderwany od tego, co działo się wokół niego. Ucho obserwował jego i węża. Czasami poświęcał jeszcze uwagę ulicy na zewnątrz, po której przechadzali się nieśpiesznie przechodnie i samemu antykwariatowi. Nie był duży, a jego wnętrze wypełniały głównie numizmaty wyeksponowane za szklanymi gablotami, różne duperele i szpargały o historycznym znaczeniu oraz książki. Antykwariat nie sprawiał jednak wrażenia zabałaganionego. Wręcz przeciwnie. Wszystko wydawało się być dobrze i starannie ułożone, zaprezentowane dla potencjalnych nabywców. I był też monitoring. Niezbyt dyskretny system kamer, fachowo założony, włącznie z systemem antywłamaniowym blokującym okna i drzwi. I - być może - guzikiem włączającym cichy alarm. W końcu właściciel musiał tu mieć jakieś cenne fanty. Być może był też pod ochroną kogoś w mieście, stąd też jego dość spokojne nastawienie do Ucha. Inni ludzie po spoliczkowaniu wkurwiliby się albo zeszczali ze strachu. A ten szczupły facecik tylko zacisnął zęby i pracował dalej.

No tak.

W końcu zatrybił.

Ulica Santa Passo, na której mieścił się sklep była pod ochroną gangu znanego z wymuszeń, haraczy i kradzieży. Nazywali się “Las Patras” i siedzieli w kieszeni Meksykańskiej Mafii. Facet musiał się im opłacać i wiedział, że nikt rozsądny go nie napadnie, bo skończy pocięty maczetą. Zapewne bulił niemałą kasę, ale miał spokój.

Spojrzał przyjaźniej na antykwariusza. Zapewne mógł go już wydać Las Patras. Lecz tego nie zrobił.

- Mam coś. Zobacz. Sprawa sprzed tygodnia. Niejaki “HesusFede64” pytał o wycenę podobnego cudeńka. Na otwartej stronie pasjonatów historii Ameryki Południowej i Łacińskiej. Mam też kilka opinii innych ludzi ale, co najważniejsze, propozycję innego użytkownika Bacab. Znam gościa. Jest stąd. Kilka razy sprzeczaliśmy się o pewne teorie. Raz nawet mnie odwiedził w moim sklepie. Mam gdzieś numer. Z korespondencji pomiędzy Bacabem i tym HesusemFede64 wynika, że umówili się na wycenę. Ale reszta idzie na PW i nie wiem gdzie i kiedy. W sumie to jedyny konkretny trop pokazujący, że taka moneta mogła być na wolnym rynku w Mazatlan. Kim jest ten cały Hesus, nie mam pojęcia. Nie ma zbyt wielu wpisów na tym forum, poza tym jednym pytaniem.

Alvaro nachylił się nad monitorem.

- I na ile mu wycenili to “cudeńko”?

- W tym problem, że różnie. Od kilkunastu pesos, jak za imitację i podróbę. O tutaj, spójrz. - Wskazał szczupłym palcem pobrudzonym od tytoniu monitor. - Tutaj, niejaki MaxLoopesMexico mówi, że taki oryginał, to może być warty nawet dwadzieścia pięć tysięcy dolców amerykańskich. Pierdolenie. Chyba za sam kruszec. To może.

Oreja gwizdnął.

- Jakby to był oryginał, to wyciągnąłbym i z milion pesos. czyli jakieś dwieście kawałków w zielonych. Tak myślę. Tylko, że trzeba mieć wtedy certyfikat autentyczności. Takie tam pierdolenie. Można to ominąć. Co oczywiście kosztuje. Ale myślę, że ze sto kawałków w zielonych, licząc wszystkie koszty, spokojnie ci zostanie.

- Ile bierzesz za pośrednictwo w sprzedaży i załatwienie wszystkich formalności?

- Zakładając, że to autentyk, to wygląda tak. Załatwiam kupca. Wcześniej, lewe potwierdzenie autentyczności, czyli właściciela na tyle wiarygodnego, że mógł to posiadać i sprzedał. To będzie jakieś pięćdziesiąt kawałków dla niego plus dwadzieścia, dwadzieścia pięć dla tego od dokumentów. Liczę oczywiście w dolcach. Ja wezmę dziesięć procent tego co zarobisz za pośrednictwo. Albo pięć, jeśli masz takiego towaru więcej. No i zalegalizuję transakcję.

- Jak cię nazywają?

- Jose Amanyo. Jestem właścicielem tego antykwariatu. I mogę ci pomóc upłynniać takie fanty nie wnikając skąd je posiadasz. Uczciwie. Za pięć procent plus koszty legalizacji, chociaż nie zawsze będą potrzebne.

Wąż zasyczał. Spłynął w dół, przez szybę, niczym dym na podłogę i zaczął pełznąć powoli w stronę mężczyzn.

Sklepikarz najwidoczniej nie widział gada. Z resztą sam fakt, że efemeryczne zwierzę przenikało materię dowodziło, że stworzenie nie było z tego świata a być może tylko roiło się w głowie Pereza, tak jak pierdolona prekolumbijska jaskinia z indiańskim szamanem i girlandami węży. Właśnie! Węży! Węży jak on... Serpientes Valientes.

- Nie teraz! - warknął Oreja do gada. - Daj mi jeszcze chwilę! - A do zdezorientowanego antykwariusza dodał. - Słuchaj Jose. Moneta jest twoja - wcisnął mu ją w dłoń. - Znalazłem ją, więc...ale chciałbym, żebyś w zamian skontaktował mnie z tym Bacabem.

Odsunął się od antykwariusza, kątem oka spoglądając na pełzającego stwora.

Wąż zatrzymał się i obserwował Węża.

- Kurde - Jose zaniemówił. - A jeżeli to oryginał? Kurwa. To mnóstwo kasy. Co do Bacaba mogę umówić go na spotkanie. Kiedy chcesz i gdzie? Zaraz zadzwonię. Tylko ostrzegam. To dupek. Stąd jego nick w internecie. Bacab. Uważa się za kogoś, kto ma największego kutasa, najwięcej oleju w głowie i wiedzy. A jedyne co ma to najwięcej gówna w dupie. Facet działa mi na nerwy jak nikt, a mnie trudno zdenerwować.

- Zauważyłem - uśmiechnął się Alvaro. - Dam sobie radę. Czym szybciej się spotkamy, tym lepiej. Choćby teraz. W jakimś ustronnym miejscu, powiedzmy w Buenas noches. Spieszy mi się. A jeżeli to oryginał… - cmoknął, - no cóż… będziesz ustawiony do końca życia.

- Obaj będziemy. Bez obawy. Jeśli raz trafiłeś, trafisz więcej razy. Wolę współpracę. Mam pomysł. Zadzwonię do niego teraz i umówię się mówiąc, że mam tę monetę. Co sądzisz?

- Dobrze amigo.

Jose wziął telefon i wystukał jakiś numer z wizytówki.

- Bacab. Tutaj Jose. JoyoTheAnt62. Tak. Właśnie ten. Słuchaj. Nie dzwoniłbym, gdyby nie ważny temat. Wpadła mi w ręce moneta. Wygląda na autentyczny złoty dublon z Wielkiej Armady. Tak. Właśnie ten. Szukałem wyceny w sieci i trafiłem na twoją rozmowę z jakimś el stupido. Co. Tak. Zaczekaj. Nie. Wydaje mi się, że to autentyk, ale ty znasz się lepiej. Nikt w Mazaltan nie ma takie wiedzy jak Bacaba. Wszystkim to mówię. Chętnie. Dobra. Ale nie będę sam. Będę z człowiekiem, który mi to przyniósł do wyceny. Może Buenas noches? Średnio? Tak. Casa loma? Dobra. Czemu nie. Jutro o piątej? Dobra. Tylko nie wiem czy klient się nie rozmyśli, bo powiedziałem, że na rano wycenię. Si, senior. Może być dzisiaj za godzinę. Czemu nie. Do zobaczenia.

Rozłączył się.
- Pretensjonalny dupek.

- Dobra robota Jose - pochwalił Oreja, ciągle łypiąc na gada - Może zamknąłbyś dzisiaj już interes, postawiłbym ci piwo? Okazja chyba kurwa jest ku temu?

- I tak miałem zamknąć pół godziny temu. Ale miałem klienta - spojrzał na Oreję - więc trzymałem otwarte. Tylko zadzwonię do żony. Pewnie i tak nie będzie się martwiła, ale nie chcę jej robić pretekstów do kłótni.

Wąż zniknął. Zmienił się w siwy dym.

- Pewnie amigo. Poczekam na zewnątrz.

Oreja wyszedł i zaciągnął się mocno wieczornym powietrzem.

- Kurwa, gdzie jesteś Psie? Co tu się kurwa dzieje?

Złapał za telefon i jeszcze raz wybrał numer do szefa SV. Tym razem odebrał. Wezbrane emocje wylały się pomyjami słów.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline